Maraton
Dystans całkowity: | 7224.91 km (w terenie 6280.99 km; 86.94%) |
Czas w ruchu: | 394:57 |
Średnia prędkość: | 18.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 78293 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 140252 kcal |
Liczba aktywności: | 125 |
Średnio na aktywność: | 57.80 km i 3h 11m |
Więcej statystyk |
Maraton LLR Jeziorki
d a n e w y j a z d u
67.10 km
63.00 km teren
03:14 h
Pr.śr.:20.75 km/h
Pr.max:61.90 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:733 m
Kalorie: 2718 kcal
Rower:Bestia
open: 19/36
M3: 10/16
czas: 3:19:24
Zwycięzca (M3 i
open): 2:43:26
Mój pierwszy w
życiu start w maratonie z cyklu Leszczyńskiej Ligi Rowerowej. Tzn. 5 lat temu
jechałem w Osiecznej, ale wtedy wyścig ten jeszcze nie wchodził w skład ligi,
chyba:).
Dojazd na miejsce
z Olą, dzieciakami oraz Staszkiem, z którym dawno już nie startowaliśmy razem.
Podróż upłynęła szybko i miło, pod znakiem rowerowych anegdot i przekomarzań,
przerywanych od czasu do czasu radosnym gaworzeniem, bądź
mniej radosnym domaganiem się biszkopta z tylnych rzędów.
W sektorze startowym
na mega ustawiła się dosłownie garstka zawodników, na oko nie więcej niż 40,
ale po stopniu wycieniowania łydy widać było, że nikt tam się przez pomyłkę nie
znalazł. Z asów rozpoznałem Macieja Kasprzaka i Sylwestra Swata, a do tego pokaźny
zaciąg mocnych kolarzy z lokalnych leszczyńskich klubów. Trochę się nawet
dziwiłem, że tak mało śmiałków skusiło się na mega, w końcu zapowiadany przez
organizatora dystans 55 km nie wydawał się jakiś straszny. Taa…
Pierwsze
kilometry po starcie są dosyć łatwe, raczej szutry i polne drogi. Prędkość
około 30-35 km/h, bez większych problemów trzymam się w pierwszej, około
20-osobowej grupie, czyli czołówka to połowa stawki. Selekcja następuje dopiero
około 10 kilometra na dość stromym podjeździe po ostrym skręcie w prawo. Na
dole wyprzedzam Staszka, któremu spadł łańcuch i to jest ostatni moment, kiedy
widzę go na trasie. Od tego momentu trzymam się 4 czy 5-osobowej grupki, w
której jadą miejscowi. Widać jak bardzo pomaga im znajomość trasy, a ta robi
się wyjątkowo ciężka. Niezliczona ilość sztywnych podjazdów wymagających wrzucenia młynka, technicznych zjazdów
i ostrych zakrętów. Do tego sekcja XC z podjazdami agrafkami jak na Morasku
(nachylenie boczne dodatkowo zwiększa trudność) i wąskim singlem na skraju
naprawdę stromej, piaszczystej skarpy. Przechodzi mi przez myśl, że niefajnie byłoby
tam zlecieć bo jak się potem wdrapać z rowerem z powrotem na trasę.
Na podjeździe © Josip
Na tej sekcji XC
nieznacznie straciłem kontakt z moją grupką (tak techniczne i wąski odcinki to
jednak nie jest moja domena), dlatego po jej przejechaniu rzucam się w pogoń. I
gdy w końcu udaje mi się ich dojść, zaczyna się kolejny odcinek XC – znów wąsko,
taśmy, a do tego zjazdy z dropami (są bypassy), rock garden itp. I znów zostaję
delikatnie z tyłu. W dodatku dochodzi mnie czub mini - startowali 5 minut
później a to już blisko 25-ty kilometr trasy. Niby nie jest źle, ale to zawsze
dołuje, gdy w krótkim czasie wyprzedzi Ciebie około 10 zawodników. W dodatku
zaczyna do mnie docierać jak ciężki będzie ten maraton, bo to cały czas dopiero
pierwsza runda, na pewno wyjdzie więcej niż 55 km. Czuję, że może mi nie
wystarczyć ani żeli ani picia w bidonach, bo temperatura jest pod 30 stopni.
Gonię, gonię © Josip
Pod koniec pętli
jeden z wyprzedzających mnie gości okazuje się być z mega, więc się sprężam i
siadam mu na kole. Razem jedziemy kilka kilometrów i wjeżdżamy na drugą pętlę.
W jednym miejscu zaliczam kąpiel błotną, na szczęście bez obrażeń czy strat w
sprzęcie, nie licząc tarczy, która hałasuje jeszcze przez parę kilometrów (już
myślałem, że wygiąłem). Szybko się jednak zbieram i czuję, że dobrze mi się kręci.
Dochodzę kolegę sprzed błota i jeszcze jednego zawodnika. W trójkę dojeżdżamy
do pierwszej, opisanej już wcześniej, sekcji XC na drugiej pętli. Tu niestety ziszcza
się moja czarna wizja z pierwszego przejazdu. Na zmęczeniu łatwiej o błędy. Po
sztywnym podjeździe na ścieżkę „graniową” ucieka mi kierownica, zahaczam
barkiem o drzewko, tracę równowagę i lecę w dół skarpy, o shit! Zatrzymałem się
jakieś 5 metrów niżej. Ponownie mam fuksa, bo nie uszkodziłem ani siebie, ani
roweru, tylko wygrzebać się ciężko.Pomaga wystający korzeń. Wracam na trasę i od tej pory to już jest
samotność długodystansowca.Co prawda na
dłuższych prostych i na drugiej sekcji XC, widzę dwójkę, z którą jechałem przed
metą, ale jestem już zbyt ujechany, żeby gonić po raz trzeci. Poza tym, poziom
płynów w bidonie i cukrów we krwi, osiąga poziom ‘critically low’. Poratował mnie jeden wyprzedzany miniowiec.
Swoją drogą, człowiek wyglądał na naprawdę wykończonego. W zamian za łyk z bidonu
pocieszyłem go informacją, że „już blisko”, co nie było tak do końca prawdą.
Zresztą sam miałem się o tym przekonać, kręcąc ostatnie kilometry już bardziej
pod znakiem „daleko jeszcze?”, a nie ścigania się. Tym bardziej, że nikogo w
promieniu kilometra za sobą nie widziałem.
Ostatnie metry przed metą, dubluję miniowców © Josip
Na metę dotarłem
ujechany nie mniej niż po Michałkach czy górskich maratonach. Miejsce w środku
stawki – przyzwoite, strata do pudła M3 w sumie niewielka – 17 minut, ale przy
tym dystansie i łącznym czasie to daje jakieś 8%.
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Stęszew
d a n e w y j a z d u
64.60 km
60.00 km teren
02:20 h
Pr.śr.:27.69 km/h
Pr.max:64.80 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:538 m
Kalorie: 2681 kcal
Rower:Bestia
Taa.. ukończyłem i to moje największe osiągnięcie na tym maratonie. Ale po kolei.
Po ostatnich dość mocno, jak mi się wydaje, przepracowanych tygodniach i zwyżce formy, na którą wskazywały wyniki na segmentach Stravy, ustawiłem się buńczucznie niemal w pierwszym rzędzie. Tuż obok takich koni jak Hubert Semczuk czy Bartek Kołodziejczyk.
Co prawda, rozgrzewka nie nastrajała optymistycznie - ciężko wchodziło mi się na obroty w tym upale, czułem też się najzwyczajniej w świecie niewyspany. To z kolei efekt dusznej nocy, tremy przedstartowej (niedługo 100 startów stuknie a ja wciąż zasnąć nie mogę, he he), no i dzidziusia, który budzi się jednak dość wcześnie:)
Tak czy inaczej, miałem nadzieję, że adrenalina zrobi swoje i podczas ścigu będzie dobrze. No i było, przynajmniej do czasu. Początek bardzo mocno, ciut zostałem na okrutnie wybijającej z rytmu tarce, ale potem udało się przesunąć do przodu w okolice 30 miejsca open. Co więcej, czołówka cały czas niemal w zasięgu wzroku na dłuższych prostych (co potwierdza też pierwszy międzyczas na 18-tym kilometrze - traciłem około minuty). Podejrzewam, że oni z kolei zaczęli ospale i nikt się nie rwał do dyktowania tempa w tej ekstremalnej temperaturze sięgającej 32 stopni.
Na terenowym podjeździe pod wodociągi odkrywam, że z tyłu mam do dyspozycji tylko kilka przełożeń, a najlżejszy bieg to 18 ząbków. Później sprawdziłem, że to po prostu poluzowała się nowa, zamocowana 10 dni temu linka. To przynajmniej już wiem, że nawet nie ma co próbować wjeżdżać Janosika w siodle. Dobrze, że chociaż młynek z przodu działa.
Tempo cały czas mocne, szarpane, grupka się rozrywa, to znów zjeżdża z powrotem. Ze znajomych rozpoznaję Arka Susia i Wojtka Biskupa. Ja jeszcze w okolicach Kociołka czuję się ok, jednak niedługo później, już na Pierścieniu, Wojtek Biskup, który wcześniej wydawało się odpadł, po dojściu do grupki wychodzi na jej czoło i dokręca okrutnie na zjeździe. I jakoś nie mogę dospawać,w dodatku łańcuch przeskakuje też na najniższych biegach (badylek się wkręcił). Chwila i zostaję sam. Po jakichś 2 kilometrach dochodzi mnie mocna czwórka, w której jedzie 2 z czołówki z Agrochestu (chyba mieli jakiś defekt), jak również Jacek Paszke.
Podczepiam się, ale daję radę tylko jakieś 5 kilometrów. Krótko po wjechaniu na drugą pętlę czuję, że muszę zejść z roweru i usiąść w cieniu. Tak też robię. Jestem pewien, że to koniec maratonu dla mnie. Siadam, popijam z bidonu, ucinam sobie pogawędkę o odwodnieniu z facetem, który tam akurat zdjęcia robił i obserwuję kilka przejeżdżających grupek. Po kilku minutach (dokładnie 6:20 jeśli wierzyć Stravie) wstaję i wsiadam na rower. Facet się pyta czy mi nie pomóc wrócić do miasteczka rowerowego, a ja mu odpowiadam, ze nie trzeba, bo wracam na trasę:)
Kręcę wpierw samotnie, potem przed Jarosławieckim dochodzi mnie jakiś pociąg (z Jackiem Swatem m.in.), ale mnie nie wyprzedzają, tylko się wiozą na kole. Zrywam ich pierwszy raz w Puszczykowskich Górach, ale potem mam dłuższy postój na bufecie w celu nalania wody do bidonu i posilenia się arbuzem (boję się, żeby mnie znowu nie odcięło). Na Pożegowskiej uciekam po raz drugi, a potem od Janosika ładne współpracując z jednym gościem dochodzimy i przeganiamy jeszcze paru zawodników. Tempo jest znowu wyścigowe, czyli kryzys minął.
Końcówka, moc znów jest ze mną © Josip
Na mecie jednak finisz przegrywam gdyż, jak zwykle, zacząłem go zbyt wcześnie.
Kończę mimo wszystko zadowolony z przezwyciężenia słabości. I nawet wynik nie jest taki tragiczny, biorąc pod uwagę te "przygody" na trasie.
Open: 57/111 (103 ukończyło)
M3: 18/37 (33 ukończyło)
Czas: 2:26:18
Strata do zwycięzcy Open (H. Semczuk) - 24 minuty
Strata do zwycięzcy M3 (K. Orlik) - 17 minut
A przy makaronie spotkałem dawno niewidzianego Jacgola, miłe to:)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Suchy Las
d a n e w y j a z d u
61.60 km
45.00 km teren
02:18 h
Pr.śr.:26.78 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:459 m
Kalorie: 2571 kcal
Rower:Bestia
No proszę, nie taki ten Suchy Las płaski - prawie 500 metrów w pionie wyszło.
Zadowolony jestem - tym razem nie przespałem startu, nie traciłem na zjazdach (dokręcałem!) i nie miałem odcięcia.
Większość trasy przejechana w mocnych grupkach, gdzie udawało się szarpnąć od czasu do czasu, czy też dać zmianę (co dokumentują zdjęcia poniżej).
Byłoby jeszcze lepiej gdybym nie zjechał tak zachowawczo schodów koło pałacu w Biedrusku na drugiej pętli (hamowałem między każdą sekcją), co poskutkowało tym, że paru z czuba grupki mi uciekło, a ja zostałem w tzw. "chasing group", momentami 1-osobowej:).
Fajna trasa, ciekawie było zwłaszcza we wspomnianych już okolicach pałacu w Biedrusku oraz kawałek dalej, na hopkach w pobliżu starego cmentarza. Dobrze, że org zrezygnował z odcinka terenowego przez poligon skoro tam kałuże o głębokości pół metra były. I w sumie na asfalcie nie było nudo, skoro lecieliśmy tam 45 km/h.
Teamowa frekwencja tym razem ciniutka - oprócz mnie zjawił się tylko Duda.
Open: 26/130 (138)
M3: 5/38
Czas: 2:18:40
Strata do zwycięzcy Open (Hubert Semczuk): 15:18
Strata do zwycięzcy M3 (Krzysztof Orlik): 9:55
Nad Altanką, ledwo się zmieściłem w zakręt:) © Josip
Leading the pack © Josip
Z przodu jest najbezpieczniej © Josip
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Mosina
d a n e w y j a z d u
55.40 km
53.00 km teren
01:54 h
Pr.śr.:29.16 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:433 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Ale szybki ten maraton, chyba jeszcze nigdy, nawet w Łopuchowie, nie byłem tak krótko na trasie mega. Było jeszcze szybciej niż rok temu, bo org zrezygnował z odcinka XC wokół wieży widokowej.
Start tym razem wreszcie z pierwszego sektora, ale niestety raczej z jego tylnych rewirów. Do tego nienawidzę nerwówki na "honorowym" zjeździe w tłoku, więc zanim zaczął się start ostry byłem w drugiej połowie stawki. Dlatego na Pożegowskiej właściwie całość pocisnąłem na stojąco i na szczycie zameldowałem się 33, jak poinformował mnie, jadący znów dystans dla.., tj mini - Dawid:)
Na zjeździe wyprzedził mnie Arek Suś, który gnał w dół jak szalony na swoim fullu i niestety nie byłem w stanie utrzymać jego tempa.
W ogóle było dość nerwowo, bo jeden gość z Thule centralnie przede mną wykąpał się w kałuży niczym hipopotam, mało się nie utopił:), a ja musiałem mocno wyhamować, żeby go ominąć.
Natomiast po przecięciu Greiserówki uformowała się 6-osobowa grupka, w której jechał też JPBike i tak pocisnęliśmy niemal całą pętlę aż do okolic j. Góreckiego, gdzie doszło nas jeszcze 2. A przed samym Janosikiem stał Krzychu i podziwiał swojego opuchniętego kciuka. Gdy nas zobaczył. to stwierdził, że pokazanie mocy teamowym kolego jest jednak ciekawsze i kontynuował jazdę.
Początek 1 podjazdu Skrzynecką na Osową Górę. Za chwilę przystąpię do ataku:)
Na Skrzyneckiej zaatakowałem, Krzychu poprawił i tak we 2 uciekliśmy grupce. Niestety za cińki jestem, żeby dać wartościową zmianę na płaskim i w efekcie grupka doszła nas przed nawrotką koło drogi wojewódzkiej na Mosinę. Potem za długo wyszedłem na czoło podczas podjazdu w stronę Puszczykowskich Gór, za co zapłaciłem chwilową bombą i naprawdę niewiele brakowało, żebym odpadł na żółtym szlaku koło Leśniczówki. Dospawałem tylko siłą woli, bo w girach już wata była straszna. Dobrze też, że akurat wtedy Krzychu zszedł ze zmiany:).
Na 'tarce' koło Trzebawia tempo wyraźnie siadło, zaczęły się jakieś szachy. Dopiero na Pierścieniu zaczęliśmy znów kręcić mocniej, a decydujący atak poszedł oczywiście na zjeździe. A ja znów jak dupa przyspałem - tu miniowiec, tam wyrwa w drodze i zrobił się dystans. Czterech zawodników, w tym JPBike'a, udało mi się jeszcze dojść i przejść ale pozostała część grupki (razem z Krzychem) już mi za bardzo odjechała. Tak że wbieg na Janosika i podjazd Skrzynecką nie przyniósł już zmian w klasyfikacji. Na metę wjechałem na 37 miejscu ze stratą nieco ponad 8 minut do zwycięzcy open (Przemysław Mikołajczyk).
Czas: 1:54:27
Open: 37/124
M3: 16/43
Strata do zwycięzcy M3 (Radek Lonka): 06:59
Ogólnie nie jest źle, punktów do generalki sporo. I to na pewno nie był mój najlepszy dzień, wiem, że mogę pojechać mocniej. Przez kiepską pogodę i bark czasu za mało pojeździłem w tygodniu, a z kolei dzień przed wyścigiem za ostro.
Patrząc na wyniki - do 21 zawodnika straciłem poniżej 2 minut, z czego zdecydowaną większość na 1 pętli (strata pozycji na starcie honorowym + omijanie hipopotama, he he), czyli nawet taka pozycja była, powiedzmy, w zasięgu. Dalej jest już przepaść...
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Wyrzysk
d a n e w y j a z d u
54.20 km
50.00 km teren
02:23 h
Pr.śr.:22.74 km/h
Pr.max:49.70 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:981 m
Kalorie: 1759 kcal
Rower:Bestia
No, nawet całkiem przyzwoicie tym razem. Celu, jakim było top 50 open i top 15 w kategorii nie udało się co prawda zrealizować, ale dużo nie zabrakło. Dojazd tym razem samotnie. Na miejscu jakiś taki zaspany byłem, wypiłem kawę z Adrianem i Dawidem w miasteczku rowerowym, ale nawet to jakoś nie specjalnie pomogło. Rozgrzewka na ostatnią chwilę i wymuszona, sztywny podjazd pod cmentarz, parę sprintów i do sektora.
Natomiast sama jazda wyglądała już bardziej obiecująco. Udało mi się przebić z tyłów 2 sektora prawie do ogona czołowej grupy. Po wjeździe w teren też spoko - tradycyjnie zyskiwałem na podjazdach, a do tego, uwaga, przestałem tracić na zjazdach. Na długim szutrowym zjeździe do Bąkowa hamulce poszły w odstawkę, a zamiast tego ośka-blat i dokręcanie. Jechałem w kilkuosobowej grupce, w której o dziwo jechał też mocniejszy zazwyczaj Seba oraz, ze znanych mi osób - Piotr Wojdyłło. Z przodu na dłuższych prostych czy podjazdach wciąż majaczyły mi koszulki JP Bike'a i Arka Susia.
Trasa jeszcze ciekawsza niż rok temu - mniej płaskich odcinków wśród pól a więcej pure MTB w mocno pofałdowanym lesie. Łącznik między do drugiej pętli mega też rewelacja, tzn. uda zapiekły. Najważniejsze, że nie złapał mnie taki kryzys jak w Chodzieży (makaron na śniadanie tym razem wszedł!), większość drugiej pętli pracowałem na przodzie grupki, dyktując tempo. Za podjazdem po bruku (na którym minęliśmy Adriana, dopadniętego przez konkretną bombę) doszedł nas Grzegorz Napierała z Kasią Hendrzyk-Majewską, po czym masters, który mógłby być ojcem większości z nas zapodał takie tempo (szacun!), że się grupka zaczęła rwać. Akurat dublowaliśmy na potęgę i na jednym zjeździe zostałem przyblokowany i straciłem jakieś 50 metrów. Udało się dojść, ale zaraz poszedł kolejny atak, już taki finiszowy. Kosztowało mnie to utratę kilku lokat i miejsce w pierwszej 50-tce, ale przynajmniej Kasię udało się jeszcze dognić na kilkaset metrów przed metą i w efekcie nie przegrałem z żadną kobietą. Marne to pocieszenie, ale zawsze:)
Ostatnie metry przed metą © Josip
A tak na serio, to zadowolony jestem. Cały maraton pojechałem mocno, bez bomby, o którą nietrudno przy 1000 m. przewyższenia.
Okazuje się też, że do Jacka, dzisiejszego team lidera, znów było bardzo blisko - tym razem 55 sekund.
Czas: 2:23:17
Open: 54/172 (165 ukończyło)
M3: 17/60 (56 ukończyło)
Strata do zwycięzcy open (Andrzej Kaiser): 00:25:08
Strata do zwycięzcy M3 (Rafał Chmiel): 00:19:38
Strata do pudła M3: 00:11:28
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton
Bikecrossmaraton Chodzież
d a n e w y j a z d u
56.30 km
50.00 km teren
02:28 h
Pr.śr.:22.82 km/h
Pr.max:52.60 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:801 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No, tym razem bez awarii i większych przygód, jeśli nie liczyć bidonu zgubionego na pierwszej pętli i odnalezionego na drugiej.
Forma jest przyzwoita, a popracować muszę nad wytrzymałością (wyraźnie mniej pary w nogach od połowy drugiego kółka, końcówka na oparach) oraz prędkością na zjazdach (tam najwięcej tracę!). I właśnie nawet nie nad techniką tylko nad przełamaniem się by nie hamować, ba - dokręcać! Czyli w sumie nic nowego. Niemal identyczne odczucia miałem blisko rok temu po Wyrzysku.
Na starcie oczywiście znowu zostałem troszkę z tyłu, ale na szczęście szybko zaczynał się asfaltowy podjazd, gdzie dogoniłem grupkę, w której jechali m.in JPBike i Arek Suś. Na Gontyńcu trochę się to wszystko porozciągało i w efekcie zostaliśmy sami z Jackiem, by razem ładnie współpracując (a i niekiedy szarpiąc:) ) przejechać pół wyścigu. Na ponownych stromych i baaardzo szybkich zjazdach z tej góry Jacek mi odjechał, a ja się jeszcze zatrzymałem po bidon.
Bidon zgubiłem, to muszę brać wodę na bufetach © Josip
Następnie lekka bomba i chyba ze 2-3 osoby mnie przegoniły. Na ostatnim bufecie chwytam banana i trochę odżywam. Dogania mnie Hulaj i we dwóch dochodzimy Szymona Konickiego. Wychodzę na czoło i ciągnę peletonik pod wiatr (po co?). Chłopaki nie dają zmiany i w efekcie dochodzi nas mocna trójka z M. Hałajczak, G. Napierałą i jakimś młodym. Podczepiam się. Na 2 kilometry przed metą widzę koszulę Jacka jakieś 50 m przed nami. Niestety Jacek też nas widzi:) i przyspiesza. Ostatni podjazd. To jest ten moment żeby zaatakować, urwać się z grupki i spróbować dogonić Jacka. Niestety, nie mam już z czego. Co więcej na zakręcie w piachu przyblokowuje mnie dublowany miniowiec i to grupka mi odchodzi na 10 metrów. W tym stanie to niekończące się 10 metrów..
No i nici z finiszu. Wjeżdżam na metę na zasłużonym 75 miejscu:), 18 sekund za Jackiem.
Ostatnie metry przed metą, mam dość © Josip
Trasa - poezja, esencja nizinnego MTB. Jak dla mnie fajniejsza nawet niż Wyrzysk.
Open: 75/170 (157 ukończyło)
M3: 32/61 (56 ukończyło)
czas: 2:28:50
Strata do zwycięzcy open: 28 minut
Strata do zwycięzcy M3: 20 minut
Strata do kolegi z samochodu:) : 14 minut (chapeaus bas, Krzychu!)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Dolsk
d a n e w y j a z d u
42.10 km
40.00 km teren
01:41 h
Pr.śr.:25.01 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:374 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No coś ten Dolsk pechowy dla mnie, jak nie urok to..
Dojazd z Dawidem zleciał bardzo szybko i w super atmosferze. Na miejscu tłumy, zimno i delikatnie kropi. Kolejka do biura zawodów posuwała się zaskakująco szybko, do tego start przesunięty o 15 minut. Zatem zdążyliśmy jeszcze zrobić małą rozgrzewkę, a właściwie bardziej sprawdzenie czy wszystko działa (wtedy jeszcze tak) i myk do sektora. Tam stajemy w jednym rzędzie z Drogbasem, Krzychem i JP, to pierwszy i ostatni raz kiedy jestem obok teamowych kompanów na tym maratonie:).
Start jak zwykle kiepski w moim pokonaniu, najwięcej tracę na zjeździe bo mam blokadę, żeby jechać 40 km/h w terenie koło w koło i kiera w kierę. Dopiero po jakichś 15 minutach łapię właściwy rytm, zaczynam nadrabiać, doganiać i przeganiać (m.in. Hulaja i kolarza z Czaplinka). Po połączeniu z mini robi się tłoczno. Nie wiem dokładnie jakie to miejsca krótszego dystansu, różnice prędkości nie są duże, ale jednak są (na naszą korzyść) i trzeba przeskakiwać z lewej na prawą, żeby wyprzedzić. Udaje się zawiązać mocną grupkę mega z Tomkiem Urbanowiszem i zawodnikiem Strefy Sportu. Gdy dojeżdżamy do Dolska cieszę się, że zaraz zrobi się znacznie luźniej.
No i faktycznie się zrobiło luźniej i niemal jednocześnie, na samym początku asfaltowego podjazdu coś mi dziwnie przednie koło rzuciło. Przez moment się łudzę, że to może przez wiatr albo grząskie podłoże. Po chwili jednak schodzę z roweru i przekonuję się, że opona jest miękka. Mimo wszystko, nie taki kompletny flak. Więc może dopompuję i będzie dobrze (kolejne złudzenie). Odkrywam, że rączka pompki się odkręciła i jestem zmuszony pompować trzymając dyszel w 2 palcach. O dziwo daje radę i jadę dalej. Nawet kogoś doganiam ale po niespełna 7 kilometrach czuję, że znowu powietrze zeszło z dętki. Ze mnie już też, całkowicie. A najgorsze jeszcze przede mną..
Koniec 1 pętli. Ta mina mówi wszystko (chyba już schodziło powietrze). A gamex jak żagiel © Josip
Opona jest sztywna, rant felgi wysoki. Mocuję się dobre 10 minut (sic) z samym zdjęciem opony. Potem drugie tyle, żeby ją z powrotem założyć po wymianie dętki. Łyżki strzelają i ułamują się, zostawiając ostre końcówki. W efekcie - przedziurawiam nową dętkę i gdy w końcu udaje mi się założyć oponę na felgę, nie jestem w stanie napompować koła.
W międzyczasie wyprzedzili mnie już niemal wszyscy uczestnicy maratonu. Jednemu z ostatnich akurat przy mnie strzela hak. Mamy dość, postanawiam pierwszy raz w życiu zadzwonić na nr alarmowy podany na numerze startowym. Dzwonię, a tam... poczta głosowa Plusa. No pięknie, k.. Druga próba daje podobny efekt, więc decyduję przebiec się z powrotem do Dolska (niecałe 7 km). Po drodze mijam samochód orga i quada z ekipą ściągającą strzałki (tzw. miotła). Jednym i drugim mówię o nieszczęśniku na trasie, który nie miał już sił biec ze mną. Spotykam go później, gdy w końcu docieram już do miasteczka zawodów, ktoś go ponoć zabrał autem.
I to by było na tyle. Dobry, mocny trening przynajmniej miałem, w sumie blisko 50 kilometrów, z czego 7 km biegu z rowerem, przerywanego szybkim marszem.
Wbiegam na metę, nawet owacje dostałem a przecież nie powinienem być nawet sklasyfikowany © Josip
Tak czy inaczej, nie wygrałbym dziś:) - ani open ani w kategorii, ani w teamie. Widać, że poziom wciąż idzie w górę, wyrównując się jednocześnie. Dawid i Krzychu stracili tylko nieco ponad 10 minut do zwycięzcy, co dało im miejsce na początku drugiej 50-tki (wyjątkowo mocna obsada). Ja, patrząc po czasach, straciłbym do nich pewnie koło 7-8 minut, co dałoby miejsce 85-90 open, niewiele za Jackiem. Ale nie ma co gdybać, tylko trzeba brać się do roboty!
A tu mnie widać przez długi czas:
Polecam atak w 16:10 oraz cudem uniknięcie gleby w 15:10 gdy jeden gość zahaczył mnie z prawej strony kierownicą na zjeździe (leci w krzaki)
Good bikes!
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Łopuchowo 2015
d a n e w y j a z d u
60.60 km
50.00 km teren
02:08 h
Pr.śr.:28.41 km/h
Pr.max:60.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:492 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Taa, nic dwa razy się nie zdarza i, jak widać, na pudle można stać tylko raz jednego weekendu:)
A tak na poważnie, to wiadomo, że konkurencja u Gogola jest bez porównania mocniejsza niż na Wiórku-ogórku, więc moim celem (i tak ambitnym) było raczej miejsce w okolicach 30 open i top 10 w kategorii. I można powiedzieć, że do przerwy ten cel udało się zrealizować, ale potem spuchłem - dosłownie i w przenośni.
Początek średni - po pierwsze nie lubię, boję się tłoku na asfalcie przy prędkościach na zjeździe pod 60 km/h. Po drugie, jakoś nie mogłem wejść na obroty po wczorajszym. Koledzy z teamu uciekli do przodu, ale na szczęście udało mi się złapać koło 2 mocnych kolesi i z nimi współpracując doszliśmy wpierw Wazę, a następnie peletonik, w którym jechali m.in. JPBike, Arek Suś, G. Napierała i W. Radomski. Ostatniego aktu spawania dokonałem ja, jadąc dłuższą chwilę na stojąco i to było chyba moje największe osiągnięcie tego dnia.
Grupka była mocna i co chwila ktoś szarpał z przodu, najczęściej Arek i Wojtek. Po kolei gubiliśmy kolejne wagoniki i na półmetku z około 15-17 osób zrobiło się nas 7-9. Aż w końcu, kawałek za sekcją brukową przyszła pora i na mnie. Typowa bomba. Wpierw spadłem na tył stawki, potem pozwoliłem na 10 m. odstępu, 15, 20... odjechali. Zostałem sam, za mną długa prosta i nikogo nie widać. Zatem kręcę sobie spokojnie, odpoczywam i czekam aż mnie ktoś dojdzie. Po paru minutach wreszcie nadjechali, w pociągu m.in M. Zellner i kolarz z Czaplinka. Tu tempo było ciut słabsze, więc stwierdziłem, że mimo kryzysu powinienem z nimi dojechać do mety. Nic z tego. W pewnym momencie zobaczyłem chmarę jakby liści wyrzuconych spod kół, jak podjechałem bliżej zobaczyłem, że to raczej jakieś duże owady (trzmiele?)..nagle słyszę głos gościa pilnującego trasy 'Uwaga, rój rozwścieczonych szerszeni!". W tym samym momencie jeden wleciał mi pod kask przez otwór wentylacyjny, szybko zdjąłem go z głowy ale było za późno. Wpierw lekkie ukłucie a potem ból. Konkretny, pulsujący, niepozwalający się skupić na niczym innym. Muszę zejść z roweru. Siadam sobie pod drzewkiem, wylewam wodę z bidonu na głowę i czekam aż przejdzie. W tym czasie przejeżdżają oczywiście kolejni zawodnicy.
W końcu jestem w stanie wsiąść na rower i jechać dalej, załapuję się nawet do jakiejś grupki, ale niestety łańcuch mi dziwnie zaciąga i 2 razy zakleszcza się pod korbą. No to ewidentnie nie jest mój dzień.
W końcu jakoś tam się dokulałem do mety. Pod koniec nawet troszkę sił odzyskałem i udało mi się uciec na podjeździe 2 gościom, którzy mnie wcześniej doszli.
Po tych przygodach, to nawet się cieszę, że to już ostatni ścig w sezonie:)
W naszym teamie chyba tylko Krzychu (rewelacyjne top 10 open) i Asia byli tego dnia zadowoleni ze swojej jazdy. Natomiast Jacka, Marcina i mnie dopadły mniejsze lub większe kryzysy. Krótko mówiąc - stać nas na więcej:)
Czas: 2:16:47
Strata do zwycięzcy (B. Kołodziejczyk): 22:30
Open: 67/143
M3: 28/45
Dla porównania, na półmetku byłem w grupce na miejscach 33-44 open i 6-11 M3.
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
IV Otwarte Misstrzostwa Gminy Mosina w Kolarstwie Górskim i Przełajowym
d a n e w y j a z d u
34.20 km
34.20 km teren
01:23 h
Pr.śr.:24.72 km/h
Pr.max:45.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:119 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Wreszcie się doczekałem! Pierwsze podium w karierze i od razu najwyższy stopień. Co tam, że Wiórek-ogórek - radocha jest jak cholera. Tym bardziej, że było z kim się ścigać a sama trasa jest wyjątkowo wymagająca. Mnóstwo piachu, korzeni, gałęzi, kurwidołków, zakrętów - cały czas trzeba uważać i przyspieszać. Do tego 0 cm. asfaltu i raptem 2 krótkie odcinki w miarę równego duktu leśnego, gdzie można łyknąć z bidonu.
Start z pierwszej linii i od razu zastrzyk adrenaliny, że aż w uszach zaszumiało:) Pierwsze 5 kilometrów idę na maksa i w pewnym momencie dociera do mnie, że jadę 4ty open - przede mną M. Górniak (M2), R. Łukawski (M4) i jakiś młody z Colexa (też najprawdopodobniej z M2). Kawałek za mną widzę M. Mroza (M3) i jeszcze 2 gości. Po jakimś czasie mnie dochodzą i rozpoznaję w nich D. Lorenza i R. Prościńskiego (obaj M4). Czyli wystarczy dojechać w tej grupce i będzie pudło.
Taką czwórką cisnęliśmy właściwie cały wyścig, co czasem się porwało na wydmach, to się potem jednak zjeżdżało do kupy:) Trzeba przyznać, że najwięcej z przodu pracują dwaj kolarze z M4.
Ja modlę się o brak defektu i trzymam koncentrację bo o glebę na piaszczystych wirażach nietrudno - 2 razy uratował mnie nowy x-king z przodu, bo już widziałem siebie na ziemi.
Na 500 metrów przed metą popełniam pierwszy błąd taktyczny tego dnia, bo za wcześnie zaczynam finisz. W efekcie tylko rozprowadzam trójkę za mną. Mija mnie jeden z M4, potem drugi ale gdy wyprzedza mnie Mróz, już chyba tylko siłą woli poprawiam i na metę wpadam jednak o długość roweru przed nim. Pierwszy w kategorii, taaak! Jeszcze tylko upewnić się przy stoliku sędziowskim - tak jest, wygrałem. Super sprawa, i to na oczach moich najukochańszych kibiców. Okazuje się, że oficjalnie jestem też 4-ty open (mimo, że linię mety minąłem jako 6-ty) ponieważ liczył się czas netto. W sumie to dziwne trochę jest, bo przecież startowałem z 1 linii. Może jakoś mnie później sczytało. Parę minut po mnie na metę wpada Młodzik, który przegrywa pudło na pasjonującym finiszu, o dokładnie 2 sekundy, pech:(.
Następnie do mety docierają jeszcze Waza i Zbychu, którzy, jak wygląda, wystartowali w najmocniej dziś obsadzonej kategorii:)
No to oficjalnie:
Czas: 1:23:28
Strata do zwycięzcy Open (M. Górniak): 0:04:59
Open: 4/89
M3: 1/44
Na dystansie długim (2 pętle) wystartowali tylko mężczyźni z kategorii M2, M3 i M4.
Kobiety oraz M5 i M6 jechali jedną pętlę.
No to tym razem zostałem do dekoracji:)
Na mecie - z Oskim i Młodzikiem. Już wiem:) © Josip
Na pudle 2, uścisk dłoni sołtysów:) © Josip
Na pudle, szkoda, że Mateusz nie dotrwał © Josip
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
Michałki 2015 - Mega
d a n e w y j a z d u
58.50 km
55.00 km teren
02:15 h
Pr.śr.:26.00 km/h
Pr.max:54.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:377 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Mój jubileuszowy, 5-ty start na Michałkach. Tym razem jednak nie jedyny słuszny dystans, tylko mega. Powód? Za mało treningów, a już na pewno takich dłuższych. Zdechłbym. No i wybrałem się na zawody z całą rodziną, więc nie chciałem, żeby na mnie za długo musieli czekać na mecie:)
Start znowu zza trybuny, czyli z czarnej d. Na asfalcie trochę się przebiłem do przodu, ale nie wystarczająco. Po wjeździe w teren ciągle jestem blokowany i muszę uważać, bo wiara wykłada się jak długa, to w błotku, to na piachu. Całe szczęście, że jedzie mi się dobrze, wręcz bardzo dobrze. Na pewno pomogła wymiana tarczy z tyłu, nic mnie nie hamuje. Stopniowo doganiam i zostawiam kolejne grupki, a w nich znajomych, m.in. Blindmana, Dudę, Piotra Kustonia, Jarka Paszczyńskiego czy Staszka Walkowiaka. Ten ostatni jednak nie daje się zgubić. Kilka razy zostawiam go na sztywnym podjeździe ale on zawsze po jakimś czasie mnie dochodzi (wiem, Krzychu, wiem - interwały, he he). Krótko za drugim przejazdem przez moje ukochane Dzierżążno dochodzę też w końcu Młodzika. A zatem z teamowych kumpli został jeszcze tylko Dawid, ale on był tego dnia poza zasięgiem. Na jakieś 20 km przed metą uformował się niezły pociąg, w którym główną lokomotywą był gość w stroju MTB Wieleń. Widać było, że zna każdy zakręt, wie, który tor jazdy wybrać, itp. A zatem siedziałem sobie grzecznie na kole jako drugi wagonik:), tym bardziej, że pierwsze 35 km pojechałem naprawdę ostro i non stop szarpiąc. Od około 45-50 km czułem nadchodzący kryzys i dziękowałem sobie w duchu, że nie wybrałem giga.
Początek szutrówki do mety © Josip
Ostatnia szutrówka to coraz większe dokładania do pieca przez MTB Wieleń i Staszka. Trzymam koło, ale już chyba tylko siłą woli. Prędkość właściwie nie spada poniżej 33-35 km/h. Na kartoflisku odchodzą mi na jakieś 10 m. i już nie daję rady dospawać. Na stadionie jeszcze jeden gość mnie porobił, ale drugie miejsce w teamie udał się obronić przed Młodzikiem.
Na macie zmordowany, ale szczęśliwy, wpadam w objęcia Oli.
Mój czas to 2:15:54. Strata do zwycięzcy (Filip Hasse) niewielka (9 minut), ale miejsce dość odległe - 45/216 Open i 21/75 Open. Widać, że stawka była ciasna i wyrównana.
Znacznie lepiej od mnie spisały się dzieciaki. Oski był 5/41, przegrywając tylko z chłopcami starszymi i na większych kołach (24') a Blanka 9/27. I to w młodzieży upatrywałbym nadziei na rodzinne trofea w najbliższej przyszłości:)
Klasą sam dla siebie był Krzychu, który przyjechał 5-ty open i 3-ci w kategorii na Giga, wykręcając kosmiczny czas 3:54. Za rok wygra!
Pogoda dopisała, atmosfera jak zwykle genialna - Michałki to bez wątpienia mój ulubiony płaskacz sezonu!
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB