josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton

Dystans całkowity:7224.91 km (w terenie 6280.99 km; 86.94%)
Czas w ruchu:394:57
Średnia prędkość:18.13 km/h
Maksymalna prędkość:71.00 km/h
Suma podjazdów:78293 m
Maks. tętno maksymalne:190 (100 %)
Maks. tętno średnie:172 (90 %)
Suma kalorii:140252 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:57.80 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Maraton MTB Międzygórze - debiut na giga u GG

d a n e w y j a z d u 77.85 km 75.00 km teren 05:02 h Pr.śr.:15.47 km/h Pr.max:59.60 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2700 m Kalorie: kcal Rower:Lover
Sobota, 10 września 2011 | dodano: 10.09.2011

Nie poszło chyba tak najgorzej:) ale po kolei.

Do Międzygórza zajechałem z oddalonej o około 20 km Siennej (tzn samochodem 20 km, bo przez góry jest znacznie krócej). Telefon do Kłosia czy już wstał:-) Okazuje się, że razem z Młodzikiem rozgrzewają się na pierwszych kilometrach trasy. Postanawiam wyjechać im na przeciw. Pierwszy pech - Młodzik łapie laczka, mamy nadzieję, że tym samym wyczerpał limit tych awarii na dziś (no nie do końca...). Ja to w ogóle, po moich ostatnich przygodach ze zmianą opon, modlę się, żebym nie musiał dzisiaj zmieniać dętki na trasie. I chyba mało grzeszyłem ostatnio bo moje modły zostały wysłuchane.

W sektorze (trzecim) ustawiam się obok JPbike'a, parę rzędów za nami stoją Kłosiu i Młodzik. Jakżesz inna tu panuje atmosfera niż na mega, o lokalnych maratonach nie wspominając. Nikt się nie pcha, żadnej napinki - wiadomo, że na trasie będzie aż nadto okazji żeby się wykazać. Ja czuję lekkie zdenerwowanie, nie wiem czy nie porywam się czasem z motyką na słońce. Boję się, że padnę gdzieś na 50-tym czy 60-tym kilometrze.

Ruszamy! Spokojnie acz stanowczo:) pod górę. Jadę tylko trochę szybciej niż "swoim tempem". W peletonie też nie ma za wiele ruchów przód-tył. Widać, że sektory adekwatnie przydzielone, he he. Przed sobą widzę Jacka, ale jednak dystans do niego powoli się zwiększa. Pierwszy zjazd, od razu dochodzą mnie Kłosiu i Młodzik, muszę dokręcić i mniej używać hampli. Po chwili asfalt i teraz lecimy już prawie 6 dych w dół. Nagle nawrót o 180 stopni i znowu wspinaczka. Młodzik forsuje mocne tempo, ja się trzymam ale Kłosiu zostaje. Lecz po chwili znowuż jest obok mnie.

I tak już ten maraton będzie wyglądać - ciągłe tasowanie się z Kłosiem, trochę wspólnej jazdy, momenty gdy już wydawało się, że pojedynek jest rozstrzygnięty a tu rywal odradzał się jak Feniks z popiołów. Ogólnie rywalizacja z chłopakami z teamu motywuje mnie do odważniejszej jazdy na zjazdach. Na czerwonym szlaku za schroniskiem z Młodzikiem nie mam co prawda szans ale udaje mi się uciec jakieś 100 metrów Kłosiowi.

Następnie zaczyna się wyniszczający podjazd pod 2 bufet. Szybko kasuję ucieczkę Młodzika (to ostatni raz kiedy widzę go na trasie) i równym tempem kręcę pod górę. Na bufecie mam czas się posilić a i tak, gdy odjeżdżam zostaje jeszcze około minuty przewagi nad Kłosiem.

Zaczyna się zjazd dla ludzi o mocnych szczękach (Rodman, jak tym tam zjechałeś rok temu na sztywnym widelcu?!). Ja mam R7 a i tak ręce mi mdleją. Po 5 km znowu podjazd a potem trawers Śnieżnika niemal po płaskim. Jakoś źle mi się jedzie w poziomie. Po części pewnie dlatego, że wpierw mocuję się z bananem a potem z batonem. Gdy w końcu zaczyna się zjazd (taki z ukośnymi belkami), jadę zbyt asekuracyjnie i wkrótce dochodzą mnie - wpierw Ewelina Ortyl a potem Kłosiu. No to trzeba dokręcić i oszczędzać klocki:)!

Chwila moment i już jesteśmy paręset metrów niżej. Zaczyna się kolejny długi podjazd. Teraz Kłosiu jest na czele, a my z Eweliną próbujemy utrzymać się na kole. W tym składzie przejeżdżamy właściwie całą pętlę giga. Mijamy wiele osób ale coraz częściej muszę stawać na pedałach żeby podgonić. Na szutrowym zjeździe wykręcam V max. Biorę żel bo czuję, że Mr Kryzys nadchodzi wielkimi krokami.

Wreszcie podjazd od Jaskini Niedźwiedziej do połączenia z trasą mega. Wpierw odjeżdża mi wiceliderka klasyfikacji kobiet (przegrała tylko z prezenterką poznańskiej telewizji WTK:-), następnie Mariusz. W tym momencie myślę, że już pozamiatane. Oglądam się i widzę, że na odcinku kilkuset metrów nikogo za mną nie ma - dobre i to.

Po połączeniu z mega wyprzedzam tyły tegoż wyścigu i to oczywiście podnosi moje morale. Nawet mordęgę jazdy po rozmiękczonej "tysiączce" trawersującej stoki narciarskie centrum Czarna Góra da się jakoś znieść. Na wirażu obok wyciągu krzesełkowego wspiera mnie dopingiem ojciec. Oczywiście przyspieszam i kogóż to widzę za zakrętem, jakieś 50 m. przede mną? Kłosia! Za chwilę jestem przy nim, jest chyba lekko zaskoczony:).

W zakręcie, za chwilę dojrzę Kłosia:


Już się cieszę:-)


O yeah!


Od budki zjeżdżamy razem. Pamiętam, że rok temu rzucałem qrwami na podejście wąwozem do zielonego szlaku. Teraz je błogosławię, bo wiem, że podejścia to pięta achillesowa mojego teamowego kolegi:) a jechać się nie da. To tu przepuszczam decydujący atak - z buta. W miejscu gdzie da się wsiąść na rower mam już sporą przewagę a do mety zostało tylko 5 kilometrów i to praktycznie cały czas z górki.
Mimo tego, lecę jak wariat. Na krótkiej technicznej sekcji przeganiam również Eweliną Ortyl. Podjazd przy koniach robię z takim powerem, że prawie mi przed oczami pociemniało, ale za to zdumienie w oczach pań z mini pchających swoje rowerki pod górę było bezcenne, he he.

Ostatnie metry i wpadam na metę z ręką uniesioną w geście zwycięstwa - yes yes yes. Normalnie radochę mam jakbym wygrał ten maraton:)

Na mecie spotykam jeszcze emedowców z mega - Jacka, Zbyszka i Maksa.

*******************************************

Czas: 5:06:16

Open: 57/126

M3: 24/47

Strata do zwycięzcy: 1:19:48 (na ogół na mega traciłem więcej w górach).

Najlepszy z Emedu był dziś bezkonkurencyjny Jacek (wlał mi 7 minut), Kłosiu przyjechał 2 minuty po mnie a Młodzik jakieś 25 minut później ale złapał laczka (drugiego tego dnia) na ostatnich kilometrach, pechowiec...

Wynik cieszy ale ten maraton był pode mnie - długie szutrowe podjazdy, mało sekcji technicznych. Toteż wykorzystałem szansę:)

Aaa,i najważniejsze - przecież to był też maratonowy debiut mojej kochanki. Merida spisała się rewelacyjnie! Inna jakość - hamowania, prowadzenia roweru, toczenia się kół na podjazdach. A do tego 0 defektów. Chyba zasłużyła na jakiś gadżecik:)


Very good bikes!


Kategoria Góry, Maraton

Maraton Hermanów

d a n e w y j a z d u 75.37 km 65.00 km teren 03:09 h Pr.śr.:23.93 km/h Pr.max:48.90 km/h Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 21.08.2011

Zdjęcie od d... strony, ale coś w sobie ma:) Dynamikę! Mój tyłek na pierwszym planie, na dalszym - zdaje się - Kłosia.

copyright: nieoconeniony jpbike

A tu, jeszcze przed Kłosiem!




Tym razem z Hermanowa wracam z tarczą (rok temu byłem tak osłabiony, że wycofałem się po 5 km).

Czas: 3:09:27

Open 34/60

M3: 12/22


Może nie wygląda to zbyt imponująco ale ci co ukończyli giga to takie creme da la creme:) ścigantów na MTB, ponieważ był dość wyśrubowany (2 h na około 40 km) limit wjazdu na 2 pętlę. Sam znam kilu takich, którym nie pozwolono pojechać giga.

Obsada nieporównanie silniejsza niż w Suchym Lesie - Tecław, Dorożała, Krzywy, Kaiser, Swat... no i Emed Racing Team niemal w komplecie!.

Start z jednej linii z Młodzikiem i Kłosiem, staram się cały czas trzymać tego drugiego. I była to w sumie dobra strategia bo Kłosiu miał dzisiaj nogę, oj miał. Często musiałem podganiać ale ponoć wyglądało to, że kontroluję sytuację:) Niestety, dałem radę tylko do 50 kilometra... A wcześniej trzymałem się go aż za bardzo, ponieważ jak się wyłożył na piaszczystym zjeździe, to musiałem gwałtownie hamować żeby w niego nie wjechać i wpadłem w baaardzo ostre pokrzywy. Noga i ręka do teraz mnie parzą.

Ogólnie jestem zadowolony ale lekko żałuję tej chwili słabości mniej więcej na pierwszej sekcji XC. Kłosiu był wtedy jeszcze bardzo blisko, Młodzik w zasięgu wzroku a Rodman to nawet w zasięgu pyty:)
No nie dałem rady, ale strata na mecie do tego ostatniego to tylko (i aż) 1:20.
Cieszy na pewno fakt, że poziom w Emedzie się wyrównuje:), Jacgol dobił też około 10 min. po mnie. Drużynowo przegraliśmy pudło o 2 pkt! (2357 do 2359 teamu Rybczyńskich).
Aha, jeszcze szkoda, że na podjeździe pod wieżę widokową na drugiej pętli uciekły mi na dobre najlepsze dziś panie czyli Magdalena Hałajczak i Małgorzata Zellner. Wcześniej jechaliśmy cały czas gdzieś blisko, tasując się nawzajem, raz w większej grupce, raz w mniejszej. Ostatecznie dołożyły mi 3 minuty.

Trasa jak na Wielkopolskę REWELACYJNA! Urozmaicona, dużo podjazdów i szybkich zjazdów, zmiany nawierzchni, nawroty, świetne widoki, mało asfaltów, leśne single, no i 2 x sekcja XC w Żerkowie. Do tego oznakowanie i zabezpieczenie bez zarzutu.

Super spisała się też firma od pomiaru wyników. Sms z czasem i miejscem godzinkę po wjeździe na metę a w necie aż 4 międzyczasy do analizowania:)

Jedyny minus to organizacja zapisów. Rozumiem, że ilość startujących przerosła najśmielsze oczekiwania organizatorów (ponad 700 osób) ale zabrakło choćby najprostszej informacji, że kolejka (potężna) jest do kasy a nie żeby się zapisać (ja opłaciłem start wcześniej w internecie). Mało zabrakło a stałbym jak głupek dobrze ponad pół godziny. Trochę słabe było też to, że tak szybko skończyły się pakiety startowe, dla mnie na przykład już nie starczyło..., podobnie jak i zipów. Skończył się również makaron na mecie, ale tu przynajmniej dali mi kiełbaskę zamiast tego.
Samych osób z obsługi mnóstwo ale mam wrażenie, że nie wszyscy wiedzieli co mają robić. Za często słyszałem: "nie wiem".

No, ale niech ten minus nie przysłoni nam plusów:) Ogólne wrażenia mam bardzo pozytywne.


Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

Bikecross Maraton Suchy Las

d a n e w y j a z d u 72.80 km 48.00 km teren 02:27 h Pr.śr.:29.71 km/h Pr.max:63.50 km/h Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 7 sierpnia 2011 | dodano: 07.08.2011

edit, są wyniki:

Czas: 2:27:01

Open: 25/128

M3: 9/41

Strata do zwycięzcy open i M3 zarazem (Rafał Łukawski): 11:46

Stara do 4 miejsca w M3 (dalej była już większa różnica): 1:44

W sumie nieźle jak na wyścig, który już niemal uznałem za przegrany i chciałem się wycofać... Było nie było, najlepiej w karierze:-)


******************************************************************************

Ruszam z 2 rzędu! Tuż za mną Młodzik. Na rundzie honorowej przez moment jadę jako pierwszy za wozem policyjnym. Po ok. 2 km następuje start ostry i daję ostro do pieca żeby utrzymać się w czołówce. Udaje się! Asfalt na poligonie - tempo początkowo grubo powyżej 40 km/h, z czasem słabnie. Nikt się nie kwapi, żeby ciągnąć całe towarzystwo. Żartem pytam czy to strajk czy może rajd Radia Merkury nad Rusałkę:-) Przed Biedruskiem przepuszczam atak i wychodzę na czoło - przez paręset metrów prowadzę peleton. Wiem, że nie ma się czym podniecać ale dla mnie to całkiem nowe doświadczenie, he he.

Za Biedruskiem wjeżdżamy w teren i zaczyna się prawdziwe ściganie. Wciąż trzymam się czołówki chociaż wiem, że to tempo (35 km/h w terenie) może być dla mnie zabójcze. I było...

Wpierw zakopałem się w piachu i zgubiłem mocny pociąg z Tomkiem Urbanowiczem. Zostałem na chwilę sam - pod górkę i pod wiatr. Jedzie mi się coraz gorzej, strasznie zamulam, doganiają mnie kolejni zawodnicy. Na dodatek, na wirażu przed Moraskiem zaliczam głupią glebę. Mi oprócz lekkiego otarcia nic nie jest ale tylna przerzutka nie działa. Pierwsza myśl - do końca zgiąłem hak lub wózek. Nagle nachodzi mnie jakaś taka słabość jak rok temu w Hermanowie (to chyba przez duchotę), jestem naprawdę bliski decyzji o wycofaniu się z wyścigu.

Ale jakoś się pozbierałem. Podczepiłem się kolejnego pociągu, który mnie doszedł i spróbowałem podregulować przerzutki przy manetce. Dało radę, czyli za mocno nic nie wygiąłem. Pomógł też żel na początku asfaltu na drugiej pętli. W mini pociągu (4 osoby) doszliśmy Piotra Schondelmeyera „Schondiego” z Torqua. Potem pięknie współpracowaliśmy na całym Nadwarciańskim gdy reszta wiozła nam się na kole. Na sugestię dania zmiany kiwali głowami - "ujechany jestem". Ta, stary numer... I nagle, na trzecim bufecie przed szutrowym podjazdem, gdy zwolniliśmy by złapać kubek, jeden z tych "ujechanych" ostro zaatakował.
Schondi się wściekł ale radził zachować spokój, bo "taki mocny nie jest" i na asfalcie go dojdziemy. Sęk w tym, że asfalt był krótki a sprytny kolega zachował sporo sił obijając się wcześniej. Mimo, że podjazd koło wysypiska, następnie terenowy zjazd i piaszczysty podjazd pod Górę Moraską cisnęliśmy ile fabryka dała - nie daliśmy rady go dojść. Zgubiliśmy resztę i przeszliśmy jeszcze ze 3 innych gości, ale naszemu ulubieńcowi mogliśmy tylko na mecie powiedzieć, że go będziemy pamiętać:-).

Młodzik dojechał jakieś parę minut przede mną. Ile dokładnie nie wiadomo, bo wyników tradycyjnie się nie doczekałem a w necie jeszcze ich nie ma. Dzisiaj się dowiedziałem, że „za mega jeszcze się nie zabrali, bo niektórzy wciąż są na trasie”... A co to ma do rzeczy?

Ale szybki ten maraton wyszedł, średnia jak w Dolsku.

A tu mnie widać tuż po starcie (z prawej strony, nr 527):

Copyright: Redaktor Kurek - http://www.kurek-rowery.pl/


Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

MTB Maraton Głuszyca

d a n e w y j a z d u 61.50 km 55.00 km teren 04:14 h Pr.śr.:14.53 km/h Pr.max:66.50 km/h Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1850 m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano: 31.07.2011

Błotna masakra! Najgorsze warunki w jakich przyszło mi kiedykolwiek przejechać maraton. Padało równo co najmniej od wczoraj popołudnia i przez całą noc. Na całe szczęście rano przestało i chociaż z góry nie lała się woda...

Osobiście uważam za wyczyn pokonanie tego na v-brake'ach:) i z krzywym hakiem, który mocno ograniczał ilość przełożeń do wykorzystania. A gdy cały napęd zalepił się błotem, to w ogóle takie niemal ostre się zrobiło:)

Gleby jakimś cudem tylko 3.
Zdjęć tym razem mam sporo bo żona obfociła skrupulatnie moją umorusaną gębę ale wrzucę jaki będę miał dostęp do lepszego łącza.

Wyniki o dziwo nawet nie są takie złe - obroniona pozycja lidera Emed Racing Teamu a do top 100 zabrakło jakieś 15 min. W sumie niewiele biorąc pod uwagę, że co najmniej 5 straciłem na wyciąganie zakleszczonego między młynkiem a supportem łańcucha.

Przerwa na żela przed podjazdem na górę Sokół. Na mecie byliśmy (ja i rower) brudniejsi:)


Na zjeździe z Wielkiej Sowy.

Copyright: JPBike

W końcu szczęśliwy na mecie.


Czas: 4:19:56 (strata do zwycięzcy: 1:15:45)

Open: 139/381

M3: 42/132


Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

MTB Powerade Maraton - Karpacz

d a n e w y j a z d u 56.37 km 51.00 km teren 04:12 h Pr.śr.:13.42 km/h Pr.max:52.00 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1800 m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 12 czerwca 2011 | dodano: 14.06.2011

Technicznie najtrudniejszy maraton jaki w życiu jechałem. Kondycyjnie przegrywa tylko z Głuszycą.
To tak tytułem wstępu:) Poniżej relacja:

Pierwsze przebudzenie około 6 rano. Rzut oka za okno - ciężkie ołowiane chmury spowijają karkonoskie szczyty i coś siąpi. Niedobrze:( Na szczęście koło 8 deszcz ustaje i zaczyna się nawet przejaśniać.
Ale oczywiście teren jest mokry. Już dzień wcześniej przekonałem się, że Race King 2.0 to nie jest najlepsze rozwiązanie na góry, nawet z tyłu. Panująca aura przeważa szalę - postanawiam zjechać na stadion i kupić oponę.

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Wybór padł na NN 2.2, czyli taką samą jak z przodu. Z nową oponą wracam do ośrodka i przekładam. Czasu mało, nie mogę zdjąć opony. Z pomocą Zbyszka (dzięki!) udaje się jednak z tym w końcu uwinąć, nabić do 2,5 barów, przykleić dętkę do sztycy (mając nadzieję, że się nie przyda) i zdążyć na stadion przed zamknięciem sektorów.

Ponieważ w tym roku startowałem tylko na nizinach (Murowana, Dolsk) mam wypracowany II sektor, dodatkowo staję w czubie. Po starcie mam okazję się przekonać jak bardzo na ten sektor nie zasługuję:) Mimo że jadę mocno, nawet bardzo mocno, i tak co raz więcej osób mnie wyprzeda. Nie powiem, wchodzi mi to na ambicję, uczepiam się koła Piotra Schondelmeyera z Torqua i tak uczepiony wjeżdżam pod Wanga. Tętno wysokie ale chyba nie przegiąłem, średnia - 17 km/h!

Krótki zjazd asfaltem i po chwili wjeżdżamy w teren. Zaczynają się techniczne zjazdy po śliskich kamieniach i korzeniach i znowu zaczynam tracić dystans. Jakoś nie mogę się przełamać. Jadę zachowawczo a i tak zaliczam glebę, co tym bardziej zniechęca mnie do puszczania klamek. Do tego dochodzi mały defekt - łańcuch zakleszcza się między małą tarczą a supportem, tracę kolejne minuty. Doganiają mnie (i wyprzedają) m. in. Grzegorz i Ryszard z Rybczyńskich, Tomek z Emedu, Jacgol. Muszę się spiąć i za wszelką cenę nie tracić ich z oczu! Jest to trudne, widzę, że Jacek jest dzisiaj w formie a do tego świetnie zjeżdża (czego nie można powiedzieć o mnie). Pod nosem złorzeczę na golnokowe trasy, tak jakby org był winien temu, że w Karkonoszach jest tyle kamerdolców i korzeni:). Nie żebym się tłumaczył ale... przeskakują mi lekkie przełożenia na kasecie, gubię bidon...

Około 20 km. zaczynam się rozkręcać, widzę, że na podjazdach wyraźnie zyskuję i co raz sprawniej zjeżdżam. Motywuje mnie do tego również wspomniany już wcześniej Ryszard, krzycząc, że "źle zjeżdżam bo się boję i za dużo hamuję". Ja się boje?:). Na pierwszym bufecie biorę powerade'a do koszyka i kawałek dalej popijam nim żel. Jest lepiej. Do tego pojawia się akurat długi ale nie bardzo stromy podjazd, tak na środkową tarczę i 3 lub 4 z tyłu, czyli to, co josipy lubią najbardziej. W tym miejscu po raz ostatni widzę na trasie Jacka i wspomnianych mastersów z sOlivera. Byłoby super gdyby nie mżawka.

Doganiam kolejnych zawodników, do połączenia z giga chyba nikt mnie nie wyprzedza. Potem, staram się ustępować gigowcom (to pewnie ludzie jadący na około 20-te miejsce open) i naśladować ich technikę na zjazdach, z różnym skutkiem:).
Kawałek przed 3 bufetem na początku Chomontowej doganiam Tomka z Emedu, pozycja team lidera odzyskana:). Na bufecie kończę żel, garść suszu do łapy i ruszam w górę. Niestety, teraz to już regularnie pada. A może stety, jestem mokry więc cisnę mocno, żeby nie zmarznąć. Po drodze zbieram kolejne skalpy megowców. Mnie wyprzeda bodajże 1 osoba z giga. Na szczycie przełęczy trochę nawet żałuję, że to już koniec:) Tak dobrze mi szło a teraz wyziębiający zjazd asfaltem i potem słynne "telewizory" na zielonym szlaku. Telewizory to takie wielkie głazy i półmetrowe uskoki na trasie. Jadący obok zawodnik stwierdza, że "lepiej 5 minut później niż 5 miesięcy na wysięgniku" a ja wychodzę z podobnego założenia. Dlatego w kilku miejscach sprowadzam (ale i tak zjechałem więcej niż rok temu). Mam również okazję się przekonać, że można tam zjechać całość - do tego szybko i w jednym kawałku. Jestem pełen podziwu dla gigowców, którzy nam to udowadniają.

Końcówkę jedzie mi się dobrze. Mam sporo sił, doganiam kolejnych ludzi. Jeszcze odcinek, który znam z sobotniego objazdu - techniczny podjazd po korzeniach, zjazd (tzn. sprowadzanie) agrafkami i łączka. Na mokrej trawie rower tańczy przy najlżejszym pociągnięciu za klamki a wiem, że nie mogę się rozpędzić bo na dole jest próg. Jadę jak żużlowiec - lewym bokiem, prawym aż w końcu zaliczam glebę i ślizgam się z 10 metrów w dól. Na szczęście jest mięciutko, he he.

To już ostatnia przygoda na maratonie. Jeszcze 0,5 km asfaltem i wjeżdżam na metę. Tylko 3 minuty po mnie na mecie meldują się wspomniani wcześniej mastersi (respect!), 10 min. po mnie Tomek i Jacek z teamu.

Miejsce
179/452 open
64/168 M3
czas: 4:16:29

Czas zwycięzcy open i M3 (Mariusz Kowal) - 2:39:31. Wtf? Dolał prawie 12 min. drugiemu na mecie!!

Czy jestem zadowolony? Tak nie do końca. Z jednej strony było dobrze wytrzymałościowo, nie zamulałem. Na mecie poprawiłem się o 30 pozycji względem międzyczasu. Z drugiej strony, ten początek jakiś taki bez iskry był. Do tego doszły drobne problemy techniczne. Myślę, że gdybym przyjechał do Karpacza tak ze 2 dni wcześniej i porządnie poćwiczył zjazdy (nabrał pewności przede wszystkim), to zejście do okolic 4 godz. było realne. A to i tak z ledwością starczyłoby na top 150 open....


Atakuję po zewnętrznej.


Tutaj wyglądam jak bym się trochę bał, he he.

Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

Bikecross Maraton Mosina

d a n e w y j a z d u 98.00 km 68.00 km teren 03:52 h Pr.śr.:25.34 km/h Pr.max:48.80 km/h Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 5 czerwca 2011 | dodano: 05.06.2011

edit 14.06
O, już są poprawione wyniki, tylko nieco ponad tydzień po zawodach.
Czas: 2:51:09
Open: 43/140
M3: 15/45
Czyli finisz z Bloomem jednak przegrałem.

***********************************************************************

Dżizas ale upał! 32, 33 stopnie w cieniu. To groziło odwodnieniem.
Miałem bidon, powerade'a w kieszonce + wziąłem chyba z 5 kubków wody na bufetach...

Tym razem nie prażyłem się w sektorze w pełnym słońcu przez blisko godzinę, jak w Gnieźnie. Wiedziałem, że i tak będzie runda honorowa, więc podjechałem niemal w ostatniej chwili, ustawiając się raczej w ogonie stawki. Zjazd z Osowej ul. Pożegowską to było trochę wariactwo - 400 kolarzy, prędkości grubo powyżej 50 km/h a ludzie się jeszcze przepychają do przodu. Totalnie bez sensu, tym bardziej, że na rynku i tak nas zatrzymali abyśmy mogli wysłuchać przemówienia Pani Burmistrzyni:)

No dobra, po tych oficjalnych ceregielach, przepuszczają nas w końcu przez szosę poznańską i zaczyna się ściganie. Ze znajomych widzę obok siebie tylko Blooma, wydaje mi się, że Kłosiu i Młodzik są z tyłu. Bloom idzie do góry jak torpeda. Ja wyprzedzam co najmniej z 50 osób a i tak mi się urywa... Za Osową koniec asfaltów i początek piachów. Znowu znajome sylwetki - Jacek Swat, Grzegorz Napierała... Trasa została lekko skrócona względem pierwotnych planów. Lecimy przez Łódź i Trzebaw nad południowy brzeg j. Jarosławieckiego, dalej góra w Szreniawie, Greiserówka, żółty szlak na Wiry, następnie XC w Puszczykowskich Górach oraz koło klasztoru i ośrodka Wielspin. 2 asfaltowe podjazdy, Jarosławiecka, potem w lewo, trochę lasu i długi terenowy zjazd niemal do ujścia Greiserówki do głównej szosy. Tam nawrót i jeszcze 2 kilometry asfaltem pod górę a na koniec wyniszczający podjazd pod Osową po piachach.

Generalnie końcówkę pierwszej rundy mam jakąś słabszą, przed sekcją XC ucieka mi grupa z Grzegorzem (rocznik bodajże 53, sic!, potem się okaże, że jechał tylko 1 pętlę, dlatego tak grzał). Cieszy mnie, a jednocześnie nieco dziwi, myśl, że gdzieś za mną został Kłosiu...

Na początku drugiej pętli borę pierwszego w moim życiu (sic po raz drugi!) żela. I... mam tylko 1 pytanie - dlaczego dopiero teraz?! Łatwo to połknąć, człowiek się nie udławi a pierdolnięcie mocy jest niemal od razu. Wreszcie nie było zamulania na 40, ani na 50 ani na 60 kilometrze. Mam wrażenie, że od tego momentu nie wyprzedził mnie nikt a sam poprawiłem się co najmniej o 10 lokat. Może będą międzyczasy, to się to sprawdzi. Czasem goniłem samotnie (po wcześniejszym urwaniu się z grupki, którą wcześniej doszedłem), czasem we 2 z gościem z Messengera, dając szybkie zmiany co jakieś 15 s., i napierając 45 km/h Greiserówką. I tylko troszkę zmotywowała mnie do tego charakterystyczna sylwetka Blooma na horyzoncie:) Udało się dojść przy skręcie na żółty szlak do Wirów. Potem przez dłuższą chwilę jechaliśmy w kilkuosobowej grupie, z której jednak urwaliśmy niemal wszystkich na odcinku XC.

Gdzieś tam dowiedziałem się również, że Kłosiu i Młodzik są z przodu, i to dość znacznie:( Złudzenia prysły, he he. No cóż, trudno, już końcówka i trzeba pocisnąć do mety. Jedziemy wciąż razem, we 2, chociaż Bloom twierdzi, że mu odjeżdżam a on podgania tylko dlatego, że hamuję na zjazdach. Bo ja wiem:)

W każdym razie, na wspomnianym już ostatnim, 2-kilometrowym, piaszczystym podjeździe, młody wychodzi do przodu i mówi "Podciągnę Cię". Po czym przyspiesza do 27 km/h (a jest pod górkę i co rusz zakopujemy się w piachu). Utrzymuję się na kole teraz już tylko siłą woli. Na szczycie piach zamienia się w kocie łby, a po chwili jesteśmy już na łączce. Staję na pedałach, zrównujemy się, na metę wpadamy ramię w ramię. Nie wiem kto wygrał, pewnie rozstrzygnie fotokomórka. Ja stawiam na Blooma, bo ma oponę 2.2 a ja tylko 2.0:)

Padam półżywy i tylko widzę roześmianego i już wypoczętego Kłosia.

Wyników oczywiście jeszcze nie ma, więc nie wiem co i jak.

Z licznika wyszło:
czas - 2:54 (chyba, bo nie od razu wyłączyłem)
dystans: 74 km
średnia: 25,6 km/h

Dystans wpisu do maraton + powrót z Mosiny. Całe szczęście, że rano zadzwonił Krzychu aka Boss i zaproponował podwiezienie. Już wychodziłem z zamiarem dojechania również na 2 kółkach. Jechałbym oczywiście rekreacyjnie, rozgrzewkowo, ale to jest jednak 20 km, a przy tym upale to już ma znaczenie...


Podsumowując - jak dla mnie zajebisty maraton, niektóre ścieżki znałem jak własną kieszeń ale też poznałem kilka nowych szlaków. Ze swojej jazdy jestem zadowolony, bo dałem z siebie wszystko i takie są na dziś moje możliwości. A że sporo pracy jeszcze przede mną, to już inna sprawa...

O, a tu widać, że startowałem z przysłowiowej czarnej d. (nr 527), dlatego na Osową wjeżdżałem slalomem:)


Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

Gniezno Skoda Maraton - MIstrzostwa Wielkopolski w MTB

d a n e w y j a z d u 71.10 km 55.00 km teren 02:52 h Pr.śr.:24.80 km/h Pr.max:47.40 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 22 maja 2011 | dodano: 22.05.2011

Na razie króciótko bo... nie ma jeszcze wyników! Jak wyjeżdżałem z Gniezna przed 4, to właśnie przesunięto dekorację z 16 na 18, słabe...

Napiszę tylko, że przynajmniej z oznakowaniem trasy nie było dzisiaj żadnych problemów, ludzi wskazujących drogę na co ważniejszych skrętach i rozjazdach - aż nadto. Podobnie wzorcowe byłoby zabezpieczenie trasy gdyby nie właśnie z tym zabezpieczeniem związane przesunięcie startu o blisko 20 min. I kolejny trzykropek by się przydał:)

Ale za to sama trasa bardzo fajna i ciekawa (jak na Wlkp.). Stawiałbym ją w jednym szeregu z Osieczną, czyli na topie. Urozmaicona - dużo singli i ostrych podjazdów, nie aż tak dużo piachu, malowniczo, interwałowo, asfalty rzadko i krótko, tak w sam raz żeby wziąć łyka z bidonu:)

Jechałem giga, bez defektów, kapcia ani gleby. Na mecie zrąbany jak pies:)

To be continued...

..............
edit:

Do Gniezna przyjeżdżam jakoś za dwadzieścia 10. Na dzień dobry pierwsza niespodzianka - 5 zeta za parking. Idę do biura zawodów a tam 3 kolejki, a właściwie 1 kolejka - do mega, około 50 osób. Do giga i mini są osobne stanowiska, przy każdym pojedyncze osoby. W sumie mi to pasuje:), bo dziś jadę dystans królewski ale widzę, że ludzie w kolejce się irytują (słusznie zresztą).

No dobra, formalności załatwione. Wracam do auta się przebrać i zrobić małą rozgrzewkę. Małą, ponieważ o 10:30 otwierają sektory a za poradą Rodmana, chce się ustawić możliwie z przodu. Udaje się, stoję w 6, 7 rzędzie, w pełnym słońcu. Do startu pół godziny, uff. Redaktor Kurek przybliża nam sylwetki zawodników z czołówki, pyta ile razy już wygrali w tym sezonie i każe szacować w ile będą na mecie... Jakoś to wytrzymam, muszę, do startu już tylko 15 min. Nagle - komunikat: "Ze względu na problemy z zabezpieczeniem trasy, start zostaje przesunięty o 15 min. To dla Państwa bezpieczeństwa". No żesz qrwa! Rewelacja, słoneczko przygrzewa co raz mocniej, jeszcze nie ruszyłem a już jestem spocony, i pociągam z bidonu.

W końcu, po bardzo ciekawych przemówieniach burmistrza i starosty, ruszamy! Pierwsze 2 kilometry to tzw. start honorowy, jedziemy w dół wąskimi uliczkami miasta. Oczywiście wszyscy próbują się przepychać do przodu, to ja też napieram, żeby nie stracić wypracowanego przez blisko godzinę smażenia się na patelni 7 rzędu. Na zakrętach co chwila ostre hamowanie i sytuacje podbramkowe, ci z przodu krzyczą "Uwaga!" a ci z tyłu dają ostro po hamplach żeby się w nich nie władować. Jest to wkurzające ale tak naprawdę trudno mieć o to pretensje do organizatorów, jedynym rozwiązaniem byłoby przeniesienie startu/mety z rynku na przedmieścia. Po mniej więcej 3 kilometrach przejeżdżamy przez bramkę (to chyba znak do startu ostrego) ale od razu wjeżdżamy na wąski asfalt wzdłuż jeziora i ciągle peleton mocno się korkuje. Dopiero po jakichś 5 kilometrach mogę kręcić to, co chcę czyli jakieś 32 km/h po płaskim w terenie.

Jest nieźle, noga podaje. Wzorem taktyki z Dolska, trzymam się Jacka Swata, który po mistrzowsku opanował technikę wyprzedzania i przeskakiwania z grupki do grupki. Do rozjazdu mini jedziemy razem jeszcze z kilkoma kolarzami. Następnie, na którymś dość długim podjeździe widzę, że zostaje z tyłu. Ja dochodzę Grzegorza z Rowerów Rybczyński i jego też zostawiam z tyłu na pierwszym odcinku XC. Tak w ogóle to wielki szacunek dla obu panów, z których jeden mógłby być moim ojcem. No, ale taki jestem cienki bolek, że punktem odniesienia są dla mnie mastersi:). A że jeszcze rok temu z nimi przegrywałem, to mimo wszystko - postęp jest.

Po wyjechaniu z leśnych ścieżek po pagórkach trochę płaskiego przez pola i pod delikatny wiatr. Jakieś 50 m. przede mną kilkuosobowa ekipa, trzeba dospawać! Udaje się. Jest tam 2 gości z Goggle Proactive, 1 z Torq Superior Agro Team Środa Wlkp. (ale długa ta nazwa, a to i tak chyba jeszcze nie jest całość, he he), mocny zawodnik w koszulce Trek, jeden Messenger (długie włosy, pewnie kurier) i jeszcze ze 2, 3 osoby. W tym składzie jedziemy prawie całą pierwszą pętlę, niestety współpraca nie bardzo się układa. Każdy jedzie dla siebie i próbuje wykorzystać jakieś zwężenia lub zakręty w piachu do ucieczki. Szkoda, bo ekipa jest silna i przy dobrych chęciach moglibyśmy pewnie pójść do przodu. Tak czy inaczej, na początku drugiej pętli zostaje nas tylko 4 (ktoś został, Goggle pojechał mega do mety) - Torq, Messenger i Trek.

Tu jeszcze się trzymam za "Trekiem", na mecie dołożył mi blisko 5 min.


45 kilometr, zaczyna mi się kryzys. Gubię koło i ze 2, 3 razy muszę podganiać. Wreszcie - na sekcji XC zagapiam się i nie redukuję na czas z tyłu. Wjeżdżam ale siłowo i baaardzo powoli. Gdy docieram na górę chłopaków już nie ma, tracę kontakt wzrokowy i jest pozamiatane:( Oglądam się za siebie, nikogo nie ma a widzę całkiem spory odcinek. No pięknie - samotność długodystansowca, w końcu to jest giga.

Wspomniana samotność. Dobrze, że trochę nieostra ta fotka:)


Trudno, trzeba napierać dalej. Żeby nie zamulać, staram się kręcić na niższych przełożeniach ale z wyższą kadencją. Ale i tak po kilku kilometrach staje się nieuniknione, dogania mnie 1 zawodnik. Pyta się: "jaki jesteś rocznik?". 1980, a ty? "72, to jedziemy razem, bo to inna kategoria". Hmm... mi się wydaje, że ta sama kategoria, ale nie wdaję się w polemikę:) Jedziemy razem, współpracując. Krótko za rozjazdem mija nas torpeda. Gość wyłonił się znikąd i pędzi jakby właśnie wziął EPO gdzieś w krzakach:). Koledze '72 wchodzi to na ambicję i chce gonić. Ledwo trzymam się koła, naprawdę nie dam rady dać zmiany bo musiałbym grzać 33-35, a jest lekko pod wiatr. Wyprzedzamy 1 gigowca (chyba Piła) i dublujemy kilku megowców, jednak Torpeda wciąż te 50 m. przed nami. '72 rzuca do mnie: "Masz picie?". Mam resztkę ale podaję bidon, chociaż tak się odwdzięczę. A on na to: "Nie, ja mam, chciałem Tobie dać". Czyli w domyśle - nietęgo go wyglądam, o ty!:)

Dojeżdżamy do Gniezna, ścieżka wzdłuż jeziora gdzie rozgrywany jest Thule Cup i... tym razem to ja odżywam a kolega zostaje z tyłu. Aż mnie korci żeby zaczekać i spytać się czy ma picie:). Jednak nie muszę tego robić, bo po chwili, przy jakichś magazynach mam zagwozdkę (jedyną na całej trasie) którędy jechać i kolega już jest przy mnie. Schody. Porozumiewawcze spojrzenie i dogadujemy się, żeby się nie wygłupiać, pokornie schodzimy i sprowadzamy. Do mety już tylko około kilometra, pod górkę. Nie wiem jak się zachować, wcześniej sobie mówiłem, że na finiszu go puszczę, ale z drugiej strony... on też miał kryzysy. Decyzja jest taka: na 300. przed metą jest najbardziej stromy odcinek. Blokuję amora i staję na pedałach. Jak utrzyma koło, to go puszczam. Nie utrzymał:) Na mecie podajemy sobie dłoń, nie ma do mnie pretensji. Jest tylko trochę zdziwiony jak mu mówię, że chyba jesteśmy w tej samej kategorii.

Muszę trochę ochłonąć, bo końcówka była naprawdę wycieńczająca. Chwilę siedzę w cieniu, po czym idę na posiłek regeneracyjny. Kiełbasa, wtf? Do tego w twardym flaku, ble.

Ciekawe który byłem... Idę do sędziów przy mecie, a ci odsyłają mnie do biura. Siedzi tam kilka osób i w milczeniu wpatruje się w monitor. "Wyników na razie nie ma". Kiedy będą? Brak odpowiedzi. Ok. Spotykam Jarka Drogbasa z Emed Racing Teamu. Jechał mini i chyba był na podium w kategorii. Chyba, bo wyników oczywiście nie ma.

Dobra, idę do auta się obmyć i przebrać. Wracam na górę, wyników nie ma. Zamawiam małe piwko w knajpie i nawet się załapuję na gola dla Kolejorza w Gdańsku (miłe złego początki). Znowu do BZ. Wyniki mają być o 16. Za kwadrans 4 spiker ogłasza "smutną wiadomość". Jest jakiś błąd w zliczaniu czasów i wyniki oraz dekoracja będą o ... 18. Pomruk niezadowolenia niesie się po rynku. Org zapewnia, że wyniki będą jeszcze dziś w necie. No trudno, mimo wszystko zadowolony, odjeżdżam do domu. O 19 sprawdzam wyniki - nie ma. O 21 - nie ma. Dziś o 9 - nie ma. O 10:30 - NIE MA.
KOMPROMITACJA!!!

Naprawdę szkoda, że za organizację maratonów w Wielkopolsce biorą się tak nieprofesjonalni ludzie. Idea jest świetna, trasy (Hermanów, Osieczna, Mosina, Gniezno) potrafią być naprawdę fajne jak na niziny a tu taka popelina. Wystarczy rzucić okiem na samą stronę bikecrossmaraton.pl - layout i funkcjonalność jak za króle Świeczka. Treści też bardzo ubogie i chaotyczne, albo odsyłanie na stronę organizatora, który wkleja po prostu plakat z info o zawodach. Zamiast porządnej mapki i profilu trasy - ślad gps. Od maratonów GG dzielą Gogola lata świetlne!

Aha, na zaopatrzenie bufetów łaskawie spuszczę zasłonę milczenia...

..................................
edit 2:

Są wyniki. Chociaż nie wiem na ile oficjalne, coś mi tam nie gra.

Na razie wygląda to tak:

czas: 2:52:28
czas zwycięzcy open i M3 zarazem (Radosław Tecław): 2:20:09

open: 41/89
M3: 14/28

.....................................

edit 3:

No i są w końcu oficjalne wyniki z podziałem na kategorie. Zmiany kosmetyczne ale jednak tylko 2 kobity mnie objechały, w tym jedna o włos:)

wygląda to tak:

czas: 2:52:28
czas zwycięzcy open (Radosław Tecław): 2:20:09
czas zwycięzcy M3 (Radosław Gołębiewski): 2:21:37

open: 42/96
M: 40/86
M3: 15/32


Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

MTB Maraton Dolsk

d a n e w y j a z d u 63.29 km 35.00 km teren 02:10 h Pr.śr.:29.21 km/h Pr.max:50.50 km/h Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Sobota, 16 kwietnia 2011 | dodano: 16.04.2011

Dane oficjalne:

czas: 2:07:04 (3 minuty lepiej niż wskazanie licznika, dziwne)

miejsce open: 90/263

miejsce w M3: 26/92

strata do zwycięzcy: 15:29


No... zadowolony jestem:) Co prawda do pudła trochę zabrakło ale jest:
- najwyższe miejsce open w historii startów u Golonki (top 100)
- najwyższe miejsce w kategorii w historii startów u Golonki (top 30)
- najniższa w historii strata do zwycięzcy

Oczywiście trzeba na to spojrzeć realistycznie. Tak dobry wynik to w sporej mierze zasługa znacznie niższej frekwencji niż w Murowanej (pewnie sporo kolarzy wybrało Skandię dziś w Chodzieży lub Eskę jutro we Wrocku) oraz mega szybkiej trasy (chyba około 30 km po asfalcie). Ale średnią sam jestem zaskoczony, jednak jak już się wjechało w teren, to był on wymagający - znowu dużo piachu, dziur, kilka dłuższych i krótszych podjazdów.

Udało mi się załapać na bardzo fajny pociąg, w którym jechali m.in. Jacek Swat i Aleksandra Dubiel (winner K2 i K-open, jedyna kobieta lepsza dziś ode mnie). Na początku współpracowaliśmy w 3 a potem w 6, z osobami, które udało nam się dojść. Niestety w pewnym momencie (około 45 km), po wjeździe w trudniejszy teren gdzieś się to wszystko rozsypało i podzieliło, w efekcie - przed dłuższy fragment jechałem sam starając się dojść grupę przede mną. Nie udało się, dogoniłem i przegoniłem tylko 2 gości, którzy odpadli. Mnie z kolei doszła grupka na jakieś 5 km przed metą. Uformował się mały pociąg, na 3 km przed metą poszła ucieczka 4-osobowa, na którą udało mi się załapać. I właśnie gdy zbierałem siły na finisz, jakiś artysta z mini wyłożył się na piachu, niemal centralnie przede mną. Zdążyłem go ominąć ale, niestety, już nie dałem rady dojść trójki przede mną i w miarę niezagrożony przez nikogo wjechałem sobie na zasłużonym 90-tym miejscu na metę:-),

Potem już tylko posiłek w zacnym (i coraz liczniejszym) gronie Emed Racing Teamu, dekoracja (nie moja, rzecz jasna) i do domu. Do dekoracji giga i tomboli już nie dotrwałem, wygrałem coś? Tylko mi tu nie ściemniać:)

O, i nawet znalazłem siebie na zdjęciu:) W dodatku napieram na czele:



I jeszcze jedno, jak widać nie zawsze był asfalt:)



Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

MTB Maraton Murowana Goślina

d a n e w y j a z d u 71.85 km 65.00 km teren 02:55 h Pr.śr.:24.63 km/h Pr.max:44.00 km/h Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 10 kwietnia 2011 | dodano: 10.04.2011

open: 179/495
M3: 56/168

czas: 2:55:27

strata do zwycięzcy open: 31:52

starta do zwycięzcy M3: 29:32


Plan zrealizowany z nawiązką - udało się zejść poniżej 3 godzin! Jeśli chodzi o wejście do top 100, to przyjechałem 3 s. za Grzegorzem Napierałą (przegrany finisz z M6, sic!), który rok temu był równo setny, z czasem lepszym o zaledwie pół minuty niż dziś.
Wygląda na to, że w tym roku była znacznie mocniejsza obsada i większa frekwencja, bo trasa chyba niemal identyczna. Tzn. czas zwycięzcy jest również jakieś 2 min. lepszy niż w 2010 ale też i wtedy jechaliśmy w upale ponad 30 stopni i w jeszcze większym piachu...

Do Dziewiczej jechało mi się bardzo dobrze, aż się zdziwiłem jak szybko tam dotarłem. Na drugim podjeździe, przy zrzucaniu na młynek, spadł mi łańcuch i musiałem większość pokonać biegiem. Jakoś to odczułem, szczególnie, że końcowy odcinek jest wyjątkowo wertepiasty i dziś centralnie pod wmordewind. Przez długi czas nie było z kim uformować pociągu (mijałem tylko maruderów z mini) i niestety trochę zamulałem. Dopiero pod koniec, gdy doszło mnie kilka osób i zobaczyłem tabliczkę 'Meta 5 km' - odżyłem.

Impreza jak zwykle bez zarzutu pod względem organizacji i oznakowania. Dużo dobrej karmy i oczywiście przyjarowerciele na mecie.

Trochę jednak jestem zmęczony - po maratonie jeszcze w domu urodzinowe przyjęcie, organizm domaga się regeneracji:).

Aha, z moich wyliczeń wychodzi, że mam 409 pkt do sektorówki a zatem powinien być II sektor w Dolsku, o yeah!:)


Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

64-sto Osieczna MTB Maraton

d a n e w y j a z d u 68.50 km 7.00 km teren 03:14 h Pr.śr.:21.19 km/h Pr.max:46.50 km/h Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 12 września 2010 | dodano: 12.09.2010

Bardzo fajny maraton! Normalnie góry w Wielkopolsce:)
Ale po kolei:

Na miejscu zjawiłem się krótko po 9. Telefon to Duna, ale ten jeszcze w trasie. Idę więc do biura zawodów i na gorącą kawkę ponieważ poranek jest rześki. Pierwsze zdziwienie - nie ma chip'ów.

Gdy przygotowuję rower przy samochodzie, miga mi znajoma sylwetka - Rodman? Miał być w Krakowie... A jednak, odpuścił Mazovię w Małopolsce i zawitał pod Lesznem. Nie dziwię mu się zresztą.
Czas jakoś szybko zlatuje. Robię mały rozjazd i nawet nie udaje mi się zgadać z Dunem, który ponoć już dotarł.

Nie tylko dotarł ale nawet zdążył się już ustawić na początku sektora. Z kolei my z Rodmanem stoimy w przysłowiowej czarnej dupie. Redaktor Kurek informuje nas, że co prawda Marek Galiński nie dotarł do Osiecznej (był na liście zgłoszeniowej) ale za to jest Marek Konwa! Dla mnie oznacza to jedną lokatę niżej w M2...

Ruszamy! Tłok niemożebny. Próbuję się przebijać na początkowym asfalcie, skaczę gdzieś po chodnikach. Niestety szeroki asfalt szybko się kończy i runda rozjazdowa wjeżdża w pole. 2 pasy ubitego podłoża a środkiem trawa z kamieniami. Właściwie nie ma szans jechać szybciej niż 25 km/h. Rodman próbuje wymusić pozostawianie wolnego pasa z jednej strony i udaje mu się przebić trochę do przodu. Wracamy na asfalt, jestem te parę pozycji za nim i nie udaje mi się usiąść mu na kole. Czyli już go nie dogonię. Doganiam za to Marc'a i Maksa. Jakby się przerzedziło ale po wjeździe w teren znowu jest ciasno.

Na rundzie rozjazdowej. Zdaje się, że w tle widać Maksa.


Czasem ludzie schodzą z roweru na naprawdę banalnych odcinkach, delikatnych zmarszczkach. Nie wytrzymuję i komentuję na głos co oni wyprawiają. Ja nie mam pretensji, że ktoś jest słabiej wytrenowany i nie ma techniki. Ale na Boga - czemu gdy na rower wsiada taki raz w miesiącu, pakuje się do pierwszych rzędów sektora?

Przy jednym z takich zatorów wykonuję kluczowy manewr maratonu. Wbiegam bokiem przez las, mijając w ten sposób chyba z 40 zawodników. Jest lepiej. Po chwili doganiam Rodmana (sic!), który jednak jedzie z rozwaloną v-ką z tyłu. Lecimy teraz razem, przechodząc kolejnych kolarzy. Niestety w pewnym momencie Rodmanowi spada łańcuch. Pędzę dalej bo gdzieś tam z przodu jest przecież mój największy rywal - Dun. A trasa jest idealna dla Piotra - mocno interwałowa, dużo singli i technicznych fragmentów. Kilka podjazdów i zjazdów o naprawdę górskim charakterze.

Czaję się do ataku. Na czele stawki - Zbyszek.


Krótko przed rozjazdem mega/giga przegania mnie rewelacyjny ostatnio Zbyszek! Na szczęście zatrzymał się chwilę po tym na bufecie i wykorzystałem to, żeby mu uciec. Gdzieś tak na 40 km widzę przed sobą grupę kolarzy a w niej znajomą sylwetkę w koszulce Agro Teamu. Czyżby? Naciskam mocniej i nie bez problemu dochodzę do tej grupki. Tak, to Dun. Po paru km wspólnej jazdy przeprowadza zresztą akcję dnia - podczas gdy wszyscy z minipeletonu wchodzą/wjeżdżają w podmokłe chaszcze, żeby ominąć wielkie rozlewisko na całą drogę, ten nie patrząc na nic wali sruu środkiem. Wodę miał po piasty! Na jego szczęście nie było tam dołu ani kamienia i znów musiałem gonić. Ta pogoń także była skuteczna. A potem na kolejnym podjeździe wymagającym żółwika, Dun został gdzieś z tyłu.

Niestety nie uchwycili mnie w środku kałuży. W każdym razie, w porównaniu z tym co pokonał Dun, to jest lekko wilgotny fragment trasy:-)


Drugiego bufetu już nie omijam bo czuję, że zbliża się kryzys energetyczny. Biorę do łapy pyszne ciasto drożdżowe (smakuje jak wypiek domowy) a pani z obsługi pakuje mi 2 banany do kieszonki. I chwała jej za to - jeszcze się przydadzą. Gdzieś między 50 a 60 km zaliczam glebę na piachu podczas objeżdżania szlabanu na trasie. Mało brakowało a bym się nadział skronią na kant tego szlabanu. Jednak Karmy mają bardzo kiepskie trzymanie boczne i kilka razy przekonałem się o tym na piachu lub błocie.

Na mniej więcej 55-tym kilometrze dogonił mnie Rodman. Było to w momencie kiedy już musiałem się na chwilę zatrzymać i przeczyścić drogi oddechowe (funfle przeszkadzały mi niemal przez cały czas). Trochę się poczaił z tyłu, po czym wyprzedził a ja nie miałem już sił żeby odpowiedzieć.

Niedługo później wyprzedzany zawodnik, podając się za miejscowego postraszył mnie morderczym podjazdem przez nami oraz tym, że do mety jeszcze 18 km (tymczasem mój licznik pokazywał już ponad 60 a miało być 67 w sumie). Sprawdziło się tylko to pierwsze:). Było naprawdę długo i stromo, po trawie i ściółce leśnej. Tak na dobicie - powiało Golonką:). To właściwie była taka mała pętla XC. Na szczęście udało się ją przejechać a potem do mety było już płasko - przez pola a na koniec jakieś 2 kilometry asfaltem.

Wyników jeszcze nie ma w necie więc podaję to, co wywiesili na tablicy koło Biura Zawodów, czyli czasy pierwszej 100-ki na giga.

Wygrał Marek Konwa z czasem 2:30.

Mój czas oficjalny: 3:15:44

open: 43 / 115

M2: 15 / 28


Podsumowując:
+ ciekawa, malownicza i wymagająca trasa - prawdziwe MTB
+ rewelacyjne oznakowanie
+ towarzystwo
+ ciasto na bufetach i makaron z leczo na mecie
+ czas vs Rodman: +1:47
+ czas vs Dun: -6:45
+ pogoda idealna
+ pierwsza kobieta przyjechała co najmniej 15 min. po mnie
+ redaktor Kurek


- tłok na początku
- wspólny start dla mega i giga
- czas vs Rodman: +1:47 :-)
- redaktor Kurek


Na mecie pogaduchy o tym i owym z Rodmanem, Dunem, Markiem, Zbyszkiem, Maksem, Hulajem, Kamilem, Dave'm oraz innymi krewnymi i znajomymi królika.


Good bikes


Kategoria 50-100, Maraton