josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:146.07 km (w terenie 143.00 km; 97.90%)
Czas w ruchu:06:53
Średnia prędkość:21.22 km/h
Maksymalna prędkość:61.60 km/h
Suma podjazdów:1866 m
Suma kalorii:6865 kcal
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:48.69 km i 2h 17m
Więcej statystyk

KE Wolsztyn GIGA

d a n e w y j a z d u 65.30 km 65.00 km teren 02:59 h Pr.śr.:21.89 km/h Pr.max:51.50 km/h Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:685 m Kalorie: 2577 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 30 września 2018 | dodano: 02.10.2018

Ah, jeszcze niedawno miałem już powoli dość ścigania, a teraz żałuję, że to już koniec:)


Lubię trasę w Wolsztynie, dobrze mi się tu jeździ. Jest taka w sam raz jeśli chodzi o dystans, czas jazdy oraz nagromadzenie odcinków bardziej technicznych w stosunku do szybkich przelotówek, gdzie można uzupełnić płyny i kalorie. Do tego jest malowniczo, a single i zjazdy pozwalają się po prostu dobrze bawić. A i pogoda z reguły dopisuje na przełomie września i października.


Dojazd na zawody ze Staszkiem zlatuje szybko, czas się nie dłuży.
Na miejscu spotykamy ekipę Unit Martombike Team w komplecie, pojawił się nawet kontuzjowany Grzesiek. Nasze konie, czyli Krzychu i Staszek wbijają się do 1 sektora, a ja z Adrianem, Dawidem i Jackiem stajemy w dwójce, i to zdecydowanie w jej tyłach (ludzie chyba się 40 minut przed startem zaczynają ustawiać). Za nami, w sektorze 3 stoją jeszcze Przemo z Marcinem, ale oni jadą mega. Natomiast pozostała szóstka deklaruje jazdę na giga, co zapowiada ciekawą walkę, daje szansę na współpracę oraz nadzieje na naprawdę dobry wynik w drużynówce.


No to ruszyli! Koledzy tradycyjnie już delikatnie mi odjeżdżają po starcie, ale nie na tyle bym ich stracił z pola widzenia. Za mostkiem, gdzie się delikatnie przyblokowało, widzę, że się zrobił mały odstęp między moją grupką, a tymi z przodu, gdzie cisną Adrian i Dawid (Jacek natomiast wystrzelił jak torpeda i ino kurz po nim pozostał:) ). Staję na pedały i bez problemu spawam, a na kole nikt się nie utrzymał. Ocho, to już wiem, że dziś powinno być dobrze. Jedziemy dalej gęsiego, łykając kolejnych zawodników, jak tylko pojawi się nadarzająca okazja.


Po wjechaniu na właściwą pętlę, jestem już w grupce z Adrianem i Dawidem, a że noga swędzi, to wychodzę na jej czoło. Naprawdę dobrze mi się kręci, na każdym podjeździe wypracowuję sobie małą przewagę nad resztą. Potem jest czas na łyka z bidonu, czy wciągnięcie żela. Teamowi koledzy zawsze dospawają, ale za każdym takim ‘atakiem’ aktualna grupka się uszczupli, albo uda się dojść następnych zawodników.

Prowadzę pociąg teamu B Unitów:)
Prowadzę pociąg teamu B Unitów:) © Josip


Pod koniec pętli Adrian bierze na siebie zadanie podkręcania tempa. Wpierw szalejąc na zjazdach, a następnie łykając tłumy zawodników z mini (coś nie najlepiej to obmyślili, bo przez 7 km wyprzedziliśmy lekko licząc z setkę miniowców, wielu na wąskich singlach).
Jest z nami jeszcze Piotr Wojdyłło z Cellfastu, więc zapowiada się mocny skład na drugą pętlę, ale Piotr niespodziewanie zjeżdża w kierunku mety. Zostajemy więc we 3.


Po wjechaniu na drugą pętlę, różnica jest kolosalna. Przed chwilą gęsty tłum, a teraz samotność długodystansowców. Tak nas to rozpręża, że niemal przestrzelamy zakręt. Cały czas noga podaje aż miło, przypominam sobie kryzysik jaki na tym etapie wyścigu miałem rok temu i potężną pokusę zjechania na mega. Teraz nie ma po tym ani śladu.
Doganiamy kolejnych zawodników, w tym czołówkę kobiet z elity (startowały 4 minuty przed nami). Na którymś podjeździe zostaje Dawid. Na kolejnym, zostaje cała reszta, co mi się na kole wiozła:). Dochodzę jeszcze Andrzeja Jackowskiego i widzę coraz bliżej sylwetki kolejnych 2 zawodników. Ale to już blisko 60-ty kilometr, ponad 2,5 godz. jazdy i w końcu zaczyna mnie trochę przytykać. To jeszcze nie kryzys, nie tryb awaryjny, ale muszę trochę uspokoić.


Pod koniec widzę jeszcze tych gości na sekcji bagno, jak akurat kończą się z niej wygrzebywać. Jak bym był odrobinę bardziej świeży, to bym przejechał w siodle i ich doszedł, ale nie jestem, więc muszę tak jak oni - zejść z roweru i pogodzić się z tym, że ich już nie dogonię. W ogóle te ostatnie parę kilometrów od mostku jadę dość wolno, na wysokiej kadencji, ale i lekkim przełożeniu. Na metę wjeżdżam niezagrożony przez nikogo, z czasem poniżej 3 godz. i na 4-tym, punktującym miejscu w drużynie.
Krzysiek i Stachu znowu pokazali moc zajmując 3-cie i 4-te miejsce w kategorii (moja strata do nich to, odpowiednio - 15 i 10 minut), Jacek przyjechał 3 minuty przede mną i też załapał się na podium w M4, brawo!


Drużynowo zajmujemy 4-te, kosmiczne miejsce na tej edycji, co oczywiście pozwala nam obronić miejsce 5-te w generalce, brawo my!:)


Czas: 2:58:56
Open: 36/68
M3: 12/26
Strata do zwycięzcy Open (G. Grabarek): 00:29:40
Strata do zwycięzcy M3 (M. Stachowski):00:19:58



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Gogol Łopuchowo Mini

d a n e w y j a z d u 28.31 km 27.00 km teren 00:59 h Pr.śr.:28.79 km/h Pr.max:50.40 km/h Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:270 m Kalorie: 1258 kcal Rower:Bestia
Sobota, 22 września 2018 | dodano: 25.09.2018


Występ poniżej oczekiwań, przynajmniej moich:)

Tym razem start nietypowo w sobotę, żeby impreza nie konkurowała z PBC, za to konkurowała z MIchałkami:( Na rozgrzewce ku swojemu zaskoczeniu spotykam teamowego kolegę - Jacka. Oczywiście JP jedzie dłuższy dystans.

Jest chłodno i wietrznie, bo w nocy skończyło się lato, zarówno kalendarzowe, jak i meteorologiczne, taki zbieg okoliczności. Przynajmniej popadało i nie ma tyle piachu w lesie.


Coś mi się pochrzaniło, że start jest o 11, a przecież mega rusza pierwsze i to o 11:15, a mini jeszcze 15 minut później. W efekcie, marznę tylko w sektorze i całą rozgrzewkę diabli wzięli.
Wreszcie ruszamy! Na początek wąska runda wokół stadionu, od razu robią się odstępy. Po wjeździe na asfalt, blokuję amora, ośka-blat i cisnę w pogoni za czołówką. Wyprzedza mnie niesamowity w tym sezonie Krzysiek Borkowski z Adrianem Prymowiczem na kole. Podłączam się. Pojawia się szansa na dogonienie czołowej grupy, niestety po wjeździe w teren nie daję rady utrzymać tego tempa (>40 km/h) i puszczam koło. Zabrakło niewiele, góra 50 metrów, a dospawałbym do czołówki, gdzie jechał mól główny rywal z generalki.


Reszta wyścigu to gonka w 3-4 osobowej grupce. Udało się dojść dwóch zawodników, którzy odpadli z czołówki (obaj z M4). W moim peletoniku jeden gość (M2) z Rooweromanii szalał i urywał się na zjazdach, ale potem na podjazdach udawało mi się skleić. Widziałem, że jestem najmocniejszy w tym elemencie, ale z kolei nie na tyle mocny, żeby się urwać.

Na długiej prostej powrotnej do asfaltu dostrzegłem z przodu Artura Smolińskiego i Sławka Bączyka (1-szy i 2-gi z M4). Zmniejszaliśmy dystans, ale ostatecznie ich nie dogoniliśmy, jeszcze kilometr i byliby nasi.


Na ostatnim asfaltowym podjeździe atakuję. Chyba trochę za wcześnie. Troszkę odjechałem, ale zanim dotarliśmy do stadionu już byli przy mnie, a jeden z M3 nawet zdołał się wepchnąć przede mnie na singiel wzdłuż trybun. Finisz z jednym zakrętem 180 stopni i trzeba 90 stopni na trawie, to nie moja domena. Ostatecznie na metę wjeżdżam 3-ci z 4-osobowej grupy.

Wjazd na metę, 3-ci z grupki
Wjazd na metę, 3-ci z grupki © Josip

Jak chcę się ścigać o pudło w mini, to muszę popracować nad mocą zaraz po starcie. Wytrzymać pierwsze 2 kilometry w czołówce, to potem będzie już dobrze.
Co prawda dziś pierwsza trójka (tak M3, jak i całego wyścigu) była poza zasięgiem, to jednak z 4-tym (Maciej Krzewina, bezpośredni rywal do pudła w generalce) bylem w stanie powalczyć, gdyż mimo początkowej straty, na mecie byłem zaledwie minutę po nim.


Czas: 00:59:17
Open: 12/194
M3: 6/67
Strata do zwycięzcy Open i M3 (K. Borkowski): 3:45



Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB

KE Zielona Góra

d a n e w y j a z d u 52.46 km 51.00 km teren 02:55 h Pr.śr.:17.99 km/h Pr.max:61.60 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:911 m Kalorie: 3030 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 2 września 2018 | dodano: 06.09.2018

Powiem tak - trasa petarda, ale moim zdaniem nie na 75 km. To właściwie ciągły singiel, góra-dół, między drzewkami, przez skarpy i wąwozy. Asfaltu całe 500m i to tak z 7% nachylenia, leśnych duktów czy szutrówek praktycznie brak.
Już ta specyfika przywodzi na myśl bardziej trasy XC, niż maratony.


Ruszyłem z tyłów 2-giego sektora, mimo wszystko nastawiając się na 3 pętle, czyli raczej spokojnie, żeby się nie zajechać. Obok mnie Jacek, który jednak od razu mocno strzelił do przodu i dość szybko kontakt mi się z nim urwał. Miałem za to cały czas w zasięgu wzroku, jakieś 100 m. przed sobą, Piotra Wojdyłło z Cellfasta.


Właściwie cały czas wyprzedzam, szczególnie na podjazdach. Niestety, zjazdy wciąż nie są moją domeną, tym bardziej jak jest mokro. Wiem, że tam tracę najwięcej i daję szansę wcześniej wyprzedzonym zawodnikom, na dojście do mnie. Nie wspominając już o tym, jak odjeżdżają mi wtedy Ci, którzy są z przodu.

Końcówkę I pętli
Końcówkę I pętli © Josip

Pod koniec 1 pętli dochodzi nas czub mini, co mnie trochę dołuje. Zapewne jest to efekt długiej pętli i braku dojazdówki, ale mimo wszystko - trochę siara. Co ciekawe, różnica prędkości wcale nie jest duża (jak oni nadrobili te 11 minut?), znaczy mógłbym złapać koło, gdyby nie to, że oni mają do mety jeszcze parę kilometrów, a ja… 50 parę, tak zakładam na ten moment.

Tniemy się z Grześkiem P. (mini) na podjeździe
Tniemy się z Grześkiem P. (mini) na podjeździe © Josip

Drugą pętlę jadę w większości samotnie, stopniowo doganiając kilka osób, w tym kobiety z Elity czy maruderów z jedynki. W okolicach Tatrzańskiej w końcu dostrzegam przed sobą strój Unita. To Dawid, który startował z jedynki. W sumie, biorąc pod uwagę jak mało kolega ostatnio jeździ, to liczyłem, że wcześniej go dojdę. Coż, widać źle liczyłem:)
Zresztą, jadąc chwilę za Dawidem, mam okazję zauważyć, że technika jazdy u niego wciąż jest na bardzo wysokim poziomie.


W końcu go wyprzedzam na małej zmarszczce. Coraz bliżej do rozjazdu mega/giga, skąd do mety, jeśli wybierze się pierwszą opcję, jest jakieś 300 m. Rzut oka na licznik - już blisko 3 godz. jazdy za mną, a średnia poniżej 18 km/h. Nieźle, czasem w górach mam lepszą. Czuję, że to trzecie kółko, mimo tego, że starałem się oszczędzać, będzie walką o przetrwanie. Pokusa zjechania do mety jest zbyt silna i tym razem wybieram mega. Próbuję jeszcze dogonić jednego zawodnika, ale ostatecznie wjeżdżam na metę parę metrów za nim.


Wyniki jest przyzwoity, ale też bez rewelacji. Pewnie mogło być trochę lepiej, gdybym od początku nastawiał się na mega, albo startował z 1 sektora. No nic, nie ma co gdybać, ale ta możliwość wyboru dystansu na trasie ma jednak swoje wady.


Czas: 2:55:02
Open: 63/172 (ponad 40 osób nie ukończyło zawodów!)
M3: 27/67
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Szczepan Paszek): 33:48



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB