Lipiec, 2018
Dystans całkowity: | 73.48 km (w terenie 72.75 km; 99.01%) |
Czas w ruchu: | 04:06 |
Średnia prędkość: | 17.92 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.10 km/h |
Suma podjazdów: | 1878 m |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 36.74 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
Śnieżnik Challenge
d a n e w y j a z d u
47.73 km
47.00 km teren
03:02 h
Pr.śr.:15.74 km/h
Pr.max:64.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1527 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Wyścig w pięknej miejscowości, w ‘moich górach’, powrót tam, gdzie przed laty maratony robił sam Golonko - nie, tego nie mogłem odpuścić:).
W przeddzień wyścigu lało niemal cały dzień. Dopiero późnym popołudniem trochę się rozpogodziło, więc wyskoczyłem na małą rozkrętkę łydy, oswajanie z górskim terenem i rekonesans fragmentu trasy. A był to akurat jeden z bardziej grząskich i błotnych jej fragmentów, więc optymizmem to nie napawało.
Na szczęście nazajutrz obudziło mnie piękne słońce, do tego rzut oka na listę startową w necie i.. od razu optymizm wrócił:) Dojechałem, przebrałem się, odebrałem numer i pojechałem na małą rozgrzewkę. Przy okazji dojrzałem kilku asów i już wiedziałem, że 4-tego miejsca tym razem nie będzie, he he (lesson learned - never trust the start list).
Krótko przed startem zrobiło się nagle ciemno i ponuro, siadł prąd i balon startowy się na nas obalił, a z pierwszego bufetu przyszedł meldunek o nawałnicy, taa..
Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki © Josip
Dobra, ruszyli. W delikatnym kapuśniaku, od razu pod górkę. Łapię dobry rytm i trzymam się gdzieś koło 20 miejsca w stawce, z tym, że start dla mini i mega jest wspólny, więc nie jest źle. Peleton się dość szybko rozciąga na 4-kilometorwym podjeździe, znajduję swoją grupkę i tak ciśniemy we 3 czy 4. Pierwszy zjazd, krótki, ale po mokrym. Coś dziwnie dupnęło pod tyłkiem, oj, tyko nie to. Za chwilę - kompletny flak, czyli jednak TO:(
Na szczęście mam dętkę, łyżki i pompkę, ale w trakcie zmieniania moje myśli oscyluję między a) wycofać się, b) jednak pojechać to mini chociaż. W międzyczasie wyprzedzają mnie niemal wszyscy, bo to przecież blisko od startu.
Po 9 minutach wsiadam na rower i jadę jednak dalej. Ostrożnie, bo jest ślisko, a wyniku i tak już nie będzie. Poza tym - więcej dętek nie mam.
Oczywiście wyprzedzam pełno ludzi, szczególnie na asfaltowej ściance, fragmencie drogi na Przekaźnik. Potem mega błoto na szlaku wokół Czarnej Góry, niektórzy aplikują sobie spa:) Bufet olewam, zjazd ale bez oksów, bo już nic przez nie nie widzę, błoto leci do oczu, nie wyprzedzam..
No, w końcu podjazd. I do tego ciężki - długi po kamieniach i stromy, znany mi z Golonkowych maratonów. Całość w siodle i od razu ze 15 pozycji do przodu.
Rozjazd mini/mega, pytam się ilu skręciło na mega, 42, ok, to będę 43-ci:)
Jedzie mi się coraz lepiej, pewniej, oswajam się z błotem i śliskim podłożem, a pod górę nóżka kręci aż miło. Mijam kolejnych zawodników, aż nadchodzi ściana płaczu - długa na kilometr, 140 m w pionie, podłoże luźne, trakcja słaba (Segment 'Od Strumienia' na Stravie). Mam 2 uślizgi z podpórką, po których mega trudno jest ruszyć, ale jakoś daje radę. Wreszcie widzę schronisko pod Śnieżnikiem, to znaczy, że jesteśmy wysoko, a trasa cała czas prowadzi w górę (najwyższy punkt trasy to 1285 m. npm. - jest w PL maraton MTB, gdzie wjeżdża się wyżej, nie licząc Uphill Śnieżka?).
Po osiągnięciu tej kulminacyjnej wysokości, następuje najdłuższy zjazd wyścigu, na którym kilka osób mnie wyprzedza. Jakoś wyjątkowo mnie to irytuje i daje takiego powera, że na kolejnym podjeździe wycinam ich wszystkich i postanawiam, że już mnie więcej nie zobaczą. “Nie hamuj jak pipa!", mówię sobie w myślach. Gdybym miał v-brake’i, to chyba bym sobie linki zluzował:) Przy tarczówkach muszę się zdać na siłę mentalną, ale to też działa.
Z ostatnich 10 km jestem najbardziej zadowolony - ciągle power na podjazdach i flow na zjazdach. Pomogło na pewno to, że było trochę bardziej sucho, ale wiele siedzi w głowie.
Końcówka, już się nie boję prędkości:) © Josip
Przed metą znów powiało Golonką. Bo wpierw, już w Międzygórzu, nastąpiło nagłe odbicie w górę i jeszcze kilometr podjazdu na zmęczone giry, a dosłownie przed samą metą, zjazd do wąwozu, tam coś a la rock garden, przejazd przez strumień i singielek z agrafkami. Fajne to:)
Końcówka, rock garden part 1 © Josip
Końcówka, rock garden part 1 © Josip
Końcówka, przez strumień © Josip
Na metę wjeżdżam 20-ty open i 8 M3. Przygodę z dętką szacuję na łącznie jakieś 15 min w plecy (zmiana, mała załamka, wyprzedzanie, jazda ze słabszymi, co daje złudne poczucie, że jedzie się mocno). Krótko mówiąc - pudła i tak by nie było:) Ciekawostka - na pierwszym międzyczasie byłem 56-ty z mega, czyli ostatni.
Zato zdjęć mam mnóstwo, bo maraton, mimo że mocno obsadzony, to jednak kameralny był.
Czas: 3:11:41
Open: 20/56
M3: 8/23
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (R. Alchimowicz): 57:42 (DRAMAT)
Good bikes!
Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB
Gogol Binduga MINI
d a n e w y j a z d u
25.75 km
25.75 km teren
01:04 h
Pr.śr.:24.14 km/h
Pr.max:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:351 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Przejazd przez Trojankę © Josip
Tak w skrócie:
- rozgrzałem się porządnie bo na zawody przyjechałem rowerem, równe 13 km z domu
- było gorąco, sucho, piaszczyście, czyli trasa pyliła
- objazd trasy zrobiłem 2-krotnie w ostatnich tygodniach (raz sam, raz niby z orgiem, ale się spóźniłem) i do niczego mi się on nie przydał, ponieważ trasa była zupełnie inna niż na wcześniejszych edycjach. Nie było roller costera nad Wartą i nie było wąwozu, były ciekawe single i strome podjazdy
- sam wyścig to ogień od początku… nie, wróć - sam wyścig to ogień od mniej więcej 2-giego kilometra bo start miałem jak zwykle słaby, albo jeszcze słabszy
- chyba część czołówki gdzieś źle skręciła na początku, co ułatwiło mi nawiązanie z nią kontaktu jak już się przepaliłem
- gleby tym razem nie było, ale na zjazdach traciłem (nieee, no co ty!?), bo rozjeżdżonych ciężkim sprzętem kolein i zdradliwych piachów nie brakowało
- po przejeździe przez Trojankę i następującej po niej piaskownicy, zaciągnął mi łańcuch, co najprawdopodobniej kosztowało mnie miejsce w top 10 Open, bo mi właśnie wtedy grupka (trzech pierwszych z M4) odjechała na 15 s., a że do mety był niecały kilometr, to nie dałem rady dojść
- w swojej kategorii byłem 4-ty, ale to już chyba nie ma większego sensu pisać, standard. Napiszę jak kiedyś będzie inaczej:)
- strata do zwycięzcy rekordowo mała, punktów do generalki dużo, jakieś tam widoki się pojawiają, wizualizują się..
M3: 4/92
Czas: 1:03:45
Strata do zwycięzcy Open (W. Borkowski): 2:26
Strata do zwycięzcy M3 (K. Borkowski): 2:25
Zjazd do mostku, jakieś 2 km od startu © Josip
Good bikes!
Kategoria 20-50, Maraton, MTB