josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:3034.75 km (w terenie 1888.90 km; 62.24%)
Czas w ruchu:191:45
Średnia prędkość:15.90 km/h
Maksymalna prędkość:71.80 km/h
Suma podjazdów:55415 m
Maks. tętno maksymalne:182 (95 %)
Maks. tętno średnie:147 (77 %)
Suma kalorii:30744 kcal
Liczba aktywności:78
Średnio na aktywność:39.41 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Bikemaraton Kowary, MEGA

d a n e w y j a z d u 44.51 km 3.00 km teren 03:11 h Pr.śr.:13.98 km/h Pr.max:71.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1777 m Kalorie: 2893 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 16 sierpnia 2020 | dodano: 04.09.2020

Trasa dała w kość - blisko 1800 m przewyższenia na 45 kilometrach.
Do mniej więcej 2/3 dystansu jechało mi się świetnie. Potem jednak przyszła łopata (dłuuugi podjazd z nachyleniem ponad 20%), awaria łańcucha (spadł z zębatki i się jakoś dziwnie wygiął, dobre 3 min w plecy) i kolejny stromy, tym razem trawiasty podjazd w pełnym słońcu. Tam przyszedł mały kryzys, ale się jakoś pozbierałem.
Cieszy fakt, że technika zjazdowa się minimalnie poprawiła, już jakby mniej osób mnie wyprzedza, prawie wszystko zjechałem w siodle.

Blania i Oski wystartowali na fun. Ukończyli (córa to się nawet na pudło załapała!), podobało się, nawet bardzo i chcę jeszcze:)








Czas: 3:14:35
Open: 65/199
M4: 21/80
Strata do zwycięzcy Open: 00:48:12 (do M4 półtorej minuty mniej)

Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB

BM Sobótka MEGA

d a n e w y j a z d u 56.00 km 54.00 km teren 03:22 h Pr.śr.:16.63 km/h Pr.max:55.00 km/h Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1546 m Kalorie: 2676 kcal Rower:Bestia
Wtorek, 22 października 2019 | dodano: 22.10.2019

Dobre 6 godzin w samochodzie, blisko 3,5 godziny na trasie i największy wycisk fizyczny od wyścigu w Bielawie (zresztą też BM) w lipcu tego roku. W dodatku małe straty w sprzęcie takie jak wygięta szprycha (obręcz też trochę dostała przy nyplu) czy zgubiony bidon. Ale te wszystko pikuś, albowiem tego typu zawody to kwintesencja kolarstwa górskiego!

Genialna miejscówka, niesamowity jesienny, a jednocześnie ciepły klimat i wymagająca trasa, bo nawet jak było niby łatwo szeroką drogą, to i tak luźne i mocno wystające kamienie wybijały z rytmu.

Po starcie. Konie z Poznania ciągną peleton:)
Po starcie. Konie z Poznania ciągną peleton:) © Josip

Ustawiłem się razem z Filipem z przodu trzeciego sektora i od samego startu wysunęliśmy się na czoło dyktując tempo na podjeździe. Ogólnie podjazdy szły mi wyjątkowo dobrze. Raz, że to moja domena, a dwa, że nowy rower wspina się jak kozica. Istotna tutaj jest również kwestia przełożenia, a konkretniej tarczy 34’ z przodu. Po prostu nie mogę jechać zbyt wolno, bo nie przepchnę korby, nawet na 34x50:).

Jak pod górkę, to Josip na czele:)
Jak pod górkę, to Josip na czele:) © Josip

Moją piętą achillesową pozostają natomiast zjazdy. I nie chodzi o to, że jakoś szczególnie hamuję, czy boję się zjechać. Nie, jadę i to całkiem szybko, na pewno poza strefą komfortu, nawet wydaje mi się bardzo szybko, do czasu aż mi ktoś nie śmignie z lewej czy z prawej, jadąc na wariata w dół. Pewnie znajomość trasy by mi trochę pomogła, bo jednak jak nie wiem co jest za zakrętem, to zwalniam. I może full, bo wstyd by było, żeby mnie wtedy ludzie na hardtailach wyprzedzali:).

I potem się okazuje, że tu straciłem 15 s., tu 30, tam minutę bo mnie z kolei ktoś przyblokował itd, na macie na takim maratonie to może być i 10 minut.

Parę przygód też miałem. Niestety bardzo szybko zgubiłem bidon (jedyny), co wymusiło dłuższe postoje na bufetach i ciągły strach przed bombą z odwodnienia. Ponadto, tylne koło tak dostało jakimś kijem, że niemal ocierało o dolny trójkąt.

To światło!
To światło! © Josip


Suma sumarum, wynik nie jest taki najgorszy. Plan minimum, czyli awans do drugiego sektora, udało się zrealizować, choć dosłownie o włos. W przyszłym sezonie na pewno będę chciał się pojawić na kilku edycjach BM, a celem (ambitnym) będzie miejsce top 10 w kategorii… M4. Tak tak, lata lecą:)

Czas: 3:22:53
Open: 75/357
M3: 33/118
Strata do zwycięzcy Open (Ł. Helizanowicz): 00:46:40
Strata do zwycięzcy M3 (B. Huzarski): 00:39:35



Good bikes!


Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB

BM Bielawa MEGA

d a n e w y j a z d u 46.91 km 46.00 km teren 03:19 h Pr.śr.:14.14 km/h Pr.max:58.00 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1769 m Kalorie: 2576 kcal Rower:Bestia
Sobota, 20 lipca 2019 | dodano: 31.07.2019


Oj, czegoś takiego mi brakowało. Człowiek jeździ te wyścigi, które się zamykają w godzince a suma podjazdów to jak jeden wjazd starym wyciągiem orczykowym i zapomina o co tak naprawdę chodzi w kolarstwie górskim. A chodzi o to, żeby się upodlić, dostać konkretnie w d… na podjazdach, a zaraz potem mało się nie ze…ć ze strachu na zjazdach:)

I to wszystko było na bikemaratonie w Bielawie, w skondensowanej dawce. Opowieść o łatwych trasach u Grabka to już historia.
Tutaj pamiętałem fragmenty trasy z Sudety Challenge 2012 (np. korzenisty i stromy podjazd na Kalenicę) czy odcinki z golonkowego maratonu w Głuszycy (np. zjazd z Sokolca). A na dodatek jeszcze kilka segmentów enduro ze strefy MTB. Jak dla mnie bomba. Szkoda tylko, że dosłownie w przeddzień startu (i to pod wieczór) odkryłem, że praktycznie skończył mi się tylny hamulec - klocki starte do metalu. Przez to, klamka się zapadała, tarcza grzała i ogólnie tył hamował słabo. W efekcie, bałem się rozpędzać, żeby potem nie hamować gwałtownie niemal wyłącznie przednim, bo wiadomo jak to się kończy. Czyli, że na zjazdach traciłem znacznie więcej niż zwykle. Ale zjechałem wszystko! Podjechałem również wszystko, no prawie:) - złamał mnie tylko mega stromy trawersujący podjazd singlem, który następował po juz i tak niezłej brukowej sztajfie (około 20%). Aha, no i jeszcze fragmenty podjazdu na Kalenicę są tak poorane korzeniami, że nie ma sensu się tam zażynać w siodle.

Pogoda tym razem dopisała, aż za bardzo. Temperatura dochodziła do 30 stopni, więc możecie sobie wyobrazić jak się pod kaskiem grzało na podjazdach w pełnym słońcu, beż choćby małego powiewu wiaterku. Opróżniłem 3 bidony (dotankowanie na ostatnim bufecie) i dodatkowo jeszcze wypiłem 2 kubki wody po drodze.


Spotkałem paru znajomych - w sektorze chwilę pogadałem z Piotrem Niewiadą, a na trasie trochę się tasowałem z Kubą Marcinkowskim, który znacznie szybciej zjeżdżał, ale przez ból kolana zostawał na podjazdach. Ostatecznie udało się wjechać na metę parę minut przed nim.

Ostatni zjazd do mety
Ostatni zjazd do mety © Josip


No i najlepsze, czyli debiut dzieciaków w górskim ściganiu. Oski i Blania wystartowali sami na dystansie Fun - 14 km i ponad 400 m przewyższenia. Oboje dzielnie ukończyli, a córa to się nawet na pudło załapała, pomimo przyjechania 10 minut po swoim bracholu.
W ogóle pierwsze 6 km do przełęczy Trzy Buki było wspólne dla wszystkich dystansów, wg opisu trasy na stronie organizatora miał to być “łagodny podjazd”. Taa… gdy widziałem jak wszyscy wycieniowani kolesie z 2-giego sektora wrzucają na najwyższą tarczę przy nachyleniu >15% i kamienistej, sypkiej nawierzchni, to się przeraziłem czy moja młodzież da radę. Niepotrzebnie, jak się okazuje:)


Czas: 3:19:19
Open: 86/290
M3: 36/96
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (T. Dygacz): 00:51:11



Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB

Trek Śnieżnik Challenge Międzygórze / MEGA

d a n e w y j a z d u 48.30 km 47.00 km teren 02:53 h Pr.śr.:16.75 km/h Pr.max:66.00 km/h Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1367 m Kalorie: 2322 kcal Rower:Bestia
Sobota, 13 lipca 2019 | dodano: 30.07.2019


Mój drugi start w tym maratonie. Rok temu zacząłem pechowo, bo już na 4-tym kilometrze złapałem laczka. Tym razem miałem więcej szczęścia i na metę dojechałem bez przygód. Pogoda, podobnie jak w zeszłym roku, była dość kapryśna. W nocy i nad ranem lało, co oczywiście podniosło poziom trudności na trasie. Na dodatek, ostatnie 20 minut też pokonywałem w kapuśniaku, przechodzącym w deszcz.


Co do samej jazdy - to było naprawdę ok. Na początek jechałem swoje, pilnując, żeby się za bardzo nie podpalić i nie pójść za ostro na pierwszym, długim podjeździe. Na zjazdach tradycyjnie trochę traciłem, ale bez jakiejś tragedii. Generalnie, w miarę upływu kilometrów, przeganiałem rywali i przesuwałem się o kilka pozycji w górę, co widać po międzyczasach.

Gdzieś na początkowym podjeździe
Gdzieś na początkowym podjeździe © Josip


Sama trasa to jedna z moich ulubionych - wymagająca, ale do przejechania w całości w siodle, genialna widokowo, no i wspinająca się na blisko 1300 m n.p.m., co jest chyba rekordem Polski. Super był też około 5-kilometrowy odcinek po singletrackach w końcówce wyścigu. Doświadczenie z ostatnich wyjazdów do Siennej się przydało, bo udało mi się tam nawet uciec dwóm podganiającym mnie przeciwnikom.


Z Mikim przed startem
Z Mikim przed startem © Josip


Na start udało mi się też namówić 16-letniego syna mojego kuzyna - Mikołaja, który w ten sposób zaliczył swój pierwszy wyścig w górach. Zajął bardzo przyzwoite miejsce w połowie stawki, co pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość:)


Na mecie, zadumany
Na mecie, zadumany © Josip


Czas: 2:53:42
Open: 11/44
M3: 5/12
Strata do zwycięzcy Open (J. Kowalczyk): 00:36:14
Strata do zwycięzcy M3 (T. Mach): 00:35:03


Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB

Śnieżnik Challenge

d a n e w y j a z d u 47.73 km 47.00 km teren 03:02 h Pr.śr.:15.74 km/h Pr.max:64.10 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1527 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 14 lipca 2018 | dodano: 17.07.2018

Wyścig w pięknej miejscowości, w ‘moich górach’, powrót tam, gdzie przed laty maratony robił sam Golonko - nie, tego nie mogłem odpuścić:).

W przeddzień wyścigu lało niemal cały dzień. Dopiero późnym popołudniem trochę się rozpogodziło, więc wyskoczyłem na małą rozkrętkę łydy, oswajanie z górskim terenem i rekonesans fragmentu trasy. A był to akurat jeden z bardziej grząskich i błotnych jej fragmentów, więc optymizmem to nie napawało.


Na szczęście nazajutrz obudziło mnie piękne słońce, do tego rzut oka na listę startową w necie i.. od razu optymizm wrócił:) Dojechałem, przebrałem się, odebrałem numer i pojechałem na małą rozgrzewkę. Przy okazji dojrzałem kilku asów i już wiedziałem, że 4-tego miejsca tym razem nie będzie, he he (lesson learned - never trust the start list).


Krótko przed startem zrobiło się nagle ciemno i ponuro, siadł prąd i balon startowy się na nas obalił, a z pierwszego bufetu przyszedł meldunek o nawałnicy, taa..

Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki
Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki © Josip

Dobra, ruszyli. W delikatnym kapuśniaku, od razu pod górkę. Łapię dobry rytm i trzymam się gdzieś koło 20 miejsca w stawce, z tym, że start dla mini i mega jest wspólny, więc nie jest źle. Peleton się dość szybko rozciąga na 4-kilometorwym podjeździe, znajduję swoją grupkę i tak ciśniemy we 3 czy 4. Pierwszy zjazd, krótki, ale po mokrym. Coś dziwnie dupnęło pod tyłkiem, oj, tyko nie to. Za chwilę - kompletny flak, czyli jednak TO:(


Na szczęście mam dętkę, łyżki i pompkę, ale w trakcie zmieniania moje myśli oscyluję między a) wycofać się, b) jednak pojechać to mini chociaż. W międzyczasie wyprzedzają mnie niemal wszyscy, bo to przecież blisko od startu.
Po 9 minutach wsiadam na rower i jadę jednak dalej. Ostrożnie, bo jest ślisko, a wyniku i tak już nie będzie. Poza tym - więcej dętek nie mam.


Oczywiście wyprzedzam pełno ludzi, szczególnie na asfaltowej ściance, fragmencie drogi na Przekaźnik. Potem mega błoto na szlaku wokół Czarnej Góry, niektórzy aplikują sobie spa:) Bufet olewam, zjazd ale bez oksów, bo już nic przez nie nie widzę, błoto leci do oczu, nie wyprzedzam..


No, w końcu podjazd. I do tego ciężki - długi po kamieniach i stromy, znany mi z Golonkowych maratonów. Całość w siodle i od razu ze 15 pozycji do przodu.


Rozjazd mini/mega, pytam się ilu skręciło na mega, 42, ok, to będę 43-ci:)


Jedzie mi się coraz lepiej, pewniej, oswajam się z błotem i śliskim podłożem, a pod górę nóżka kręci aż miło. Mijam kolejnych zawodników, aż nadchodzi ściana płaczu - długa na kilometr, 140 m w pionie, podłoże luźne, trakcja słaba (Segment 'Od Strumienia' na Stravie). Mam 2 uślizgi z podpórką, po których mega trudno jest ruszyć, ale jakoś daje radę. Wreszcie widzę schronisko pod Śnieżnikiem, to znaczy, że jesteśmy wysoko, a trasa cała czas prowadzi w górę (najwyższy punkt trasy to 1285 m. npm. - jest w PL maraton MTB, gdzie wjeżdża się wyżej, nie licząc Uphill Śnieżka?).


Po osiągnięciu tej kulminacyjnej wysokości, następuje najdłuższy zjazd wyścigu, na którym kilka osób mnie wyprzedza. Jakoś wyjątkowo mnie to irytuje i daje takiego powera, że na kolejnym podjeździe wycinam ich wszystkich i postanawiam, że już mnie więcej nie zobaczą. “Nie hamuj jak pipa!", mówię sobie w myślach. Gdybym miał v-brake’i, to chyba bym sobie linki zluzował:) Przy tarczówkach muszę się zdać na siłę mentalną, ale to też działa.


Z ostatnich 10 km jestem najbardziej zadowolony - ciągle power na podjazdach i flow na zjazdach. Pomogło na pewno to, że było trochę bardziej sucho, ale wiele siedzi w głowie.

Końcówka, już się nie boję prędkości:)
Końcówka, już się nie boję prędkości:) © Josip

Przed metą znów powiało Golonką. Bo wpierw, już w Międzygórzu, nastąpiło nagłe odbicie w górę i jeszcze kilometr podjazdu na zmęczone giry, a dosłownie przed samą metą, zjazd do wąwozu, tam coś a la rock garden, przejazd przez strumień i singielek z agrafkami. Fajne to:)


Końcówka, rock garden part 1
Końcówka, rock garden part 1 © Josip

Końcówka, rock garden part 1
Końcówka, rock garden part 1 © Josip

Końcówka, przez strumień
Końcówka, przez strumień © Josip

Na metę wjeżdżam 20-ty open i 8 M3. Przygodę z dętką szacuję na łącznie jakieś 15 min w plecy (zmiana, mała załamka, wyprzedzanie, jazda ze słabszymi, co daje złudne poczucie, że jedzie się mocno). Krótko mówiąc - pudła i tak by nie było:) Ciekawostka - na pierwszym międzyczasie byłem 56-ty z mega, czyli ostatni.

Zato zdjęć mam mnóstwo, bo maraton, mimo że mocno obsadzony, to jednak kameralny był.


Czas: 3:11:41
Open: 20/56
M3: 8/23
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (R. Alchimowicz): 57:42 (DRAMAT)



Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB

KE MTB Dziwiszów GIGA

d a n e w y j a z d u 59.90 km 58.00 km teren 04:41 h Pr.śr.:12.79 km/h Pr.max:64.80 km/h Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2499 m Kalorie: 4348 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 13 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017


Może nie rzeźnia w piekle, jak to niektórzy określają, ale łatwo nie było..

Mój pierwszy start w górach od 3 lat (sic!) Nocleg w domu rekolekcyjnym (to nie żart) w Wojcieszowie razem z Jackiem i silną ekipą Unit z Kalisza oraz Martombike z Poznania:)

Przed startem docierają do nas opinie o masakrycznie trudnej trasie. Traktujemy to z dystansem, jako element budowania emocji, w końcu z niejednego bufetu już się banany jadło, wszak my sieroty po Golonce, itd. Jednak trzeba przyznać, że przewyższenia na Giga (2400) robią wrażenie, szczególnie, że dystans jest stosunkowo krótki (ok. 60 km). No i obawiam się też trochę o podłoże po ostatnich deszczach. Całkiem zresztą słusznie, jak się potem okazało..

Start z tyłów drugiego sektora, obok mnie Adrian i Przemo. Od razu jest pod górkę i to ostro - miejscami >20%, tyle że asfalt. Trzymam koło Draba i razem do końca podjazdu wyprzedzamy sporo osób. Dalej Adrian nadal ciśnie bardzo mocno i odpuszczam, planuję jechać giga i takie tempo mnie zajedzie.

Ogólnie trasa nie jest jakoś wybitnie trudna technicznie, ale w bardzo wielu miejscach jest mokro, błotniście i grząsko, tor jazdy wąski, a koło co rusz ucieka gdzieś na bok. O dziwo, techniczne zjazdy idą mi bardzo dobrze, zdecydowanie częściej wyprzedzam, niż jestem na nich wyprzedzany, często przemykam obok ludzi prowadzących rower lub też zsuwających się na zablokowanych hamulcach. Tracę natomiast na szybkich szutrowych zjazdach. To siedzi w głowie, może jakaś trauma po glebie na Adventure 4 lata temu, nie wiem.. Z drugiej strony - jak się wywalę na technicznym zjeździe przy 20-30 km/h, to się poobijam, a jak mnie wyniesie na łuku przy 60 km/h, to będzie szpital (w najlepszym razie), więc może nie ma co się spinać.. Bo wiadomo, rodzina, robota, kredyt:):)

Przed rozjazdem mega/giga jest długi podjazd szutrem, ze zmiennym nachyleniem, ale nigdy bardzo stromym, czyli coś dla mnie. Tu łapię rytm i przesuwam się mocno w górę stawki. Mam też wrażenie, że na dłuższej prostej widzę przed sobą koszulki Martombike, tym bardziej chce się nacisnąć mocniej w pedały:)

Zaraz za rozjazdem - grzęzawisko, niby płasko ale nie idzie ruszyć. Potem fajny techniczny zjazd w lesie i dalej szutrówka w dół do asfaltu (jedyny taki odcinek na trasie, tak ze 2 km). Wreszcie zakręt 90 stopni na pole i zaczyna się jak dla mnie najtrudniejszy fragment maratonu. Droga prowadzi miedzą między polami, jest coraz bardziej stroma i nierówna. Wszyscy dookoła schodzą z roweru więc i ja zaczynam wypych. Przed lasem trochę łągodnieje, w lesie z kolei przeradza się w techniczny singiel, pod górę, z nachyleniem bocznym i korzeniami ukośnie do toru jazdy. Co rusz uślizg albo podpórka. Wreszcie wyjeżdżam z lasu, muszę się zatrzymać i przepuścić jadący z przeciwka quad-ambulans na sygnale. Teraz świetny zjazd po łące, z mini dropami, jest flow!, nawrotka na polną drogę, trochę błotka i… dluuuua i strooooma łąka pod górę, czyli tzw. Szybowisko. Lepiej nie patrzeć w górę, gdzie majaczą miniaturowe z tej odległości sylwetki innych zawodników, bo można się zniechęcić. Cóż.., młynek, rytm i skupienie na obrazie przedniego koła. Wjeżdżam mniej więcej do 2/3, potem wybieram wypych, bo prędkość ta sama, a nogi się jeszcze przydadzą, he he. Ewidentnie brakuje mi zębatki 36 z tyłu, bo przełożenie 24x32 jest za twarde na takie podjazdy.

Na szczycie szybowiska, bufet tam był
Na szczycie szybowiska, bufet tam był.

No dobra, w końcu się wdrapałem. Czyli pora na zjazd, wpierw po łące, potem trochę płaskiego w lesie i fajne serpentyny z otwierającym się genialnym widokiem na Jelenią Górę i grań Karkonoszy w tle. Jednak nie długo nam było dane nacieszyć nim oczy, gdyż trasa znów zaczęła się wspinać, ponownie zboczem Szybowiska. Tym razem nie wjeżdżamy na szczyt ale trawersujemy łąkę rozciągająca się pod nim, jest jedna kałuża, w którą oczywiście wpadam prawym butem, zmęczenie.. Kolejny zjazd, tym razem trasą downhillową, są bandy i dropy, które rzecz jasna omijam. Ale i tak poczułem flow i to aż za mocno. Moment nieuwagi i gleba na dwóch ukośnych korzeniach. Kierownica wbija mi się w kolano a lewe udo uderza z impetem w korzeń. Auć, boli.. Przez moment myślę, że to koniec wyścigu, nie bardzo mogę się podnieść. Wtem nadjeżdża Jacek, a myślałem, że jest przede mną (okazało się, że chwilę wcześniej przestrzelił zakręt). Pyta czy wszystko ok.
Nie wiem, ale wstaję i jadę dalej. Jak to zwykle po glebie, jest usztywnienie na zjazdach, ale zwalczam je szybko, bo nie chcę, żeby mi Jacek za bardzo odjechał. Trochę jednak zyskuje dystansu + jeszcze parę osób mnie wyprzedza na zjeździe. Z kolei na podjeździe mocno przeszkadza stłuczone udo, ale cóż - trzeba rozjechać.

Trzeci podjazd na Szybowisko, tym razem jest tam ulokowana premia lotna Superior. Na górze wyprzedza mnie ktoś z Volkswagena, a ja z kolei prawie doganiam Jacka. Na zjeździe mi potem nieznacznie ucieka, ale nie na tyle, żebym nie widział, że wjeżdża na drugą pętlę, co i ja czynię.

No i teraz to samo co przedtem, tyle, że na większym zmęczeniu. Tym razem obyło się bez gleby, ale za to wypadł mi bidon, świeżo napełniony wodą na bufecie, więc zdecydowałem, że warto się po niego cofnąć (około 200 metrów). W tym czasie dogoniła mnie Małgorzata Zellner, którą wyprzedzałem na początku wyścigu (startowała z sektora elity, a więc 4 minuty przede mną). Potem tasowałem się z nią niemal do samej mety. Jechała bardzo mocno, udało nam się wyprzedzić kilka osób, w tym JPBike’a, którego łapały skurcze.

Na koniec org zafundował nam coś, czego nie powstydziłby się sam Golonko. Mianowicie, gdy już wspięliśmy się z powrotem na Łysą Górę i słychać było głos spikera w miasteczku zawodów, trasa odbiła w lewo i zaczął się ostry zjazd, wpierw po łące, a potem stromą ścieżką przez las. Potem podjazd (a właściwie to momentami wypych), jakaś błotna masakra i wspinaczka serpentynami po stoku narciarskim do, ulokowanej wyżej niż start, mety. Linię tejże przekraczam zj..any jak pies. Ponad 4,5 godziny na trasie! Nie pamiętam kiedy ostatnio tak długo jechałem. A przecież dystans to niespełna 60 km. To trochę mówi o skale trudności tego wyścigu. Nawet czołówka jechała blisko 3,5 godziny, co daje średnią 17-18 km/h..

Ostatnie metry przed metą, udo boli
Ostatnie metry przed metą, udo boli.

Po chwili dotarł również Jacek, a na mecie czekała już na mnie reszta teamu, która jechała mega. Wszyscy świeżutcy i tryskający energią (Adrian w szczególności), czego nie da się powiedzieć o mnie:)
Ale warto było! 100% MTB czyli upodlenie, które na długo zostanie w pamięci.

Oficjalnie wygląda to tak:

Czas: 4:41:03
Open: 49/62
M3: 10/13
Strata do zwycięzcy (P. Rozwałka): 1:20:41

Czyli generalnie w ogonie i z kolosalną stratą, ale dobrze sobie czasem przypomnieć gdzie ma człowiek miejsce w szeregu, he he. Poza tym, był limit wjazdu na pętlę, a połowa tych, co ukończyli, to elita. Na pocieszenie pozostaje mi fakt, że zostałem team liderem pod względem zdobyczy punktowej:)


Good bikes!


Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB, Only for tough mothafuckers

Kreta - rozpoznanie bojem

d a n e w y j a z d u 73.60 km 5.00 km teren 03:41 h Pr.śr.:19.98 km/h Pr.max:54.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1493 m Kalorie: 2330 kcal Rower:Bestia
Wtorek, 10 maja 2016 | dodano: 18.05.2016

Tak się jakoś złożyło, że udało mi się załapać na rodzinne wczasy all inclusive na Wyspie Minotaura. Zgodziłem się na wyjazd pod warunkiem, że dane mi będzie wypożyczyć rower choć na parę dni:):)
Wypożyczyłem Scotta Scale 760 na kołach 27,5, jak się później okazało niepotrzebnie wziąłem MTB bo 95% dystansu zrobiłem na asfalcie. Wynikało to z kilku przyczyn, takich jak: brak dokładnych map i jakichkolwiek oznakowanych szlaków, drogi polne i szutrówki kończące się nagle płotem, psy pasterskie szczerzące kły na środku drogi, brak wystarczających zapasów wody, żeby na dłużej oddalić się od cywilizacji w tym upale, czy wreszcie stosunkowo niewielki ruch na drogach, szczególnie w głębi wyspy.

Sama wyspa jest całkiem zróżnicowana krajobrazowo, tzn. większość jest sucha, a najczęściej występująca roślina do drzewka oliwne, ale zdarzało mi się też przejechać przez oazy zieleni, by chwilę potem napawać się krajobrazem iście księżycowym.

Generalnie, im dalej od wybrzeża tym ładniej. Niestety nad samym morzem dominują większe i mniejsze hotele oraz całe mnóstwo porzuconych inwestycji, straszących betonowymi szkieletami (znak kryzysu).

No i płaskie fragmenty zdarzają się rzadziej niż 10% podjazdy w okolicach Poznania:)

Dobra, bo się rozpisałem. Pora na zdjęcia:

Sjesta - sklepy zamknięte, picia nie ma
Sjesta - sklepy zamknięte, picia nie ma © Josip

Selfie musi być
Selfie musi być © Josip

Na północy morze, jakieś 10 km w linii prostej i 400 m w pionie
Na północy morze, jakieś 10 km w linii prostej i 400 m w pionie © Josip

Tripodo i Psiloritis (ponad 2500) w tle
Tripodo i Psiloritis (ponad 2500) w tle © Josip

Widok na dolinę Melidoni, ostatni podjazd dnia za mną
Widok na dolinę Melidoni, ostatni podjazd dnia za mną © Josip

Teraz do hotelu to już z górki
Teraz do hotelu to już z górki © Josip


Good bikes!


Kategoria 50-100, Góry, MTB szosami

Vitosha

d a n e w y j a z d u 20.30 km 8.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:15.82 km/h Pr.max:58.00 km/h Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:642 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Wtorek, 26 kwietnia 2016 | dodano: 02.05.2016

Tak jest - rowerem po Bułgarii, czyli coś czego jeszcze nie było:) Takie delegacje to ja lubię!
Wszystko dzięki uprzejmości kolegów z pracy, którzy zorganizowali tę wycieczkę, użyczyli roweru (29er na XT!), kasku, a nawet butów spd. Sam wypad może nie był zbyt długi (wyruszaliśmy po pracy, dopiero przed 19), ale i tak wystarczyło, żebym się przekonał jak genialne jest położenie Sofii pod kątem treningów kolarskich. Miasto jest dosłownie przytulone do potężnego masywu Vitosha, a ścieżka MTB, na której co roku rozgrywany jest 100-kilometrowy maraton zaczyna się jeszcze w granicach miasta. Zresztą co tu dużo mówić - wystarczy spojrzeć na track ze Stravy poniżej. 650 metrów w pionie na jakichś 9-10 kilometrach podjazdu.

Trochę pechowo trafiliśmy z pogodą - było zimno (4 stopnie jak zjeżdżaliśmy), a po opadach dzień wcześniej od wysokości 1100 m. zalegał już śnieg. Nie są to najlepsze warunki na jazdę w krótkich spodniach i letnich rękawiczkach, a tylko taki ekwipunek zabrałem ze sobą z Poznania. Palce miałem tak zgrabiałe, że nie byłem w stanie odblokować telefonu i zrobić fotek:(



Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, MTB

Góry!

d a n e w y j a z d u 32.40 km 5.00 km teren 01:36 h Pr.śr.:20.25 km/h Pr.max:54.70 km/h Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:879 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 2 kwietnia 2016 | dodano: 04.04.2016

Taki krótki wypad na 18-tkę córki kuzyna, ależ ten czas leci a dzieci rosną...:)

Pogoda genialna, więc grzechem byłoby się nie wyrwać choć na chwilę na rower.

Trzymałem się głównie asfaltów bo teren jeszcze był grząski - dopiero niedawno śnieg stopniał. Oczywiście paru myków w teren też nie mogłem odpuścić i skutecznie rowerek uwaliłem sudeckim błotem. I love it!:)

Lubię takie miejscowości jak Młynowiec w Górach Bialskich, dokąd prowadzi jedna, wąska asfaltowa droga, która zaraz za wioską zmienia się w najlepszym razie w szutrówkę. Taki mały koniec świata.

Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, MTB, MTB szosami

Grzybowiec z rana

d a n e w y j a z d u 12.00 km 10.00 km teren 00:48 h Pr.śr.:15.00 km/h Pr.max:33.00 km/h Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:267 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 11 października 2015 | dodano: 14.10.2015

Chłodno (rano szron leżał), ale pogoda genialna - słońce, niebo aż granatowe i te fantastyczne kolory jesieni. Do tego świetna trasa, tj. asfalt od górnego Jagniątkowa do zielonego szlaku na Grzybowiec i dalej w dół przez Michałowice do starego kamieniołomu i Złotego Widoku. I wszystko byłoby super gdyby nie to, że oczywiście musiałem coś zepsuć w rowerze. Tym razem wygiąłem nówkę sztukę tarczę z tyłu przy całkiem niegroźnej glebie, właściwie stojąc w miejscu. Po prostu ruszałem pod górkę i nie zauważyłem, że mi się przednie koło zablokowało na kamieniu. Rower musiał się jakoś nieszczęśliwie oprzeć na kamieniu i zadziałała dźwignia mojego ciężaru.
Cudem udało mi się to naprostować jakimś badylem na tyle, żeby w ogóle móc dalej jechać..

Na pocieszenie taki oto widok:

Złoty Widok
Złoty Widok © Josip


Good bikes!


Kategoria <20, Góry, MTB