josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Gogol Skoki Mini

d a n e w y j a z d u 33.54 km 30.00 km teren 01:19 h Pr.śr.:25.47 km/h Pr.max:48.00 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:350 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 24 czerwca 2018 | dodano: 28.06.2018

Klątwa czwartego miejsca nie odpuszcza.. ale po kolei.

Dojazd to raptem 30 minut w samochodzie, a zatem mogłem ruszyć z domu po 10, to jest komfort, nie powiem.
Na miejscu nikogo z teamu, ale za to trochę znajomych twarzy, z tym, że większość jedzie mega. Wbijam się w ciuszki i jadę na rozgrzewkę z paroma sprintami, jak pan bóg (czy inne Friel) przykazał.
Do sektora (pierwszego) wchodzę szybko, ale i tak nie jestem w czubie, tak na oko 3-ci/4-ty rząd. Rzut oka na rywali i stwierdzam, że wielkich asów nie ma, szczególnie w mojej kategorii, pudło na wyciągnięcie ręki, niemal jak wyjście z grupy przez polskich piłkarzy:)
Obok mnie stoi Radek Markiewicz z teamu Rybek, co daje też szansę na fajną współpracę.


No to ruszyli! Początek w piachu, nie szarżuję, ale też staram się nie gubić dystansu. Jadę mniej więcej na 20-tej pozycji, ale przynajmniej nie spływam jak to bywa na Kaczmarku. Jak tylko kończą się piachy, zaczynam się szybko przesuwać do przodu - wpierw na asfalcie, potem już na leśnej ścieżce. Ciągle wyprzedzam, wreszcie, na dłuższym prostym odcinku dostrzegam przed sobą 4-osobową czołówkę. Są pewnie jakieś 150-200 m. przede mną, ale nie mam szans ich dojść. Spoglądam za siebie - rywale są bliżej niż Ci przede mną. Ok, nie ma co szarpać samemu. Poczekam i pojadę w grupce.


I tak uformował się 5-osobowy pociąg - wspomniany już Radek (M2), Sławek Bączyk (M4), mocny na prostych kolarz z Boranta (M4) i jeszcze jeden mi nieznany, tak na oko z M3 (później sprawdziłem, że był z M4) i ja, czyli M3. Okazało się, że w czołówce jechał tylko jeden z M3, więc pozostawało tak dojechać do mety i byłby drugi stopień podium.

Wydawało się, że nic nie może się stać. Grupa na pewno nie była za mocna na mnie, zdarzały się szarpnięcia i tempo było niezłe, ale jechało mi się naprawdę dobrze. Na każdym podjeździe byłem w stanie ich urwać na jakieś 10 m., co też dawało nadzieję na jakiś udany atak na ostatniej zmarszczce przed metą.


Aż przyszedł feralny 26-ty kilometr. Wpierw podjazd, gdzie skoczył ten, który - jak mi się wydawało - był z M3. No to ja za nim. Następnie małe wypłaszczenie, gdzie zaczęliśmy wyprzedać kogoś z mega, bodajże Jacka Wichłacza i zaraz potem dość ostro w dół. Ja byłem na ‘lewym pasie’ i nie mogłem zjechać na prawy, bo wyprzedzany zawodnik na zjeździe miał niemal taką samą prędkość. Trudno, lecę, lewą stroną. Jakieś 40 km/h na liczniku, a tu nagle koleina, a właściwie wypłukany przez wodę, wąski i głęboki rów, w dodatku nierówny na dnie. Nie mogę się zatrzymać, bo przecież za mną jedzie co najmniej trzech. Przednie koło lata na boki, próbuję je poderwać i wyjechać z koleiny ale prędkość jest za wysoka. Uślizg i gleba, auć! Jeszcze lecąc myślę, kto zaraz się w mnie właduje. I rzeczywiście Sławek uderza w moje plecy i też się wywala, ale szybko się zbiera. Ja natomiast wyrżnąłem mocniej i jestem w lekkim szoku. Kolano zdarte, delikatnie krwawi, szlif na biodrze piecze jak cholera, do tego udo mam zbite, bo chyba uderzyłem nim w kierownicę. Ta z kolei jest ustawiona niemal równolegle to górnej ramy roweru. Łańcuch mi spadł i połamałem okulary. Muszę się odsunąć na pobocze, bo jadą kolejni zawodnicy. Dłuższą chwilę mocuję się też z wyprostowaniem kiery, bo bardzo mocno miałem skręcone stery.


To już po glebie, bo jestem sam, mokry i ogólnie 'zbity':)
To już po glebie, bo jestem sam, mokry i ogólnie 'zbity':) © Josip

W końcu ruszam dalej, obolały, wściekły i ze świadomością, że jest po wyścigu. Jak się później okazało, nie było aż tak tragicznie i gdybym pojechał na maksa te ostatnie 7 km do mety, to jeszcze była szansa na najniższy stopień podium (1:14 straty na mecie). Ale wiadomo jak to jest po takim dzwonie - nie czuje się roweru i motywacja lekko siada. Do tego, zaczyna padać, robi się ślisko i momentami grząsko, a na trudnej technicznie sekcji w koleinach po łące, przyblokowuje mnie jeden zawodnik.

Jak wyżej
Jak wyżej © Josip

Ostatecznie wjeżdżam na metę 19-ty Open i 4-ty w M3. Moja grupka sprzed kraksy przyjechała 3 minuty wcześniej, na miejscach 5-8 open, co, jak już wspomniałem, oznaczało 2-gie miejsce w M3. Ech…


Trasa całkiem wymagająca. Niby płasko, ale jednak trochę singli po korzeniach i sztywnych podjazdów w piachu się znalazło, zjazdy, jak widać, też takie łatwe nie były:)


Czas: 1:19:33
Open: 19/252
M3: 4/69
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (K. Borkowski): 07:39



Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ylemi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]