josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Maraton LLR Jeziorki

d a n e w y j a z d u 67.10 km 63.00 km teren 03:14 h Pr.śr.:20.75 km/h Pr.max:61.90 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:733 m Kalorie: 2718 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 11 września 2016 | dodano: 14.09.2016

open: 19/36
M3: 10/16
czas: 3:19:24
Zwycięzca (M3 i open): 2:43:26

Mój pierwszy w życiu start w maratonie z cyklu Leszczyńskiej Ligi Rowerowej. Tzn. 5 lat temu jechałem w Osiecznej, ale wtedy wyścig ten jeszcze nie wchodził w skład ligi, chyba:).

Dojazd na miejsce z Olą, dzieciakami oraz Staszkiem, z którym dawno już nie startowaliśmy razem. Podróż upłynęła szybko i miło, pod znakiem rowerowych anegdot i przekomarzań, przerywanych  od czasu do czasu radosnym gaworzeniem, bądź mniej radosnym domaganiem się biszkopta z tylnych rzędów.

W sektorze startowym na mega ustawiła się dosłownie garstka zawodników, na oko nie więcej niż 40, ale po stopniu wycieniowania łydy widać było, że nikt tam się przez pomyłkę nie znalazł. Z asów rozpoznałem Macieja Kasprzaka i Sylwestra Swata, a do tego pokaźny zaciąg mocnych kolarzy z lokalnych leszczyńskich klubów. Trochę się nawet dziwiłem, że tak mało śmiałków skusiło się na mega, w końcu zapowiadany przez organizatora dystans 55 km nie wydawał się jakiś straszny. Taa…

Pierwsze kilometry po starcie są dosyć łatwe, raczej szutry i polne drogi. Prędkość około 30-35 km/h, bez większych problemów trzymam się w pierwszej, około 20-osobowej grupie, czyli czołówka to połowa stawki. Selekcja następuje dopiero około 10 kilometra na dość stromym podjeździe po ostrym skręcie w prawo. Na dole wyprzedzam Staszka, któremu spadł łańcuch i to jest ostatni moment, kiedy widzę go na trasie. Od tego momentu trzymam się 4 czy 5-osobowej grupki, w której jadą miejscowi. Widać jak bardzo pomaga im znajomość trasy, a ta robi się wyjątkowo ciężka. Niezliczona ilość sztywnych podjazdów wymagających wrzucenia młynka, technicznych zjazdów i ostrych zakrętów. Do tego sekcja XC z podjazdami agrafkami jak na Morasku (nachylenie boczne dodatkowo zwiększa trudność) i wąskim singlem na skraju naprawdę stromej, piaszczystej skarpy. Przechodzi mi przez myśl, że niefajnie byłoby tam zlecieć bo jak się potem wdrapać z rowerem z powrotem na trasę.

Na podjeździe
Na podjeździe © Josip

Na tej sekcji XC nieznacznie straciłem kontakt z moją grupką (tak techniczne i wąski odcinki to jednak nie jest moja domena), dlatego po jej przejechaniu rzucam się w pogoń. I gdy w końcu udaje mi się ich dojść, zaczyna się kolejny odcinek XC – znów wąsko, taśmy, a do tego zjazdy z dropami (są bypassy), rock garden itp. I znów zostaję delikatnie z tyłu. W dodatku dochodzi mnie czub mini - startowali 5 minut później a to już blisko 25-ty kilometr trasy. Niby nie jest źle, ale to zawsze dołuje, gdy w krótkim czasie wyprzedzi Ciebie około 10 zawodników. W dodatku zaczyna do mnie docierać jak ciężki będzie ten maraton, bo to cały czas dopiero pierwsza runda, na pewno wyjdzie więcej niż 55 km. Czuję, że może mi nie wystarczyć ani żeli ani picia w bidonach, bo temperatura jest pod 30 stopni.

Gonię, gonię
Gonię, gonię © Josip

Pod koniec pętli jeden z wyprzedzających mnie gości okazuje się być z mega, więc się sprężam i siadam mu na kole. Razem jedziemy kilka kilometrów i wjeżdżamy na drugą pętlę. W jednym miejscu zaliczam kąpiel błotną, na szczęście bez obrażeń czy strat w sprzęcie, nie licząc tarczy, która hałasuje jeszcze przez parę kilometrów (już myślałem, że wygiąłem). Szybko się jednak zbieram i czuję, że dobrze mi się kręci. Dochodzę kolegę sprzed błota i jeszcze jednego zawodnika. W trójkę dojeżdżamy do pierwszej, opisanej już wcześniej, sekcji XC na drugiej pętli. Tu niestety ziszcza się moja czarna wizja z pierwszego przejazdu. Na zmęczeniu łatwiej o błędy. Po sztywnym podjeździe na ścieżkę „graniową” ucieka mi kierownica, zahaczam barkiem o drzewko, tracę równowagę i lecę w dół skarpy, o shit! Zatrzymałem się jakieś 5 metrów niżej. Ponownie mam fuksa, bo nie uszkodziłem ani siebie, ani roweru, tylko wygrzebać się ciężko.Pomaga wystający korzeń. Wracam na trasę i od tej pory to już jest samotność długodystansowca.Co prawda na dłuższych prostych i na drugiej sekcji XC, widzę dwójkę, z którą jechałem przed metą, ale jestem już zbyt ujechany, żeby gonić po raz trzeci. Poza tym, poziom płynów w bidonie i cukrów we krwi, osiąga poziom ‘critically low’. Poratował mnie jeden wyprzedzany miniowiec. Swoją drogą, człowiek wyglądał na naprawdę wykończonego. W zamian za łyk z bidonu pocieszyłem go informacją, że „już blisko”, co nie było tak do końca prawdą. Zresztą sam miałem się o tym przekonać, kręcąc ostatnie kilometry już bardziej pod znakiem „daleko jeszcze?”, a nie ścigania się. Tym bardziej, że nikogo w promieniu kilometra za sobą nie widziałem.

Ostatnie metry przed metą, dubluję miniowców
Ostatnie metry przed metą, dubluję miniowców © Josip

Na metę dotarłem ujechany nie mniej niż po Michałkach czy górskich maratonach. Miejsce w środku stawki – przyzwoite, strata do pudła M3 w sumie niewielka – 17 minut, ale przy tym dystansie i łącznym czasie to daje jakieś 8%.


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB


komentarze
daVe
| 18:30 czwartek, 15 września 2016 | linkuj Aż się uśmiałem na głos, jak czytałem o przygodzie na skarpie :) Chciałbym to widzieć na własne oczy :p
blindman
| 14:47 środa, 14 września 2016 | linkuj Jeziorki to jest w ogóle inna liga :) dystansowo, interwałowo i przypadkowo ;]
w zasadzie każdy z Goggle''a Teamu ma tu jakieś rachunki do wyrównania :P
a co do skarpy to znam trochę te okolice (rok pobytu w Lesznie) i przyznam że jedyna spora którą kojarzę nie wróży miłych doznań...
ps. do zobaczenia na Michałkach !
JoannaZygmunta
| 09:24 środa, 14 września 2016 | linkuj Ale przygody! Też kiedyś na plecach z rowerem na sobie zjeżdżałam po skarpie do jeziora. Średnio przyjemne :( .
Gratki za wytrwałość :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa oduma
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]