Maraton
Dystans całkowity: | 7224.91 km (w terenie 6280.99 km; 86.94%) |
Czas w ruchu: | 394:57 |
Średnia prędkość: | 18.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 78293 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 140252 kcal |
Liczba aktywności: | 125 |
Średnio na aktywność: | 57.80 km i 3h 11m |
Więcej statystyk |
Bikecrossmaraton Suchy Las 2014
d a n e w y j a z d u
74.70 km
60.00 km teren
02:44 h
Pr.śr.:27.33 km/h
Pr.max:55.80 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Coś nie mam szczęścia do Suchego Lasu - jak nie pogubię trasy (jak 2 lata temu i w zeszłym roku), to dobiję oponę, jak dziś. Ale po kolei.
Start z pierwszego sektora, wpierw spokojnie za policją a potem po sygnale do startu ostrego, poszedł taki ogień na Akacjowej, że byłem w szoku - dobre 8% w górę, 32-33 na budziku a do przodu się nie przesuwam, wręcz przeciwnie. Na zjeździe po płytach betonowych wyprzedził mnie Jacek, więc tempo miałem potem szaleńcze, żeby nie stracić teamowego kolegi z oczu. Jeszcze przed Radojewem udało się w końcu go dojść. Na podjeździe się gdzieś zawiesiłem - uciekłem jednej grupce, nie utrzymałem tempa innej i na górze zostałem sam. Chłodna analiza sytuacji i postanawiam na asfalcie zrobić popas (żel + kilka łyków z bidonu) i poczekać na pociąg za mną, w którym jechali m.in. JPBike i Janusz Przybysz, czyli starzy znajomi.
Tempo cały czas mocne, do Biedruska rzadko kiedy jest poniżej 30 km/h w terenie. Na asfalcie przez poligon, to już w ogóle jest ogień - prędkości w okolicach 40 km/h. No i niestety tam wrąbałem się w dziurę, którą zauważyłem w ostatniej chwili (mści się jazda na kole). Chwilę później, koledzy zwrócili mi uwagę, że ramę mam całą uwaloną w mleczku a ja poczułem, że jakoś miękko mam pod tyłkiem. Fuck! Czyli nie uszczelniło.
Zatrzymuję się i dopompowuję a mocna grupka odjeżdża w siną dal. Niby wchodzi to powietrze, więc wsiadam na rower ale za chwilę znów czuję, że koło pływa. Ponowne dopompowanie niewiele daje ale postanawiam dojechać 3 km do końca pętli i tam pożyczyć pompkę stacjonarną. Jakoś się dokulałem na coraz większym flaku. Na mecie red. Kurek dał hasło, że pompka stacjonarna jest na gwałt potrzebna i bodaj Czesław Wołujewicz migiem mi ją podstawił. Nabiłem do 2 barów, uszczelniło i ruszyłem dalej.
Dopompowałem, wreszcie uszczelniło, ruszam na 2 pętlę! ©żona Zbycha:)
Druga pętla to w większości samotna jazda. Wyprzedziłem parę osób, po czym zaliczyłem glebę w piaszczysto-szutrowym zakręcie jak mi się tylne koło uślizgnęło (coś słabo trzymają te opony w zakręcie). Szybko się pozbierałem i wsiadłem z powrotem na rower ale szlify na ręce i biodrze pieką do teraz.
Na ostatnim bufecie napełniłem bidon, bo wcześniej udało mi się 2 osuszyć (a ja się zastanawiałem czy mi jeden wystarczy, zanim zdecydowałem się pożyczyć koszyk od Marka..). Aha, wcześniej, jak chciałem wziąć drugi żel, to mi zaśmierdział jak benzyna. Musiało się coś rozszczelnić w opakowaniu i się zepsuł.
Przed ostatnim pomiarem czasu doszedł mnie mocny zawodnik z Kargowa Team i razem cięliśmy dalej. Okazało się, ze też miał wcześniej problemy bo zgubił jedyny bidon. Współpracując wyprzedziliśmy jeszcze parę osób, na koniec mi odjechał jakieś 15 sekund ale ja doszedłem jeszcze na krótko przed metą kolarza z Czaplina (hell yeah!).
Na mecie czekała już Ola z Oskarem, czyli najwierniejsi kibice:) Potem spotkałem jeszcze Marcina z Asią, Zbyszka, Dudę i Macieja.
W sumie jestem zadowolony bo wynik przy tak mocnej obsadzie jest przyzwoity pomimo defektu a mogło być lepiej, znacznie lepiej. Nie miałem dziś odcięcia i czułem, że spokojnie mogę jechać w mocnej grupie cały wyścig. Sprawdziły się też opony no tubes, bez nich straciłbym pewnie nie 5-7 minut, a około 15.
Wyniki:
Czas: 2:47:36
Open: 54/134
M3: 19/53
Strata do zwycięzcy Open (Alex Dorożała): 26:46. Do zwycięzcy M3 (Maciej Kasprzak) straciłem o sekundę mniej:)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Sudety MTB Challenge - Vuelta a Stronie
d a n e w y j a z d u
67.80 km
64.00 km teren
04:18 h
Pr.śr.:15.77 km/h
Pr.max:60.80 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Etap pode mnie:), więc poszło nieźle, lepiej niż dzień wcześniej. Dominowały długie szutrowe podjazdy i takież same zjazdy, urozmaicone jednak ponad 10-kilometrowym singlem wzdłuż szlaku granicznego, czyli męcząca orka wśród borowin, przez korzenie i błoto. Pamiętałem ten odcinek sprzed 2 lat i wiedziałem, że nie będzie tam lekko. Duże koło co prawda trochę ułatwia jazdę w takim terenie ale i tak umęczyłem się tam strasznie i z pewnością straciłem kilka pozycji i kilka minut (np. do Arka Susia, z którym jechałem równo ponad 40 km aż do tego miejsca, a który na mecie wlał mi 10 minut).
Wcześniej, na podjeździe na Janowej Górze po raz kolejny poniósł mnie doping moich najwierniejszych kibiców, dzięki czemu nawet nie wiedziałem kiedy minęło 5 km dzielących mnie od tamtego miejsca do Polany pod Śnieżnikiem.
Zjazd zielonym technicznym szlakiem do Bielic poszedł mi super (wszystko w siodle oprócz 10 m. błota po kolana), tak samo ostatni podjazd za czwartym bufetem, gdzie długo nie czułem potrzeby by zrzucić z blatu:).
A ostatni zjazd do Stronia wpierw szutrem, a potem przez łąki to jest poezja. Można tam śmiało lecieć 60 km/h gdyż trawa jest równa jak stół. Upewniał mnie w tym przekonaniu fakt, że jakieś 100 m. przed sobą widziałem zawodnika, który śmigał w dół z jakąś kosmiczną prędkością i nic mu się nie stało:).
Na mecie czekała już na mnie Ola z aparatem (zdjęcia później, bo nie mam tu kabla) i ojciec z piwkiem. No, w takich warunkach to ja się mogę ścigać:)
Okazuje się, że udało się odrobić z nawiązką 10 s. straty do Michała Świderskiego z Biketyres i awansować na 4te miejsce Open w generalce! Znów to przeklęte miejsce tuż za pudłem ale tutaj strata do trzeciego była duża (około 50 minut). Na pocieszenie pozostaje mi fakt, że z Polaków byłem drugi, he he.
Wyniki II etapu
Open: 5/20
Czas: 4:25:08
Klasyfikacja generalna:
1. Adam Venutto Biewald, Venutto, NIEMCY, 8:28:51
2. Michal Netusil, Kellys Bikeranch, CZECHY, +32:22
3. Jakub Danielski, Optyk-okular.pl, +56:18
4. Wojtek Sołtys, GPAET, +1:48:22
5. Michał Świderski, Treazado Biketires.pl, +1:55:07
6. Andrzej Kruszec, Augusta, +2:00:05
.
.
12. Marek Jeszka, GPAET, +3:34:18
.
15. Wojtek Kaźmierczak, :4:07:47
Wystartowało 22 zawodników, ukończyło 20.
Good bikes!
Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB
Sudety MTB Challenge - Tour de Stronie
d a n e w y j a z d u
72.60 km
65.00 km teren
05:22 h
Pr.śr.:13.53 km/h
Pr.max:54.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Czyli pierwszy etap ze startu wspólnego na tegorocznym wyścigu. Oj, dostałem dzisiaj w d... Podjazd na Śnieżnik zawsze boli a jak się zapomina uzupełnić bidon na poprzedzającym go bufecie, to już w ogóle jest dramat. Szczególnie w taką duchotę. Na szczęście był tam jakiś strumyk przy trasie, więc mniej więcej w połowie podjazdu mogłem naprawić swój błąd. Zjazd czerwonym spod schroniska chyba jeszcze nigdy nie poszedł mi tak dobrze, to zasługa dużego koła.
Następny podjazd, który na ogól był dla mnie ścianą płaczu, tym razem też udało się zrobić nadspodziewanie sprawnie i z wysoką kadencją do samego końca. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie ten deszcz. Tj. wpierw, na wysokości Mariańskich Skałek, wjechałem w teren po przejściu ulewy - 2 kilometry łagodnego zjazdu wystarczyły żeby kompletnie uwalić błotem rower, siebie i okulary. Potem przyszło oberwanie chmury (na szczęście akurat na podjeździe z Międzygórza do drogi na Przekaźnik), które co prawda ładnie mnie umyło ale też i przemoczyło do suchej nitki i wychłodziło.
Na ostatnim bufecie dogonił mnie zawodnik z Biketyres (Michał Świderski), z którym ciąłem się dzień wcześniej na prologu. Podziałało to na mnie lepiej niż żel i pod Przekaźnikiem wyrobiłem sobie jakieś 100 m. przewagi. Niestety tym razem nie utrzymałem jego tempa na mokrym i cholernie śliskim zbiegu (bo zjazdu w tych warunkach nikt nie praktykował) z Czarnej Góry. Potem na Wilczyńcu zaliczyłem jeszcze jedną dość nieprzyjemną glebę po uślizgu tylnego koła w błocie i do mety zjechałem już zachowawczo, tym bardziej, że bez okularów i błotem pryskającym spod kół do oczu. Efekt - strata 2:40 do wspomnianego wyżej zawodnika i spadek o 1 miejsce w generalce.
Czas: 5:02:33
Open Men: 5/21
Z Kłosiem wygrałem tym razem o 20 min, z Markiem o 50, a z Wojtkiem o ponad godzinę.
Dystans wpisuję razem z powrotem ze Stronia
.
Good bikes!
Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB
Sudety MTB Challenge - Prologue
d a n e w y j a z d u
25.60 km
15.00 km teren
01:44 h
Pr.śr.:14.77 km/h
Pr.max:65.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Podoba mi się klimat czasówek:), ma w sobie coś z atmosfery wielkiego wyścigu.
1/2 dystansu ruszała niemal na samym końcu, po przejeździe wszystkich (zarówno solo, jak i team) z pełnego dystansu.
Startowałem w pełnym słońcu ale poziom trudności został znacznie podniesiony przez ulewę jaka przeszła parę godzin wcześniej. W efekcie zjechałem mniej niż dzień wcześniej na objeździe trasy. Natomiast czasowo straciłem niewiele ponieważ akurat tam ciąłem się z gościem z Biketyres, który zbiegał niczym kozica a nie chciałem go stracić z pola widzenia. I ten plan udało się zrealizować, dzięki czemu chwilę później na krótkim podjeździe za kapliczką mogłem go pokazowo łyknąć na oczach moich wspaniałych kibiców:).
Mnie z kolei wyprzedził stratujący pół minuty za mną mocny Czech (2 open) ale stało się to dopiero na 2gim kilometrze podjazdu. I chyba jeszcze na szutrowym zjeździe mnie ktoś mijał, bo mimo wszystko bałem się tam lecieć szybciej niż 55 km/h/
Wyniki były obiecujące:
Czas: 49:30
Miejsce Open Men: 6/21
Przewaga nad kolegami z teamu - około 6 minut, czyli niewiele mniej niż strata do zwycięzcy.
Dystans wpisuję wraz z rozgrzewką i powrotem ze Stronia.
Good bikes!
Kategoria 20-50, Góry, Maraton
Bikecrossmaraton Binduga
d a n e w y j a z d u
56.60 km
56.60 km teren
02:21 h
Pr.śr.:24.09 km/h
Pr.max:43.30 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Wyścigowy debiut 29era przypadł na wyjątkowo upalny dzień. Mimo 30 stopni i żaru lejącego się z nieba frekwencja była wyjątkowo wysoka, na samym mega wystartowało około 160 osób, w tym dużo wycinaków z czołówki. Z teamu zjawili się m.in. Krzychu, Jacek, Marcin z Asią i Zbyszek. Natomiast zaskoczeniem była nieobecność Marka i Mariusza.
Start z końcówki pierwszego sektora, gdzie ustawiłem się razem z Jackiem. Na tzw. rundzie honorowej za policją oczywiście nerwówka, tym bardziej, że jest sporo piachu. Po zjeździe policji w lewo rura ogień i ruszam za czołową grupą. Od razu czuć olbrzymią przewagę jaką daje duże koło na jeździe po polnej drodze z dziurami - mogę ciąć środkiem 37-38 kmh, piach czy kamienie, niczym się nie martwiąc.
Po niespełna 4 kilometrach przejeżdżamy przez miasteczko, gdzie moi najlepsi kibice - Ola i Oskar, zagrzewają mnie do boju. Na technicznym odcinku wzdłuż Wart jest cały czas dość tłoczno, trzeba uważać bo czasem ktoś wyglebi a raz czy drugi ja sam tylko jakimś cudem unikam poślizgu w koleinie. Doganiam zawodników, którzy ostatnio byli na ogół za mną, m/in. Janusza Przybysza i Staszka Walkowiak. Cieszy nie tyle sam fakt, że ich dochodzę ale to, że robię to bez szarpania, jadąc w siodle. Co więcej, nie utrzymują mojego tempa:) Gdzieś tak w połowie 1 pętli formuje się mała grupka, w której jadę z Arkiem Susiem i 2 kolarzami, których nie kojarzę.
Pod koniec pętli, na krótko przed przejazdem przez Trojankę dochodzimy kolejną grupką, w której jedzie Jan Zozuliński. No to już wiem, że jest nieźle, tylko żeby tego nie sp!@$#dolić:). Niestety na odcinku pustynnym cała ta grupa się rwie i na drugą pętlę wjeżdżam tylko z Arkiem i jednym gościem, który wcześniej z formował mini pociąg.
Arek jedzie na fullu i doskonale radzi sobie na bandach ale nie ucieka mi za daleko i na podjeździe znów się z nim zrównuję. Odcinek w miarę płaskich leśnych duktów z piaszczystymi fragmentami (ale sucho jest w lasach!) jedziemy ładniej współpracując. Widać, że 3 wagonik z naszego pociągu już nie ma węgla na bycie lokomotywą. Ja z kolei czuję, że trochę powera jeszcze zostało - spłaca się regularne pociąganie z bidonu i suplementacja z wyprzedzeniem, czy branie żeli przed ewentualnym kryzysem a nie po:).
Przeprawa przez Trojankę © Ewa Piastanowicz
Ponowny przejazd przez rzeczkę i drugie podejście do mega kuwety. Pomny doświadczeń z pierwszej pętli, nie próbuję nawet jechać tylko zsiadam i biegnę pchając rower. Tymczasem Arek wjeżdża na ścieżkę pod las i zachęca mnie do tego samego. Ja jednak mam wątpliwości bo jednak strzałki inaczej prowadzą. No i trzeba było posłuchać kolegi z Bydgoszczy. Okazuje się, że na mecie (oddalonej o jakieś 500 metrów stamtąd) zjawił się minutę przede mną! A mnie jeszcze czekał przegrany finisz z dwoma zawodnikami - jeden ze Strefy Sportu, drugi z Baltic Home. A wszystko przez to bieganie w mokrych butach po piachu właśnie, bo nie mogłem wpiąć lewej stopy w bloki, 2 razy mi się ześlizgnęła z pedała i nici z walki na kresce. Niby głupota ale cała ta dość pechowa końcówka jakoś strasznie mnie wkurzyła i na metę wjechałem rzucając qrwami, trochę głupio:( No bo w sumie czy to aż taka różnica czy jestem 28 czy 32, albo 8 czy 11 M3? Grunt, że rower się sprawdził i potwierdził moje przypuszczenia, że teraz czasy będą lepsze. Objechałem mastersów, którzy ostatnio niemal zawsze sprawiali mi regularne lanie (w tym Kolarz z Czaplinka, he he), a z teamu zameldowałem się jako 2gi, ze stosunkowo niewielką (około 5 min) stratą do lidera (oczywiście Krzychu). Tylko strach pomyśleć co będzie jak się Krzychu przesiądzie na duże koło:)
Wyniki:
Czas: 2:21:32
Open: 32/146 (168 wystartowało)
M3: 11/60 (70 wystartowało)
Podsumowując - zadowolony jestem!:)
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Złotów 2014
d a n e w y j a z d u
75.50 km
75.50 km teren
03:38 h
Pr.śr.:20.78 km/h
Pr.max:46.80 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1200 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Na maraton wybraliśmy się silną ekipą Pro Goggle, z dwojgiem reprezentantów na dystansie mini (Ola i Maks) oraz dwoma zawodnikami mega (Marc oraz piszący te słowa).
Dojazd, mimo że dość długi, minął nam szybko i w świetnej atmosferze. Udało się też bez problemów odnaleźć Krzywą Wieś, co z początku nie wydawało mi się takie łatwe.
Zapisy i szykowanie poszły sprawnie ale i tak na rozgrzewkę miałem raptem 5 minut. Przejechałem kawałek początkowego podjazdu i wróciłem by ustawić się możliwie z przodu 3 sektora, ponieważ po pechowym maratonie w Dolsku nie byłem rozstawiony:) Kilka rzędów przed sobą widzę Jacka, z którym nie miałem nawet okazji się przywitać.
Obmyślając taktykę mam dylemat – z jednej strony rozsądek podpowiada żeby zacząć ostrożnie, tym bardziej, że w ostatnich tygodniach praktycznie nie miałem czasu na trening dłuższy niż 2 godz. Z drugiej strony, startując z czarnej d. trzeba ruszyć ostro żeby załapać się do mocnej grupki.
Moje rozważania przerwał sygnał do startu!
Na pierwszym szybkim żużlowym zjeździe podniosła się taka kurzawa jak by zaćmienie słońca nastąpiło, więc jechałem ostrożnie, nikogo nie wyprzedzając.
Na szczęście niecały kilometr od startu zaczynał się długi, ponad 2-kilometrowy podjazd, początkowo po bruku a potem po piachu. Udało mi się na nim przesunąć mocno do przodu, wyprzedzając po drodze m.in. peletonik prowadzony przez JP, który ku mojemu zaskoczeniu, nie skleił koła.
Potem sekcja techniczno-podjazdowa (m.in. najwyższy punkt maratonu, ponad 200 m. npm.), gdzie dobrze mi się kręciło i zgubiłem ogony. Wjeżdżając na szutry dostrzegłem sylwetkę Janusza P. z Thule przed sobą. Doszedłem go. Masters, jak to ma w swoim zwyczaju, usiadł na kole ale nie przejmowałem się bo przed sobą dostrzegłem kogoś z Nutraxa. Gdy go dogoniliśmy, okazało się, że to niejaki Mafia.
Jak zwykle ciężko pracuję na przedzie. Cóż, nie uczę się na błędach © Josip
Żeby nie było – nas też ktoś doszedł, zawodnik Kujavii, bodajże Klaudiusz. Potem złapaliśmy jeszcze gościa w koszulce BTS Budzyń i takim 5-osobowym pociągiem przelecieliśmy całą pierwszą rundę. Jechało się całkiem nieźle tylko głupio dałem się zepchnąć na ostatnią pozycję, a że na zjazdach nie lubię siedzieć na kole, to często musiałem podganiać. Dodatkowo, na jednym przejeździe po zwalonym drzewie spadł mi łańcuch. I znowu musiałem spawać. Udało się ale kosztowało to sporo sił, za co niestety przyszło mi zapłacić.
Need for speed © Josip
Dokładnie na końcu 1 pętli, gdy powtarzaliśmy ten długi, ponad 2-kilometrowy podjazd, zaczęło mnie odcinać. Puściłem koło. Przez jakiś czas trzymałem jeszcze kontakt wzrokowy i była nadzieja, że się pozbieram ale niestety kryzys pogłębił się. Około 10 kilometrów między 40 a 52 km przejechałem samotnie i tempem zdecydowanie nie wyścigowym. Na wspomnianym 52-gim kilometrze był bufet. Tam się zatrzymałem, zrobiłem popas i dolałem wody do bidonu, W tym czasie minął mnie Jacek. Kurde, zabrakło 30 s. a bym się z nim zabrał ale ja musiałem coś zjeść.
Ruszam dalej. Po chwili dochodzi mnie jeszcze jedna grupka z kobietą w składzie (Marta Gogolewska) ale ja już na szczęście wracam do żywych. Na podjeździe ich urywam i zaczynam mocno kręcić w pogoni za Jackiem. Ale wtedy popełniam błąd techniczny na przejeździe przez błotną koleinę. Zły tor jazdy, kontra kierownicy spóźniona o pół sekundy i ląduję dupą w błocie:)
Dobrze, że przynajmniej było miękko ale trochę trwało nim się pozbierałem, no i łańcuch znowu zleciał przy okazji tego lotu. No to biorę 3-ciego żela (uff, nie wypadł) na czarną godzinę (ewidentnie nadeszła) i walczę dalej. Wspomnianą wyżej grupkę udało mi się jeszcze dogonić ale na więcej już nie starczyło sił. Grunt, że żadna kobita mnie nie wyprzedziła:)
Przywitanie górnika:) © Josip
Strata do JP – minuta, do 3 miejsca w M3 (Staszek Walkowiak, brawo!) - 13 min, a jeszcze na drugim międzyczasie było to niespełna 1,5 min. Ewidentnie przegrałem ten wyścig między 40 a 50-tym kilometrem. Ponoć bomba nie wybiera, ale muszę znaleźć receptę na te odcięcia. Może pół kilo makaronu na 2 godz. przed startem?:)
Ola dzielnie ukończyła ten wymagający wyścig i nawet się załapała na pudło w K0, he he.
Trasa była świetna, było wszystko - podjazdy długie i sztywne, zjazdy szybkie i techniczne, piach i błoto, pełne słońce i półmrok zacienionego wąwozu, szutry, bruki, leśne runo i kurwidołki. I tylko asfaltu nie uświadczyliśmy ani metra! Już nie możemy się doczekać Wyrzyska!
Czas: 3:35:21
Open: 27/52
M3: 7/17
Strata do zwycięzcy (Michał Putz): 35:32
Strata do zwycięzcy M3 (Marcin Hermanowski): 29:08
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Dolsk 2014
d a n e w y j a z d u
72.00 km
60.00 km teren
02:50 h
Pr.śr.:25.41 km/h
Pr.max:58.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Limit laczków na ten sezon wyczerpany, mam nadzieję.. A tak pięknie szło.
Start honorowy z trzeciego rzędu pierwszego sektora (co ja robię tu, uuu?:)). Jak widać na poniższym obrazku:
Copyright: XC-MTB.info
Start ostry już kilka rzędów dalej bo pchać się nie lubię i nie umiem. Na pierwszym podjeździe lecę jednak na stojąco lewym pasem i wyprzedzam chyba z 50 osób. Zapiekło ale przynajmniej w teren wjechałem przed Kłosiem:)
Pierwsze 20 km to tempo naprawdę wariackie, prędkości rzędu 32-34 km/h na kamieniach i polnych drogach, ciągłe skoki, podganianie i ucieczki, tętno jak w XC. Cały czas mam Krzycha i Szymona z Googli w zasięgu wzroku, Kłosiu i JP póki co za mną.
Wkrótce jednak sytuacja się zmienia, przeganiam co prawda Szymona ale mnie za to dochodzi Mariusz i po chwili najzwyczajniej w świecie odrywa się z naszego, mocnego jak mi się wydawało, pociągu dokręcając na zjeździe. Cóż za akcja! Po chwili do mojej grupki dołącza Jacek a ja dochodzę do wniosku, że miejsce w którym jestem to na dziś szczyt moich możliwości. Pomny odcięcia w drugiej części trasy rok temu w Dolsku, postanawiam uspokoić trochę jazdę, powozić się więcej za innymi czyli generalnie – trzymać koło. Tym bardziej, że grupa jest mocna – oprócz JPBike'a i mnie, jadą w niej m.in. Gabor Sass z GPBT, ktoś z XC-MTB oraz 2 kolarzy z teamu Rybczyński. Jeden z nich, wnosząc po stopniu wycieniowania łydy, to ktoś kto powinien być chyba w czołówce..
Na długim asfalcie pod wiatr tempo wyraźnie siada, nikt się nie kwapi, żeby wyjść na czoło. Ja również nie. Ponownie przyspieszamy na podjeździe po płytach i na przejeździe przez punkt widokowy. Widzę jak Jacek niegroźnie glebi na jednym podjazdowym wirażu. Mimo wszystko, widok jest bezcenny:) Mijamy Krzycha, który grzebie coś przy rowerze a za chwilę Kłosia, zmieniającego dętke. Co za pech, myślę sobie, wynik teamowy pójdzie się chędożyć.
Krzychu jednak szybko (i z łatwością!) nas na szczęście dochodzi, musiał tylko dopompować. Po chwili jednak znów się zatrzymuje. Za podjazdem w rynnie sytuacja jest taka, że jadę w 3 z Jackiem i Gaborem a jakieś 50 m. przed nami jedzie 2 gości z Rybczyńskich i jeden z XC-MTB. Powoli dystans się zmniejsza. Mijamy rozjazd mini/mega a nóżka wciąż podaje. Jest dobrze, myślę sobie. Taa, chwilę później zauważam flaka w przednim kole:) Nosz k!@#%!
Nie ma rady, trzema zmienić dętkę. Felgę w przednim kole mam bardzo wysoką, więc trochę się męczę ze zdjęciem opony. W międzyczasie mija mnie chyba z 50 osób, miło sobie tak popatrzeć któż to jechał za mną:) Jedzie też oczywiście Mariusz, który łatał wcześniej, i nie może się nadziwić jakiego dzisiaj wszyscy mamy pecha.
No dobra, wyniku nie będzie ale trzeba ukończyć. Ruszam dosyć żwawo, wyprzedzam parę osób ale po chwili przeoczam zakręt i muszę się cofnąć z 200 m. Adrenalina siada i zamulam. Do tego, jak na złość, jest akurat najbardziej kurwidołkowo-piaszczysty fragment maratonu. Teraz z kolei mnie przechodzi kilku zawodników. Za najgorszym podjazdem po piachu i pod wiatr na szczęście znowu odżywam. Na ostatnim bufecie łapię banana i znowu to ja gonię.
Nie na długo jednak. Na zjeździe asfaltem czuję, że tym razem tył jakoś dziwnie pływa. Drugi laczek, f@#k!! Zatrzymuję się dopiero na dole bo nie mam już drugiej dętki a nikt mi się przecież na zjeździe nie zatrzyma. Mam szczęście bo już pierwsza poproszona osoba użycza mi dętki. Szkoda tylko, że szosowej:) Więc próbuję dalej, umilając sobie czas rozmowami ze starszym panem, który musi przepuścić jadących z przeciwka zawodników. „A skąd dokąd ten wyścig, Panie?”. „A z Dolska do Dolska”:). Tym razem czekam długo. W końcu zlitował się dobry człowiek w stroju Goggle. Dętka pasuje tylko ma wentyl samochodowy więc jeszcze muszę się namęczyć ze zmianą końcówki w pompce. Mijają mnie kolejni zawodnicy, m.in. z3waza i Marek.
W końcu ruszam na ostatnie 6 km. Odpocząłem sobie dłuższą chwilę, więc sił mam sporo. Cisnę mocno i udaje mi się wyprzedzić jeszcze parę osób (uff, nie będę ostatni, he he) ale teamowych kolegów już nie mam szans dojść.
Wg. sms'a zająłem 125 miejsce open, 44 w M3, a mój czas to 3:14:30.
Jacek pisze, że miał czas 2:45, więc zakładam, że miałbym podobny gdyby nie wszystkie wyżej opisane przygody, które łącznie kosztowały mnie około pół godziny.
Wyników z międzyczasami do analizy w każdym razie wciąż nie ma, czyżby Gogol wracał do „swoich” standardów sprzed 3 lat...?
Ogólnie jestem zadowolony bo forma jest lepsza niż się spodziewałem po za małej ilości treningów wytrzymałościowych w okresie przygotowawczym. No ale doba ma tylko 24 h i nijak nie daje się tego rozciągnąć. A co do pecha z laczkami, to tak jak pisałem – mam nadzieję, że wyczerpałem już limit na ten sezon. Poza tym – co nas nie zabije, to nas wzmocni:)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Łopuchowo 2013
d a n e w y j a z d u
62.00 km
50.00 km teren
02:14 h
Pr.śr.:27.76 km/h
Pr.max:53.10 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Łopuchowo jest szybkie i na ogół dobrze mi tam idzie, bo to koniec sezonu, kiedy ja w końcu osiągam minimum przyzwoitości jeśli chodzi o wyjeżdżony dystans roczny. Tym razem było podobnie, pomimo tego, że tak późno (październik), to jeszcze się nie ścigałem.
Po krótkiej rozgrzewce z Młodzikiem i Jasskulainenem, wracamy na miejsce startu a ja pakuję się do wywalczonego w Wałczu I sektora. Niestety... nie ma mnie na liście. Co więcej - z tym numerem powinienem jechać mini, wtf? Ano tak, zabrałem nie swój numer startowy tylko Oli:-):-) Na szczęście sprawę udało się załatwić w biurze zawodów, dostałem nowy numer i wpuścili mnie do sektora.
Ustawiam się w pierwszej linii ale po tzw. starcie honorowym szybko przesuwam się do tyłu w tłoku. Nie podoba mi się to. Nagle dostrzegam otwartą drogę na lewym skraju szosy i cisnę do przodu wysuwając się na pierwsze miejsce:) I akurat wtedy radiowóz zjechał więc jadę sobie dalej na czele, prowadząc peleton.
Tempo jest dość spokojnie więc po chwili przepuszczam jeszcze jeden atak. Oczywiście zaraz zespawali ale radocha jest ogromna tak sobie pojechać przed Lonką czy Boberem:).
Po wjeździe w teren chłopaki dorzucają do pieca ale udaje mi się utrzymać fajną pozycję w okolicach 10-tego miejsca. Niestety.. nie na długo. Chwilę później wybieram zły tor jazdy na piaszczystym zjeździe, zarzuca mi mocno tył i momentalnie spadam pewnie ze 30 lokat. Odjeżdża mi JP, wyprzedzają Młodzik i Jasskulainen. No cóż, trzeba gonić.
Na szczęście szybko udało się dojść mocną grupkę i stopniowo przesuwać w górę stawki. W tym pociągu dużo znanych twarzy - m.in. Hulaj i Arek Suś, przez dłuższy fragment utrzymuje się także Jasskulainen. Dochodzimy kolejne osoby, które odpadły z czołówki - J. Przybysza, G. Napierałę i M. Zbroszczyka. Przed przejazdem przez metę mijamy się z jadącą z przeciwka czołówką. Daje to dobry ogląd sytuacji - wpierw jedzie grupa około 10 osób, potem 5-ka z M. Hałajczak, potem samotny JP:) (jakieś 1,5 min. przed nami) i moja grupka.
To mnie uspokaja bo wiem, ze w grupie na pewno dojdziemy Jacka. I tak też się staje, po jakichś 8 km drugiej pętli. Niedługo potem łapiemy w locie jeszcze kolarza z Czaplinka:) Ekipa jest naprawdę godna, tempo mocne ale szarpane. Czasami przechodzi mi przez myśl czy by nie spróbować się urwać ale chwilę później muszę kręcić na maksa, żeby skasować czyjś atak na podjeździe, szczególnie dużo skokenów ma miejsce tam, gdzie jest piach. Piachu jest w ogóle sporo i trzeba jechać na maksa skoncentrowanym żeby się gdzieś nie zakopać albo - nie daj boże - wyglebić, bo wiem, że jak stracę dystans, to sam nie dospawam.
W pewnym momencie staje się jasne, że ta 8-osobowa grupa dojedzie w komplecie na metę i wszystko rozstrzygnie się na finiszu. Finisze nie są jednak moją mocną stroną, nie umiem ich rozgrywać taktycznie. Pamiętam, że w zeszłym roku zaatakowałem zbyt wcześnie, więc teraz czekam do ostatniej chwili. Za długo. Na stadion wjeżdżam na 6-tej pozycji i potem nie ma już miejsca, żeby dużo zmienić. Dosłownie na ostatnich metrach wyprzedzam jeszcze J. Dymeckiego (szacun za to jak pracował i walczył wcześniej na trasie) ale z Jackiem przegrywam o długość roweru czyli 1 sekundę. Taki sam dystans dzieli mnie od Arka Susia, czyli - jak się później okaże - miejsc 4 i 5 w kategorii M3. I dobrze, że tylko tak bo gdybym przegrał pudło o sekundę to bym się chyba pochlastał:).
Tak to wyglądało na jakieś 1,5 km przed finiszem, super fota, którą JP gdzieś wynorał a ja niniejszym zapożyczam:)
Open: 22/91
M3: 6/32
Czas: 2:13:40
Strata do zwycięzcy (P. Bober): 9:40
Strata do zwycięzcy M3 (R. Lonka): 8:26.
To chyba najmniejsza strata do zwycięzcy w historii moich startów i rekordowa zdobycz punktowa do generalki - 468,5 pk (współczynnik 0,94). Jednak w generalce u Gogola będę chyba dopiero 8-my. Zaważyły starty z pierwszej części sezonu, gdzie albo forma była słabsza a konkurencja mocniejsza (Dolsk) albo trasa długa i ciężka, co zawsze obniża wynik punktowy (Wyrzysk).
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Kaczmarek Electric Wolsztyn
d a n e w y j a z d u
68.20 km
67.00 km teren
03:10 h
Pr.śr.:21.54 km/h
Pr.max:41.70 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Bodaj mój najlepszy występ w tym cyklu w tym sezonie. Miejsce w top 50 open i pozycja team lidera:) (wykorzystałem swoją szansę pod nieobecność Kłosia, he he). W sumie to ta dobra dyspozycja mocno mnie zaskoczyła, bo czasu na treningi mam ostatnio niewiele. A mogło być jeszcze lepiej gdyby nie błąd taktyczny na drugiej pętli. Wpierw dałem mocną i dłuuugą zmianę (dzięki, której nasz pociąg doszedł m.in. M. Hałajczak). Za długą bo potem poszedł atak inspirowany przez inną panią (M. Zellner), mnie akurat na chwilę przytkało a na dodatek zakopałem się w piachu i tak grupka odjechała a ja zostałem sam jak ch.. na weselu:).
Ten kryzysik udało mi się jednak szybko zwalczyć mocnym żelem Penco i podkręconą kadencją. Do mety potem już tylko wyprzedzałem. Co ciekawe, na ostatnich metrach wyprzedziłem M. Urbaniaka, który był 10-ty w Elicie. I tak kasa, całe 100 zeta, przeszła mi koło nosa.
To m.in. efekt tego, że R. Chmiel akurat dziś nie pojechał w Elicie, co z kolei spowodowało, że moja zdobycz punktowa do generalki była słaba (<600 pkt). Mimo wszystko trochę dziwny jest ten system z Elitą na Kaczmarku. Podobnie jak starty sektorów rozdzielone o 2 min., dzisiaj do końca drżałem o teamowe zwycięstwo bo nie wiedziałem jak daleko za mną jest JP, który startował z 2-giego sektora. Ostatecznie, wygrałem o 4 min., czyli 6 min. na mecie.
Trasa świetna - malownicza, dużo singli, interwałowych podjazdów ale też fragmentów, gdzie dało się łyknąć z bidonu. Jak dla mnie chyba najfajniejsza z całej edycji.
Dojazd i powrót z Markiem i Maksem, którzy przeze mnie nie doczekali do tomboli:( Wygrali coś?
Czas: 3:08:59
Open: 48/115
M3: 20/41
Starta do zwycięzcy open (M. Konwa): 37:10
Strata do zwycięzcy M3 (R. Chmiel): 28:09
Good bikes!
Kategoria MTB, Maraton, 50-100
Kaczmarek Electric Nowa Sól
d a n e w y j a z d u
61.00 km
60.00 km teren
02:45 h
Pr.śr.:22.18 km/h
Pr.max:41.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Zaczęło się z wysokiego C bo Kłosiu postanowił sprawdzić moje nerwy i władował się z podporządkowanej prosto w radiowóz:). Na moje "Stóóóój!!!" zatrzymał się nie więcej niż 10 cm przed prawymi drzwiami policyjnej Kii.
Oczywiście trochę nas to opóźniło bo oprócz standardowego w takich sytuacjach dmuchania w alkomat, gliniarze sprawdzili także numery seryjne naszych rowerów ("Uuu, Merida, dużo tego kradną..").
Po tym nieplanowanym postoju 20 m. od domu:) ruszyliśmy w końcu do Nowej Soli z 20 min. opóźnieniem. W efekcie nie bardzo już był czas na rozgrzewkę bo sektory zaczęły się wcześnie zapełniać a nie chcieliśmy się ustawić na końcu.
W sumie to nie wiem po co mi było to stanie w środku 1 sektora bo po starcie poszedł taki ogień, że się nie utrzymałem. Mam też blokadę psychiczną jeśli chodzi o jazdę w tłumie, tak że koło Mariusza trzymałem do pierwszego zakrętu, gdzie on wybrał lepszy tor jazdy i nagle był z 10 pozycji przede mną.
Potem też szło mi raczej średnio - dużo zakrętów w piachu i singli z nisko wiszącymi gałęziami, gdzie jadąc za niskimi zawodnikami parę razy dostałem centralnie w ryj:)
Generalnie, nie do końca leżą mi takie trasy. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że Kaczmarek Electric to takie nie wiadomo do końca co - krótki, interwałowy maraton czy wydłużone XC? Miękkie podłoże, zakręty o 180 stopni, piaszczyste skarpy, które wymuszają częste schodzenie z roweru, podjazdów dużo ale krótkich, za krótkich. Zjazdy też nie jakieś wyjątkowe trudne ale niebezpieczne bo slalomem wśród pieńków, nie zawsze dobrze widocznych. Właśnie na takim zjeździe na drugiej pętli zahaczyłem bodaj pedałem o pieniek i wyleciałem z roweru jak z katapulty. Miałem co prawda więcej szczęścia niż Andrzej Kaiser, który złamał obojczyk ale i tak znowu stłukłem sobie boleśnie rękę. Musiałem też prostować kierownicę a później się okazało, że zgubiłem żel.
Co do samej jazdy w moim wykonaniu - po kiepskim początku, od mniej więcej 10-tego kilometra zacząłem stopniowo przesuwać się do przodu. Niestety łańcuch, który spadł mi z blatu na jakimś kurwidołku nie pozwolił mi dojść fajnej grup z m.in. Małgorzatą Zellner w składzie.
Potem na jedynym fragmencie szutrowym pocisnąłem mocno po zmianach z dwójką miniowców aż do toru saneczkowego i rozjazdu mega/mini. Początek drugiej rundy to samotne rzeźbienie przez kilka kilometrów, a do tego z naprzeciwka wyłaniali się jacyś zawodnicy, prawdopodobnie jechali mini i przeoczyli skręt, a teraz wracali pod prąd..
Dogoniłem ze 2 osoby a mnie z kolei doszedł mocny zawodnik na 29-erze i tasując się pojechaliśmy dalej tę przydługawą sekcję XC. Aż do mojego dzwona.
Na szuter wjechałem sam i wiedziałem, że jest kwestią czasu aż mnie jakaś grupka dopadnie. I tak też się stało, a właściwie nie grupka tylko Jan Dymecki, czyli kolarz z Czaplinka, który prześladuje mnie już od kilku maratonów:) No ale o dziwo miałem jeszcze całkiem sporo sił, na ostatnich kilometrach oderwałem się od mastersa, doszedłem grupkę z parą mieszaną młodzieży z Kargowa Team, i wreszcie prawie dogoniłem na finiszu zawodnika z Rybczyńskich.
W sumie z dyspozycji jako takiej jestem zadowolony ale technicznie i taktycznie zawaliłem ten maraton. Kłosiu wlał mi 8 minut a Waza przegrał tylko niecałe 3. Widzę, że na pierwszym międzyczasie miałem tylko 0,5 min. przewagi nad Marcinem a więc całe szczęście, że mnie Pan Dymecki zmotywował do ostrej jazdy w końcówce bo mogło być różnie:).
Open: 70
M3: 24
Czas: 2:45:24
Strata do zwycięzcy Open (Paweł Bober): 23 min. Strata byłaby większa ale przez upadek Kaisera cała elita przyjechała ledwo parę minut przede mną.
A było jechać do Koła. Frekwencja nie dopisała i po wynikach widzę, że była szansa nawet na top 10 open i kupę punktów do generalki, he he...
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB