josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Śnieżnik Challenge

d a n e w y j a z d u 47.73 km 47.00 km teren 03:02 h Pr.śr.:15.74 km/h Pr.max:64.10 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1527 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 14 lipca 2018 | dodano: 17.07.2018

Wyścig w pięknej miejscowości, w ‘moich górach’, powrót tam, gdzie przed laty maratony robił sam Golonko - nie, tego nie mogłem odpuścić:).

W przeddzień wyścigu lało niemal cały dzień. Dopiero późnym popołudniem trochę się rozpogodziło, więc wyskoczyłem na małą rozkrętkę łydy, oswajanie z górskim terenem i rekonesans fragmentu trasy. A był to akurat jeden z bardziej grząskich i błotnych jej fragmentów, więc optymizmem to nie napawało.


Na szczęście nazajutrz obudziło mnie piękne słońce, do tego rzut oka na listę startową w necie i.. od razu optymizm wrócił:) Dojechałem, przebrałem się, odebrałem numer i pojechałem na małą rozgrzewkę. Przy okazji dojrzałem kilku asów i już wiedziałem, że 4-tego miejsca tym razem nie będzie, he he (lesson learned - never trust the start list).


Krótko przed startem zrobiło się nagle ciemno i ponuro, siadł prąd i balon startowy się na nas obalił, a z pierwszego bufetu przyszedł meldunek o nawałnicy, taa..

Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki
Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki © Josip

Dobra, ruszyli. W delikatnym kapuśniaku, od razu pod górkę. Łapię dobry rytm i trzymam się gdzieś koło 20 miejsca w stawce, z tym, że start dla mini i mega jest wspólny, więc nie jest źle. Peleton się dość szybko rozciąga na 4-kilometorwym podjeździe, znajduję swoją grupkę i tak ciśniemy we 3 czy 4. Pierwszy zjazd, krótki, ale po mokrym. Coś dziwnie dupnęło pod tyłkiem, oj, tyko nie to. Za chwilę - kompletny flak, czyli jednak TO:(


Na szczęście mam dętkę, łyżki i pompkę, ale w trakcie zmieniania moje myśli oscyluję między a) wycofać się, b) jednak pojechać to mini chociaż. W międzyczasie wyprzedzają mnie niemal wszyscy, bo to przecież blisko od startu.
Po 9 minutach wsiadam na rower i jadę jednak dalej. Ostrożnie, bo jest ślisko, a wyniku i tak już nie będzie. Poza tym - więcej dętek nie mam.


Oczywiście wyprzedzam pełno ludzi, szczególnie na asfaltowej ściance, fragmencie drogi na Przekaźnik. Potem mega błoto na szlaku wokół Czarnej Góry, niektórzy aplikują sobie spa:) Bufet olewam, zjazd ale bez oksów, bo już nic przez nie nie widzę, błoto leci do oczu, nie wyprzedzam..


No, w końcu podjazd. I do tego ciężki - długi po kamieniach i stromy, znany mi z Golonkowych maratonów. Całość w siodle i od razu ze 15 pozycji do przodu.


Rozjazd mini/mega, pytam się ilu skręciło na mega, 42, ok, to będę 43-ci:)


Jedzie mi się coraz lepiej, pewniej, oswajam się z błotem i śliskim podłożem, a pod górę nóżka kręci aż miło. Mijam kolejnych zawodników, aż nadchodzi ściana płaczu - długa na kilometr, 140 m w pionie, podłoże luźne, trakcja słaba (Segment 'Od Strumienia' na Stravie). Mam 2 uślizgi z podpórką, po których mega trudno jest ruszyć, ale jakoś daje radę. Wreszcie widzę schronisko pod Śnieżnikiem, to znaczy, że jesteśmy wysoko, a trasa cała czas prowadzi w górę (najwyższy punkt trasy to 1285 m. npm. - jest w PL maraton MTB, gdzie wjeżdża się wyżej, nie licząc Uphill Śnieżka?).


Po osiągnięciu tej kulminacyjnej wysokości, następuje najdłuższy zjazd wyścigu, na którym kilka osób mnie wyprzedza. Jakoś wyjątkowo mnie to irytuje i daje takiego powera, że na kolejnym podjeździe wycinam ich wszystkich i postanawiam, że już mnie więcej nie zobaczą. “Nie hamuj jak pipa!", mówię sobie w myślach. Gdybym miał v-brake’i, to chyba bym sobie linki zluzował:) Przy tarczówkach muszę się zdać na siłę mentalną, ale to też działa.


Z ostatnich 10 km jestem najbardziej zadowolony - ciągle power na podjazdach i flow na zjazdach. Pomogło na pewno to, że było trochę bardziej sucho, ale wiele siedzi w głowie.

Końcówka, już się nie boję prędkości:)
Końcówka, już się nie boję prędkości:) © Josip

Przed metą znów powiało Golonką. Bo wpierw, już w Międzygórzu, nastąpiło nagłe odbicie w górę i jeszcze kilometr podjazdu na zmęczone giry, a dosłownie przed samą metą, zjazd do wąwozu, tam coś a la rock garden, przejazd przez strumień i singielek z agrafkami. Fajne to:)


Końcówka, rock garden part 1
Końcówka, rock garden part 1 © Josip

Końcówka, rock garden part 1
Końcówka, rock garden part 1 © Josip

Końcówka, przez strumień
Końcówka, przez strumień © Josip

Na metę wjeżdżam 20-ty open i 8 M3. Przygodę z dętką szacuję na łącznie jakieś 15 min w plecy (zmiana, mała załamka, wyprzedzanie, jazda ze słabszymi, co daje złudne poczucie, że jedzie się mocno). Krótko mówiąc - pudła i tak by nie było:) Ciekawostka - na pierwszym międzyczasie byłem 56-ty z mega, czyli ostatni.

Zato zdjęć mam mnóstwo, bo maraton, mimo że mocno obsadzony, to jednak kameralny był.


Czas: 3:11:41
Open: 20/56
M3: 8/23
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (R. Alchimowicz): 57:42 (DRAMAT)



Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB


komentarze
JPbike
| 15:14 wtorek, 17 lipca 2018 | linkuj Ale fajna relacja - przygody niemal jak z MTB Marathon ... :)
Brawo za walkę do końca !
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa luzla
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]