josip prowadzi tutaj blog rowerowy

KE MTB Dziwiszów GIGA

d a n e w y j a z d u 59.90 km 58.00 km teren 04:41 h Pr.śr.:12.79 km/h Pr.max:64.80 km/h Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2499 m Kalorie: 4348 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 13 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017


Może nie rzeźnia w piekle, jak to niektórzy określają, ale łatwo nie było..

Mój pierwszy start w górach od 3 lat (sic!) Nocleg w domu rekolekcyjnym (to nie żart) w Wojcieszowie razem z Jackiem i silną ekipą Unit z Kalisza oraz Martombike z Poznania:)

Przed startem docierają do nas opinie o masakrycznie trudnej trasie. Traktujemy to z dystansem, jako element budowania emocji, w końcu z niejednego bufetu już się banany jadło, wszak my sieroty po Golonce, itd. Jednak trzeba przyznać, że przewyższenia na Giga (2400) robią wrażenie, szczególnie, że dystans jest stosunkowo krótki (ok. 60 km). No i obawiam się też trochę o podłoże po ostatnich deszczach. Całkiem zresztą słusznie, jak się potem okazało..

Start z tyłów drugiego sektora, obok mnie Adrian i Przemo. Od razu jest pod górkę i to ostro - miejscami >20%, tyle że asfalt. Trzymam koło Draba i razem do końca podjazdu wyprzedzamy sporo osób. Dalej Adrian nadal ciśnie bardzo mocno i odpuszczam, planuję jechać giga i takie tempo mnie zajedzie.

Ogólnie trasa nie jest jakoś wybitnie trudna technicznie, ale w bardzo wielu miejscach jest mokro, błotniście i grząsko, tor jazdy wąski, a koło co rusz ucieka gdzieś na bok. O dziwo, techniczne zjazdy idą mi bardzo dobrze, zdecydowanie częściej wyprzedzam, niż jestem na nich wyprzedzany, często przemykam obok ludzi prowadzących rower lub też zsuwających się na zablokowanych hamulcach. Tracę natomiast na szybkich szutrowych zjazdach. To siedzi w głowie, może jakaś trauma po glebie na Adventure 4 lata temu, nie wiem.. Z drugiej strony - jak się wywalę na technicznym zjeździe przy 20-30 km/h, to się poobijam, a jak mnie wyniesie na łuku przy 60 km/h, to będzie szpital (w najlepszym razie), więc może nie ma co się spinać.. Bo wiadomo, rodzina, robota, kredyt:):)

Przed rozjazdem mega/giga jest długi podjazd szutrem, ze zmiennym nachyleniem, ale nigdy bardzo stromym, czyli coś dla mnie. Tu łapię rytm i przesuwam się mocno w górę stawki. Mam też wrażenie, że na dłuższej prostej widzę przed sobą koszulki Martombike, tym bardziej chce się nacisnąć mocniej w pedały:)

Zaraz za rozjazdem - grzęzawisko, niby płasko ale nie idzie ruszyć. Potem fajny techniczny zjazd w lesie i dalej szutrówka w dół do asfaltu (jedyny taki odcinek na trasie, tak ze 2 km). Wreszcie zakręt 90 stopni na pole i zaczyna się jak dla mnie najtrudniejszy fragment maratonu. Droga prowadzi miedzą między polami, jest coraz bardziej stroma i nierówna. Wszyscy dookoła schodzą z roweru więc i ja zaczynam wypych. Przed lasem trochę łągodnieje, w lesie z kolei przeradza się w techniczny singiel, pod górę, z nachyleniem bocznym i korzeniami ukośnie do toru jazdy. Co rusz uślizg albo podpórka. Wreszcie wyjeżdżam z lasu, muszę się zatrzymać i przepuścić jadący z przeciwka quad-ambulans na sygnale. Teraz świetny zjazd po łące, z mini dropami, jest flow!, nawrotka na polną drogę, trochę błotka i… dluuuua i strooooma łąka pod górę, czyli tzw. Szybowisko. Lepiej nie patrzeć w górę, gdzie majaczą miniaturowe z tej odległości sylwetki innych zawodników, bo można się zniechęcić. Cóż.., młynek, rytm i skupienie na obrazie przedniego koła. Wjeżdżam mniej więcej do 2/3, potem wybieram wypych, bo prędkość ta sama, a nogi się jeszcze przydadzą, he he. Ewidentnie brakuje mi zębatki 36 z tyłu, bo przełożenie 24x32 jest za twarde na takie podjazdy.

Na szczycie szybowiska, bufet tam był
Na szczycie szybowiska, bufet tam był.

No dobra, w końcu się wdrapałem. Czyli pora na zjazd, wpierw po łące, potem trochę płaskiego w lesie i fajne serpentyny z otwierającym się genialnym widokiem na Jelenią Górę i grań Karkonoszy w tle. Jednak nie długo nam było dane nacieszyć nim oczy, gdyż trasa znów zaczęła się wspinać, ponownie zboczem Szybowiska. Tym razem nie wjeżdżamy na szczyt ale trawersujemy łąkę rozciągająca się pod nim, jest jedna kałuża, w którą oczywiście wpadam prawym butem, zmęczenie.. Kolejny zjazd, tym razem trasą downhillową, są bandy i dropy, które rzecz jasna omijam. Ale i tak poczułem flow i to aż za mocno. Moment nieuwagi i gleba na dwóch ukośnych korzeniach. Kierownica wbija mi się w kolano a lewe udo uderza z impetem w korzeń. Auć, boli.. Przez moment myślę, że to koniec wyścigu, nie bardzo mogę się podnieść. Wtem nadjeżdża Jacek, a myślałem, że jest przede mną (okazało się, że chwilę wcześniej przestrzelił zakręt). Pyta czy wszystko ok.
Nie wiem, ale wstaję i jadę dalej. Jak to zwykle po glebie, jest usztywnienie na zjazdach, ale zwalczam je szybko, bo nie chcę, żeby mi Jacek za bardzo odjechał. Trochę jednak zyskuje dystansu + jeszcze parę osób mnie wyprzedza na zjeździe. Z kolei na podjeździe mocno przeszkadza stłuczone udo, ale cóż - trzeba rozjechać.

Trzeci podjazd na Szybowisko, tym razem jest tam ulokowana premia lotna Superior. Na górze wyprzedza mnie ktoś z Volkswagena, a ja z kolei prawie doganiam Jacka. Na zjeździe mi potem nieznacznie ucieka, ale nie na tyle, żebym nie widział, że wjeżdża na drugą pętlę, co i ja czynię.

No i teraz to samo co przedtem, tyle, że na większym zmęczeniu. Tym razem obyło się bez gleby, ale za to wypadł mi bidon, świeżo napełniony wodą na bufecie, więc zdecydowałem, że warto się po niego cofnąć (około 200 metrów). W tym czasie dogoniła mnie Małgorzata Zellner, którą wyprzedzałem na początku wyścigu (startowała z sektora elity, a więc 4 minuty przede mną). Potem tasowałem się z nią niemal do samej mety. Jechała bardzo mocno, udało nam się wyprzedzić kilka osób, w tym JPBike’a, którego łapały skurcze.

Na koniec org zafundował nam coś, czego nie powstydziłby się sam Golonko. Mianowicie, gdy już wspięliśmy się z powrotem na Łysą Górę i słychać było głos spikera w miasteczku zawodów, trasa odbiła w lewo i zaczął się ostry zjazd, wpierw po łące, a potem stromą ścieżką przez las. Potem podjazd (a właściwie to momentami wypych), jakaś błotna masakra i wspinaczka serpentynami po stoku narciarskim do, ulokowanej wyżej niż start, mety. Linię tejże przekraczam zj..any jak pies. Ponad 4,5 godziny na trasie! Nie pamiętam kiedy ostatnio tak długo jechałem. A przecież dystans to niespełna 60 km. To trochę mówi o skale trudności tego wyścigu. Nawet czołówka jechała blisko 3,5 godziny, co daje średnią 17-18 km/h..

Ostatnie metry przed metą, udo boli
Ostatnie metry przed metą, udo boli.

Po chwili dotarł również Jacek, a na mecie czekała już na mnie reszta teamu, która jechała mega. Wszyscy świeżutcy i tryskający energią (Adrian w szczególności), czego nie da się powiedzieć o mnie:)
Ale warto było! 100% MTB czyli upodlenie, które na długo zostanie w pamięci.

Oficjalnie wygląda to tak:

Czas: 4:41:03
Open: 49/62
M3: 10/13
Strata do zwycięzcy (P. Rozwałka): 1:20:41

Czyli generalnie w ogonie i z kolosalną stratą, ale dobrze sobie czasem przypomnieć gdzie ma człowiek miejsce w szeregu, he he. Poza tym, był limit wjazdu na pętlę, a połowa tych, co ukończyli, to elita. Na pocieszenie pozostaje mi fakt, że zostałem team liderem pod względem zdobyczy punktowej:)


Good bikes!


Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB, Only for tough mothafuckers


komentarze
blindman
| 14:33 środa, 16 sierpnia 2017 | linkuj no gdybym pewnie kończył Giga to pewnie z tego tryskania to jedynie marna sikawka została :D no i chyba byłby to dojazd na upodlenie niż fun...
jak widać prawie w tym samym miejscu mieliśmy dzisiaj kluczową glebę :P
szacun jeszcze raz! byłem świecie przekonany że pojedziesz jednak mega :)
ps. no a u mnie też Szybowisko brałem z przełożenia 34/46, gdybym miał 42 na tyle ciężko byłoby się wdrapać
JPbike
| 19:20 wtorek, 15 sierpnia 2017 | linkuj Bardzo słusznie że pojechałeś to prawie golonkowe giga w górach - dzięki Tobie nie czułem się osamotnionym w naszym świetnym teamie - po sezonie stawiam Ci dobry browar :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa lkazd
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]