Maraton
Dystans całkowity: | 7224.91 km (w terenie 6280.99 km; 86.94%) |
Czas w ruchu: | 394:57 |
Średnia prędkość: | 18.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 78293 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 140252 kcal |
Liczba aktywności: | 125 |
Średnio na aktywność: | 57.80 km i 3h 11m |
Więcej statystyk |
Sudety MTB Challenge: Kudowa - Kraliky
d a n e w y j a z d u
87.00 km
75.00 km teren
05:40 h
Pr.śr.:15.35 km/h
Pr.max:51.90 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2277 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
DZIEŃ 2: Kudowa Zdrój - Kraliky
nocleg: Kraliky, szkoła. Bardzo przyjemnie, wrażenie robi w szczególności kompleks sportowy z nowiutkim stadionem i tartanową bieżnią.
Jedzenia sporo ale jest takie sobie - makaron z sosem i mięso bez smaku, które okazuje się nie być mięsem tylko sojąJ
wynik: 6:07:27, 155 (209) open, 97 (139) solo
dystans oficjalny: 88,2 km, 2277 m. przewyższenia
opis:
Pierwszy etap więc w sektorach jeszcze śmichy-chichy a także pewna niepewność - co to będzie? Po starcie czuję, że nie jest źle, noga ładnie kręci pod górę a ja przesuwam się w górną połowę stawki (zapewne gdzieś pod koniec pierwszej setki). Koledzy z teamu, w tym Kłosiu, zostają z tyłu. Pierwsze zjazdy i już widzę, że lekko na tym Challenge’u nie będzie. Jest stromo i błotniście, a ja nie schodzę z roweru tylko dlatego, że wszyscy dookoła (w tym kobity) zostają w siodle. Ogólnie to rzecz dość symptomatyczna dla całej tej etapówki - ludzie, którzy podjeżdżają podobnie jak ja, lub nawet gorzej, są ode mnie znacznie szybsi na zjazdach. Będzie się od kogo uczyćJ
No dobra, zjazd się kończy a tu kolejka, ciekawe... Okazuje się, że trzeba wejść do rzeki i to nie po to żeby ją przejechać tylko po to, żeby... pojechać z nurtem. Hmm, myślałem, że wzdłuż rzeki to tylko mosty w Wąchocku budująJ W sumie to niegłupie rozwiązanie bo dzięki temu możemy w tunelu przekroczyć ruchliwą i niebezpieczną DK 8 z Kudowy do Kłodzka. Jest ciepło, więc buty wyschną, zresztą i tak do końca etapu jeszcze dłuuuga droga.
Niedaleko za rzeczką mega stromy podjazd asfaltem, nachylenie jak na Przełęczy Karkonoskiej, tylko nawierzchnia lepsza. Dalej równie stromo ale na łączce. Nie lubię takich podjazdów - nierówne podłoże strasznie wybija mnie z rytmu. Do tego dochodzi problem znany mi już z innych maratonów - pot z czoła spływa do oczu i szczypie tak, że muszę się zatrzymać. Tracę kilka pozycji (przyp. red. - dopiero na ostatnim etapie zaryzykowałem zagotowanie mózgu i założyłem chustę pod kask. Efekt był rewelacyjny i tylko pytanie czemu tak późno?).
Dalej wjeżdżamy w las i na szlak graniczny. Jest płasko ale grząsko, co chwila błoto. Jedzie się bardzo ciężko, znowu jestem przeganiany. Niby błoto jest dla wszystkich takie samo ale mi jakoś szczególnie ono nie służy. Podejrzewam, że to też wychodzą braki w technice.
Chyba gdzieś na tym fragmencie trasy fotograf z Bikelife wykonał mi tą genialną kwotę, aż się do galerii best off załapałem. Zdjęcie z kategorii "Sam go pcham":)
Źródło: galeria.bikelife.pl
Na szczęście druga część trasy jest już łatwiejsza pod względem podłoża (quite fast and easy, cytując road booka). Odzyskuję wigor i kilka straconych pozycji. Wielką radochę sprawia mi zjazd łąką po trasie narciarskiej. Gdzieś tam przy którymś podjeździe stoi Grzegorz Golonko i wskazując na majaczące po drugiej stronie Kotliny szczyty Masywu Śnieżnika mówi: „Dziś to tylko taka rozgrzeweczka, jutro dostaniecie w d.”J.
Już w Czechach, na szybkim fragmencie z czerwonego tłucznia, jadę przez chwilę po zmianach z dwoma Hiszpanami, a właściwie Katalończykami.
Na ostatni bufet dojeżdżam razem z Jarkiem Wójcikiem w momencie kiedy właśnie rusza z niego zaprzyjaźniony team z Chodzieży. Z Olkiem Prusem do tej pory w tym sezonie wygrywałem więc byłem zdziwiony kiedy wcześniej na trasie mnie dogonili a następnie podyktowali tak ostre tempo pod górę, że puściłem koło.
Tak więc, widząc ich teraz tak blisko, szybko uzupełniam bidon, wgryzam się w arbuza, biorę garść suszu do łapy i ruszam w pościg. Jedno co mnie niepokoi to dziwny dźwięk wydawany przez napęd. Wcześniejsze cykanie od pewnego czasu zmieniło się w coś znacznie bardziej złowrogiego...
No i masz! Jak nie jebnie nagle coś pod butem. Zerwany łańcuch, ale żeby tylko... Niestety strzelił też hakL Pierwsza myśl - no to koniec. Do mety jeszcze jakieś 20 km, jest 14:30, nie dojdę przed 18. Ale zaraz zaraz - mam skuwacz, od Katalończyka pożyczam imbus, żeby odkręcić przerzutkę, od innego kolarza spinkę. Teraz tylko pozostaje spiąć łańcuch na krótko, na możliwie uniwersalnego single-speeda. Problem w tym, że nigdy w życiu tego nie robiłem. Pierwsze próby są kiepskie, łańcuch nie jest odpowiednio napięty i przeskakuje na koronkach kasety albo spada. Fuck! W końcu, metodą prób i błędów, po poluzowaniu tylnego koła, udaje się naciągnąć korbą łańcuch na przełożenie 32x16. Trochę twardo ale nic już nie poradzę, za bardzo skróciłem łańcuch. W międzyczasie wyprzedziło mnie pewnie z 50 kolarzy, w tym Mariusz, który słysząc, że urwałem hak zaklął „K..., ale pech!”. Racja, pech.
Mogę jechać - gdy jest bardziej stromo staję na pedałach, gdy stromizna jeszcze się zwiększa, muszę zejść i prowadzić. Widząc to, jeden dowcipniś z zagranicy rzuca do mnie: „Hej, mister strong”. O, ty kutasie. Pomściłem, wyprzedzając barana kawałek dalej i rzucając: „Maybe not strong but stronger than you”J.
Na szczęście większość z blisko 20 km do mety to już raczej zjazd, na początku techniczny potem ostry po łące, więc nawet nie trzeba dokręcać. Najgorsze jest ostatnie 5-6 km, lekko w dół, ja mielę jak osioł na kadencji pewnie 110 a i tak jadę 26 km/h. Tak czy inaczej, nikt mnie już nie dogania i na metę wjeżdżam jako drugi z teamu, tylko 16 min. za Kłosiem. Strata wydaje się być do odrobienia. Patrząc na wyniki tych, z którymi jechałem w momencie defektu, cała ta zabawa kosztowała mnie jakieś 35 minut.
Bardziej martwi mnie sprawa haka ale okazuje się, że czescy mechanicy mają wszystko. Oczywiście trzeba też wymienić łańcuch i kasetę ale najważniejsze, że mogę jechać dalej. Kurs u Czechów wysoki (10 koron = 2 zł.) ale i tak są wielcy, poza tym to przecież nie kantor a całą robociznę odwalają gratis, szybko, profesjonalnie i bez marudzenia.
Fajnie się na nich patrzy popijając piwko:)
Good bikes!
Kategoria Góry, Maraton, 50-100
Sudety MTB Challenge - Prolog
d a n e w y j a z d u
37.00 km
15.00 km teren
02:15 h
Pr.śr.:16.44 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:900 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Prolog czyli wstęp a zatem parę słów tytułem wprowadzenia w temat.
Na Challenge jechałem z obawami o własną formę i nastawiony raczej na przygodę niż na realizację. Uważałem (i wciąż tak uważam), że nie byłem odpowiednio przygotowany na wielogodzinny wysiłek dzień po dniu niemal przez tydzień. Poza tym, bezpośrednio przed startem miałem dość burzliwy okres w życiu i za mało czasu spędzałem na rowerze a za dużo w knajpach i ogródkach piwnych:) Miałem zamiar dobrze się bawić, mieścić w limitach czasowych żeby dostać i koszulkę Finishera i nie rozpieprzyć gdzieś na trasie sprzętu ani siebie.
Hmmm... okazało się, że rzeczywistość przerosła moje oczekiwania:) Bardzo szybko zrozumiałem, że a) duch rywalizacji weźmie górę nad turystyką, b) powyższe założenia staną się absolutnym planem minimum. W skrócie - poszło mi znacznie lepiej niż się spodziewałem, ale po kolei.
********
DZIEŃ 1 - ROZGRZEWKA I PROLOG
miejsce: Kudowa Zdrój
nocleg: Liceum, zdecydowanie najgorsza miejscówka z wszystkich - obskurnie, daleko do prysznica, śmierdziało z kibla i ogólnie jakieś takie wrażenie, że nie jest zbyt bezpiecznie. Szkoda, że akurat tu wyszło nam spędzić aż 3 noce
wynik: 0:41:34, 105 (218) open, 73 (144) solo
dystans oficjalny: 8 km, 450 m. przewyższenia
opis: ponieważ godzina mojego startu w czasówce przypadała dopiero po godz. 15, postanowiliśmy z Kłosiem przejechać sobie rozpoznawczo całą trasę. Miało być: fast, easy and uphill. A było - ciężko, technicznie, ślisko, 2 podejścia i nawet parę zjazdów. Podczas rekonesansu dogoniliśmy gdzieś w połowie dystansu znakującego trasę Czecha Wenę. Powiedział nam, że mamy lecieć dalej cały czas czerwonym szlakiem aż do asfaltu. Niestety nie dopowiedział, że przed asfaltem należy jeszcze odbić jakieś 100 m. w prawo od czerwonego szlaku. W efekcie zaserwowaliśmy sobie jeszcze jakiś kilometr podejścia na Błędne Skały, momentami z rowerem na plecach:).
Sam ścig to bardzo fajne doświadczenie - pierwsza czasówka w życiu. Spiker wyczytuje nazwisko: Wojtek Sołtys, Polska! Brawa i ogień pod górę. Bardzo szybko poczułem, że rozgrzewka była za mocna, na pierwszym odcinku mocno mnie przytkało, dogonili mnie zawodnicy startujący po mnie (byli mocni ale doszli mnie za szybko). Potem śliska łączka i problemy techniczne. Dopiero od połowy trasy złapałem swój rytm i to ja zacząłem przeganiać. Na asalcie 2 km przed metą doszedłem mocnego zawodnika z Rosji (nr 100 a więc startował minutę przede mną). Widać weszło mu to na ambicję ponieważ wpierw usiadł mi na kole, a potem wyprzedził. To z kolei mi weszło na ambit i stąd wziął się słynny finisz zwany "Rybką" (od sposobu w jaki łapałem tlen) na oczach kolegów. Setka ostatecznie przegrana o koło ale czas miałem oczywiście lepszy od rywala, jak i lepszy od kolegów z teamu:)
Start obiecujący...
Good bikes!
Kategoria Góry, 20-50, Maraton
MTB Maraton Stronie Śląskie
d a n e w y j a z d u
82.00 km
75.00 km teren
05:56 h
Pr.śr.:13.82 km/h
Pr.max:55.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:182 ( 95%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 4500 kcal
Rower:Lover
Pierwszy start po ponad miesięcznej przerwie, dopiero drugi raz w tym roku w górach. W dodatku - ostatnie dni przed maratonem to mocno zaburzona równowaga między treningami a imprezowaniem...:) Jednym słowem - byłem pełen obaw.
W piątek popołudniu wyruszamy do Siennej, gdzie zorganizowałem nocleg. W samochodzie 4 osoby - Jacek, Marek, Mariusz i ja. Na dachu 4 rowery, nie wierzyłem, że się zmieszczą dopóki tego nie zobaczyłem:). Po drodze, przed Bardem łapie nas burza, która wygląda jak koniec świata. Wpierw pioruny rozświetlające przedwcześnie pociemniałe, czarne jak nicość niebo. Potem istne oberwanie chmury, nie przesadzę jeśli napiszę, że wyglądało to jak byśmy wjechali pod wodospad. Początkowo jedziemy w sznurze aut jakieś 40 km/h ale gdy droga krajowa nr 8 zamienia się w rwący strumień, postanawiamy to przeczekać na parkingu. Po jakichś 15 minutach najgorsze chyba mija i możemy jechać dalej. Po drugiej stronie Gór Bardzkich, ulice są ledwo mokre...
Po dojeździe na kwaterę spotykamy Jacka, Jarka, Marcina i Zbyszka. Jest nas 8 i wszyscy jutro jadą giga!
Rano pobudka dosyć wcześnie, trzeba zjeść porządne śniadanie, zrobić ostatnią kontrolę sprzętu i zjechać 5,5 km do biura zawodów. Dodatkowo mam stres czy udało się przenieść opłatę startową Rodmana ponieważ cały czas figuruję na liście jako „oczekujący”. Na szczęście na dole okazuje się, że wszystko jest ok. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, spotykamy znajomych (w tym ja po raz pierwszy osobiście Che, cała przyjemność po mojej stronie:D) i właściwie pora ustawiać się w sektorach.
I nagle mała panika - nie mam dętki, 10 min do startu. Wyskakuję, żeby kupić a tu jak na złość akurat nie ma namiotu Dobrych Sklepów. Może jechać bez? Ale to jak wywoływanie wilka z lasu. Ratuje mnie Marcin, który ma 2, dzięki! Jak się później okaże - mi się nie przydały a on miał 2 laczki... To się nazywa złośliwość losu.
Start, jak to na giga, jest dostojny. Przynajmniej w wykonaniu większości bo akurat ja jadę dość mocno i przesuwam się gdzieś na granicę 2-3 sektora. Odrywam się od Kłosia i Jacgola, przeganiam JPBike’a i chwilę przed zjazdem w teren zrównuję się z Drogbasem. Pulsak pokazuje tętno 175 ale nie czuję palenia mięśni więc trzymam tempo. Chwilę jedziemy obok siebie z Drogbasem ale na krótkim podejściu przed Wilczyńcem wyprzedzam go i lecę dalej za Jarkiem Paszczyńskim, czyli organizatorem Michałek. Chciałem po prostu choć przez chwilę poczuć jak to jest być team liderem na giga, nie sądziłem, że ta chwila potrwa prawie 3 godziny. Uczucie jest fajne ale trzeba mieć nerwy ze stali żeby wytrzymać ten ciężar odpowiedzialności i oczekiwań:):).
No dobra, dość tego pitu pitu. Na zjeździe Drogą Albrechta zaczyna się pierwsze błoto i kałuże. Momentalnie mam całe okulary zachlapane i ledwo co widzę. Jest grząsko i przez moment płasko - znaczy tracę kilka pozycji, na szczęście nie przegania mnie nikt z Goggli. Na technicznym zjeździe do Międzygórza sprowadzam tylko przez moment i to właściwie dlatego, że jestem przyblokowany i nie bardzo mam inną możliwość. Może to i dobrze, bo jak się tak bardzo rozochociłem, to pewnie skończyłoby się konkretnym dzwonem.
Zjazd rynną do Międzygórza, ale mi się micha cieszy:)
W Międzygórzu robimy fragment trasy z zeszłego roku pod prąd - wpierw zjazd przy koniach, a następnie podjazd rynną. To początek wspinaczki do schroniska pod Śnieżnikiem, przerwanej paroma krótkimi zjazdami. Kilka kilometrów pod górkę przy nachyleniu pozwalającym na jazdę na środkowej tarczy - to jest mój żywioł:).
Mimo tego, w pewnym momencie oglądając się za sobą na zakręcie, dostrzegam bardzo blisko JPBike’a. Jestem pewien, że dojdzie mnie jeszcze przed schroniskiem, a najpóźniej na czerwonym szlaku ale nie. Zjazd znowu idzie mi zaskakująco dobrze, nie za mocno nabite opony (około 2 barów) dają świetną przyczepność a mi udaje się wybierać optymalny tor jazdy. Nawet wyprzedzam 2 zawodników, f...ing unbelievable.
Po zjeździe łączymy się z trasą mega i na pewno nie jest to ogon tego wyścigu ponieważ prędkości są zbliżone. Inna sprawa, że teren jest bardzo ciężki - podjazd na mokrym, grząskim podłożu. Dość szybko osiągam Polanę pod Śnieżnikiem i zaczyna się długi, szybki zjazd z tarką na dole (wciąż nie pojmuję jak Rodman mógł tam kiedyś zjechać na sztywnym widelcu!). Po drodze, tradycyjnie już, laczek ściele się gęsto.
Na dole bufet. Robię trochę dłuższy postów - przede wszystkim woda na głowę i oczy, bo co chwila szczypie mnie spływający z czoła pot. Poza tym uzupełnienie bidonów i garść suszu do żucia. W międzyczasie dojeżdża JP i dalej ruszamy już razem. Na kolejnym szutrowym podjeździe przesuwamy się kilka pozycji w górę, wypłaszcza się czyli to już trawers zbocza Śnieżnika z genialnymi widoczkami po lewej. Krótki zjazd i na zakręcie, zamiast odbicia w dół w kierunku Kamienicy, jak rok temu, strome podejście w prawo, po kamieniach. Podejście służy przedostaniu się do zielonego szlaku granicznego. Jeszcze nie wiem, że oto zaczyna się największy hardcore tego maratonu.
Następne 15 km to mozolne przedzieranie się wąską, grząską, pełną kałuż, błota i korzeni ścieżką pośród jagodzianek. Czasami jest niemal płasko a prędkość nie przekracza 10 km/h. Teren odkryty więc słońce pali prosto w łeb. Po paru kilometrach jest bufet w siodle przy przejście granicznym Stara Morawa. Stał tam podobno sam Grzegorz Golonko oferując żele i wszelką pomoc (wiedział co jeszcze nas czeka). Podobno, bo ja, widząc ruszającego spod bufetu Jacka, nawet się nie zatrzymałem:).
Ale Jacek i tak mi ostatecznie odjechał na kolejnym podjeździe a ja zostałem sam na sam z kryzysem, błotem i jagodami. Nie powiem, przekląłem kilka razy organizatorów, i to nie w duchu, ale i tak nikt oprócz jeleni raczej nie słyszał, he he. Jakby na dobitkę, jeszcze długi fragment gdzie trzeba było człapać z buta. Było naprawdę ciężko ale, jak mówią, nie ma takiej czarnej d., z której nie dałoby się wyjść a każdy szlak graniczny się kiedyś kończy (chociaż pamiętam z lekcji geografii, że akurat granica lądowa z Czechami jest naszą najdłuższą:D).
Skończył się i ten. Zjazdem, dość trudnym bo ze zwalonymi drzewami ale przynajmniej bez błota. Potem długi fragment mniej więcej po płaskim, gdzie jechałem sam jak palec mając cały czas wrażenie, że niemiłosiernie zamulam (18-20 km/h) ale rzut oka na pulsometr trochę mnie pocieszał (155 bpm). Następnie długi i szybki zjazd i nagle rozpoznałem gdzie jestem - blisko Bielic, skąd zaczął się podjazd czerwonym szlakiem do asfaltówki i Przełęczy Suchej (jechałem tamtędy 2 lata temu). Jak by nowe siły we mnie wstąpiły i dość równym tempem pokonałem to ostatnie przewyższenie na trasie.
Co prawda pod koniec dogonił mnie 1 zawodnik z Bydzia Power ale przynajmniej było z kim pogadać i potem ładnie pojechać na płaskim niemal po zmianach.
Ostatnie 8 km to właściwie tylko zjazd z 1 małą zmarszczką po drodze. Modliłem się tylko, żeby nie złapać pany, szczególnie gdy zobaczyłem jednego nieszczęśliwa pchającego rower jakieś 3 km od mety. Nade mną opatrzność jednak czuwała i dojechałem szczęśliwie do mety, wykonując na koniec kilka skoków radości:D.
Wyglądało to o tak:
JP przyjechał 4 minuty przede mną, reszta teamu - była jeszcze na trasie.
Czarnym koniem okazał się zdecydowanie Jacgol, który zjawił się na mecie jako trzeci z Goggli, 9 minut po mnie ale po drodze zmieniał dętkę. Patrząc na międzyczasy, bez tej awarii miał dzisiaj szansę wygrać z każdym z nas!
Biorąc pod uwagę systematyczność (a właściwie jej brak) moich treningów ostatnio, jestem bardzo zadowolony z wyniku. Miałem kryzys ale na szlaku granicznym każdy przeżywał ciężkie chwile. Poza tym, nie oszukujmy się - nie mam ani czasu ani determinacji żeby w pełni przygotować się do 5/6-godzinnego wysiłku więc jadąc giga w górach zawsze będę cierpiał. Ale póki jest fun, a w dodatku dojeżdżam w pierwszej połowie stawki, to chyba nie jest źle:).
Wyniki:
Czas: 5:56:26
Miejsce Open: 60/139 (w tym 18 DNF)
Miejsce M3: 26/55 (w tym 5 DNF)
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Bogdan Czarnota): 1:43:36
I jeszcze ciekawostka - trzeci zawodnik open stracił aż 26 minut do zwycięzcy i tylko najlepsza 10-tka zmieściła się w 5 godzinach...
P.S. Pulsak wariował - za często pokazywał tętno 40, albo 0, albo 209. Mimo tego naliczył ponad 3000 spalonych kalorii a myślę, że realnie było około 4500. Maksymalne tętno oprócz tych skoków to 182.
Good bikes!
Kategoria Góry, Maraton, 50-100
Czarnków - półmaraton:(
d a n e w y j a z d u
52.40 km
45.00 km teren
02:29 h
Pr.śr.:21.10 km/h
Pr.max:49.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Aż się pisać nie chce, kompletna kompromitacja organizatora!
Maraton został przerwany po nieco ponad 30 km (mega/giga) z powodu... braku dalszego oznakowania trasy. I nie chodziło tu raczej o zerwanie jednej czy dwóch strzałek tylko jakiś grubszy problem. Jaki? Nie wiadomo bo org nie miał nawet tyle klasy, żeby wygłosić jakiś oficjalny komunikat - wytłumaczyć, przeprosić, powiedzieć co dalej. Na stronie też oczywiście jak dotąd ani słowa...
I to mnie wqrwia nawet bardziej niż samo anulowanie wyścigu i motywuje, żeby oficjalnie domagać się zwrotu kasy.
Co do samego wyścigu - niestety było super:) Po pierwsze - świetna, wymagająca trasa, z mnóstwem technicznych zjazdów i podjazdów, chyba najlepsza po jakiej jechałem w Wielkopolsce. Momentami czułem się jak w górach. Po drugie - była forma. Jechałem jako pierwszy z teamu, szacuję że w okolicach 20-25 miejsca open (a większość na pewno skręciłaby na mega), chyba z parominutową przewagą nad Kłosiem i Rodmanem. W naszej grupce było około 8 osób, kojarzę Jarka Paszczyńskiego i Piotra Schondelmeyera, doganialiśmy Michała Wiktora z GPBT. No ale wtedy zaczęło się gubienie trasy, Michał prawdopodobnie źle skręcił już wcześniej. Chwilę później, gdy wylądowaliśmy po zjeździe na tym samym asfalcie co parę minut wcześniej i kluczyliśmy w te i wewte szukając strzałem, zapadła decyzja, że wracamy wszyscy (13 osób) szosą do Czarnkowa a na metę wjedziemy razem na znak protestu. Na koniec zrobiliśmy jeszcze raz rozjazdową rundę XC więc z tych planów wjechania razem niewiele wyszło ale na mecie i tak już była czołówka, zawrócona z trasy przez organizatora...
Rozgoryczenie było potężne. Na pocieszenie pojechaliśmy sobie jeszcze z Marcinem na pierwszy podjazd a następnie z Rodmanem i Kłosiem na rewelacyjną pętlę XC, gdzie spokojna z początku jazda przerodziła się z czasem w wyścig, wygrany po wewnętrznej na przedostatnim zakręcie:-)
Pulsak mi nie działał:( Wyłączył się jakieś 3 min.po starcie. Nie wiem o co chodzi, raz działa bez zarzutu a raz wcale, to chyba nie jest bateria...
I jeszcze zdjęcie dzięki uprzejmości Great Poland Bike Team. Tu na zjeździe wzdłuż skoczni jadę jeszcze za Piotrem Kustoniem z tegoż teamu, potem kolejność się odwróciła:-)
Good bikes!
Kategoria Maraton, 50-100
Bikecrossmaraton Gniezno
d a n e w y j a z d u
62.90 km
50.00 km teren
02:30 h
Pr.śr.:25.16 km/h
Pr.max:45.70 km/h
Temperatura:27.0
HR max:180 ( 94%)
HR avg:162 ( 85%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2620 kcal
Rower:Lover
Straszny upał. Trasa podobna do zeszłorocznej ale tym razem zrobiliśmy 2 prawie identyczne rundy, przejeżdżając przez metę. Na początku drugiego okrążenia około 3 km fajnych singli, częściowo trasą gnieźnieńskiego XC. Poza tym, pagórkowato, podjazdy krótkie ale częste, takie w sam raz żeby je łykać z blatu na stojąco:)
Na pierwszej rundzie przychodziły myśli, żeby dać sobie spokój z kolarstwem:), po tym jak nie utrzymałem się (znowu!) w 2 fajnych pociągach. W pierwszym z nich jechał m.in. Hulaj. Wjechaliśmy na jakieś kurwidołki a mi dupa zaczęła strasznie skakać (2,5 bara w tylnej oponie, za dużo?) i straciłem rytm. Z drugiego pociągu wypadłem po zakopaniu się w piachu (to też już znam, niestety).
Druga pętla już o niebo lepiej. Po pierwsze - nikt mnie nie wyprzedził, ja z kolei przesunąłem się w górę o 5 miejsc. Iluś tam zawodników próbowało się wieźć na kole ale wszystkich zgubiłem na podjazdach. W ogóle widzę, że to co straciłem do tych przede mną, straciłem prawie w całości na pierwszej pętli. Pomogła też znajomość trasy - za drugim razem przejechałem wszystko płynnie, a na pierwszym kółku raz leżałem w piaszczystej rynnie, 2 razy byłem bliski b. nieprzyjemnej gleby na wirażu, no i jeszcze raz skręciłem w lewo zamiast jechać prosto. Na szczęście pan policjant przywołał mnie do porządku:-)
Może tajemnica lepszej jazdy tkwi w żelu? Na następnym maratonie łyknę jednego również przed startem i zobaczymy czy to pomoże.
Wracając do początkowych przemyśleń - mam wrażenie, że wiele osób zrobiło duży postęp w porównaniu z zeszłym sezonem a ja w najlepszym przypadku jestem w tym samym miejscu...
No cóż - trzeba będzie trenować nie tyle więcej, co bardzie z głową. Ot co!:)
Miejsca:
Open: 42/151
M3: 15/47
Czas: 2:30:37
Czas zwycięzcy (Seba Swat): 2:12:56. Radek Lonka (pierwszy w M3) był o sekundę wolniejszy:)
Czyli niecałe 18 minut, niby nie jest źle ale czołówka pogubiła trasę. Nawet mnie mijali jeszcze na pierwszym kółku. Wtedy aż zdębiałem. Co, dubel?! Na 32-kilometrowej pętli:)
Średnie bpm lekko zaniżone bo nie wyłączyłem od razu pulsaka.
Nawet mi do śmiechu:)
Good bikes!
Kategoria Maraton, 50-100
MTB Maraton Złoty Stok
d a n e w y j a z d u
78.20 km
75.00 km teren
05:23 h
Pr.śr.:14.53 km/h
Pr.max:52.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:171 ( 90%)
HR avg:135 ( 71%)
Podjazdy:2700 m
Kalorie: 4074 kcal
Rower:Lover
Drugie górskie giga w życiu zaliczone!
Wynik mógłby być trochę lepszy ale w sumie jestem zadowolony - praktycznie nie miałem większego kryzysu na trasie i jechałem mimo pewnych dolegliwości.
Start razem z Kłosiem z ostatniego sektora, ponieważ nie było nas w Murowanej. Tempo od początku zdecydowane, trzymam się za Mariuszem ale po paru kilometrach mi odchodzi - mocny dziś jest. Ja z kolei wyprzedzam Jacgola.
Jedzie mi się nie najgorzej (kolano na razie się nie odzywa) ale za to opaska od pulsometra jakoś się obsuwa i pulsak szaleje - raz pokazuje 160 bpm, raz 40 bpm. Zatrzymuję się na chwilę, żeby to poprawić.
Po 8 kilometrach podjazdu w końcu jesteśmy na Jaworniku. Zaczyna się długi ale dość łagodny zjazd, momentami trzeba dokręcać. Na krótko przed pierwszym bufetem zrównuję się z zawodnikiem z Chodzieży, z którym wspólnie kręciłem przez wiele km w Czerwonaku. "Drugi maraton razem?" - rzucam. Na to wygląda. Póki co, wzajemnie się motywując mijamy kilka osób. Ale niestety w pewnym momencie łańcuch spada mi na zewnątrz i nie chce wrócić. Znowu postój a kolega odjeżdża. Naprawiam i ruszam żeby gonić a tu nagle widzę go jak wraca z jeszcze jednym zawodnikiem. Pomylona trasa, fuck! Szczęście w nieszczęściu, że akurat tam mi ten łańcuch spadł ale i tak nadłożyłem około kilometra...
Wracam na trasę maratonu a tu akurat długi i stromy podjazd taką "ledwo ścieżką". Młynek nie chce wskoczyć, do tego kłuje mnie w kolanie i boli w krzyżu. Przez moment pojawia się myśl o wycofaniu się ale szybko ją odganiam.
Młynkowi trzeba pomóc ręką:) ale potem działa już be zarzutu. A że boli? Nikt nie mówił, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie - to jest giga!
Z pętli królewskiej szczególnie utkwił mi w pamięci zjazd fantastycznym singlem po łące, zdaje się, że wylądowaliśmy po nim nieco powyżej Jaskini Radochowskiej. Szkoda, że jechałem tam akurat w grupce i byłem trochę przyblokowany.
No i końcówka podjazdu na Przełęcz pod Jawornikiem, poprowadzona jakimiś
zupełnymi chynchami, dała popalić.
Na zjeździe czerwonym do Orłowca (znanym mi z objazdu 2 dni wcześniej) dostrzegam JPBike'a zmieniającego dętkę (pech!). Na dole bufet a potem długi szutrowy podjazd, niemal pod samą Borówkową.
Mój najlepszy moment w maratonie. Łapię równe tempo na środkowej tarczy i miarowo przesuwam się do przodu. Wyprzedzam chyba z 7 osób, samych gigowców, mnie nikt w tym czasie nie dogania.
Potem zjazd do Lutyni, nawrotka i początek podjazdu pod Borówkową, na początek stromą łączką, ze słońcem dającym ostro w czerep. Tu z kolei jest moja "Golgota":) Prędkość niewiele większa niż jakbym szedł, ale jadę. W lesie jest trochę lepiej, w jednym miejscu gdzie jest mnóstwo korzeni - podprowadzam. Reszta w siodle ale przegania mnie kobieta a ja nawet nie mam siły, żeby ją gonić.
Zjazd z Bórówkowej na 65-tym kilometrze to jest masakra, ręce mdleją. Czasami czuję się jakbym po schodach zjeżdżał, 2 kilometry... Tylko w jednym miejscu sprowadzam.
Wreszcie koniec tego telepania. Ostatni bufet i w górę. Niby już niewiele podjazdu ale za to najbardziej stromo na całej trasie - ponad 18%. Nie daję rady i 2 razy kawałek podprowadzam. Ale kiedy idę kolano boli mnie bardziej i czuję, że zaraz złapie mnie skurcz łydek, więc czym prędzej wpinam się z powrotem w pedały.
Ostatnie 8 kilometrów to już tylko zjazd do mety, w większości łatwy. Dokręcam i przeganiam jeszcze parę osób z giga a nawet jakichś maruderów z mega.
Wpadam na metę. Kłosiu jest już tam od kilku minut a chwilę później zjawia się również i JP. Bezkonkurencyjny w naszym teamie był dzisiaj Drogbas, który wlał mi 20 min. Ostatni, po ponad 6 godzinach, przyjeżdża Jacgol, dla którego góry nie okazały się dziś łaskawe - 2 pany:(.
1. Bogdan Czarnota (M3) - 3:45:30
.
.
.
80. Drogbas (37 M3) - 5:05:01
97. Kłosiu (42 M3) - 5:19:17
108. Ja (47 M3) - 5:25:52
112. JPBike (49 M3) - 5:31:11
142. Jacgol (59 M3) - 6:16:19
Wystartowało 171 zawodników, w tym 75 w M3.
Good bikes!
Kategoria Góry, Maraton, 50-100
Maraton Cup Czerwonak
d a n e w y j a z d u
82.00 km
80.00 km teren
03:33 h
Pr.śr.:23.10 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max:185 ( 97%)
HR avg:168 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3976 kcal
Rower:Lover
Ale gorąc! Organizm nieprzyzwyczajony, więc momentami na podjazdach w słońcu myślałem, że zemdleję.
Ale i tak nóżka podawała dziś o niebo lepiej niż tydzień temu w Dolsku.
Startowała nas garstka na giga: 25-30 osób, ukończyło 22.
9 miejsce open i 4 w M3.
Znowu czwarty, kurde no! W jakiejkolwiek innej kategorii wiekowej byłbym dziś na pudle.. No ale ja jeżdżę w tej najmocniejszej:) W dodatku w M3 startowali dziś ludzie, którzy jeszcze do niedawna jeździli w zawodowym peletonie (Mróz), i ścigaj tu się z takimi.
Na pocieszenie zostaje fakt, że objechałem wszystkich kumpli z Goggle:), choć Kłosiu pogubił trasę.
Obszerniejsza relacja będzie jak dojdę do siebie, zdjęcia też się jakieś znajdą, mam nadzieję.
(edit, niedziela) o ja, już 10 komentarzy (dzięki, panowie!), pytanie czy jest w ogóle sens coś tu jeszcze pisać? No bo co - wystartowałem, pojechałem na tyle szybko na ile mogłem i dojechałem:)
No to tak w skrócie:). Jak pisałem - w sektorze giga było nas około 25 osób, w tym 5 z Goggle! Start raczej spokojny, do szutrówki jadę w pierwszej grupie z Rybczyńskim i Mrozem. Chodzi mi nawet po głowie czy by nie przyświrować i wyjść na czoło. Ale na podjeździe z tarką i piachem chłopaki tak podkręcają tempo, że schodzę na ziemię:) Czołówka mi odjeżdża ale staram się trzymać koło Hulaja z Torq'a. To się udaje i do Dziewiczej jedziemy razem. Ku mojemu zdziwieniu - Kłosiu i Rodman zostali, oglądam się i ich nie widzę. No to jestem team lider, myślę. Chwilowy - podejrzewam.
Na krótko przed Dziewiczą dochodzi nas Marek Konwa, który jedzie mega i startował parę minut po nas (ile dokładnie? Nie wiem). Na pętli XC wokół Virgin Mountain (3,5 podjazdu) odchodzi mi Hulaj ale za to doganiam Piotra Schondelmeyera, też z Torqa i też z M4. Dalej jedziemy razem we 2. Nie za długo ponieważ dogania nas drugi pociąg mega z Magdaleną Hałajczak na czele (podziw dla kobity!) i Bloomem w ogonie. Podczepiam się do tego pociągu. Jadą szybko ale nie za szybko. Mam nadzieję, że co najmniej do rozjazdu tak się podwiozę, co powinno dać mi niezłą przewagę. Niestety, na przecince leśnej i (kurwi)dołkach zahaczam przednim kołem o gościa z przodu. Tak nieszczęśliwie, że zaliczam glebę i mimo niewielkiej prędkości skręcam kierownicę. Zanim się pozbierałem i odkręciłem kierę, grupa mi już odjechała. W dodatku, w pośpiechu ustawiam sobie krzywo tą kierownicę. Cóż, i tak mam krzywy kręgosłup:)
Udaje mi się jednak dojść Schondiego, który też został, a potem, współpracując, na krótko przed bufetem jeszcze kolarza z Chodzieży, też gigowca. Chłopaki stają na bufecie, ja stwierdzam, że w bidonach jeszcze spory zapas, więc jadę dalej. W sumie do mety jeszcze prawie 60 km i nie ma sensu ciorać samotnie ale chcę sobie pojechać trochę spokojniej, zluzować tętno. Wiem, że i tak mnie dojdą. I dochodzą po około 3 km. I tu zaczyna się najlepszy fragment maratonu. Szybko ustalamy, że każdy z nas jest z innej kategorii, więc możemy jechać razem nawet do mety. Zmiany regularne jak na szosie, tylko dłuższe - tak co kilometr mniej więcej. Przejeżdżamy w ten sposób blisko 20 km, prędkość w granicach 30 km/h.
No ale, wszystko dobre co się szybko kończy. Kończą się w miarę równe dukty leśne i wjeżdżamy na łąkę, pełną dołków, które masakrycznie wytrącają z rytmu. Akurat jechałem trzeci, trzymałem się blisko Schondiego i nie zauważyłem, że kolega z Chodzieży odjechał. Za łączką zaczyna się długi, piaszczysto-brukowy dość wyniszczający podjazd. Kolega z M4 puszcza koło a ja ruszam samotnie w pogoń za M2, na szczęście nie straciłem kontaktu wzrokowego. Jestem coraz bliżej.
Już prawie go mam, a tu kolejny podjazd, prawie piaskownica. Zakopuję się. Muszę zejść z roweru, przeprowadzić na bok i jechać dalej po trawie. Przy okazji poprawiam kierownicę i podnoszę sztycę, bo znowu lekko mi się obsunęła.
Dobra, trzeba gonić Chodzież!:) Tymczasem sam zostaję dogoniony przez zawodnika z Nutraxxa, na którego na mecie później wołali "Czesio". No więc Czesio ma piękną taktykę na demotywujące wyprzedzanie. Mianowicie, na krótko przed dojściem zawodnika, którego mozolnie goni przez parę kilometrów, rozpędza się i mija go na dużej prędkości, po czym zapewne na tętnie submaksymalnym leci tak jeszcze kawałek, do najbliższego zakrętu, a zatem dobrze, żeby cały manewr wykonywać możliwie blisko przed takowym:)
Prawie dałem się nabrać na tę sztuczkę. Jednak szybko się zorientowałem, że po wyprzedzeniu mnie, gość wcale nie zwiększa dystansu. Co więcej, na dłuższych prostych, z przodu widziałem też białą koszulkę kolegi z Chodzieży. I tak, niedługo później jechaliśmy już razem. Razem wrzeszcząc niemal błagalnie do każdego strażaka kiedy najbliższy bufet i złorzecząc, że już ponad 60 km i tylko jeden bufet do tej pory.
W końcu jest oaza. Tankuję bidon i każę sobie wylać butelkę wody na łeb:) Co ciekawe, "Czesio" się praktycznie nie zatrzymuje ponieważ ma tam swoich ludzi, którzy po prostu podmieniają mu bidon. 'Dojdziemy go' - mówię spokojnie do kompana z M2.
I mam rację, jeszcze przed Dziewiczą go wyprzedzamy i chyba ma zgon bo się nie podłącza. Mówiąc szczerze, ja też mam już dość, najbardziej przez ten upał. Mam cichą nadzieję, że drugi przejazd przez pętlę XC będzie okrojony choćby z jednego podjazdu. Taa, wiadomo czyją matką jest nadzieja...
Jestem naprawdę ujechany ale kolega z Chodzieży chyba jeszcze bardziej bo odchodzę mu na podjeździe jeszcze przed Dziewicą. Potem, w rynnie od strony parkingu nie mogę zrzucić na młynek i na ostanie 20 metrów schodzę z roweru. Masakra - jak sobie robiłem te pętle treningowo 5 razy, to ani razu nawet nie czułem potrzeby wrzucenia młynka. Ale co innego pętelki na treningu, a co innego 75-ty kilometr maratonu przy temperaturze 30 stopni. Po ostatnim podjeździe pod wieżę, czerep mi się dosłownie gotuje. Uff, jestem na górze!
Zjazd spokojnie, bo łatwo gdzieś wyrżnąć w tym stanie. Następne 2 kilometry dochodzę do siebie ale gdy wjeżdżam na białą szutrówkę odzyskuję wigor. W dodatku wiatr jest moim delikatnym sprzymierzeńcem więc daję nawet radę jechać około 30 km/h. 3 kilometry do mety, oglądam się za siebie. Nikoguśko. A więc nie będzie wyroku ze strony Kłosia, na który czekałem. Właściwie, to nie zastanawiałem się czy, tylko kiedy:)
Na metę wjeżdżam zmordowany ale szczęśliwy, szukając cienia. Pytam, sędziego który jestem. 9-ty? O! To może pudło będzie, nieśmiała myśl taka się pojawia. Ale nie, czwarty, a strata do trzeciego w M3 (i jednocześnie czwartego open) kolosalna - około 20 min.
Ktoś wie gdzie można znaleźć zdjęcia z tej imprezy?
(edit 2): O, znalazłem! Widać, że szczęśliwy na mecie, he he
1. Mateusz Rybczyński (M3): 3:02:48
.
.
9. Wojtek Sołtys aka josip (M3 - 4): 3:33:42
12. Mariusz Kłos aka Kłosiu (M3 - 5): 3:40:03
15. Michał Jaskółka aka Jasskulainen (M2 - 6): 3:43:59
18. Przemo Koper aka Rodman (M3 - 6): 3:53:29
19. Marcin Horemski aka z3waza (M4 - 3): 3:58:30 - pudło w kategorii!
21. Marek Jeszka aka Marc (M2 - 9): 4:04:07
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton
Bikecrossmaraton Dolsk
d a n e w y j a z d u
69.80 km
60.00 km teren
02:44 h
Pr.śr.:25.54 km/h
Pr.max:49.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:181 ( 95%)
HR avg:168 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3059 kcal
Rower:Lover
czyli wyścig z opuszczoną sztycą:)
Z wyniku i jazdy nie jestem zadowolony. Z woli walki i wydolności - jak najbardziej. Ale po kolei.
Do Dolska przyjeżdżamy z Markiem. Jesteśmy dobre 1,5 godz. przed startem ale kolejka po numerek jak stąd do Łodzi. Na szczęście mniej więcej w jej środku dostrzegamy kolegów z teamu i bezceremonialnie się wpychamy (jak ja nienawidzę takich kolesi:).
Tak czy inaczej, start zostaje przesunięty o pół godziny, a więc mamy czas zrobić rozgrzeweczkę i ustawić się, z radą nieobecnego dziś Rodmana, z przodu sektora.
Obsada doborowa - Kaiser, Krzywy, Halejak, Górski, bracie Banachowie, bracia Swat, Lonka... i tak bym jeszcze mógł wymieniać. Coś mi mówi, że nawet o top 50 open może być dzisiaj ciężko (i dobrze mi mówiło!).
Start honorowy i oczywiście wszyscy od razu ostro napierają. Kawałek przede mną niezły bałagan w peletonie, kilka osób leży (potem widziałem koło wygięte w 3 dupy). Dostrzegam Kłosia i staram się go trzymać. Po chwili dochodzimy i przeganiamy Jacka ale muszę co chwila podganiać żeby utrzymać koło Mariusza. Idzie jak kuna. Jest co raz dalej, do mnie z kolei dochodzi JP i też mi się po chwili urywa. Co jest?
No jakoś nie podaje dzisiaj nóżka. trzymanie się grupy przychodzi mi z ogromnym trudem, tętno podchodzi pod 180. Przecież tak nie ujadę 70 kilometrów...:(
Odpuszczam. Jadę moment sam, by za niedługo zostać wchłoniętym przez pociąg złożony co najmniej z kilkunastu wagonów. Tu powinno być łatwiej nie wypaść ze składu. I jest. Tylko, że ktoś zwraca mi uwagę na patyk wetknięty w przerzutkę. Fuck! Muszę go wyjąć bo jeszcze się urwie. Zjeżdżamy z asfaltu a za zakrętem dość stromy podjazd w piachu. Zatrzymuję się, wyjmuję patyk ale już nie dam rady ruszyć. Muszę wbiec, żeby nie zgubić grupy ale tracę kolejne siły.
Niewiele później już wiem czemu tak ciężko kręci mi się w siodle. Za słabo dokręciłem zacisk i sztyca się obsunęła. No rzesz! Co za błąd, jak bym pierwszy raz w maratonie jechał. Trzeba by ją podnieść ale jak tu się zatrzymać skoro pociąg jest ewidentnie intercity i nigdzie nie staje? Teraz wiem, że trzeba było wtedy odżałować, przystopować i poprawić defekt. Jeszcze bym miał czas nadrobić. A tak? Męczyłem się około 50 km zanim w końcu i tak zszedłem z roweru...
Wydaje mi się, że ciągle niedaleko z przodu, majaczy koszulka Goggle i sylwetka JP ale dystans jakoś się nie zmniejsza. Tym bardziej, że w moim peletoniku współpraca idzie ciężko. I jest to też moja wina bo wcale mi się nie pali żeby dać zmianę.
W końcu "sekcja XC" z podjazdem pod punkt widokowy. Tu trochę lepiej widać sytuację. JPBike jest rzeczywiście niedaleko ale za mną niebezpiecznie blisko jedzie też Jacgol... Tutaj zaczyna nas też doganiać czołówka mini, która startowała pół godziny po nas ale też miała krótszą pętlę.
Kawałek za Dolskiem dochodzi mnie "drugi czub" mini (miejsca 5-10, mniej więcej) a ja jak pipa zajeżdżam drogę Drogbasowi (sorry, krzaki były...). Próbuję się ich uczepić. Różnica prędkości nie jest duża ale jednak, ja dziś cienki jestem, no i sztyca...
Wreszcie ją poprawiam ale jestem już wypompowany. Chwilę później staje się nieuniknione - za plecami słyszę "Wojtas, to ty?". W głosie Jacgola słychać radość, co mimo wszystko jest miłe:) Jedziemy jakiś czas razem, między innymi przez punt pomiaru czasu.
Potem jest taki długi podjazd pod wiatr i po piachu. Tam mi odchodzi, i jeszcze Dave mnie przegania. Cały czas nie ma siły w nogach ale jest wola walki. Nie mogę go stracić z oczu! I tak siłą woli realizuję to założenie aż do przejazdu pod wiaduktem i tabliczki "Meta 9 km). Za nim znowu zaczyna się podjazd, wpierw bruk, potem asfalt. I albo mi się wydaje, albo dystans do Dawida się zmniejsza. O tak! Gdy do mety zostaje 5 km, jestem już przed nim. Końcówka to już samotna walka z jakimiś złowrogimi cieniami, które widziałem oglądając się za siebie:) Tym razem mocy w końcu wystarczyło.
Finisz i "złowrogi cień" zawodnika nr 498 (mój rówieśnik, jak się okazuje):
cypyright: Jacek Głowacki, wypatrzone przez Maksa (dzięki!)
Open: 58/176 (190 wystartowało)
M3: 27/63 (67 wystartowało)
Czas: 2:44:37
Strata do zwycięzcy Open i M3 zaraz (Bartosz Banach): 26:37
Starta do Kłosia: 8:37 (gratki, inna liga!)
Strata do JPBike'a: 2:18
Strata do Jacgola: 1:31 (brawo!)
Przewaga nad Dawidem: 0:09 (that was close:))
Przewaga nad Markiem: 11:10 (co raz mniej, gratki!)
Trasa fajna, na pewno o wiele ciekawsza niż rok temu, kiedy Dolsk był częścią cyklu Powerade. Oznakowanie wzorcowe, wyniki od razu, makaron smaczny, jednym słowem - Gogol się wyrabia:) Jeszcze tylko coś z tymi opłatami trzeba usprawnić.
Ciekawostka - Andrzej Kaiser, zwycięzca maratonu Powerade w Murowanej Goślinie tydzień temu na dystansie giga, był dzisiaj 8. Naprawdę mocna ekipa dziś się zjawiła.
Zdjęcia będą, jak będą, a myślę, że będą:)
Good bikes!
Kategoria Maraton, 50-100
Bikecross Maraton Łopuchowo
d a n e w y j a z d u
61.82 km
57.00 km teren
02:10 h
Pr.śr.:28.53 km/h
Pr.max:48.30 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Na miejsce zajeżdżamy z Rodmanem i jego młodzieżą. Tym razem młody jedzie mini a Przemo z jeszcze młodszym w foteliku będą jego wozem serwisowym:)
W miasteczku zawodów spotykam sporo znajomych - JPBike, Arturaszi, Z3waza, Michał, Krzychu z kosza. Wszyscy pocisną dziś mega.
W sektorze ustawiam się na pół godziny przed startem, w pierwszej linii. Trochę mnie martwi brak żeli - chciałem kupić na stoisku Torq'a ale dziś nie dojechali. W sumie dobrze się stało, bo energii mi nie zabrakło a trochę kasy zostało w kieszeni, he he.
Po starcie, na rozjazdowym asfalcie (nieco ponad 1 km) staram się trzymać czołówki z Radkiem Tecławem. Odpuszczam po skręcie w las, cisną prawie 40 dychy w terenie, to nie ma sensu. Wkrótce formuje się całkiem sensowna grupka, taki drugi pociąg wyścigu. Dochodzimy kolejnych zawodników, którzy odpadli z czołówki (mi. in. Hulaj, Piotr Kustoń, Michał Wiktor) a do nas z kolei dojeżdżają mocni kolarze, którzy startowali z dalszych sektorów (Jan Zozuliński, JPBike). Pociąg liczy chyba ze 12 wagoników i pędzi przez Puszczę Zielonkę z średnią prędkością 32-34 km/h.
W taki składzie dojeżdżamy do sekcji XC na Dziewiczej. Jestem gdzieś w środku stawki, staram się nie popełnić błędu. Po drugim podjeździe w rynnie tracę jakieś 10 m. do Jacka. Na killera wpadam zaraz za nim i mam plan zjechać torem, który on wybierze, bo to wszak rasowy góral. Jakoś dziwnie wybrał:-) Na górze jadę środkiem - uskok a za nim głęboki piach. Przednie koło obraca się w poprzek i gleba. Szybko się zbieram i ruszam w pogoń, bo zdążyło mnie wyprzedzić 4 zawodników. Wszystkich ich łykam na singlowym podjeździe niebieskim szlakiem.
Gdy opuszczam sekcję Dziewiczej, widzę jakieś 100 m. przed sobą Jacka i zawodnika w stroju Saxo Bank. Muszę dojść! Na szczęście jest moc - jadę ostro, co chwila staję na pedałach i dokręcam na wyjściach z zakrętu. Ale dystans do dwójki przede mną mimo to zmniejsza się strasznie wooolno. Czemu oni tak gnają? Po chwili, na otwartym odcinku poznaję odpowiedź. Kolejne 100 m. przed nimi jedzie 5 zawodników, czoło naszego pociągu sprzed Dziewiczej.
Wreszcie Jacek dochodzi pociąg przed nim. Ja w pewnym momencie mam ich na wyciągnięcie ręki a tu niespodziewany zakręt w lewo, piach, i znowu mi odjechali. Przez moment myślę, że już pozamiatane. Prawie bym odpuścił... To byłby błąd, bo 5 minut później w końcu jestem z nimi, po 15 kilometrach samotnej pogoni.
Na 10 kilometrów przed metą zaczynają się kolarskie szachy. Wszyscy się czają zbierając siły na finisz, nikt nie chce pociągnąć grupki. No to wychodzę na czoło, żeby potem nie marudzili, że się wiozłem jak ich objadę na mecie:-) Jadę 2 kilometry na szpicy ale nikt nie daje zmiany. W końcu zwalniam i zjeżdżam na lewo, w stylu iście szosowym. Kawałek dalej na zjeździe w głębokim piachu skacze Hulaj. Nieźle to sobie wykoncypował ale kasujemy go.
Właściwy atak poszedł jakieś 2,5 kilometra przed metą, o dziwo znowu na zjeździe, tyle, że dość wyboistym. Przy prędkości ponad 40 km/h ciężko utrzymać kierę. Na asfalt wychodzę na 4-tej pozycji - 20 metrów przede mną Hulaj i dwaj bracia z Great Poland Bike Team. Jest pod górkę ale jedziemy znowu blisko 4 dychy. Dochodzę tą trójkę ale właśnie wtedy poprawiają... Przed stadionem jest jeszcze nawrót o 180 stopni i 2 wiraże pod kątem prostym na trawie. Na pierwszym z nich ktoś mi zahacza koło i tylko cudem unikam gleby, tracę kolejne 2 pozycje. Ostatnia prosta, resztkami sił odpieram czyjś atak i wygrywam o pół koła - to był JPBike.
Ostatecznie jestem 4 w M3, do trzeciego (Hulaj) straciłem 5 s., do drugiego (Piotr Kustoń) - 7 s. Ajaj, tak blisko pudła to jeszcze nigdy nie byłem.
Czas oficjalny: 2:09:52
Strata do zwycięzcy open (Radosław Tecław): 15:15
Strata do zwycięzcy M3 (Zbigniew Górski): 12:32
M3: 4/31
Open: 15/114
Jestem naprawdę zadowolony z formy chociaż niedosyt jest, zabrakło niewiele. Cieszę się, że ni było odcięcia, wręcz zabrakło mi jeszcze jakichś 15 kilometrów (przyzwyczaiłem się do tych giga ostatnio, he he).
Teraz czekam niecierpliwie na wyniki końcowej generalki (a jak znam życie, oraz organizatora tych, tu zacytuję pana Gogolewskiego - "profesjonalnych imprez dla amatorów", to wskazana byłaby cierpliwość). Z moich obliczeń wynika, że mogę się otrzeć o pudło w M3. Już mnie wkurzają te otarcia:)
Początek finiszu (końca) w tumanach kurzu, lecieliśmy tam około 40 km/h. Na pierwszym planie bracia z Great Poland Bike Team - każdy wicemistrz klasyfikacji generalnej Bikecrossmaratonu Wielkopolska w swojej kategorii - M2 i M3.
Idę jak czołg:-)
P.S. A młody Szymon Koper ukończył mini na dystansie 32 km i nawet zebrał kilka damskich skalpów:-). Ja w wieku 9 lat to bym się popłakał w połowie, i tyle by było z maratonu:-) Oj, będzie z niego zawodnik.
Good bikes!
Kategoria Maraton, 50-100
Maraton MTB Michałki 2011
d a n e w y j a z d u
103.74 km
101.00 km teren
04:36 h
Pr.śr.:22.55 km/h
Pr.max:47.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Potworny maraton:) Ujechałem się bardziej niż na giga w Międzygórzu.
Popełniłem całą masę błędów taktycznych i technicznych, tak że pomimo pierwszego w życiu szerokiego podium, nie jestem do końca zadowolony z tego startu.
Czas oficjalny: 4:39:52
Open: 17/35
M3: 6/13
Strata do zwycięzcy (Sebastian Swat): 38:20
Strata do zwycięzcy M3 (Daniel Pertek): 18:22
**********************************************
Pobudka o 6:20. Pierwsza rzecz jaką widzę po wyciągnięciu śpiochów z oka to... flak w przednim kole ścigacza, FUCK! Dzień wcześniej zmieniałem opony na Race Kingi i przyciąłem przy tej okazji 2 dętki. Dlatego musiałem założyć jakąś połataną zapasówkę i tak to się skończyło:( Na szczęście Kłosiu znalazł coś jeszcze u siebie i poratował kolegę). Ruszamy zatem parę minut po 7 richtung Wieleń. Na miejscu duże zaskoczenie - rejestracja i odebranie numerka zupełnie bez kolejki! Super, to mi daje czas na zmianę dętki, a wiadomo, że w przypadku moich obręczy nie jest to takie trywialne. Zresztą czuję się trochę jak saper - margines błędu zerowy bo więcej dętek już nie mamy. Udaje się, uff...
Potem zmagam się jeszcze trochę z założeniem koszulki i gdy zaczynam już rzucać mięsem odkrywam, że spiąłem sobie przód z tyłem agrafką od numeru:) (stres). W sektorze ustawiamy się na jakieś 15 min. przed startem, oczywiście jesteśmy daleko. Obok pełno znajomych twarzy - Młodzik, Bloom, JPBike, Marc, JacGol, Zbyszek, Maks, Dave...
Punkt 11 start! Napieram ostro do przodu. Tym razem nie mam problemu z wejściem od razu na wysokie obroty. Pomaga podwójna kawa z Orlenu i PowerBar przeżuty chwilę wcześniej. Cisnę równo 45 km/h po asfalcie i przesuwam się w górę stawki. Ktoś macha do mnie ręką na poboczu - to Rodman! Przy tym pędzie ledwo go rozpoznałem, he he.
Przy zjeździe w teren, mam już w miarę przyzwoitą pozycję. Przez jakiś czas jadę za Młodzikiem ale potem na piaszczystym podjeździe jakiś gość zajeżdża mi niespodziewanie drogę i zaliczam pierwszą z 5 dziś niegroźnych gleb. Szybko się zbieram i cisnę dalej. Do rozjazdu mega/giga jedzie mi się bardzo dobrze, prowadzę mały pociąg, w którym jadą Kłosiu i Wojtek Jurasz na przełajówce. Wkrótce doganiamy Dave'a, późniejszego zwycięzcę w klasyfikacji medyków na mega. Grupka jest całkiem mocna, niestety niemal wszystkie wagoniki jadą dziś krótszą pętlę a w składzie dalekobieżnym zostajemy tylko Kłosiu i ja.
Zaczyna się taka jakby sekcja XC po całkiem stromych wyniesieniach morenowych. Ostry podjazd. Ambitnie próbuję wjechać w siodle ale glebię parę metrów przed szczytem. Z tyłu słyszę tylko śmiech Kłosia, ale dobrze, że tam był bo bym nie zauważył, że zgubiłem żel.
Jedziemy razem około 20 km, trasa cały czas bardzo urozmaicona, interwałowa, pełna niespodziewanych skrętów z wygodnego szutru w jakieś piachy i wyboje ("k... ale wymyślają":). Na punkcie pomiaru czasu jesteśmy 15 i 16 open, przed nami jest ktoś blisko bo słyszymy piknięcie.
Bufet. Nie wiedzieć po co zwalniam i łapię butelkę z wodą (mam 2 bidony a w każdym z nich jeszcze picie). Próbuję się napić ale znowu rowerem telepie, do tego trasa odbija w lewo po piachu. Wywalam butelkę (mam nadzieję, że to jeszcze strefa zrzutu) ale Kłosiu zdążył odskoczyć. Jadę 32 km/h ale nie doganiam go, wręcz przeciwnie - dystans się powiększa. Widzę, że dochodzi zawodnika (a właściwie zawodniczkę, bo to Magda Hałajczak) przed nami. Nie mam siły gonić i jadę własnym tempem.
No to pięknie się zapowiada - 50 kilometrów samotnego rzeźbienia w g..., no chyba, że mnie ktoś dojdzie. Ku swojemu zdziwieniu, doganiam jednak Magdę. Mówi, że nie ma dzisiaj dnia (miło mi, he he) i pyta czy jakieś kobiety widziałem. Ostatnią chyba ze 30 kilometrów temu. Siada mi na kole i nie puszcza:) Na jakimś strasznie wyboistym zjeździe pot wpada mi do oka i piecze tak niemiłosiernie, że muszę się zatrzymać bo nie widzę gdzie jadę (mści się brak chusty). Znowu zostaję sam. Za chwilę kolejna gleba w jakichś koleinach. Teraz to już jest naprawdę źle - "ten maraton jest poj...ny", "trasa wybitnie nie dla mnie", "k...., ostatni raz przyjechałem na te zasr...e Michałki" itd, itp.:-):-).
Odżywam kiedy znów doganiam liderkę klasyfikacji kobiet - "gdzieś ty się podziewał?":-) "a, widoczki se podziwiałem:)". Częstuję piciem z mojego bidonu i lecimy razem. Do 3, ostatniego bufetu. Tam się muszę zatrzymać bo a) czuję ssanie w żołądku, b) dundle mi lecą, c) mam żel ale nie oderwałem wcześniej folii z tubki:), d) w bidonach susza. Czuję, że Magdę i tak dogonię. Niespodziewanie, gdy uzupełniam bidon, z tyłu wyłania się Jacek i przemyka obok bufetu łapiąc tylko wodę w locie. Kończę mój popas i rzucam się za nim. Jak na złość akurat jest długi podjazd po bruku a JP to urodzony góral. Wjeżdżamy w las a po chwili zaczyna się szybki zjazd singlem. Osobą bezpośrednio przede mną nie jest już Jacek tylko Hałajczakowa, która robi efektowne OTB na moich oczach. Pomagam się dziewczynie pozbierać (dociekliwych uprzedzam - resuscytacja nie była konieczna) i pytam czy wszystko ok? Twierdzi, że tak. Jeszcze się upewniam i jadę dalej, bo akurat dogonił nas jeszcze jakiś biker.
Mocno ciśnie, chyba chce mnie zgubić. Jestem już naprawdę ujechany ale nie daję się. Tak nas pochłania to ciśnięcie, że przeoczamy strzałkę i gubimy trasę. Nadłożyliśmy pewnie około kilometra ale tracimy też cenne minuty na dyskusje i rozglądanie się dookoła. Później na mecie, okazało się, że w tym czasie wyprzedziła nas Hałajczak i Młodzik (który z kolei pogubił trasę wcześniej).
W końcu odnajdujemy oznakowanie i kręcimy dalej. Jedyna bodaj kałuża (a raczej bagienko) na trasie jest na tyle głęboka i szeroka, że trzeba centralnie przez nią przejść w bród. Ach to chłodzenie stóp:-) Na jakieś 15 kilometrów przed metą łączymy się z trasą mini i wreszcie trasa robi się łatwiejsza (twardo, prosto, płasko). Blat, równe tempo (około 27 km/h) i stopniowo odjeżdżam koledze. Na tyle daleko, że nawet przeoczenie zjazdu w prawo na łączkę za wiaduktem kolejowym nie kosztuje mnie utraty pozycji. Na właściwy tor przywołują mnie gwizdki panów policjantów:-)
7 kilometrów do mety. No, dojadę, mimo, że jest pod wiatr. Jeszcze to cholerne kartoflisko i już jestem na stadionie, dopingowany na ostatnim okrążeniu przez kolegów. Zaraz za metą dopada do mnie paparazzi (red. Kurek) wypytując o biografię i życie zawodowe. No tak, cena sławy i sukcesów:-)
Okazuje się, że jestem 6 w M3 i stanę na szerokim podium oraz dostanę dyplom. O yeah! Do Kłosia straciłem 12 minut (brawo!), Do Jacka 3,5, do Młodzika nieco pond 2.
Nie będę ściemniał, że mogłem to pojechać o wiele szybciej. Ten maraton jest dla mnie zbyt interwałowy i zbyt piaszczysty. Ale mogłem na pewno mniej czasu stracić na postojach, gubieniu trasy czy bezsensownych glebach, które dodatkowo wytrącają z rytmu. 4:30 na pewno było realne. Zadecydowały szczegóły.
Cały Emed pojechał REWELACYJNIE! (bardzo dobre wynika Maksa i Zbyszka w M4) Drużynówkę wygraliśmy w cuglach, szkoda tylko, że nikt nie prowadził takiej klasyfikacji...
P.S. Względem mojego wyniku z 2009 poprawiłem się o godzinę i 40 minut...:-)
Zdjęcie dyplomatyczne:) Copyright JPBike
Good bikes!
Kategoria Hardcore, >100, Maraton