Bikecrossmaraton Wałcz 2014
d a n e w y j a z d u
65.10 km
55.00 km teren
02:38 h
Pr.śr.:24.72 km/h
Pr.max:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
No żesz k!@#$% m@#$%! Ile można mieć pecha w jednym sezonie?!
Takiej mocy pod nogą to jeszcze chyba nigdy nie czułem. Do 18-tego, feralnego kilometra jechałem w peletoniku składającym się z około 15-20 osób, a w nim same tuzy, min. Marek Witkiewicz, Rafał Łukawski, Mateusz Mróz, Tomasz Dopierała jak również starzy znajomi z wielu wyścigów czyli JP Bike, Arek Suś, Artur Zarański, Janusz Przbysz.. Trasa niby łatwa ale trzeba uważać, żeby się nie zakopać gdzieś w piachu, nie wpaść w błoto czy koleinę bo wiadomo, że jak człowiek zostanie, to potem będzie ciężko dospawać. Średnia >30 km/h, noga lekko kręci, tętno w normie a na podjazdach.. dla mnie jest za wolno – na bruku i potem na pierwszej wspinaczce na Bukową Górę zyskuję po kilka pozycji. Peletonik zaczyna się rwać a ja mam szansę załapać się do pierwszej grupy i odskoczyć. Taa.., ale wtedy na zjeździe jak coś nie jeb...e pod tylnym kołem, od razu wiedziałem, że będzie źle. Słyszę jak syczy mleczko i modlę się, żeby tym razem uszczelniło i żeby stało się to szybko. Niestety, za moment czuję, że tył pływa i mnie spowalnia, muszę się zatrzymać, czyli ch!@#$ z pucharami..
Dopompowanie nie pomaga, ciągle słyszę syk uciekającego powietrza. Przejeżdżają Marcin ze Zbyszkiem i ten pierwszy użycza mi naboju (dzięki!). Chwilę za nimi jedzie Dawid, który zatrzymuje się, żeby mi pomóc bo nigdy w życiu nie obchodziłem się z tym ustrojstwem (Dawid twierdził, że nie ma dnia ale i tak wielkie dzięki). W dłuższej szamotaninie udaje nam się w końcu odpalić nabój i napompować – syczy ale jakby mniej. Dobra, jadę. Każdy wie jak to jest wsiąść z powrotem na rower po laczku podczas wyścigu – powietrze uchodzi nie tylko z koła. No ale skoro już tu przyjechałem a trasa jest fajna (akurat zaczyna się krótka sekcja przypominająca XC), to przynajmniej mocny trening zrobię. Trzeba sobie tylko jakiś cel ustanowić, np. dogonienie kolegów, którzy mnie wyprzedzili podczas awarii. Aha, no i mieć nadzieję, że mleczko nie będzie puszczać.
Wygląda na to, że w końcu koło trzyma ciśnienie, więc cisnę. Cały czas samemu, mijając co jakiś czas kogoś z mega, m.in. Dawida. Tylko jeden gość chwycił koło (okazało się później, ze to poznany 2 lata temu na Challenge'u zawodnik z Chodzieży, też po defekcie – zerwany łańcuch), a nawet dał na chwilę zmianę. Niestety chwilę później przestrzelił zakręt. Zawołałem go i zawrócił ale już nie dospawał a mi się jakoś nie chciało czekać.
Już na drugiej pętli, podczas ponownego przejazdu przez Bukową Górę udaje mi się w końcu dojść kolegów. Wpierw Zbyszka, którego wyprzedzam, w pakiecie z kilkoma innymi osobami, na stromym podjeździe, podejściu, a właściwie podbiegu:). Szybki zjazd (tam gdzie dobiłem na pierwszej pętli), tym razem ostrożnie i po chwili na łagodniejszym podjeździe widzę wreszcie przed sobą Marcina. Wyprzedzam teamowego kolegę ale radość nie trwa długo – znowu tył pływa. Ponownie się zatrzymuję i mocuję, tym razem sam, z nabojem. Dopiero po jakimś czasie dochodzę do wniosku, że widocznie już jest pusty i dopompowuję pompką.
Ruszam dalej ale bez większej wiary, że znowu nie będę się musiał zatrzymać. Udaje się wyprzedzić pojedyncze osoby z mega i coraz liczniejszych miniowców ale jakoś tak ciężko się kręci. Ano tak – znowu zeszło poniżej 1 bara. Na ostatnim bufecie zatrzymuję się i po raz 4-ty macham pompką. Na szczęście to już ostatni wymuszony postój. Tym razem uszczelniło (w samą porę, eh...) i tak już się dokulałem do mety na niezagrożonym 74-tym miejscu open.
W sumie z samych przerw straciłem 14 minut, do tego dodajmy jazdę na pół flaku przez wiele kilometrów, spadek motywacji i, może nawet przede wszystkim, jazdę głównie samemu a nie w mocnej grupce. Naprawdę była szansa na niezły wynik bo i sił jakoś nie brakowało do samego końca. No, ale mogę sobie teraz tylko gdybać... trzeba było wymienić oponę i mleczko przed zawodami, to teraz bym pisał o realnych osiągnięciach a nie hipotetycznych. Ot co!
Na plus oceniam samą trasę, bardzo mi się podobała. Było wszystko – trochę piachu, trochę bruku, szybkie dukty, fragmenty asfaltowe na pociągnięcie łyka z bidonu, podjazdy ostre i te łagodniejsze, troszkę singli i fragmenty techniczne. Wszystko w dobrych proporcjach i w malowniczej scenerii.
A największy plus to oczywiście towarzystwo:), zarówno w samochodzie (Jacek i Zbychu), jak i na mecie (Marcin z Asią, Dawid z Sylwią, Jurek, Arek Suś, Staszek Walkowiak i wielu, wielu innych). Co raz mniej nieznanych twarzy na tych zawodach:)
Oficjalne wyniki:
Open: 74/120 (dla porównania: na pierwszym międzyczasie byłem 32, ze stratą 20 s. do 17)
M3: 25/43
Czas: 2:52
Strata do zwycięzcy Open (Alex Dorożała): 42 minuty
Strata do zwycięzcy M3 (Maciej Kasprzak: 39 minut
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
komentarze
Od fotoreporterów ;)
Ja np. miałem taki okres że co kupiłem nowe buty to za małe . Ale były zawsze ładne !!!
:-)
lepiej się przyznaj, lubisz to, co nie ?! ;-P
Maciej, jeżdżąc na mleczku dętka w zapasie tak naprawde to nic, ja kiedyś założyłem po uprzednim wymacaniu opony a i tak się okazało po napompowaniu że w oponie są trzy kolce...niestety gdyby nie mleko to laczki byłyby częściej na byle gównie ;)
Na Michałki to lepiej weź dętkę bo Cie szlak trafi.