Maraton
Dystans całkowity: | 7224.91 km (w terenie 6280.99 km; 86.94%) |
Czas w ruchu: | 394:57 |
Średnia prędkość: | 18.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 78293 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 140252 kcal |
Liczba aktywności: | 125 |
Średnio na aktywność: | 57.80 km i 3h 11m |
Więcej statystyk |
Bikecrossmaraton Suchy Las 2015
d a n e w y j a z d u
61.60 km
50.00 km teren
02:26 h
Pr.śr.:25.32 km/h
Pr.max:49.30 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:370 m
Kalorie: 2481 kcal
Rower:Bestia
Coś ten Suchy Las pechowy jest dla mnie - jak nie pogubię trasy, to mam kapcia albo.. poluzuje mi się zacisk tylnego koła. Tak, właśnie taki szkopuł trafił mi się dzisiaj. Co ciekawe, to samo zdarzyło mi się na ostatnim czwartkowym treningu z Krzychem i wtedy założyliśmy, że po prostu przy wyjmowaniu roweru ze stojaka pod sklepem musiałem gdzieś zahaczyć i odkręcić motylek. Cóż, widać to coś poważniejszego.
Zdarzyło się to już na 7-mym kilometrze trasy. Tak więc, mimo, że naprawa nie trwała długo (pewnie około 2 minut) zdążyło mnie w tym czasie wyprzedzić z 40-50 osób i oczywiście straciłem kontakt z mocną grupką. Potem goniłem, goniłem ale mimo odrobienia jakichś 30 pozycji i tak wynik jest marny. Widzę po międzyczasach, że szczególnie dużo straciłem na drugiej pętli. Tak to jest jak się nie ma do kogo podczepić, tylko samemu ciągnie się jakieś ogony. Albo to może po prostu efekt słabszej dyspozycji w tym upale. Albo tarcia tylnego hamulca, co odkryłem już na mecie, że tarcza była dziwnie gorąca (żadnych zjazdów w końcówce) a koło za szybko się zatrzymuje bo zakręceniu korbą.
Cóż, na pocieszenie zostaje wygrany finisz z dwóją zawodników, których jako jedynych nie udało mi się zgubić po ich wcześniejszym dogonieniu.
Słaba frekwencja znajomych ProGoggli. Na mega pojawili się tylko Młodzik (bardzo ładny wynik, włożył mi blisko 7 minut, brawo) i Jasskulainen (też mnie oczywiście objechał). Z kolei na mini wystartował niezłomny Zbyszek:)
Czas: 2:26:12
Strata do zwycięzcy open (B. Kołodziejczyk) i M3 (R. Szturo) - około 23-24 minut. Dużo..
Open: 65/126 (108 ukończyło)
M3: 19/42 (36 ukończyło)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Mosina 2015
d a n e w y j a z d u
55.40 km
53.00 km teren
01:55 h
Pr.śr.:28.90 km/h
Pr.max:44.70 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:330 m
Kalorie: 2182 kcal
Rower:Bestia
Czas: 1:55:21
Open: 30/154
M3: 6/61
Strata do zwycięzcy open (P. Górniak): 6:27
Strata do zwycięzcy M3 (R. Szturo): 4:16
Ale szybki maraton! Gdyby nie runda honorowa za samochodem, podejrzewam, że średnia wyszłaby powyżej 30 km/h i to pomimo wbiegania 2 razy na ściankę, czyli tzw. Janosika oraz w sumie blisko 350 m. przewyższenia. Może nie jest to imponująca wartość, ale mimo wszystko znacznie więcej niż np. w takim Łopuchowie.
Ogień był od samego startu ostrego czyli podjazdu ul. Pożegowską na Osowę Górę, który miał na celu rozciągnięcie stawki. Udało mi się tam przebić gdzieś ze środka stawki do całkiem mocnego pociągu prowadzonego przez Marka Witkiewicza.
Niestety za dużo było na tym maratonie płaskich, autostradowych odcinków przez las i w połowie pętli grupka składająca się początkowo z 5 osób urosła do blisko 40! Było w niej mnóstwo znajomych, tak z teamu (JPBike, Młodzik), jak i z konkurencji (Arek Suś, Janusz Przybysz, Mateusz Hermatowski, Piotr Walczak, Jan Dymecki i wielu innych).
Rozerwało się to wszystko dopiero na Janosiku i podjeździe ul. Skrzynecką, zaatakowałem i zostawiłem większość rywali z tyłu, dodatkowo doszła nas wtedy czołówka, która wcześniej pogubiła trasę. Niezły chaos się tam swoją drogą zrobił - widzę, że na półmetku byłem 20-ty ze stratą nieco ponad minuty do 2-ego, którym był... Krzychu Miężał!:)
Na drugiej rundzie cały czas dobrze mi się kręciło, ponownie zaatakowałem na podjeździe za Spalarnią, Kasia Majewska poprawiła i... odjechaliśmy grupce! We dwoje doszliśmy kolejnych 2 zawodników ale pech chciał, że znowu zaczęła się przelotówka żółtym szlakiem. Na długiej prostej nie mieliśmy szans, tym bardziej, że za nami została jeszcze jedna grupa z czołówki, która dociągnęła do nas resztę.
Za Jarosławieckim popełniłem błąd jadąc za bardzo z tyłu peletonu. Wpierw, na tarce, koło puścił Młodzik. Dospawałem, ale z trudem, bo było pod wiatr. Chwilę później, już na Pierścieniu, Arek Suś trochę zaspał i z 1 grupki zrobiły się 2, a ja niestety w tej drugiej.
Cisnęliśmy potem jak szaleni po zmianach z gościem z BikeTopu ale dystans, jakieś 100 m., się nie zmniejszał.
Po przecięciu czerwonego szlaku nad Góreckie rozpocząłem kolejny atak i do samej mety już praktycznie nie usiadłem w siodełku:).
Udało się w efekcie odskoczyć od mojej grupki i przejść 3 przede mną, ale mojego głównego celu - czyli nie dać się objechać żadnej kobiecie:) - już nie zrealizowałem. Zabrakło 13 sekund.
W teamie byłem drugi. Do Krzycha straciłem 2:55, do pudła w kategorii 5 sekund mniej. Strata do zwycięzców rekordowo mała, ze względu również na to pogubienie się czołówki, Fajnie, będzie dużo punktów do generalki:)
Swoją drogą, szacunek dla nich - Paweł Górniak na pierwszym międzyczasie był 97, a i tak wygrał. Czyli to jednak nie jest tak, że pierwsi rzuszają, to i pierwsi są na mecie...
Początek ostatniego podjazdu ul.Skrzynecką - ten mały punkcik w tle to ja. Na mecie byłem przed nimi:) © Josip
Sięgam do głębokich rezerw, oczywiście moja ulubiona pozycja podjazdowa:) © Josip
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Wyrzysk 2015
d a n e w y j a z d u
63.40 km
55.00 km teren
02:41 h
Pr.śr.:23.63 km/h
Pr.max:46.10 km/h
Temperatura:22.0
HR max:172 ( 90%)
HR avg:155 ( 81%)
Podjazdy:809 m
Kalorie: 2600 kcal
Rower:Bestia
Tak, jak napisałem w poprzednim wpisie - dojazd na miejsce z Krzychem i Zbyszkiem. Poszło sprawnie więc mieliśmy jeszcze czas na porządną rozgrzewkę. Wreszcie!
Dzięki temu od razu zobaczyłem poprawę po starcie i tym razem nie zostałem z tyłu na pierwszych kilometrach. Do lasu wjechałem zaraz za Krzychem a przed innym teamowym kolegą - Jackiem.
Krzychu jednak był dzisiaj poza zasięgiem i dość szybko mi się oddalił na długim podjeździe na Bukową Górę, ja natomiast zostałem w grupce ze starymi znajomymi z maratonów, tj. JP, Arkiem Susiem, Rafałem Tomasiewiczem, Tomkiem Urbanowiczem i jeszcze kimś z Biketop oraz z Celfastu.
Tempo było mocne ale dawałem radę, szczególnie na podjazdach udało mi się parę razy atakować z tyłu pociągu na jego przód. Problemem było to dlaczego zostawałem z tyłu? Ano właśnie - zjazdy. To jest niestety element do poprawy bo tam strasznie tracę (np. sprawdziłem na Stravie, że najdłuższy zjazd maratonu z Bukowej Góry do asfaltu pokonałem w 4 min, tracąc aż 30 s. do Jacka i Arka!).
W efekcie tracę wszystko to, co wypracuję na podjazdach, zostaję z tyłu i potem muszę spawać na płaskim, nierzadko pod wiatr. A to kosztuje sporo sił.
Sił, których potem zabrakło gdy np. będący naprawdę w gazie JP wykorzystał atak jakiegoś młodego charta z Agrochestu i zabrał się z nim. Całe szczęście, że nie zareagował też nikt inny z naszej grupki (właściwie to ja byłem wtedy już jakieś 20 m. za nią), która w międzyczasie powiększyła się o Piotra Niewiadę i Mateusza Mroza (doszliśmy go!) i jakimś cudem dałem radę po raz kolejny dociągnąć.
Ale akcja teamowego kolegi naprawdę maratony świata:)
Drugą pętlę przejechałem w większości z Tomkiem Urbanowiczem i tu znowu ja dyktowałem tempo na podjazdach, po czym on z łatwością mnie doganiał i trochę odjeżdżał gdy było w dół. Raz nawet na mnie poczekał, no siara:)
Generalnie poziom się teraz zrobił tak wysoki i wyrównany, że nie można ani na moment zluzować korby, bo albo się odpadnie albo cię zaraz dojdą ci za tobą. Pamiętam, że parę lat temu dłuższy dystans to była taka bardziej przygoda, radość z samego ukończenia, itp., przynajmniej w moim wykonaniu. Teraz jest wyścig i nap!@#$%anka od startu do mety. I co? I lubię to:)
Na jakieś paręnaście kilometrów przed metą poczułem, że może mnie zaraz odciąć i zwolniłem żeby wziąć żela, odpadając w efekcie od grupki, w której jechał właśnie T. Urbanowicz i 2 mocnych, którzy nas doszli i zapodali mordercze tempo (widzę po wynikach, że jeszcze kilka osób do mety wyprzedzili). Ja z kolei przeszedłem paru, którzy widocznie przesadzili na pierwszej pętli, m.in. Marka Replińskiego.
No więc zostałem sam na ostatnie 10 km z zadaniem, żeby już się nie dać nikomu wyprzedzić. Łatwo nie było, bo widziałem jakieś gargamele za sobą na dłuższych prostych:) ale się udało.
Ze startu jestem generalnie zadowolony bo było mocno od samego początku i jednak udało się uniknąć grubszej bomby a spadek mocy w 3 godzinie wysiłku to normalna rzecz. Sprzęt nie zawiódł, gleby nie było więc jest ok. Tylko na tych zjazdach się muszę przełamać, to z Jackiem powalczę:) Zresztą dziś dużo nie zabrakło - 1:18 i raptem 1 miejsce w kategorii..
Trasa - poezja, bez wątpienia najbardziej wymagający maraton w Wielkopolsce. Widokowo też jest genialnie, inna sprawa, że nie bardzo jest kiedy te pejzaże podziwiać (patrz wyżej).
czas: 2:41:39
Open: 37/116
M3: 18/45
Strata do zwycięzcy M3 (Rafał Szturo): 21:37
Wyrzysk - samotne kilometry przed metą © Hanna Olszańska
Z Wazą na mecie, arbuzy w przeciwieństwie do makaronu, były zjadliwe © Hanna Olszańska
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Kostrzyn MTB Maraton
d a n e w y j a z d u
51.80 km
40.00 km teren
01:54 h
Pr.śr.:27.26 km/h
Pr.max:43.90 km/h
Temperatura:13.0
HR max:180 ( 94%)
HR avg:162 ( 85%)
Podjazdy:288 m
Kalorie: 2106 kcal
Rower:Bestia
Wreszcie było tak jak powinno być. Może poza początkiem, który tradycyjnie wyszedł słabo w moim wykonaniu i potem musiałem gonić. No i dogoniłem:) Była moc na podjazdach, nie traciłem tym razem na zjazdach (jest poprawa) i sił starczyło do samego końca na ucieczki, ataki i wygrany finisz. Zabrakło 9 sekund do takiego np. Marka Witkiewicza i niewiele ponad 2 min. do pudła w M3. Na pocieszenie zostało pudło szerokie, niestety nie starczyło mi czasu ani cierpliwości by doczekać do dekoracji (niezły chaos tam panował, swoją drogą).
Trasa fajna - szybka ale z fragmentami technicznymi i pagórami w PK Promno. Wiatr niemiłosierny, ostatnie kilometry pod wmordewind były męczarnią. Ziiimno..
Dojazd w nader zacnym towarzystwie - z Dudą i przy akompaniamencie zagrzewającej do boju Kultowej klasyki.
Open: 19/81
M3: 6/25
Czas: 1:54:49
Wygrał Bartek Banach (15 minut przede mną).
Czekam na jakieś zdjęcia, bo jak na razie znalazłem tylko jedno z Wazą odbierającym medal w moim imieniu:) (dzięki!).
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Dolsk Maraton po raz 5-ty
d a n e w y j a z d u
71.00 km
60.00 km teren
02:46 h
Pr.śr.:25.66 km/h
Pr.max:47.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max:186 ( 97%)
HR avg:162 ( 85%)
Podjazdy:615 m
Kalorie: 2879 kcal
Rower:Bestia
Taa, krótko mowiąc - jazda lepsza niż wynik:)
Na podjeździe w typowej dla mnie pozycji (nie tylko na tym maratonie). Tnę się z drugim czubem mini:) (miejsce 9-13) © Josip
W telegraficznym skrócie:
Start z 1 sektora, który po 500 m. tzw rundy honorowej stał się czymś pomiędzy drugim a trzecim sektorem. Nie lubię.
Nerwówka na asfaltowym podjeździe (Michał Jaskółka leżał) i dopiero od połowy złapanie właściwego rytmu. Trochę lubię.
Pierwszy teren, próba trzymania JP i Drogbasa w zasięgu pyty, przeskakiwanie z lewej ścieżki na prawą, zakończone bolesną glebą i utratą 50 pozycji lekko licząc. Bardzo nie lubię.
Gonienie, gonienie, przechodzenie kolejnych grupek i zawodników (m.in Duda i Adrian). Nawet lubię.
Wsparcie od czuba mini na długiej asfaltowej sekcji pod wiatr i potem zawodników z okolic top20 mini już na zachodniej pętli. Bardzo lubię.
Dogonienie Wazy po raz pierwszy, gdzieś na 50-tym kilometrze. Przestrzelenie zakrętu (złe oznakowanie!), ponowny przyjazd do miejsca gdzie byłem 2 kilometry wcześniej (niezabezpieczone, można tam było skracać na potęgę!!), w tył zwrot i powrót na właściwą trasę. Bardzo NIE LUBIĘ.
Ponowne dogonienie Wazy, ucieczka z jakimś mocnym gościem z 10-osobowego peletoniku na podjeździe. Oj lubię.
Kolejnie przestrzelenie zakrętu przez bardzo szybką jazdę właśnie za tym mocnym zawodnikiem, tym razem niestety na zjeździe. Kolejne 2 minuty w plecy. Oj jak ja nie lubię.
Waza przegoniony po raz trzeci. Podobnie jak jeszcze z parunastu zawodników. Ogień do samej mety, zero odcięcia, niemal żal, że to już koniec i nie da się więcej nadrobić. Bardzo, bardzo lubię.
Opadająca sztyca gdzieś tak od 20 km - w efekcie siodełko miałem za nisko i żeby nie zakwaszać za bardzo mięśni ud, naprawdę co chwila stawałem na pedałach i dokręcałem. Dobrze, że lubię taką jazdą i dobrze ją znoszę ale mimo wszystko, na dłuższą metę - nie lubię.
Podsumowując - zdecydowanie do poprawy start i walka o dobrą pozycję na pierwszych kilometrach. Do poprawy również technika zjazdowa bo często właśnie na zjazdach traciłem, lub mnie doganiali.
Natomiast bardzo na plus zaskoczyła mnie dziś wytrzymałość, o którą obawiałem się najbardziej. Przecież ja w tym roku ani razu nie przejechałem na raz więcej niż 80 km.
Dla organizatora dziś duży minus (chyba sukces - 750 osób na starcie - rozleniwia):
- za chaos przy wydawaniu numerków i w efekcie mega kolejki po numerek. Przykładowo - zapisani przez internet stali średnio 3 razy dłużej.. Za karę?
- za brak międzyczasów. To zaproszenie do skracania trasy, czy to celowo czy to przez się pogubienie, o które dziś, szczególnie na zachodniej pętli, nie było trudno. Ale o tym będzie kolejny punkt:)
- kiepskie oznakowanie i brak zabezpieczenia w kilku newralgicznych punktach.
Czas: 2:48:48
Open: 96/185 (200)
M3: 31/65 (72)
Strata do zwycięzcy Open (P. Górniak) - 26 min. Do M3 (M. Kasprzak) - prawie to samo.
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
GKKG Winter Race Skorzęcin
d a n e w y j a z d u
28.60 km
26.00 km teren
01:01 h
Pr.śr.:28.13 km/h
Pr.max:39.70 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No to pierwsze wyścigowe koty za płoty w tym roku:) Nie było źle, lepiej niż się spodziewałem po tym moim trenowaniu w kratkę.
A pewnie mogło być jeszcze ciut lepiej gdyby na 6-tym kilometrze jeden gość jadący przede mną w pociągu nie wyłożył mi się nagle jak długi tuż przed przednim kołem. Nie zdążyłem nic zrobić i dosłownie przejechałem po nim, po plecach. Jakimś cudem się nie wywaliłem a on miał tyle szczęścia, że łańcuch był oczywiście na dużej tarczy. Bo widziałem, że wstał i po jakiejś chwili kontynuował jazdę. Później okazało się, że w tej kraksie leżał też z3waza.
Ja natomiast zostałem skutecznie odcięty od czołowej grupy, jak również od Drogbasa i Dave'a. Na szczęście po niedługim czasie dogonił mnie JPBike i tak razem doszliśmy kilka osób, formując w ten sposób 6- czy 7- osobowy pociąg. Jacek harował w nim za dwóch ja natomiast częściej walczyłem o przetrwanie niż dawałem zmianę, trzeba sobie to szczerze powiedzieć. Udało nam się tak jednak przejechać niemal cały wyścig, mając Drogbasa i Dawida cały czas w zasięgu wzroku, jakieś 50-150 m. przed nami, w zależności od nachylenia trasy. Jednak dojść ich nam się nie udało, nas natomiast doszli Waza i Daniel Lorenz, na jakieś 3 km przed metą.
Na szczęście na finiszu udało mi się odeprzeć atak Marcina, co widać na poniższym zdjęciu:
Finisz w Skorzęcinie © Josip
Nie mogło być inaczej, skoro niósł mnie doping najlepszych kibiców pod słońcem:) A skoro o nich już mowa, to dzieciaki załapały się do relacji red. Kurka, he he.
Open: 20/76 (btw, jeden nie ukończył a mój numer startowy to 77, znaczy byłem ostatni w biurze zawodów. A bo.., wydawało mi się, że tam się krócej jedzie)
Elita: 15/58
Czas: 1:01:32
Strata do zwycięzcy (S. Spławski): 00:05:03
Ostatecznie okazało się, że mamy najbardziej wyrównany team i gdyby to była sztafeta, to na bank byśmy wygrali. Dość powiedzieć, że między najlepszym dziś Drogbasem a finiszującym sekundę za mną Wazą było raptem 21 sekund różnicy (sic!).
A sam maraton był winter tylko z nazwy, bowiem warunki na trasie były iście przedwiosenne, tj suche. Zresztą trasa fajna - raczej łatwa ale kilka ciekawych zmarszczek też się znalazło, tak w sam raz na wejście w sezon. No i malowniczo tam.
Podsumowując - fajnie spędzony dzień w świetnym towarzystwie!
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Łopuchowo 2014
d a n e w y j a z d u
62.00 km
45.00 km teren
02:03 h
Pr.śr.:30.24 km/h
Pr.max:55.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No i chyba koniec ścigania w tym sezonie.
Przed ostatnim startem miałem jakiś wyjątkowy luz a w ramach bezpośrednich przygotowań wytrąbiłem trochę wina wczoraj na mieście:)
Łopuchowo zawsze było szybkie ale w tym roku to już naprawdę jakieś kuriozum było. To zapewne przez twardsze podłoże, bo gdzieś na 15-tym kilometrze miałem średnią 33,4!
Nie załapałem się do czołówki, więc właściwie cały wyścig przejechałem w 20-25 osobowym pociągu, na miejscach mniej więcej 18-40. Po drodze wchłonęliśmy kilka osób, które odpadły z czołowej grupy, m.in Jacka na początku drugiej pętli.
Tak że pociąg jeszcze się powiększał bo nikt z niego nie odpadał - brakowało technicznych fragmentów czy dłuższych podjazdów, żeby gdzieś zaatakować.
Dopiero na jakieś 10-12 km przed metą coś się zaczęło dziać a jeszcze Marcin akurat postanowił sprawdzić czy piasek jest miękki i wywalił mi się niemal pod koła. Ominąłem go ale wjeżdżając w krzaki i mi się czujnik od licznika przestawił tak, że zaczął stukać. Było to na tyle denerwujące, że 2 kilometry dalej zatrzymałem się, żeby to poprawić. No i potem trzeba było gonić grupkę, która już się trochę zdążyła porwać. Na szczęście było akurat kilka zmarszczek, więc udało mi się dogonić i przejść paru zawodników, którzy odpadli a na koniec i samą grupkę. I to chyba było największe moje osiągnięcie dnia dzisiejszego bo sam finisz skończyłem gdzieś w środku, wpadając na metę dokładnie 4 sekundy za JP, czyli naszym team liderem dziś. Zresztą na tym finiszu też dwóch się przede mną sczepiło i wyłożyło, więc nie bardzo było jak odpalić pełną moc.
Czas: 2:02:52
Open: 25/137 (132 ukończyło)
M3: 12/59 (56 ukończyło)
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Mateusz Mróz): 9:10
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Wyścig w Wiórku
d a n e w y j a z d u
34.40 km
34.40 km teren
01:22 h
Pr.śr.:25.17 km/h
Pr.max:39.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No i wcale nie taki ogórek ten Wiórek. Oczywiście organizacja czyli zapisy, pomiar czasu (a właściwie jego brak) czy grochówka na bufecie były rodem z wiejskiego festynu ale też płacąc 15 zeta wpisowego trudno oczekiwać więcej.
Natomiast sama trasa była całkiem wymagająca - interwałowa, bez ani centymetra asfaltu, a w przeważającej części prowadziła po nawierzchni trawiasto-korzenno-piaszczystej, i również trochę zmarszczek się znalazło. Nawet nie bardzo było kiedy z bidonu pociągnąć bo jedyny odcinek po w miarę równym dukcie prowadził akurat na odsłoniętym terenie wzdłuż lasu i pod wiatr, więc trzeba było uważać żeby koła nie puścić.
No i co najważniejsze - było się z kimś ścigać! Przyjechały charty z M2 - W.Wiktor, Sz. Matuszak, M. Urbaniak i Mafia. Przyjechali też wyjadacze z M3 - F. Niewiada, S. Walkowiak i A. Sypniewski. No i stawił się też bardzo licznie team Goggle w liczbie 8 chłopa! A do tego jeszcze grubo ponad setka osób, sądząc po tłoku przy zapisach i w sektorze przed startem.
No dobra, a sam wyścig? Po prostu napi!@#$alanka od startu do mety:) Nie będę ukrywał - walczyłem o zwycięstwo w M3 i... niestety przegrałem. Nie załapałem się nawet na pudło. Dużo nie zabrakło - jakieś 10 s. do pudła i nieco ponad pół minuty do zwycięstwa, ale przegrałem.
Pierwszą pętlę przejechałem na pozycji 4-8, w pociągu z Mafią, Staszkiem, Filipem i jednym gościem z M4. Do połowy pętli jechali też z nami Dawid i Młodzik ale zakopali się gdzieś w piachu.
Na drugiej pętli Mafia dorzucił ostro do pieca i mocno walczyłem, żeby nie puścić koła. Niestety, na jakieś 5 kilometrów przed metą na moment mnie przytkało i musiałem zwolnić. Różnica niewielka, rywale w zasięgu wzroku ale tego się już nie nadrobi, bo już nie ma z czego depnąć.
Na kreskę wpadam ze zwycięzcą M4 i, mimo głośnego dopingu Oli oraz dzieciaków, nie wyprzedzam go ponieważ mnie przyblokował i musiałbym pójść dosłownie po bandzie i tuż przed kibicami. Za duże ryzyko..
Ostatecznie przyjechałem 9 open i 4 w M3. Cały wyścig z dużym zapasem wygrał W. Wiktor a moją kategorię Staszek o włos przed Filipem Niewiadą. Trzeci był Andrzej Sypniewski. Mi na pocieszenie zostało zwycięstwo teamowe, o jakąś minutę przed Dawidem, który zamknął top 10.
Open: 9/90 (80 ukończyło)
M3: 4/34 (30 ukończyło)
Podsumowując - bardzo fajne przepalanko, podoba mi się mini i nie wiem czy się nie przerzucę w przyszłym sezonie. Patrząc po wynikach moich dzisiejszych rywali u Gogola, walczyłbym regularnie o pudło w kategorii. Mam chyba jakiś głód osiągnięć, więc pójdę tam, gdzie będzie o nie łatwiej:)
Good bikes!
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
Maraton Michałki 2014
d a n e w y j a z d u
98.30 km
96.00 km teren
04:13 h
Pr.śr.:23.31 km/h
Pr.max:47.60 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Edit: tym razem naprawdę poczekaliśmy z Markiem do końca na nagrody ale oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach - nic nie wygraliśmy:)
Ostatni na parkingu © Josip
Dwa dni po fakcie to już się nie chce pisać rozprawki ze zdaniami wielokrotnie złożonymi:) Poza tym, większość z (ewentualnie) czytających tego bloga, była na miejscu i mniej więcej wie jak było. A zatem, podsumowując:
Dojazd dzień wcześniej z moim kuzynem Jackiem, który jest lekarzem i startował na mega. Niestety ze względu na różne perturbacje, na miejsce (agroturystyka w Kocieniu, 10 km od Wielenia) dotarliśmy dopiero o 22 a jeszcze trzeba było jakieś piwko wypić i pogadać. O załatwieniu formalności w biurze zawodów też nie było już mowy.
Nazajutrz znowu pech bo przy pompowaniu Jackowi schodzi całe powietrze z przedniego koła i jeszcze stoimy z 10 minut na przejeździe w Wieleniu, czekając na jakąś drezynę. W efekcie, mimo braku kolejki w BZ, i tak do "sektora" (czyli ogonka gdzieś za trybunami) wchodzę o 9:52. Na pocieszenie nie jestem sam, bo obok mnie aż czerwono się robi od ProGoggli i ich brzydkich gaci:)
Po starcie ostrym pruję do przodu, żeby nadrobić to, czego nie wystałem sobie w sektorze. Jest szybko więc trzeba uważać, blisko mnie Jacek i Dawid. Po wjeździe w teren, ta dwójka dalej leci jak szalona a ja za nimi - ciągłe wyprzedzanie, zmiana tempa, szukanie miejsca. Niestety, nie jedzie mi się tak dobrze jak w Wałczu, mści się też brak jakiejkolwiek rozgrzewki, zaczynam zostawać z tyłu. Na chwilę animuszu dodaje mi jeszcze dogonienie Rodmana ale potem muszę już zwolnić bo myśl o skręceniu na mega staje się niebezpiecznie kusząca.. Nie, nie wymięknę a zatem przede mną jeszcze 75 km, trzeba uspokoić jazdę.
Na długi dystans skręcam samotnie, biorę żela i omal nie przeoczam skrętu w lewo, podobnie jak 5 lat temu. Tym razem się udało ale po chwili jednak gubię na moment trasę, bo na początku zjazdu z przeciwka wyjeżdżają JP i Staszek Walkowiak. Zawracamy na właściwy szlak, akurat wtedy gdy nadjeżdża większa grupka z braćmi Niewiada, Arkiem Susiem, Danielem Lorenzem, kimś z Fogta, kimś z Budzynia i jeszcze kimś:).
Arek z Jackiem dość szybko urywają się z tego pociągu, ale reszta jedzie dalej razem, by po około 20 km, czyli gdzieś na półmetku podzielić się na 2 grupki. Tym razem udaje mi się załapać do tej lepszej.
Po przezwyciężeniu pierwszego kryzysu, jedzie mi się całkiem dobrze. Regularnie, nie czekając aż zacznę zamulać - biorę żele i, nie czekając aż mnie zacznie suszyć - pociągam z bidonu. Na podjazdach jestem niemal zawsze w czubie peletoniku a na zjazdach trzymam koncentrację i tyłek nad siodłem, żeby znowu nie dobić.
Jest nas 5. Przed ostatnim bufetem w Żelichowie sugeruję krótki postój, bo mam już niemal sucho w obu bidonach. Czterech się zatrzymuje ale BTS Budzyń olał mój apel i poleciał do przodu. Ok, jego wybór. Szybkie uzupełnienie zapasów i ruszamy w pogoń. Gość jednak utrzymuje dystans a nasza ekipa się rwie. Staszek zaatakował na piaszczystym podjeździe, zakopałem się i musiałem podbiec. Dwóch z tyłu zostało ale kolega z GPBT też odjechał i tak zostałem sam. Sił jednak cały czas zaskakująco dużo, więc do dwójki przed mną nie traciłem, co jakiś czas widziałem ich na dłuższych prostych ale też nie mogłem dojść.
Wjeżdżając na wiadukt po nawrotce, wykorzystałem sytuację żeby zobaczyć czy ktoś mnie nie ściga. Patrzę a tam Arek Suś z jeszcze jakimś gościem. Jak to?! Przecież był za mną.. No tak, pewnie gdzieś przegapił zakręt. Czekam aż mnie dojdą i razem lecimy ostatnie kilometry dość szybką gruntówką. Tempo około 30 km/h, jest współpraca mimo, że - jak się okazuje - wszyscy z M3. Myślę sobie, że może jest jakiś cień szansy na szerokie pudło więc obmyślam strategię na finisz. Pomysł mam taki, żeby wjechać pierwszy w kartoflisko, nie dać się tam wyprzedzić a na stadionie poprawić:) I wszystkie te elementy planu udało się zrealizować, ale jednak moc na kresce po 100 km w nogach już nie ta. Arek wyprzedził mnie z łatwością na ostatnim wirażu a ja nadludzkim wysiłkiem odparłem atak drugiego zawodnika na ostatnich metrach. Wygrałem z nim dosłownie o wysokość bieżnika:) Aaa, podobno był doping ale ja już chyba miałem widzenie i słyszenie tunelowe, he he, bo nic nie pamiętam.
Na mecie rozpoznał mnie red. Kurek i kojarzył, że kiedyś byłem ostatni, ma się tę renomę.
Okazuje się, że mój cza to 4:14:25 czyli personal best na tej trasie, choć dotychczasowy rekord sprzed 2 lat poprawiony raptem o 4,5 minuty. Jestem też pierwszy z Goggli, bo Jacek pogubił się po raz drugi i stracił w ostateczności 5 minut.
Niesamowite wyniki wykręciła natomiast czołówka - Andrzej Kaiser, 3:31! Bartek Banach o minutę tylko gorzej a Zbyszek Górski (zwycięzca M3) - o 10 minut wolniej. Czyli ponad pół godziny szybciej od mnie i znacznie szybciej od dotychczasowych rekordów. A trasa jest przecież identyczna i wcale nie jakaś łatwiejsza w tym roku. Wg. mnie było wyjątkowo sucho, piaszczyście i gorąco - 26 stopni!
No cóż, to już jest poziomo światowy, a przynajmniej w praktyce zawodowe kolarstwo - co za różnica czy ktoś ma licencję czy nie? Ważne ile czasu chce i może poświęcić na treningi, przygotowania, itd. Oczywiście można na to spojrzeć tak, że kilka lat temu z takim czasem stałbym na podium M3, może nawet na najwyższym stopniu a dziś z ledwością starcza to na top 10 w kategorii. Jednak z drugiej strony - jak równać, to do najlepszych:).
Mnie cieszy fakt, że za każdym startem w Michałkach, poprawiam swój wynik. Chociaż tym razem, progres względem 2012 roku był naprawdę minimalny i zawdzięczam go pewnie głównie większym kołom. No ale wtedy miałem chyba optymalną formę i więcej też robiłem długich dystansów (fascynacja świeżo kupioną szosą). W tym roku miałem bodaj jeden trening >100 km, więc chyba i tak jest nieźle. Sprawdziłem - dokładnie 101 km, w lutym..
No dobra, kończę bo jednak wyszła niemal rozprawka:).
Czas: 4:14:24
Open: 24/56
M3: 9/24
Podium ProGoggle:
1. josip (24/Open, 9/M3) - 4:14:25
2. jpbike (29/Open, 12/M3) - 4:19:22
3. marc (40/Open, 18/M3) - 4:52:04
P.S. Coś mi dystans krótki wyszedł, chyba coś źle skalibrowałem bo inni mieli 100 albo i więcej. To dobrze, przynajmniej mi średnią zaniża na treningach,a to motywuje:)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Wałcz 2014
d a n e w y j a z d u
65.10 km
55.00 km teren
02:38 h
Pr.śr.:24.72 km/h
Pr.max:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No żesz k!@#$% m@#$%! Ile można mieć pecha w jednym sezonie?!
Takiej mocy pod nogą to jeszcze chyba nigdy nie czułem. Do 18-tego, feralnego kilometra jechałem w peletoniku składającym się z około 15-20 osób, a w nim same tuzy, min. Marek Witkiewicz, Rafał Łukawski, Mateusz Mróz, Tomasz Dopierała jak również starzy znajomi z wielu wyścigów czyli JP Bike, Arek Suś, Artur Zarański, Janusz Przbysz.. Trasa niby łatwa ale trzeba uważać, żeby się nie zakopać gdzieś w piachu, nie wpaść w błoto czy koleinę bo wiadomo, że jak człowiek zostanie, to potem będzie ciężko dospawać. Średnia >30 km/h, noga lekko kręci, tętno w normie a na podjazdach.. dla mnie jest za wolno – na bruku i potem na pierwszej wspinaczce na Bukową Górę zyskuję po kilka pozycji. Peletonik zaczyna się rwać a ja mam szansę załapać się do pierwszej grupy i odskoczyć. Taa.., ale wtedy na zjeździe jak coś nie jeb...e pod tylnym kołem, od razu wiedziałem, że będzie źle. Słyszę jak syczy mleczko i modlę się, żeby tym razem uszczelniło i żeby stało się to szybko. Niestety, za moment czuję, że tył pływa i mnie spowalnia, muszę się zatrzymać, czyli ch!@#$ z pucharami..
Dopompowanie nie pomaga, ciągle słyszę syk uciekającego powietrza. Przejeżdżają Marcin ze Zbyszkiem i ten pierwszy użycza mi naboju (dzięki!). Chwilę za nimi jedzie Dawid, który zatrzymuje się, żeby mi pomóc bo nigdy w życiu nie obchodziłem się z tym ustrojstwem (Dawid twierdził, że nie ma dnia ale i tak wielkie dzięki). W dłuższej szamotaninie udaje nam się w końcu odpalić nabój i napompować – syczy ale jakby mniej. Dobra, jadę. Każdy wie jak to jest wsiąść z powrotem na rower po laczku podczas wyścigu – powietrze uchodzi nie tylko z koła. No ale skoro już tu przyjechałem a trasa jest fajna (akurat zaczyna się krótka sekcja przypominająca XC), to przynajmniej mocny trening zrobię. Trzeba sobie tylko jakiś cel ustanowić, np. dogonienie kolegów, którzy mnie wyprzedzili podczas awarii. Aha, no i mieć nadzieję, że mleczko nie będzie puszczać.
Wygląda na to, że w końcu koło trzyma ciśnienie, więc cisnę. Cały czas samemu, mijając co jakiś czas kogoś z mega, m.in. Dawida. Tylko jeden gość chwycił koło (okazało się później, ze to poznany 2 lata temu na Challenge'u zawodnik z Chodzieży, też po defekcie – zerwany łańcuch), a nawet dał na chwilę zmianę. Niestety chwilę później przestrzelił zakręt. Zawołałem go i zawrócił ale już nie dospawał a mi się jakoś nie chciało czekać.
Już na drugiej pętli, podczas ponownego przejazdu przez Bukową Górę udaje mi się w końcu dojść kolegów. Wpierw Zbyszka, którego wyprzedzam, w pakiecie z kilkoma innymi osobami, na stromym podjeździe, podejściu, a właściwie podbiegu:). Szybki zjazd (tam gdzie dobiłem na pierwszej pętli), tym razem ostrożnie i po chwili na łagodniejszym podjeździe widzę wreszcie przed sobą Marcina. Wyprzedzam teamowego kolegę ale radość nie trwa długo – znowu tył pływa. Ponownie się zatrzymuję i mocuję, tym razem sam, z nabojem. Dopiero po jakimś czasie dochodzę do wniosku, że widocznie już jest pusty i dopompowuję pompką.
Ruszam dalej ale bez większej wiary, że znowu nie będę się musiał zatrzymać. Udaje się wyprzedzić pojedyncze osoby z mega i coraz liczniejszych miniowców ale jakoś tak ciężko się kręci. Ano tak – znowu zeszło poniżej 1 bara. Na ostatnim bufecie zatrzymuję się i po raz 4-ty macham pompką. Na szczęście to już ostatni wymuszony postój. Tym razem uszczelniło (w samą porę, eh...) i tak już się dokulałem do mety na niezagrożonym 74-tym miejscu open.
W sumie z samych przerw straciłem 14 minut, do tego dodajmy jazdę na pół flaku przez wiele kilometrów, spadek motywacji i, może nawet przede wszystkim, jazdę głównie samemu a nie w mocnej grupce. Naprawdę była szansa na niezły wynik bo i sił jakoś nie brakowało do samego końca. No, ale mogę sobie teraz tylko gdybać... trzeba było wymienić oponę i mleczko przed zawodami, to teraz bym pisał o realnych osiągnięciach a nie hipotetycznych. Ot co!
Na plus oceniam samą trasę, bardzo mi się podobała. Było wszystko – trochę piachu, trochę bruku, szybkie dukty, fragmenty asfaltowe na pociągnięcie łyka z bidonu, podjazdy ostre i te łagodniejsze, troszkę singli i fragmenty techniczne. Wszystko w dobrych proporcjach i w malowniczej scenerii.
A największy plus to oczywiście towarzystwo:), zarówno w samochodzie (Jacek i Zbychu), jak i na mecie (Marcin z Asią, Dawid z Sylwią, Jurek, Arek Suś, Staszek Walkowiak i wielu, wielu innych). Co raz mniej nieznanych twarzy na tych zawodach:)
Oficjalne wyniki:
Open: 74/120 (dla porównania: na pierwszym międzyczasie byłem 32, ze stratą 20 s. do 17)
M3: 25/43
Czas: 2:52
Strata do zwycięzcy Open (Alex Dorożała): 42 minuty
Strata do zwycięzcy M3 (Maciej Kasprzak: 39 minut
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB