josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:62.54 km (w terenie 57.00 km; 91.14%)
Czas w ruchu:02:36
Średnia prędkość:24.05 km/h
Maksymalna prędkość:48.00 km/h
Suma podjazdów:825 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:31.27 km i 1h 18m
Więcej statystyk

Gogol Skoki Mini

d a n e w y j a z d u 33.54 km 30.00 km teren 01:19 h Pr.śr.:25.47 km/h Pr.max:48.00 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:350 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 24 czerwca 2018 | dodano: 28.06.2018

Klątwa czwartego miejsca nie odpuszcza.. ale po kolei.

Dojazd to raptem 30 minut w samochodzie, a zatem mogłem ruszyć z domu po 10, to jest komfort, nie powiem.
Na miejscu nikogo z teamu, ale za to trochę znajomych twarzy, z tym, że większość jedzie mega. Wbijam się w ciuszki i jadę na rozgrzewkę z paroma sprintami, jak pan bóg (czy inne Friel) przykazał.
Do sektora (pierwszego) wchodzę szybko, ale i tak nie jestem w czubie, tak na oko 3-ci/4-ty rząd. Rzut oka na rywali i stwierdzam, że wielkich asów nie ma, szczególnie w mojej kategorii, pudło na wyciągnięcie ręki, niemal jak wyjście z grupy przez polskich piłkarzy:)
Obok mnie stoi Radek Markiewicz z teamu Rybek, co daje też szansę na fajną współpracę.


No to ruszyli! Początek w piachu, nie szarżuję, ale też staram się nie gubić dystansu. Jadę mniej więcej na 20-tej pozycji, ale przynajmniej nie spływam jak to bywa na Kaczmarku. Jak tylko kończą się piachy, zaczynam się szybko przesuwać do przodu - wpierw na asfalcie, potem już na leśnej ścieżce. Ciągle wyprzedzam, wreszcie, na dłuższym prostym odcinku dostrzegam przed sobą 4-osobową czołówkę. Są pewnie jakieś 150-200 m. przede mną, ale nie mam szans ich dojść. Spoglądam za siebie - rywale są bliżej niż Ci przede mną. Ok, nie ma co szarpać samemu. Poczekam i pojadę w grupce.


I tak uformował się 5-osobowy pociąg - wspomniany już Radek (M2), Sławek Bączyk (M4), mocny na prostych kolarz z Boranta (M4) i jeszcze jeden mi nieznany, tak na oko z M3 (później sprawdziłem, że był z M4) i ja, czyli M3. Okazało się, że w czołówce jechał tylko jeden z M3, więc pozostawało tak dojechać do mety i byłby drugi stopień podium.

Wydawało się, że nic nie może się stać. Grupa na pewno nie była za mocna na mnie, zdarzały się szarpnięcia i tempo było niezłe, ale jechało mi się naprawdę dobrze. Na każdym podjeździe byłem w stanie ich urwać na jakieś 10 m., co też dawało nadzieję na jakiś udany atak na ostatniej zmarszczce przed metą.


Aż przyszedł feralny 26-ty kilometr. Wpierw podjazd, gdzie skoczył ten, który - jak mi się wydawało - był z M3. No to ja za nim. Następnie małe wypłaszczenie, gdzie zaczęliśmy wyprzedać kogoś z mega, bodajże Jacka Wichłacza i zaraz potem dość ostro w dół. Ja byłem na ‘lewym pasie’ i nie mogłem zjechać na prawy, bo wyprzedzany zawodnik na zjeździe miał niemal taką samą prędkość. Trudno, lecę, lewą stroną. Jakieś 40 km/h na liczniku, a tu nagle koleina, a właściwie wypłukany przez wodę, wąski i głęboki rów, w dodatku nierówny na dnie. Nie mogę się zatrzymać, bo przecież za mną jedzie co najmniej trzech. Przednie koło lata na boki, próbuję je poderwać i wyjechać z koleiny ale prędkość jest za wysoka. Uślizg i gleba, auć! Jeszcze lecąc myślę, kto zaraz się w mnie właduje. I rzeczywiście Sławek uderza w moje plecy i też się wywala, ale szybko się zbiera. Ja natomiast wyrżnąłem mocniej i jestem w lekkim szoku. Kolano zdarte, delikatnie krwawi, szlif na biodrze piecze jak cholera, do tego udo mam zbite, bo chyba uderzyłem nim w kierownicę. Ta z kolei jest ustawiona niemal równolegle to górnej ramy roweru. Łańcuch mi spadł i połamałem okulary. Muszę się odsunąć na pobocze, bo jadą kolejni zawodnicy. Dłuższą chwilę mocuję się też z wyprostowaniem kiery, bo bardzo mocno miałem skręcone stery.


To już po glebie, bo jestem sam, mokry i ogólnie 'zbity':)
To już po glebie, bo jestem sam, mokry i ogólnie 'zbity':) © Josip

W końcu ruszam dalej, obolały, wściekły i ze świadomością, że jest po wyścigu. Jak się później okazało, nie było aż tak tragicznie i gdybym pojechał na maksa te ostatnie 7 km do mety, to jeszcze była szansa na najniższy stopień podium (1:14 straty na mecie). Ale wiadomo jak to jest po takim dzwonie - nie czuje się roweru i motywacja lekko siada. Do tego, zaczyna padać, robi się ślisko i momentami grząsko, a na trudnej technicznie sekcji w koleinach po łące, przyblokowuje mnie jeden zawodnik.

Jak wyżej
Jak wyżej © Josip

Ostatecznie wjeżdżam na metę 19-ty Open i 4-ty w M3. Moja grupka sprzed kraksy przyjechała 3 minuty wcześniej, na miejscach 5-8 open, co, jak już wspomniałem, oznaczało 2-gie miejsce w M3. Ech…


Trasa całkiem wymagająca. Niby płasko, ale jednak trochę singli po korzeniach i sztywnych podjazdów w piachu się znalazło, zjazdy, jak widać, też takie łatwe nie były:)


Czas: 1:19:33
Open: 19/252
M3: 4/69
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (K. Borkowski): 07:39



Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB

Gogol Chodzież MINI

d a n e w y j a z d u 29.00 km 27.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:22.60 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:475 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 3 czerwca 2018 | dodano: 11.06.2018


I kolejna relacja po czasie..
Tym razem mój karierowy debiut na mini. Do Chodzieży dojeżdżam z Olą i Kubusiem, a z teamowych kolegów na miejscu spotykam… nie spotykam nikogo.
Start z sektora M3, który i tak jest ‘dziką kartą’, bo normalnie, jako debiutant w sezonie musiałbym jechać z Mini 8, ale wtedy nie zabierałbym MTB, tylko mieszczucha i jeszcze Kubusia do fotelika:)

Start z 1 lini 3 sektora
Start z 1 lini 3 sektora © Josip

Pierwszy sektor to tzw. Mini 100, gdzie wystarczy być choć raz w top 25 (przynajmniej w mojej kategorii), żeby się załapać. Oni ruszają 2 minuty przed nami, bowiem M2 liczy tylko 3 zawodników i zostają ‘zmerdżowani’ z jedynką.
Ja ustawiam się w pierwszej linii, obok mnie paru gości wygląda na dość mocnych, pewnie też debiutują.

Start jest ostro pod górkę, Coś kiepsko mi idzie wpinanie i w efekcie spadam na mniej więcej 8-mą pozycję, widzę, że gość z teamu Cubica wystrzelił do przodu jak z torpedy.
Z kolei za mną nikogo, czyli te 8 osób to czołówka sektora. Szybko podganiam grupkę, a na początku asfaltu przepuszczam atak, odrywam się od reszty i ruszam w pogoń za samotnym uciekinierem. Niestety, nie daję rady go dojść. Za to jeszcze przed końcem wzniesienia doganiam parę osób z 1 sektora.
Następuję terenowy zjazd w piachu i 2 siada mi na kole. Trzeba było poprawić raz czy drugi na podjazdach, ale w końcu ich zgubiłem. Sam z kolei wyprzedzam kolejne osoby.

Skoda, że nie udało mi się ciut wcześniej wyprzedzić większej grupy zawodników, która przyblokowała mnie na Gontyńcu i musiałem butować. Zjazdy (7 górek, taki roller-coster) z Gontyńca są niebezpieczne, strome, szybkie i najcześciej zakończone kopnym piachem.
Jadę ostrożnie, a i tak cudem unikam gleby w jednej koleinie. W ogóle piachu jest pełno, a jazda po tej nawierzchni zdecydowanie nie jest moim atutem.

Nawet na zdjęciach człowiek nie jest taki ujechany jak na mega:)
Nawet na zdjęciach człowiek nie jest taki ujechany jak na mega:) © Josip

Tak czy inaczej, to ja wciąż gonię i wyprzedzam, a nie mnie gonią. Mijam nawet pierwsze osoby z mega. Przed stawami, na początku których sił dodaje mi ogłuszający doping mych najlepszych kibiców, zaczynam się tasować z jednym, wyprzedzonym wcześniej zawodnikiem teamu Borant. Gość jest z 1 sektora, więc traci do mnie 2 minuty i widzę, że musiałem to wszystko odrobić na podjazdach. Natomiast na płaskim ma niesamowite kopyto. Uciekł mi trochę w jednej piaskownicy i nie jestem w stanie go dojść. Co więcej, tracę.


Dobrze, że kończą się przelotówki wśród stawów, gdzie zawsze wieje w ryj:) Znowu wjeżdżamy w las, teren pofałdowany. Do mety około 5 km, więc cisnę ile fabryka dała. Jeszcze parę skalpów i wpadam na metę.

Cisnę!
Cisnę! © Josip

Z wynikami jaja, bo te są dynamiczne. Przez moment widzę siebie na drugim miejscu open, ale to dlatego, że mi policzyło czas, jakbym z ostatniego sektora startował. Potem, jestem 22-gi, bo wzięli mi czas z 1 sektora (i taki wynik był do poniedziałku wieczora online). Wreszcie, poprawili i ostatecznie jestem:
13 Open
5 M3
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (Szymon Matuszak) - 8 minut. Trochę dużo..


Ogólnie jestem zadowolony i wiem, że stać mnie na więcej, szczególnie jeśli ruszę z pierwszej linii z najlepszymi. Podoba mi się mini - tutaj jest ściganie od początku do końca, bez kalkulacji, bez obaw o bombę ale też i bez czasu na odrabianie strat na 2-giej pętli. Spróbuję powalczyć jeszcze w kilku edycjach, tym bardziej, że co najmniej 3 starty mam w zasięgu dojazdu z domu rowerem.


Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB