josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2010

Dystans całkowity:761.17 km (w terenie 454.00 km; 59.65%)
Czas w ruchu:30:59
Średnia prędkość:20.98 km/h
Maksymalna prędkość:67.60 km/h
Suma podjazdów:3300 m
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:44.77 km i 2h 23m
Więcej statystyk

Na Osową w zacnym gronie

d a n e w y j a z d u 56.00 km 40.00 km teren 02:30 h Pr.śr.:22.40 km/h Pr.max:53.30 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Środa, 30 czerwca 2010 | dodano: 01.07.2010

Przed południem zadzwonił Rodman z propozycją wspólnego treningu. W takich sytuacjach się nie odmawia, tym bardziej, że dołączył również Dun:)

Miało być terenowo, piaszczyście i w kierunku Osowej Góry. Wszystko to udało się zrealizować a jako gratis było błotko i woda, dużo wody. Jak to określił Dun - trasa wilgotna, nie pyli.

Ogólnie rewelacja. Świetne towarzystwo powoduje, że jest klimat a do tego motywacja jest jak na bajkmaratonie, jazda typu sruu przez środek kałuży lub jeżyną po łapach staje się normą:)
Nie zabrakło też momentów grozy powodowanych przez:
a) moje gubienie się i przeoczanie skrętów (w tym ostrym tempie dyktowanym przez chłopaków dziwiłem się, że to już:)
b) słabe hamulce Rodmana

Dodam jeszcze, że Denis de Menis jest piekielnie mocny w tym sezonie. Nasz wyścig na szczyt Osowej to była farsa. Ja tu ledwo dyszę stojąc na pedałach a ten się tylko uśmiecha siedząc sobie spokojnie w siodle po czym po prostu odjeżdża, jak ostatnio Cancelara. Myślę, że czas najwyższy żeby Komisja Kolarska zajęła się tym elektro-dopingiem:) Tak to sobie tłumaczę, he he.

No to oby częściej takie wspólne wypady!

Good bikes!


Kategoria 50-100

Trening w piachu

d a n e w y j a z d u 30.90 km 25.00 km teren 01:21 h Pr.śr.:22.89 km/h Pr.max:34.80 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Wtorek, 29 czerwca 2010 | dodano: 30.06.2010

Zniszczenia na Szlaku Nadwarciańskim mają swoje plusy - prawie nikogo tam nie ma, można grzać:).
Plusem w kontekście nadchodzącego maratonu w Murowanej są tony piachu (na przemian z coraz mocniej wystającymi korzeniami) na tymże szlaku - można poćwiczyć.
Plusem wreszcie są opony Nobby Nick - stworzone do jazdy pustynnej.

Minusem natomiast jest to, że cały czas coś robi cyk (i nie są to pedały ani sztyca). Podejrzenie główne pada teraz na: suport!

Minusem jest również, że mniej więcej po godzinie ostrzejszej jazdy odzywa się ból, jakby kłucie, nad prawym kolanem....


Good bikes!


Kategoria 20-50

Trochę turystyki

d a n e w y j a z d u 50.17 km 30.00 km teren 02:47 h Pr.śr.:18.03 km/h Pr.max:36.40 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 27 czerwca 2010 | dodano: 27.06.2010

Z rodziną na Strzeszynek (plac zabaw) i Rusałkę (rybka). Mała jest naprawdę dzielna w foteliku, w ogóle nie marudzi. Chyba jej się podoba ten sport:).

Potem jeszcze po samochód pozostawiony na Ratajach przed weselem w piątek i wieczorem do taty na mecz.

I tak, z niczego 50-tka, he he.

Good bikes!


Kategoria ride for fun

Urban ride

d a n e w y j a z d u 35.00 km 2.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:30.00 km/h Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Merida
Czwartek, 24 czerwca 2010 | dodano: 25.06.2010

Do pracy i z pracy. Po córkę do domowego przedszkola i dalej na festyn na Kopernika. Potem jeszcze wieczorem do ojca na Rataje i na kosza. A ma koniec jeszcze Stary Rynek żeby ugasić pragnienie:)
Trochę tego wyszło ale nie wiem dokładnie ile bo nie mam licznika w Meridzie. Na samym wheelerze zrobiłem 18 a to bez festynu...

Może Poznań to nie Holandia ale i tak rower to mój podstawowy środek transportu:)


Kategoria ride for fun

Po powodzi

d a n e w y j a z d u 37.06 km 25.00 km teren 01:37 h Pr.śr.:22.92 km/h Pr.max:34.50 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Wtorek, 22 czerwca 2010 | dodano: 23.06.2010

Wreszcie, po długiej przerwie, wybrałem się nadwarciańskim na południe, wzdłuż Warty do Puszczykówka.

Szczerze mówiąc, myślałem, że będzie lepiej. Powódź wyrządziła spore spustoszenia. Za wertepami na wysokości fabryki w Luboniu odpuściłem. Dałoby się przejechać ale nie chciałem uwalić siebie i roweru śmierdzącym szlamem.
Właśnie - smród! Towarzyszył mi właściwie na całej trasie, do tego roje komarów, masakra!

Na szlak wróciłem tam gdzie jest odcinek nowej kostki wzdłuż starorzecza. Potem, po wjechaniu w las, wcale nie było lepiej. Wszędzie tam, gdzie szlak przecina wpadające do Warty strużki leży pełno powalonych drzew (woda podmyła piaszczyste skarpy). Pierwszy mostek ma przechylenie boczne 45 stopni i ledwo stoi. Drugi mostek leży rozwalony i... wzdłuż rzeczki. Na drugą stronę przeszedłem po zwalonym drzewie.

Ogólnie, raczej słabo to wygląda. Wróciłem już ścieżką wzdłuż głównej drogi, przez Łęczycę i Luboń, starając się jechać 28-30 km/h pod mocny wmordewind.

A najgorsze jest to, że coś robi cyk. Cyk cyk cyk, coraz częściej i coraz głośniej. Podejrzewam, że support jest do wymiany - w końcu ponad 12 tys. km przekulał...

No i nóżka też się jeszcze nie do końca zregenerowała po górskiej eskapadzie.


Tutaj dało się przejechać ścieżką wydeptaną w lesie po prawej stronie. Jak robiłem fotkę uj...ły mnie 3 komary.


Koło 2 mostka. Pełno powalonych drzew a na ścieżce, o dziwo, świeży piasek naniesiony przez rzekę.


Zdjęcie niestety nieostre ale widać co zostało z mostka.


Zdjęcie symboliczne - oznakowanie szlaku na powalonym drzewie. Upadek.


To już na wysokości Puszczykowa. Jeszcze długo nie da się tędy przejechać...


Good bikes!


Kategoria 20-50

Sienna

d a n e w y j a z d u 32.52 km 27.00 km teren 02:19 h Pr.śr.:14.04 km/h Pr.max:59.90 km/h Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1200 m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 20 czerwca 2010 | dodano: 22.06.2010

Dzień po przejechaniu trasy mega na maratonie, przyszedł czas na dalszą eksplorację Masywu Śnieżnika i zapoznanie się (w części) z tym, co jeżdżą najtwardsi z najtwardszych – tj. pętlą giga.

Zmęczone i dotlenione organizmy wołały o regenerację, tak że zwlekliśmy się dosyć późno. W efekcie niestety znowu nie udało nam się spotkać z Kłosiem, który szalał na szlaku już od bladego świtu:). Cóż, do 3 razy sztuka...

Ruszyliśmy od razy mocno w górę, mozolnie wspinając się do budki pod Czarną Górę drogą trawersującą stoki narciarskie.


W tle Czarna Góra


Nadjeżdża Dun

Od budki bardzo malowniczym szlakiem czerwonym przez Żmijowiec do rozstaju pod schroniskiem.


Wheeler w środowisku naturalnym

Tam szybka decyzja – jedziemy do schroniska na herbatkę, niby blisko ale ponad 100 m. wyżej. W schronisku zagadują nas turyści („a skąd Panowie tutaj na rowerach wjechali?”) oraz inni kolarze, w tym pan rocznik ’48. Jechał co prawda mini, ale i tak ogromny szacun.

My jesteśmy ponad 2 razy młodsi ale jazda jest litanią narzekań na przeróżne bóle. U mnie znowu odzywa się kręgosłup ale jeszcze gorsze jest kłucie w prawym kolanie.

Ze schroniska lecimy (dosłownie) z powrotem do rozstaju i stamtąd dalej w dół trasą giga. Około 5 km. szybkiego zjazdu po bruku, wtf! Ręce mdleją, tricepsy błagają o litość, nawet nie chcę myśleć co czuł tutaj Rodman jadąc na sztywnym widelcu. Uff, wreszcie wypłaszczenie i zakręt w prawo pod górę. Jeszcze chyba nigdy tak się nie cieszyłem z końca zjazdu, he he.

Kręcimy mocno zielonym szlakiem, po osiągnięciu małej przełęczy zaczyna się genialny widokowo trawers zachodniego zbocza Śnieżnika. Droga przytulona jest do stromego zbocza i prowadzi praktycznie w poziomie. Po lewej super panoramka gór Bialskich oraz masywów po czeskiej stronie, widać szczyt Gerlacha (ponad 1600).


Rzeczona panoramka na pętli giga

Płaska część trasy kończy się dość nagle a my niemalże spadamy w dół, obłędnie szybkim zjazdem szerokimi i bezpiecznymi szutrami aż do Kamienicy. Prędkość cały czas w okolicach 55 km/h, jedyna niepewność to skośne przepusty ale położone są tutaj wyjątkowo równo.

Ogólnie, z tego co mogę stwierdzić na podstawie własnego przejazdu i mapy, 30 km giga było relatywnie łatwe, bez technicznych fragmentów czy podchodzenia. Ten kto jechał mega w Międzygórzu, na pewno zaliczył esencję tego maratonu. Choć oczywiście podjazdy, nawet szutrowe, inaczej się ocenia mając już w nogach 50 km i ponad 2 tys. w pionie....

Ponieważ jest już dosyć późno, w Kamienicy skracamy sobie nieco pętlę giga i niebieskim szlakiem przebijamy się do Kletna, na wysokość parkingu pod Jaskinią Niedźwiedzią. Do domu już blisko, wjeżdżamy asfaltem na Janową Górę. Podjazd robię wyjątkowo siłowo, ostatni kilometr na stojąco i na twardym przełożeniu.

Na górze czekam sobie na Duna, czekając aż tętno wróci do normy. Gdy dojeżdża, pocieszam go, że teraz to już będzie właściwie tylko z górki, równym asfaltem, ale żeby uważał bo na dole jest ostry zakręt w lewo. Wszystko jasne. Ruszam pierwszy, pozycja aero i juhuu. Już w dolnej części zjazdu wyprzedza mnie Dun. Oj trochę za szybko (ja mam 55 km/h)... Nie ma sensu krzyczeć „Hamuj!”, przy tym świście powietrza i tak nie usłyszy. Chłopak tez już się pokapował, że przegiął, słyszę ostre hamowanie i widzę jak go ustawia w poślizgu, wpierw prawą, potem lewą stronę i tak, na wciąż jeszcze konkretnej wiksie, znosi na betonową rynienkę na poboczu. Ułamek sekundy i Dun jest w powietrzu, po czym przelatuje przez mały nasyp i znika mi z oczu. Wygląda to tyleż groźnie, co komicznie. Podbiegam i patrzę, że siedzi sobie, pięknie wkomponowany w wykop pod budowę murku.
O tak:


Widzę, że nic mu nie jest, poza drżeniem prawej nogi, zapewne efekt szoku. Upewniam się czy aby na pewno wszystko ok. i już nie mogę powstrzymać brechtu. To też pewnie reakcja na pierwszy stres, że mógł konkretnie przp....lić. Całe szczęście, że ten murek jeszcze niedokończony.
Rower też wychodzi praktycznie bez szwanku – tylko skrzywiona kierownica, którą udaje się wyprostować bez rozwalenia sterów. Uff....

Jedziemy dalej, jeszcze mały podjazd i zjazd przez łączkę i jesteśmy przy kwaterze.

Wyszedł naprawdę udany wyjazd. W sumie około 100 kilometrów przez 2 dni i, orientacyjnie, 3300 w pionie. Do tego świetne towarzystwo, pyszne jedzenie i super atmosfera. Dzięki Dun!

Good bikes!


Kategoria 20-50

Międzygórze MTB Maraton 19.06

d a n e w y j a z d u 67.20 km 64.00 km teren 05:08 h Pr.śr.:13.09 km/h Pr.max:67.60 km/h Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2100 m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Sobota, 19 czerwca 2010 | dodano: 21.06.2010

Na maraton wyruszamy z Dunem już w piątek popołudniu. Przez pracę i korki, z Poznania udaje nam się wyjechać dopiero po 19. Do tego po drodze pogoda iście maratonowa – tzn. leje, że ledwo cokolwiek widać przez przednią szybę. W efekcie, na miejsce dojeżdżamy dopiero o północy. W Siennej miła niespodzianka – czekają na nas gospodarze z ciepłą kolacją (rewelacyjny gulasz) i winem. Sam apartament również jest niespodzianką:) - powiem tylko, że dawno nie spałem w tak dobrze przewietrzonym i rześkim miejscu. Ostatecznie kładziemy się spać o 2 w nocy (jak na sportowców przystało).

Sobota wita nas chłodem (około 12 stopni) ale na szczęście nie pada. I tak się utrzyma przez cały dzień – kilka stopnie cieplej i byłby ideał.
Rano gospodarz Wojtek wywozi nas autem na przełęcz, skąd do Międzygórza jest około 6 km. w dół. Pod warunkiem, że się jedzie najkrótszą drogą. Ja wybieram wariant troszkę dłuższy i bardziej techniczny – co by się przetrzeć i zobaczyć czy trasa pyli. Nie pyli – na starcie meldujemy się już dość konkretnie uwaleni. Wyglądamy jakbyśmy nie wyprali ciuchów po ostatniej imprezie:), brudasy.

Ustawiamy się gdzieś pod koniec sektorów, na wysokości Biura Zawodów. Tym razem czas się nie dłuży. Szybko słyszymy tradycyjne odliczanie sekund do startu przez spikera, po czym „poszły charty w las!” i... jeszcze jakieś 2 minuty aż powoli możemy zacząć kręcić.

Od początku jedzie mi się dobrze, na podjeździe właściwie tylko wyprzedzam i stopniowo przebijam się do środka stawki. Po 3 km wspinaczki następuje ostry zjazd częściowo po asfalcie i od razu v max podchodzi pod 60 km/h. Nawrót na mostku i znowu pniemy się w górę. Cały czas jest ok., noga podaje, profil trasy na ramie (dzięki Dun!) pomaga. Gdzieś po 15 km zaczyna się clue dnia czyli podjazd pod (a właściwie nad) schronisko na Śnieżniku. Sześć kilometrów pod górkę, nachylenie duże lub bardzo duże. Siła wciąż jest ale niestety odzywa się ból w krzyżu. Wymusza to na mnie taktykę częstej jazdy na stojąco i na cięższym przełożeniu (średnia tarcza). Wiem, że mogę za to później zapłacić ale póki co – tylko wyprzedzam. Na przykład Maksa, który akurat na chwilę schodzi z roweru i też wygląda jakby kręgosłup dawał mu się we znaki.

Bardzo mi się podoba końcówka podjazdu gdy jedziemy niebieskim szlakiem ścieżką wśród poszycia górnego oraz sam zjazd do schroniska. Za schroniskiem zakręt w lewo i... pionowo w dół po łące. W miejscu gdzie łąka przechodzi w strumień, wymiękam i schodzę z roweru. Robię miejsce dla tych, co chcą jechać ale jednemu specjaliście z tyłu to i tak nie wystarcza. ”Odsuń się!” „Gdzie mam się k.... odsunąć – do wody?!”. Nie wytrzymuję. Koleś sunie w dół na zablokowanych kołach po czym zalicza efektowne OTB. Nie żeby mnie to zmartwiło:). Kończy się strumień a zaczynają głazy i blisko metrowe progi. Mija mnie dziewczyna, jedzie. Nie ma wyjścia, też wsiadam na bike’a ale spd’ów nie wpinam. Sekcja techniczna z korzeniami a przy niej sam Grzegorz wskazujący drogę i przestrzegający przez zdradzieckimi korzeniami. Po chwili, najgorsze już chyba za nami. Wciąż jest trudno ale można jechać. Miny turystów, którzy widzą jak lecimy po kamerdolcach na łeb na szyję – bezcenne.

Zjazd robi się łatwiejszy a przez to – coraz szybszy. Pruję w dół, trochę żałując tych mozolnie wypracowanych poziomic, które teraz tracę w tempie grawitacyjnym. No i właśnie – ani się człowiek obejrzy, a tu znowu trzeba zrzucić na żółwika i niemal wracać tam skąd przybyłem:). Pniemy się teraz do rozjazdu dróg pod Śnieżnikiem, gdzie ulokowano również drugi bufet. Im wyżej, tym bardzie stromo. Coraz więcej osób schodzi z rowerów. Ja twardo jadę, jednak jakiejś szczególnej różnicy w prędkości nie ma. Jest za to ból w krzyżu... Pokusa, żeby odpuścić jest duża, ale imperatyw „Fight!” jeszcze większy. W końcu widzę bufet i rozjazd mega/giga. Uzupełniam bidon, połykam susz, czyszczę okulary z błota, nos z funfli i lecę drogą raczej kamienistą w dół, na Janową Górę. Po około kilometrze, odbicie w lewo, stromy ale dość krótki podjazd do tzw. tysiączki (droga na poziomicy 1000 m. npm.). Wiem, że będzie płasko ale jeśli ktoś liczył na odpoczynek to... się przeliczył. Jest mokro, błotniście, grząsko, co jakiś czas mega w%&*^iające, często ukryte, doły wyżłobione przez wodę. Przecinam trasy narciarskie, rzut oka w dół i widzę dach naszej kwatery. Krótkie podejście w zagajniku świerkowym, podjazd i jesteśmy przy budce pod Czarną Górą. Na liczniku już ponad 40 km. Międzygórze pod nami – będzie dobrze!

Nie było. Wpierw zirytowało mnie podejście jakimś błotno-kamienistym żlebem. Pchała tam nawet czołówka giga, która akurat nas dogoniła. No cóż – pjur emtebe, trzeba zacisnąć zęby:). Podejście się skończyło i zaczął baaardzo szybki zjazd zielonym szlakiem. Prędkość cały czas sporo powyżej 50 km/g po szutrze. Przez myśl przemknęło mi „żeby tylko nie przebić” na tych ostrych kamyczkach, bo chyba jest szansa na niezły wynik. No i jak bym wykrakał:(. Chwilę po wjechaniu na lekko błotną ścieżkę przez las, czuję, że tylne koło jakoś tak dziwnie pływa.... Nieeee, Tylko nie to! Jednak to.

Patrzę na licznik – prawie 45-ty kilometr. Patrzę na rower – napędu nie widać spod warstwy błota. Decyzja - nie chce mi się babrać, do mety nie może być daleko i musi być z górki. Biegnę pchając rower. Mijają mnie kolejni zawodnicy, często słyszę „Ale pech”, „Współczuję”. Ja sobie też współczuję. Biegnę tak już jakiś czas a mety wciąż nie widać. Pytam się fotografa czy daleko jeszcze. 800 metrów. Dam radę. Jeszcze krótkie podejście (dobrze, nie stracę), trochę biegania po mokrych kamieniach i już słyszę metę. Wbiegam, oglądając się jeszcze czy nikt mnie już nie przegoni. Już nie. Niektórzy kibice nawet klaszczą:).

Makaronik całkiem zjadliwy, stanie w kolejce do Karchera umilone rozmowami z Dunem i nowopoznanym kolegą z Murowanej Gośliny.

Cóż, mimo wszystko jestem zadowolony. Mój czas bez awarii to jakieś 3:40 (taki mieli zawodnicy, z którymi tasowałem się na trasie i obok których jechałem kiedy złapałem panę). Dałem rade biec ostatnie 3 km pchając rower, czyli jakaś rezerwa wytrzymałościowa jeszcze jest.

Organizacja bez zarzutu. Trasa świetna, było wszystko – prędkość, technika, pot i łzy:).

Na koniec czekał nas jeszcze powrót do Siennej. Wpierw 4 km podjazdu (jakieś 300 m. w pionie), myślałem, że Dun mnie zabije, he he. Na szczęście ostatnie 2 kilometry zjazdu asfaltem i malownicze serpentyny wynagrodziły ten wysiłek.

Moje oficjalne wyniki:

Czas: 3:50:25

Miejsce Open: 216 / 416

Miejsce M2: 91 / 126


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton

Z deszczem w kotka i myszkę

d a n e w y j a z d u 51.68 km 35.00 km teren 02:07 h Pr.śr.:24.42 km/h Pr.max:39.20 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Wtorek, 15 czerwca 2010 | dodano: 15.06.2010

Pętla i pętelka w okolicach Strzeszynka i j.Kierskiego. Na mnie lekko pokropiło ale po powrocie do miasta widziałem kałuże jak po większej ulewie. Jakoś nie mogłem się dzisiaj zmusić do bardzo mocnego ciśnięcia. Lubię szybko jeździć ale nie chcę być niewolnikiem średniej.
Mijałem po drodze JPBike'a i (chyba) Jarka Drogbasa. Też raczej w nastrojach pogaduchowych, a może akurat rozjazd robili:)

Mam rozterki czy nie zmienić dystansu na giga w Międzygórzu. Tam jest fajnie, nie ma dużo błota ani jakichś bardzo trudnych technicznie odcinków. Jutro jest ostatni dzień, żeby to zrobić w miarę bezboleśnie finansowo. Obaczym...

Good bikes!


Kategoria 20-50

Na obiad do Puszczykowa

d a n e w y j a z d u 30.00 km 10.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Merida
Niedziela, 13 czerwca 2010 | dodano: 13.06.2010

Z dzieckiem w foteliku i tatą jako kompanem. Jechaliśmy drogą przez Luboń, wzdłuż szosy. Jest już przejezdna ale widać ślady po zalaniu. Podobnie jak na północ od Poznania, i tu mocno śmierdzi. Powrót z Puszczykowa żółtym szlakiem, kawałek w WPNie i polną drogą przez Wiry do Lubonia.

W piątek były tu tropiki, z kolei dziś mogłoby być parę stopnie cieplej, co za klimat...

Good bikes!


Kategoria ride for fun

XC

d a n e w y j a z d u 44.35 km 32.00 km teren 02:04 h Pr.śr.:21.46 km/h Pr.max:38.20 km/h Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Sobota, 12 czerwca 2010 | dodano: 12.06.2010

Dziś miałem ochotę raczej na Cross Country. Odżałowałem 2 połowę Korea - Grecja oraz 1 połowę Argentyna - Nigeria i ruszyłem.

Na północ. Wpierw szlak nadwarciański (w pełni przejezdny ale widać, że częściowo był pod wodą (!), niska roślinność obumarła, wygląda to dość strasznie), podjazd do Radojewa i dalej drogą poligonową do Moraska. Tutaj się wyżyłem na fajnych singlach w rezerwacie meteorytów i w lasku sucholeskim.

Na koniec jeszcze Cytadela. Pochwalę się, że wjazd przy amfiteatrze zrobiłem już za pierwszą próbą. Chociaż moim zdaniem nie jest to najtrudniejszy podjazd w okolicy. Jest bardzo stromy ale w sumie w miarę łatwy technicznie, bez korzeni, kamieni czy nachylenia bocznego. No chyba, że mówimy o czymś innym:)

Good bikes!


Kategoria 20-50