Bikecrossmaraton Dolsk
d a n e w y j a z d u
69.80 km
60.00 km teren
02:44 h
Pr.śr.:25.54 km/h
Pr.max:49.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:181 ( 95%)
HR avg:168 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3059 kcal
Rower:Lover
czyli wyścig z opuszczoną sztycą:)
Z wyniku i jazdy nie jestem zadowolony. Z woli walki i wydolności - jak najbardziej. Ale po kolei.
Do Dolska przyjeżdżamy z Markiem. Jesteśmy dobre 1,5 godz. przed startem ale kolejka po numerek jak stąd do Łodzi. Na szczęście mniej więcej w jej środku dostrzegamy kolegów z teamu i bezceremonialnie się wpychamy (jak ja nienawidzę takich kolesi:).
Tak czy inaczej, start zostaje przesunięty o pół godziny, a więc mamy czas zrobić rozgrzeweczkę i ustawić się, z radą nieobecnego dziś Rodmana, z przodu sektora.
Obsada doborowa - Kaiser, Krzywy, Halejak, Górski, bracie Banachowie, bracia Swat, Lonka... i tak bym jeszcze mógł wymieniać. Coś mi mówi, że nawet o top 50 open może być dzisiaj ciężko (i dobrze mi mówiło!).
Start honorowy i oczywiście wszyscy od razu ostro napierają. Kawałek przede mną niezły bałagan w peletonie, kilka osób leży (potem widziałem koło wygięte w 3 dupy). Dostrzegam Kłosia i staram się go trzymać. Po chwili dochodzimy i przeganiamy Jacka ale muszę co chwila podganiać żeby utrzymać koło Mariusza. Idzie jak kuna. Jest co raz dalej, do mnie z kolei dochodzi JP i też mi się po chwili urywa. Co jest?
No jakoś nie podaje dzisiaj nóżka. trzymanie się grupy przychodzi mi z ogromnym trudem, tętno podchodzi pod 180. Przecież tak nie ujadę 70 kilometrów...:(
Odpuszczam. Jadę moment sam, by za niedługo zostać wchłoniętym przez pociąg złożony co najmniej z kilkunastu wagonów. Tu powinno być łatwiej nie wypaść ze składu. I jest. Tylko, że ktoś zwraca mi uwagę na patyk wetknięty w przerzutkę. Fuck! Muszę go wyjąć bo jeszcze się urwie. Zjeżdżamy z asfaltu a za zakrętem dość stromy podjazd w piachu. Zatrzymuję się, wyjmuję patyk ale już nie dam rady ruszyć. Muszę wbiec, żeby nie zgubić grupy ale tracę kolejne siły.
Niewiele później już wiem czemu tak ciężko kręci mi się w siodle. Za słabo dokręciłem zacisk i sztyca się obsunęła. No rzesz! Co za błąd, jak bym pierwszy raz w maratonie jechał. Trzeba by ją podnieść ale jak tu się zatrzymać skoro pociąg jest ewidentnie intercity i nigdzie nie staje? Teraz wiem, że trzeba było wtedy odżałować, przystopować i poprawić defekt. Jeszcze bym miał czas nadrobić. A tak? Męczyłem się około 50 km zanim w końcu i tak zszedłem z roweru...
Wydaje mi się, że ciągle niedaleko z przodu, majaczy koszulka Goggle i sylwetka JP ale dystans jakoś się nie zmniejsza. Tym bardziej, że w moim peletoniku współpraca idzie ciężko. I jest to też moja wina bo wcale mi się nie pali żeby dać zmianę.
W końcu "sekcja XC" z podjazdem pod punkt widokowy. Tu trochę lepiej widać sytuację. JPBike jest rzeczywiście niedaleko ale za mną niebezpiecznie blisko jedzie też Jacgol... Tutaj zaczyna nas też doganiać czołówka mini, która startowała pół godziny po nas ale też miała krótszą pętlę.
Kawałek za Dolskiem dochodzi mnie "drugi czub" mini (miejsca 5-10, mniej więcej) a ja jak pipa zajeżdżam drogę Drogbasowi (sorry, krzaki były...). Próbuję się ich uczepić. Różnica prędkości nie jest duża ale jednak, ja dziś cienki jestem, no i sztyca...
Wreszcie ją poprawiam ale jestem już wypompowany. Chwilę później staje się nieuniknione - za plecami słyszę "Wojtas, to ty?". W głosie Jacgola słychać radość, co mimo wszystko jest miłe:) Jedziemy jakiś czas razem, między innymi przez punt pomiaru czasu.
Potem jest taki długi podjazd pod wiatr i po piachu. Tam mi odchodzi, i jeszcze Dave mnie przegania. Cały czas nie ma siły w nogach ale jest wola walki. Nie mogę go stracić z oczu! I tak siłą woli realizuję to założenie aż do przejazdu pod wiaduktem i tabliczki "Meta 9 km). Za nim znowu zaczyna się podjazd, wpierw bruk, potem asfalt. I albo mi się wydaje, albo dystans do Dawida się zmniejsza. O tak! Gdy do mety zostaje 5 km, jestem już przed nim. Końcówka to już samotna walka z jakimiś złowrogimi cieniami, które widziałem oglądając się za siebie:) Tym razem mocy w końcu wystarczyło.
Finisz i "złowrogi cień" zawodnika nr 498 (mój rówieśnik, jak się okazuje):
cypyright: Jacek Głowacki, wypatrzone przez Maksa (dzięki!)
Open: 58/176 (190 wystartowało)
M3: 27/63 (67 wystartowało)
Czas: 2:44:37
Strata do zwycięzcy Open i M3 zaraz (Bartosz Banach): 26:37
Starta do Kłosia: 8:37 (gratki, inna liga!)
Strata do JPBike'a: 2:18
Strata do Jacgola: 1:31 (brawo!)
Przewaga nad Dawidem: 0:09 (that was close:))
Przewaga nad Markiem: 11:10 (co raz mniej, gratki!)
Trasa fajna, na pewno o wiele ciekawsza niż rok temu, kiedy Dolsk był częścią cyklu Powerade. Oznakowanie wzorcowe, wyniki od razu, makaron smaczny, jednym słowem - Gogol się wyrabia:) Jeszcze tylko coś z tymi opłatami trzeba usprawnić.
Ciekawostka - Andrzej Kaiser, zwycięzca maratonu Powerade w Murowanej Goślinie tydzień temu na dystansie giga, był dzisiaj 8. Naprawdę mocna ekipa dziś się zjawiła.
Zdjęcia będą, jak będą, a myślę, że będą:)
Good bikes!
Kategoria Maraton, 50-100
komentarze
Kilka zdjęć z mojego aparatu do ściągnięcia tutaj: farmacja.srg.pl/dolsk.rar
Pozdrawiam!
Jakieś tam fotki są u mnie.
Aaaa - ja też nienawidzę takich kolesi ale jak mawiał klasyk - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :D