Maraton MTB Międzygórze - debiut na giga u GG
d a n e w y j a z d u
77.85 km
75.00 km teren
05:02 h
Pr.śr.:15.47 km/h
Pr.max:59.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2700 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Nie poszło chyba tak najgorzej:) ale po kolei.
Do Międzygórza zajechałem z oddalonej o około 20 km Siennej (tzn samochodem 20 km, bo przez góry jest znacznie krócej). Telefon do Kłosia czy już wstał:-) Okazuje się, że razem z Młodzikiem rozgrzewają się na pierwszych kilometrach trasy. Postanawiam wyjechać im na przeciw. Pierwszy pech - Młodzik łapie laczka, mamy nadzieję, że tym samym wyczerpał limit tych awarii na dziś (no nie do końca...). Ja to w ogóle, po moich ostatnich przygodach ze zmianą opon, modlę się, żebym nie musiał dzisiaj zmieniać dętki na trasie. I chyba mało grzeszyłem ostatnio bo moje modły zostały wysłuchane.
W sektorze (trzecim) ustawiam się obok JPbike'a, parę rzędów za nami stoją Kłosiu i Młodzik. Jakżesz inna tu panuje atmosfera niż na mega, o lokalnych maratonach nie wspominając. Nikt się nie pcha, żadnej napinki - wiadomo, że na trasie będzie aż nadto okazji żeby się wykazać. Ja czuję lekkie zdenerwowanie, nie wiem czy nie porywam się czasem z motyką na słońce. Boję się, że padnę gdzieś na 50-tym czy 60-tym kilometrze.
Ruszamy! Spokojnie acz stanowczo:) pod górę. Jadę tylko trochę szybciej niż "swoim tempem". W peletonie też nie ma za wiele ruchów przód-tył. Widać, że sektory adekwatnie przydzielone, he he. Przed sobą widzę Jacka, ale jednak dystans do niego powoli się zwiększa. Pierwszy zjazd, od razu dochodzą mnie Kłosiu i Młodzik, muszę dokręcić i mniej używać hampli. Po chwili asfalt i teraz lecimy już prawie 6 dych w dół. Nagle nawrót o 180 stopni i znowu wspinaczka. Młodzik forsuje mocne tempo, ja się trzymam ale Kłosiu zostaje. Lecz po chwili znowuż jest obok mnie.
I tak już ten maraton będzie wyglądać - ciągłe tasowanie się z Kłosiem, trochę wspólnej jazdy, momenty gdy już wydawało się, że pojedynek jest rozstrzygnięty a tu rywal odradzał się jak Feniks z popiołów. Ogólnie rywalizacja z chłopakami z teamu motywuje mnie do odważniejszej jazdy na zjazdach. Na czerwonym szlaku za schroniskiem z Młodzikiem nie mam co prawda szans ale udaje mi się uciec jakieś 100 metrów Kłosiowi.
Następnie zaczyna się wyniszczający podjazd pod 2 bufet. Szybko kasuję ucieczkę Młodzika (to ostatni raz kiedy widzę go na trasie) i równym tempem kręcę pod górę. Na bufecie mam czas się posilić a i tak, gdy odjeżdżam zostaje jeszcze około minuty przewagi nad Kłosiem.
Zaczyna się zjazd dla ludzi o mocnych szczękach (Rodman, jak tym tam zjechałeś rok temu na sztywnym widelcu?!). Ja mam R7 a i tak ręce mi mdleją. Po 5 km znowu podjazd a potem trawers Śnieżnika niemal po płaskim. Jakoś źle mi się jedzie w poziomie. Po części pewnie dlatego, że wpierw mocuję się z bananem a potem z batonem. Gdy w końcu zaczyna się zjazd (taki z ukośnymi belkami), jadę zbyt asekuracyjnie i wkrótce dochodzą mnie - wpierw Ewelina Ortyl a potem Kłosiu. No to trzeba dokręcić i oszczędzać klocki:)!
Chwila moment i już jesteśmy paręset metrów niżej. Zaczyna się kolejny długi podjazd. Teraz Kłosiu jest na czele, a my z Eweliną próbujemy utrzymać się na kole. W tym składzie przejeżdżamy właściwie całą pętlę giga. Mijamy wiele osób ale coraz częściej muszę stawać na pedałach żeby podgonić. Na szutrowym zjeździe wykręcam V max. Biorę żel bo czuję, że Mr Kryzys nadchodzi wielkimi krokami.
Wreszcie podjazd od Jaskini Niedźwiedziej do połączenia z trasą mega. Wpierw odjeżdża mi wiceliderka klasyfikacji kobiet (przegrała tylko z prezenterką poznańskiej telewizji WTK:-), następnie Mariusz. W tym momencie myślę, że już pozamiatane. Oglądam się i widzę, że na odcinku kilkuset metrów nikogo za mną nie ma - dobre i to.
Po połączeniu z mega wyprzedzam tyły tegoż wyścigu i to oczywiście podnosi moje morale. Nawet mordęgę jazdy po rozmiękczonej "tysiączce" trawersującej stoki narciarskie centrum Czarna Góra da się jakoś znieść. Na wirażu obok wyciągu krzesełkowego wspiera mnie dopingiem ojciec. Oczywiście przyspieszam i kogóż to widzę za zakrętem, jakieś 50 m. przede mną? Kłosia! Za chwilę jestem przy nim, jest chyba lekko zaskoczony:).
W zakręcie, za chwilę dojrzę Kłosia:
Już się cieszę:-)
O yeah!
Od budki zjeżdżamy razem. Pamiętam, że rok temu rzucałem qrwami na podejście wąwozem do zielonego szlaku. Teraz je błogosławię, bo wiem, że podejścia to pięta achillesowa mojego teamowego kolegi:) a jechać się nie da. To tu przepuszczam decydujący atak - z buta. W miejscu gdzie da się wsiąść na rower mam już sporą przewagę a do mety zostało tylko 5 kilometrów i to praktycznie cały czas z górki.
Mimo tego, lecę jak wariat. Na krótkiej technicznej sekcji przeganiam również Eweliną Ortyl. Podjazd przy koniach robię z takim powerem, że prawie mi przed oczami pociemniało, ale za to zdumienie w oczach pań z mini pchających swoje rowerki pod górę było bezcenne, he he.
Ostatnie metry i wpadam na metę z ręką uniesioną w geście zwycięstwa - yes yes yes. Normalnie radochę mam jakbym wygrał ten maraton:)
Na mecie spotykam jeszcze emedowców z mega - Jacka, Zbyszka i Maksa.
*******************************************
Czas: 5:06:16
Open: 57/126
M3: 24/47
Strata do zwycięzcy: 1:19:48 (na ogół na mega traciłem więcej w górach).
Najlepszy z Emedu był dziś bezkonkurencyjny Jacek (wlał mi 7 minut), Kłosiu przyjechał 2 minuty po mnie a Młodzik jakieś 25 minut później ale złapał laczka (drugiego tego dnia) na ostatnich kilometrach, pechowiec...
Wynik cieszy ale ten maraton był pode mnie - długie szutrowe podjazdy, mało sekcji technicznych. Toteż wykorzystałem szansę:)
Aaa,i najważniejsze - przecież to był też maratonowy debiut mojej kochanki. Merida spisała się rewelacyjnie! Inna jakość - hamowania, prowadzenia roweru, toczenia się kół na podjazdach. A do tego 0 defektów. Chyba zasłużyła na jakiś gadżecik:)
Very good bikes!
Kategoria Góry, Maraton
komentarze
;-P
w sumie odzywa sie we mnie coraz czesciej sprinter i nie wiem czy nie rozpoczne jakies epizody z Mini :P
gratulacje !
to już tak na stałe ? ;-P
Rowerek to wiadomo, że inna bajka, nie ma co porównywać :)
Super walka była przez cały maraton, szkoda że po siedemdziesiątym kilometrze mnie odcięło (a mówiłem sobie - jeden żel więcej weź ;)) i już nie miałem w sumie z czego atakować. Wypaliło mnie kasowanie ataku Ewelinki na podjeździe :).
Naprawdę super ci (a przy okazji i mnie ;)) poszło, to chyba najlepsze miejsce open jakie zająłem w górach u Golonki. Jak dla ciebie to pierwsze giga, to nie wiem gdzie będziesz w następnym sezonie ;).
... a może to ten nowy rower? ;)