josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Gogol Pobiedziska MINI

d a n e w y j a z d u 19.53 km 19.53 km teren 00:45 h Pr.śr.:26.04 km/h Pr.max:47.00 km/h Temperatura: HR max:185 ( 97%) HR avg:172 ( 90%) Podjazdy:241 m Kalorie: 909 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 19 sierpnia 2018 | dodano: 30.08.2018


I znowu grubo po czasie te relacyjka. To już nie tylko kurz bitewny opadł, ale i sporo wody w na wpół wyschniętych dopływach Warty upłynęło.

Tym razem org zaserwował nam wyścig po rundach (3), właściwie po jednej pętli o długości 6,5 km. Takie niby XC, tylko sama trasa łatwiejsza, mimo wszystko bardziej maratonowa.

Na miejsce dojeżdżam ze Staszkiem, przyszłym triumfatorem jak się okazało.
Robimy rundkę zapoznawczą i wbijamy się de sektora, bo na tak krótkim dystansie szczególnie ważne jest by stać z przodu.

Przed startem, uśmiechnięty w końcu:)
Przed startem, uśmiechnięty w końcu:) © Josip

Start mini został rozdzielony w ten sposób, że w sesji porannej (o 10) jedzie tylko sektor top 100, kategorie M2 i M3 o 10:00, a pozostałe o 10:01. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce opóźniony przyjazd karetki spowodował przesunięcie startu o 15 minut.
Notabene, udało się dzięki temu Szymonowi Matuszakowi, który spóźnił się parę minut.

No dobra, a teraz sam wyścig.
Start z 1 linii
Start z 1 linii © Josip

Stoję w pierwszej linii, pomny wcześniejszych doświadczeń planuję tym razem nie przespać startu, adrenalina buzuje, a tętno przekracza 100 jeszcze przed sygnałem.
Wreszcie poszli!

Krótko po starcie wyprzedzam Szimiego i wysuwam się na prowadzenie! Nie wiem do końca po co, emocje biorą górę nad rozumem:) Tak jadę przez blisko 2 km, aż w końcu za mocno wyrzuca mnie na jednem zakręcie i tracę prowadzenie. Mija mnie Szimi, a chwilę po nim Staszek. Nie daję rady usiąść na kole. Po chwili wyprzedza mnie jeszcze Krzysiek Borkowski i Adrian Prymowicz. W sumie nic dziwnego, wszyscy oni byli dotąd ode mnie wyraźnie mocniejsi. Jadę więc na 5-tym miejscu, a na kole mam 2 mocnych z M3 (M. Krzewina, z którym rywalizuję w generalce oraz A. Kaczmarek z Rybek) i jednego z M2.

Koniec I pętli
Koniec I pętli © Josip

Przejeżdżamy razem całą pętlę, na drugiej schodzę z prowadzenia, żeby ktoś inny podyktował tempo. A to jest naprawdę mocne, tętno cały czas w górnych strefach, doganiamy Adriana, który odpadł z czołówki.

Koniec II pętli
Koniec II pętli © Josip

Widać, że my tak na poważnie:)
Widać, że my tak na poważnie:) © Josip

Na początku 3 pętli wszystko zaczyna się delikatnie rwać i Adam z rybek ucieka nieco do przodu. Trudno, pudła w kategorii i tak nie będzie, staram się kontrolować przede wszystkim Krzewinę. Podejmuję jedną próbę ataku, ale nieudaną - dospawali. Chwilę potem zwalone drzewo, gdzie trzeba się wypiąć z pedałów i przeskoczyć. Jakoś niezgrabnie mi to poszło (szczególnie powrotne wpinanie) i w efekcie tracę kilka sekund do rywala z M3 i dwóch młodych M2. Niestety do mety już niedaleko, cisnę ile wlezie, ale dystans się nie zmniejsza. I tak wpadam na metą, 10 sekund za wspomnianą grupką, szkoda, bo te 10 sekund kosztowało mnie szerokie pudło open.

Jadę sam, więc to chyba koniec III pętli
Jadę sam, więc to chyba koniec III pętli © Josip

Staszek rozwalił system i objechał Szimiego na finiszu, tym samy wygrywając ogóra, brawo!
Mi na pocieszenie pozostaje najlepsze miejsce open w historii startów u Gogola i najmniejsza (również procentowo) strata do zwycięzcy, co owocuje aż 387 (97%) punktami do generalki.

Na pewno jest postęp. Sęk w tym, że u innych również:)

Czas: 00:45:40
Open: 8/234
M3: 6/76
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Staszek): 1:28



Good bikes!


Kategoria <20, Maraton, MTB

Gogol Suchy Las Mini

d a n e w y j a z d u 34.34 km 6.00 km teren 01:16 h Pr.śr.:27.11 km/h Pr.max:52.60 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:330 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 5 sierpnia 2018 | dodano: 09.08.2018


Oj, gdybym tak jeszcze umiał się przepchnąć na starcie i pójść w trupa od samego początku, a nie od drugiego kilometra! Gdybym..


Tym razem wiedziałem, że o pudło w kategorii będzie mega ciężko, choć to tylko mini. Zjawili się Szymon Matuszak, Krzysztof Borkowski, Grzegorz Podgórski i mój teamowy kolega - Staszek, z którym dzień wcześniej robiłem objazd trasy. Ponadto oczywiście jeszcze wielu innych, ale ta czwórka wydawała mi się poza zasięgiem, i rzeczywiście taka była.

Krótko po starcie - więcej już nie mogę stracić
Krótko po starcie - więcej już nie mogę stracić © Josip

Start, jak już napisałem wyżej przeciętny, skupiam się przede wszystkim na uniknięciu gleby w głębokich koleinach. Tracę kilka pozycji, ale gdy mija mnie Filip Kaczanowski, postanawiam już za wszelką cenę trzymać koło. Udaje się, na asfalcie przez poligon formuje się peleton tak na oko z 30-osobowy, a z przodu jeszcze pewnie koło 20 zawodników.


Atakuję na ostatniej zmarszczce przed ruinkami, bo chcę pierwszy wjechać w teren. Specjalnie robię skosy, żeby utrudnić złapanie koła. To działa! Po skręcie w teren mam na kole tylko jednego zawodnika. Ciśniemy razem i stopniowo dochodzimy kolejnych, ale niestety ten kolega z M2 ucieka mi na końcu podjazdu wzdłuż DDR.

Końcówka 1 pętli, przede mną widzę skalp:)
Końcówka 1 pętli, przede mną widzę skalp:) © Josip

Pod koniec pętli doganiam jednego mocnego gościa (też z M3) i potem pięknie współpracujemy na ponownym przejeździe asfaltem. Gość jest mocniejszy ode mnie na prostych i naprawdę muszę się zagiąć, żeby utrzymać koło. Natomiast na piachach i roller-costerach poligonu, to on zostaje z tyłu (ostatecznie na mecie byłem minutę przed nim). Cisnę więc samotnie do samego końca (większość drugiej pętli) i na metę wjeżdżam nieco ponad 4 minuty po zwycięzcach (P. Marciniak z M2 i S. Matuszak z M3)). Całkiem przyzwoicie. Do 6-tego open i 4-tego M3 Grześka Podgórskiego straciłęm 1,5 minuty, z czego zapewne 1/3 na samym starcie. Gdybym jechał z nim (z nimi), to myślę, że by mi nie odjechali. Ale dobra, spekulacje na bok - trenuję dalej bo szansa na pudło w generalce rośnie, a i w jakimś ścigu też bym w końcu chętnie jakiś pucharek zgarnął:).

Ja uśmiechnięty na maratonie - rzadkie ujęcie:)
Ja uśmiechnięty na maratonie - rzadkie ujęcie:) © Josip

Trasa fajna, niby banał, ale było się gdzie zmęczyć, jak również zyskać dzięki technice. Szkoda, że spora część przebiega przez teren poligonu, bo chętnie włączyłbym ją sobie do moich treningów. A daleko nie mam - w najbliższym punkcie około 1 (słownie jeden) kilometr w linii prostej od domu:)


Czas: 01:16:28
Open: 12/255
M3: 5/75
Strata do zwycięzcy Open (P. Marciniak) i M3 (S. Matuszak): 04:17



Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB

Śnieżnik Challenge

d a n e w y j a z d u 47.73 km 47.00 km teren 03:02 h Pr.śr.:15.74 km/h Pr.max:64.10 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1527 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 14 lipca 2018 | dodano: 17.07.2018

Wyścig w pięknej miejscowości, w ‘moich górach’, powrót tam, gdzie przed laty maratony robił sam Golonko - nie, tego nie mogłem odpuścić:).

W przeddzień wyścigu lało niemal cały dzień. Dopiero późnym popołudniem trochę się rozpogodziło, więc wyskoczyłem na małą rozkrętkę łydy, oswajanie z górskim terenem i rekonesans fragmentu trasy. A był to akurat jeden z bardziej grząskich i błotnych jej fragmentów, więc optymizmem to nie napawało.


Na szczęście nazajutrz obudziło mnie piękne słońce, do tego rzut oka na listę startową w necie i.. od razu optymizm wrócił:) Dojechałem, przebrałem się, odebrałem numer i pojechałem na małą rozgrzewkę. Przy okazji dojrzałem kilku asów i już wiedziałem, że 4-tego miejsca tym razem nie będzie, he he (lesson learned - never trust the start list).


Krótko przed startem zrobiło się nagle ciemno i ponuro, siadł prąd i balon startowy się na nas obalił, a z pierwszego bufetu przyszedł meldunek o nawałnicy, taa..

Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki
Pierwszy podjazd, jeszcze czyściutki © Josip

Dobra, ruszyli. W delikatnym kapuśniaku, od razu pod górkę. Łapię dobry rytm i trzymam się gdzieś koło 20 miejsca w stawce, z tym, że start dla mini i mega jest wspólny, więc nie jest źle. Peleton się dość szybko rozciąga na 4-kilometorwym podjeździe, znajduję swoją grupkę i tak ciśniemy we 3 czy 4. Pierwszy zjazd, krótki, ale po mokrym. Coś dziwnie dupnęło pod tyłkiem, oj, tyko nie to. Za chwilę - kompletny flak, czyli jednak TO:(


Na szczęście mam dętkę, łyżki i pompkę, ale w trakcie zmieniania moje myśli oscyluję między a) wycofać się, b) jednak pojechać to mini chociaż. W międzyczasie wyprzedzają mnie niemal wszyscy, bo to przecież blisko od startu.
Po 9 minutach wsiadam na rower i jadę jednak dalej. Ostrożnie, bo jest ślisko, a wyniku i tak już nie będzie. Poza tym - więcej dętek nie mam.


Oczywiście wyprzedzam pełno ludzi, szczególnie na asfaltowej ściance, fragmencie drogi na Przekaźnik. Potem mega błoto na szlaku wokół Czarnej Góry, niektórzy aplikują sobie spa:) Bufet olewam, zjazd ale bez oksów, bo już nic przez nie nie widzę, błoto leci do oczu, nie wyprzedzam..


No, w końcu podjazd. I do tego ciężki - długi po kamieniach i stromy, znany mi z Golonkowych maratonów. Całość w siodle i od razu ze 15 pozycji do przodu.


Rozjazd mini/mega, pytam się ilu skręciło na mega, 42, ok, to będę 43-ci:)


Jedzie mi się coraz lepiej, pewniej, oswajam się z błotem i śliskim podłożem, a pod górę nóżka kręci aż miło. Mijam kolejnych zawodników, aż nadchodzi ściana płaczu - długa na kilometr, 140 m w pionie, podłoże luźne, trakcja słaba (Segment 'Od Strumienia' na Stravie). Mam 2 uślizgi z podpórką, po których mega trudno jest ruszyć, ale jakoś daje radę. Wreszcie widzę schronisko pod Śnieżnikiem, to znaczy, że jesteśmy wysoko, a trasa cała czas prowadzi w górę (najwyższy punkt trasy to 1285 m. npm. - jest w PL maraton MTB, gdzie wjeżdża się wyżej, nie licząc Uphill Śnieżka?).


Po osiągnięciu tej kulminacyjnej wysokości, następuje najdłuższy zjazd wyścigu, na którym kilka osób mnie wyprzedza. Jakoś wyjątkowo mnie to irytuje i daje takiego powera, że na kolejnym podjeździe wycinam ich wszystkich i postanawiam, że już mnie więcej nie zobaczą. “Nie hamuj jak pipa!", mówię sobie w myślach. Gdybym miał v-brake’i, to chyba bym sobie linki zluzował:) Przy tarczówkach muszę się zdać na siłę mentalną, ale to też działa.


Z ostatnich 10 km jestem najbardziej zadowolony - ciągle power na podjazdach i flow na zjazdach. Pomogło na pewno to, że było trochę bardziej sucho, ale wiele siedzi w głowie.

Końcówka, już się nie boję prędkości:)
Końcówka, już się nie boję prędkości:) © Josip

Przed metą znów powiało Golonką. Bo wpierw, już w Międzygórzu, nastąpiło nagłe odbicie w górę i jeszcze kilometr podjazdu na zmęczone giry, a dosłownie przed samą metą, zjazd do wąwozu, tam coś a la rock garden, przejazd przez strumień i singielek z agrafkami. Fajne to:)


Końcówka, rock garden part 1
Końcówka, rock garden part 1 © Josip

Końcówka, rock garden part 1
Końcówka, rock garden part 1 © Josip

Końcówka, przez strumień
Końcówka, przez strumień © Josip

Na metę wjeżdżam 20-ty open i 8 M3. Przygodę z dętką szacuję na łącznie jakieś 15 min w plecy (zmiana, mała załamka, wyprzedzanie, jazda ze słabszymi, co daje złudne poczucie, że jedzie się mocno). Krótko mówiąc - pudła i tak by nie było:) Ciekawostka - na pierwszym międzyczasie byłem 56-ty z mega, czyli ostatni.

Zato zdjęć mam mnóstwo, bo maraton, mimo że mocno obsadzony, to jednak kameralny był.


Czas: 3:11:41
Open: 20/56
M3: 8/23
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (R. Alchimowicz): 57:42 (DRAMAT)



Good bikes!


Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB

Gogol Binduga MINI

d a n e w y j a z d u 25.75 km 25.75 km teren 01:04 h Pr.śr.:24.14 km/h Pr.max:52.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:351 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 8 lipca 2018 | dodano: 17.07.2018

Przejazd przez Trojankę
Przejazd przez Trojankę © Josip

Tak w skrócie:

  • rozgrzałem się porządnie bo na zawody przyjechałem rowerem, równe 13 km z domu
  • było gorąco, sucho, piaszczyście, czyli trasa pyliła
  • objazd trasy zrobiłem 2-krotnie w ostatnich tygodniach (raz sam, raz niby z orgiem, ale się spóźniłem) i do niczego mi się on nie przydał, ponieważ trasa była zupełnie inna niż na wcześniejszych edycjach. Nie było roller costera nad Wartą i nie było wąwozu, były ciekawe single i strome podjazdy
  • sam wyścig to ogień od początku… nie, wróć - sam wyścig to ogień od mniej więcej 2-giego kilometra bo start miałem jak zwykle słaby, albo jeszcze słabszy
  • chyba część czołówki gdzieś źle skręciła na początku, co ułatwiło mi nawiązanie z nią kontaktu jak już się przepaliłem
  • gleby tym razem nie było, ale na zjazdach traciłem (nieee, no co ty!?), bo rozjeżdżonych ciężkim sprzętem kolein i zdradliwych piachów nie brakowało
  • po przejeździe przez Trojankę i następującej po niej piaskownicy, zaciągnął mi łańcuch, co najprawdopodobniej kosztowało mnie miejsce w top 10 Open, bo mi właśnie wtedy grupka (trzech pierwszych z M4) odjechała na 15 s., a że do mety był niecały kilometr, to nie dałem rady dojść
  • w swojej kategorii byłem 4-ty, ale to już chyba nie ma większego sensu pisać, standard. Napiszę jak kiedyś będzie inaczej:)
  • strata do zwycięzcy rekordowo mała, punktów do generalki dużo, jakieś tam widoki się pojawiają, wizualizują się..
Open: 11/306
M3: 4/92
Czas: 1:03:45
Strata do zwycięzcy Open (W. Borkowski): 2:26
Strata do zwycięzcy M3 (K. Borkowski): 2:25

Zjazd do mostku, jakieś 2 km od startu
Zjazd do mostku, jakieś 2 km od startu © Josip



Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB

Gogol Skoki Mini

d a n e w y j a z d u 33.54 km 30.00 km teren 01:19 h Pr.śr.:25.47 km/h Pr.max:48.00 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:350 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 24 czerwca 2018 | dodano: 28.06.2018

Klątwa czwartego miejsca nie odpuszcza.. ale po kolei.

Dojazd to raptem 30 minut w samochodzie, a zatem mogłem ruszyć z domu po 10, to jest komfort, nie powiem.
Na miejscu nikogo z teamu, ale za to trochę znajomych twarzy, z tym, że większość jedzie mega. Wbijam się w ciuszki i jadę na rozgrzewkę z paroma sprintami, jak pan bóg (czy inne Friel) przykazał.
Do sektora (pierwszego) wchodzę szybko, ale i tak nie jestem w czubie, tak na oko 3-ci/4-ty rząd. Rzut oka na rywali i stwierdzam, że wielkich asów nie ma, szczególnie w mojej kategorii, pudło na wyciągnięcie ręki, niemal jak wyjście z grupy przez polskich piłkarzy:)
Obok mnie stoi Radek Markiewicz z teamu Rybek, co daje też szansę na fajną współpracę.


No to ruszyli! Początek w piachu, nie szarżuję, ale też staram się nie gubić dystansu. Jadę mniej więcej na 20-tej pozycji, ale przynajmniej nie spływam jak to bywa na Kaczmarku. Jak tylko kończą się piachy, zaczynam się szybko przesuwać do przodu - wpierw na asfalcie, potem już na leśnej ścieżce. Ciągle wyprzedzam, wreszcie, na dłuższym prostym odcinku dostrzegam przed sobą 4-osobową czołówkę. Są pewnie jakieś 150-200 m. przede mną, ale nie mam szans ich dojść. Spoglądam za siebie - rywale są bliżej niż Ci przede mną. Ok, nie ma co szarpać samemu. Poczekam i pojadę w grupce.


I tak uformował się 5-osobowy pociąg - wspomniany już Radek (M2), Sławek Bączyk (M4), mocny na prostych kolarz z Boranta (M4) i jeszcze jeden mi nieznany, tak na oko z M3 (później sprawdziłem, że był z M4) i ja, czyli M3. Okazało się, że w czołówce jechał tylko jeden z M3, więc pozostawało tak dojechać do mety i byłby drugi stopień podium.

Wydawało się, że nic nie może się stać. Grupa na pewno nie była za mocna na mnie, zdarzały się szarpnięcia i tempo było niezłe, ale jechało mi się naprawdę dobrze. Na każdym podjeździe byłem w stanie ich urwać na jakieś 10 m., co też dawało nadzieję na jakiś udany atak na ostatniej zmarszczce przed metą.


Aż przyszedł feralny 26-ty kilometr. Wpierw podjazd, gdzie skoczył ten, który - jak mi się wydawało - był z M3. No to ja za nim. Następnie małe wypłaszczenie, gdzie zaczęliśmy wyprzedać kogoś z mega, bodajże Jacka Wichłacza i zaraz potem dość ostro w dół. Ja byłem na ‘lewym pasie’ i nie mogłem zjechać na prawy, bo wyprzedzany zawodnik na zjeździe miał niemal taką samą prędkość. Trudno, lecę, lewą stroną. Jakieś 40 km/h na liczniku, a tu nagle koleina, a właściwie wypłukany przez wodę, wąski i głęboki rów, w dodatku nierówny na dnie. Nie mogę się zatrzymać, bo przecież za mną jedzie co najmniej trzech. Przednie koło lata na boki, próbuję je poderwać i wyjechać z koleiny ale prędkość jest za wysoka. Uślizg i gleba, auć! Jeszcze lecąc myślę, kto zaraz się w mnie właduje. I rzeczywiście Sławek uderza w moje plecy i też się wywala, ale szybko się zbiera. Ja natomiast wyrżnąłem mocniej i jestem w lekkim szoku. Kolano zdarte, delikatnie krwawi, szlif na biodrze piecze jak cholera, do tego udo mam zbite, bo chyba uderzyłem nim w kierownicę. Ta z kolei jest ustawiona niemal równolegle to górnej ramy roweru. Łańcuch mi spadł i połamałem okulary. Muszę się odsunąć na pobocze, bo jadą kolejni zawodnicy. Dłuższą chwilę mocuję się też z wyprostowaniem kiery, bo bardzo mocno miałem skręcone stery.


To już po glebie, bo jestem sam, mokry i ogólnie 'zbity':)
To już po glebie, bo jestem sam, mokry i ogólnie 'zbity':) © Josip

W końcu ruszam dalej, obolały, wściekły i ze świadomością, że jest po wyścigu. Jak się później okazało, nie było aż tak tragicznie i gdybym pojechał na maksa te ostatnie 7 km do mety, to jeszcze była szansa na najniższy stopień podium (1:14 straty na mecie). Ale wiadomo jak to jest po takim dzwonie - nie czuje się roweru i motywacja lekko siada. Do tego, zaczyna padać, robi się ślisko i momentami grząsko, a na trudnej technicznie sekcji w koleinach po łące, przyblokowuje mnie jeden zawodnik.

Jak wyżej
Jak wyżej © Josip

Ostatecznie wjeżdżam na metę 19-ty Open i 4-ty w M3. Moja grupka sprzed kraksy przyjechała 3 minuty wcześniej, na miejscach 5-8 open, co, jak już wspomniałem, oznaczało 2-gie miejsce w M3. Ech…


Trasa całkiem wymagająca. Niby płasko, ale jednak trochę singli po korzeniach i sztywnych podjazdów w piachu się znalazło, zjazdy, jak widać, też takie łatwe nie były:)


Czas: 1:19:33
Open: 19/252
M3: 4/69
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (K. Borkowski): 07:39



Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB

Gogol Chodzież MINI

d a n e w y j a z d u 29.00 km 27.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:22.60 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:475 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 3 czerwca 2018 | dodano: 11.06.2018


I kolejna relacja po czasie..
Tym razem mój karierowy debiut na mini. Do Chodzieży dojeżdżam z Olą i Kubusiem, a z teamowych kolegów na miejscu spotykam… nie spotykam nikogo.
Start z sektora M3, który i tak jest ‘dziką kartą’, bo normalnie, jako debiutant w sezonie musiałbym jechać z Mini 8, ale wtedy nie zabierałbym MTB, tylko mieszczucha i jeszcze Kubusia do fotelika:)

Start z 1 lini 3 sektora
Start z 1 lini 3 sektora © Josip

Pierwszy sektor to tzw. Mini 100, gdzie wystarczy być choć raz w top 25 (przynajmniej w mojej kategorii), żeby się załapać. Oni ruszają 2 minuty przed nami, bowiem M2 liczy tylko 3 zawodników i zostają ‘zmerdżowani’ z jedynką.
Ja ustawiam się w pierwszej linii, obok mnie paru gości wygląda na dość mocnych, pewnie też debiutują.

Start jest ostro pod górkę, Coś kiepsko mi idzie wpinanie i w efekcie spadam na mniej więcej 8-mą pozycję, widzę, że gość z teamu Cubica wystrzelił do przodu jak z torpedy.
Z kolei za mną nikogo, czyli te 8 osób to czołówka sektora. Szybko podganiam grupkę, a na początku asfaltu przepuszczam atak, odrywam się od reszty i ruszam w pogoń za samotnym uciekinierem. Niestety, nie daję rady go dojść. Za to jeszcze przed końcem wzniesienia doganiam parę osób z 1 sektora.
Następuję terenowy zjazd w piachu i 2 siada mi na kole. Trzeba było poprawić raz czy drugi na podjazdach, ale w końcu ich zgubiłem. Sam z kolei wyprzedzam kolejne osoby.

Skoda, że nie udało mi się ciut wcześniej wyprzedzić większej grupy zawodników, która przyblokowała mnie na Gontyńcu i musiałem butować. Zjazdy (7 górek, taki roller-coster) z Gontyńca są niebezpieczne, strome, szybkie i najcześciej zakończone kopnym piachem.
Jadę ostrożnie, a i tak cudem unikam gleby w jednej koleinie. W ogóle piachu jest pełno, a jazda po tej nawierzchni zdecydowanie nie jest moim atutem.

Nawet na zdjęciach człowiek nie jest taki ujechany jak na mega:)
Nawet na zdjęciach człowiek nie jest taki ujechany jak na mega:) © Josip

Tak czy inaczej, to ja wciąż gonię i wyprzedzam, a nie mnie gonią. Mijam nawet pierwsze osoby z mega. Przed stawami, na początku których sił dodaje mi ogłuszający doping mych najlepszych kibiców, zaczynam się tasować z jednym, wyprzedzonym wcześniej zawodnikiem teamu Borant. Gość jest z 1 sektora, więc traci do mnie 2 minuty i widzę, że musiałem to wszystko odrobić na podjazdach. Natomiast na płaskim ma niesamowite kopyto. Uciekł mi trochę w jednej piaskownicy i nie jestem w stanie go dojść. Co więcej, tracę.


Dobrze, że kończą się przelotówki wśród stawów, gdzie zawsze wieje w ryj:) Znowu wjeżdżamy w las, teren pofałdowany. Do mety około 5 km, więc cisnę ile fabryka dała. Jeszcze parę skalpów i wpadam na metę.

Cisnę!
Cisnę! © Josip

Z wynikami jaja, bo te są dynamiczne. Przez moment widzę siebie na drugim miejscu open, ale to dlatego, że mi policzyło czas, jakbym z ostatniego sektora startował. Potem, jestem 22-gi, bo wzięli mi czas z 1 sektora (i taki wynik był do poniedziałku wieczora online). Wreszcie, poprawili i ostatecznie jestem:
13 Open
5 M3
Strata do zwycięzcy Open i M3 zarazem (Szymon Matuszak) - 8 minut. Trochę dużo..


Ogólnie jestem zadowolony i wiem, że stać mnie na więcej, szczególnie jeśli ruszę z pierwszej linii z najlepszymi. Podoba mi się mini - tutaj jest ściganie od początku do końca, bez kalkulacji, bez obaw o bombę ale też i bez czasu na odrabianie strat na 2-giej pętli. Spróbuję powalczyć jeszcze w kilku edycjach, tym bardziej, że co najmniej 3 starty mam w zasięgu dojazdu z domu rowerem.


Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB

KE Sulechów GIGA

d a n e w y j a z d u 78.50 km 76.00 km teren 04:04 h Pr.śr.:19.30 km/h Pr.max:55.80 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1089 m Kalorie: 4256 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 13 maja 2018 | dodano: 29.05.2018

Sporo po czasie ta relacja - kurz już opadł, emocje również:)

Co tu dużo pisać, nie mam wytrzymałości na giga. Jechało mi się przyzwoicie, starałem się nie szarpać, ale i tak w połowie 3 pętli dopadła mnie bomba. I to taka, że prawie stanąłem i naprawdę nie wiem jakim cudem zwalczyłem pokusę położenia się w cieniu w krzakach.
Straciłem wtedy kilka minut i z 5-6 pozycji, ale w sumie większego znaczenia to nie miało, bo i tak nie punktowałem dla teamu. Dziś koledzy byli lepsi, gratulacje!

Trasa świetna - mnóstwo singli i ciekawych technicznie fragmentów, typu kładki, ścianki, małe hopki, błoto. Organizatorzy wycisnęli wszystko co najlepsze z niewielkiej wysoczyzny w okolicach Sulechowa.

Trochę mnie przykurzyło:)
Trochę mnie przykurzyło:) © Josip

Aha - po tym starcie mój rower powędrował do serwisu. Główny powód - reanimacja amortyzatora. Po prostu nie działa, nie wybiera, zatarł się. Łapy mi przez to mdleją, więcej hamuję na wyboistych zjazdach i tracę to, co czasem uda mi się zyskać na podjazdach.

Teraz pozostaje mieć nadzieję, że wrócimy mocniejsi, zarówno ja, jak i mój ścigacz:)

Z dziennikarskiego obowiązku:

Czas: 4:04:30
Open: 55/60
M3: 20/22
Strata do zwycięzcy Open (M. Konwa): 1:01:53
Strata do zwycięzcy M3 (M. Wider): 47:44

Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE Rydzyna GIGA

d a n e w y j a z d u 76.60 km 74.00 km teren 03:56 h Pr.śr.:19.47 km/h Pr.max:44.30 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1053 m Kalorie: 3976 kcal Rower:Bestia
Wtorek, 17 kwietnia 2018 | dodano: 17.04.2018

Otwarcie sezonu wyścigowego AD 2018. Jakby nie spojrzeć, w sierpniu tego roku minie 10 lat od mojego pierwszego startu w maratonie MTB.
No i tak zleciało, około 100 startów, 1 oficjalne pudło (za to od razu najwyższy stopień), kilka 4-tych miejsc, 3 etapówki, z paręnaście hardcorów, raptem 2 czy 3 DNFy i masa wspomnień, doświadczeń, emocji, często skrajnych:), fantastycznych poznanych ludzi..
Po prostu styl życia.
Większych sukcesów brak bo przecież ja, jak mi kolega Staszek oznajmił w niedzielę, nie trenuję. Po prostu jeżdżę sobie, jak mam czas (a jak nie mam czasu - to też jeżdżę, tylko mniej, he he), ale bez systematyczności i nawet nie znam swojego VO2 max.
Cóż, rower to moja pasja i mój wentyl, nomen omen. To nie praca, którą muszę wykonać, jak to niektórzy określają i co więcej - wdrażają w życie. A że przez to włożą mi 10 czy 15 minut na mecie, trudno, przeżyję:)

No dobra, tyle tytułem refleksji.
Jeśli chodzi o sam tytułowy wyścig w Rydzynie, to w telegraficznym skrócie wyglądało to tak:

  • dojazd na zawody ze Staszkiem i Jackiem. Na miejscu spotykamy teamowych kolegów, naszych koni - Krzycha, Grześka oraz zaciąg kaliski czyli Adriana, Przemka i Marcina. Odbieramy pakiet żeli i batonów na cały sezon
  • start opóźniony o 25 min, w sektorze się nie mieścimy, atmosfera dziwnie spokojna, wręcz senna. Ja jestem usprawiedliwiony bo mnie wymiotujące dziecko obudziło o 5:30, ale reszta..:)
Największe ciacha w peletonie:)
Największe ciacha w peletonie:) © Josip

  • po starcie, zgodnie z moimi przewidywaniami, jadę raczej w ogonach 1 sektora. Wiem, że szykuje się długa jazda, więc warto zachować siły. Krzychu, Grzesiu i Staszek uciekają, Jacek jedzie kawałek za mną. Na koniec płaskiej i szutrowej dojazdówki, na 17-tym kilometrze, moja średnia wynosi 33,4 km/h. Mówiłem, że spokojnie sobie kręcimy:)
  • no i zaczyna się zabawa! Góra, dół, agrafki, single, dropy, bandy, pieńki (!), korzenie, czasem trochę piachu (ale lepsze to, niż gdyby miało być mokro i ślisko), takie 24 kilometry XC. Na pierwszych agrafkach mocno się blokuje, widać 17 km dojazdówki to za mało, żeby rozciągnąć tak wyrównaną stawkę. Mijam się ze Staszkiem (jest przede mną) i z Adrianem (o k…, już tu jest! A startował 2 min po mnie)
Chyba pierwsze moje ściganckie zdjęcie ever z bananem na twarzy:)
Chyba pierwsze moje ściganckie zdjęcie w historii z bananem na twarzy:) © Josip

  • tradycyjnie już, raczej zyskuję pozycje na podjazdach. Z kolei na zjazdach na pewno jest postęp, ale i tak są szybsi. Między innymi, Adrian, który dochodzi mnie kilka kilometrów po agrafkach i obwieszcza mi to dźwiękiem swojej trąbki-świnki na kierownicy (jak on mnie wq!@@$%! :);)
  • regularnie wsuwam pycha żele od Unita, ale i tak pod koniec pierwszej pętli przychodzi mały kryzys. Właściwie nie kryzys, tylko po prostu mocy w nogach brakuje na n-ty stromy, siłowy podjazd pokonywany z młynka i na największej koronce z tyłu. 'Jadę jednak Mega’ stwierdzam w duchu, po czym… skręcam na Giga:)
A tu już typowy wyraz twarzy
A tu już typowy wyraz twarzy © Josip

  • pierwszych 5 kilometrów jadę z jednym zawodnikiem z Celfastu, potem mi ucieka. W połowie pętli, mniej więcej, dogania mnie Młodzik i… wypija mi całą wodę z bidonu:) Na pocieszenie zostaje mi nagroda fair play i chwila postoju na najbliższym bufecie, he he.
  • druga nagroda fair play jest za pożyczenie telefonu Staszkowi, który dreptał sobie pchając rower z rozwaloną przerzutką, połamanymi szprychami i przebitą oponą. Telefonu nie miał, do mety jakieś 20 km, z obsługi nikogo, a zawodników za nami na drugiej pętli giga już niewielu..
  • trzecia nagroda jest za przezwyciężenie własnej głupoty i poczekanie na Jacka (jechał 50 m za mną) zamiast uciekać, jak to robiłem od kilku kilometrów wcześniej. W efekcie, ostatnie 12 raczej wmordewindowych kilometrów do mety jedziemy razem, po zmianach i nawet doganiamy Młodzika, co i tak nie miało znaczenia, bo startował 2 min po nas
  • przed ostatnią piaszczystą górką wykrzesałem z siebie resztki sił i z rozpędu prawnie na nią wjechałem (mała podpórka). To pozwoliło mi uciec nieznacznie Jackowi i zapunktować dla teamu (jako 4-ty z drużyny)


Okazuje się, że dzięki fenomenalnej jeździe Krzycha (2 w M3), świetnej dyspozycji Grześka, zaskakującej formie Adriana oraz dzięki temu, że piszący te słowa dojechał do mety:) - mamy 5-te miejsce w klasyfikacji drużynowej! No i jeszcze dzięki temu, że team Rybczyński wystawił 2 ekipy zamiast jednej:)


Czas: 3:56:54 (chyba ostatnio tak długo byłem na rowerze w sierpniu ubiegłego roku, w Dziwiszowie)
Open: 57/73
M3: 20/24 (jak to w europejskich pucharach - słabych nie ma:) )
Strata do zwycięzcy open (M. Konwa) - 57:43
Strata do zwycięzcy M3 (W. Mizuro) - 29:11
Strata do zwycięzcy Unit Martombike (K. Mieżał) - 29:10 (Brawo Krzychu, 1 sekunda do zwycięstwa!)


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE MTB Wolsztyn GIGA

d a n e w y j a z d u 75.20 km 74.00 km teren 03:23 h Pr.śr.:22.23 km/h Pr.max:48.60 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:862 m Kalorie: 2780 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 1 października 2017 | dodano: 04.10.2017

No, to nadszedł czas na finałowe zawody cyklu Kaczmarek Electric.


Nasz team stawił się w komplecie, do tego aż 5 z nas startowało z I sektora, wszyscy oprócz Krzycha (spieszył się na pogrom Legii, he he) deklarowali jazdę giga. Ustawiliśmy się pod koniec stawki obok chłopaków z Cellfasta i Staszka Walkowiaka i bez większego stresu tym razem oczekiwaliśmy na start.


Początek jest dosyć wąski, a w dodatku po chwili dojeżdżamy do korka przed kładką, Adrian rzuca hasło, że to elita wprowadza i stąd zator:) Jaja, nie wyścig.


Krótko po starcie. Widać, że jesteśmy w ogonie 1 sektora i widać, że amor jeszcze jest ok
Krótko po starcie. Widać, że jesteśmy w ogonie 1 sektora i widać, że amor jeszcze jest ok © Josip

Mi jedzie się wyjątkowo dobrze, szczególnie na podjazdach. Dawid, z kolei, to co straci, gdy jest pod górkę, odrabia na zjazdach. I tak przesuwamy się w górę stawki, aż do uformowania się całkiem mocnego pociągu, w którym ciśniemy do końca pierwszej rundy.

Trasa jest bardzo ciekawa - pełna singli, ścianek, przeskoków przez zwalone drzewa, przejazdów przez wiszące mostki, sztywnych podjazdów i zjazdów między pieńkami. Te odcinki rodem z XC czy przełajów, przeplatane są nie za długimi przelotami po szerszych szutrach i drogach, tak w sam raz, żeby łyknąć z bidonu, czy wziąć żela.

Na szlaku, to chyba końcówka 1 pętli
Na szlaku, to chyba końcówka 1 pętli © Josip

Pod koniec pętli dopada mnie taki jakby mini kryzys. Grupka mi trochę odjeżdża, ale na szczęście daję radę ją dojść na piaszczystych pagórach, gdzie doganiamy dziewczyny z elity i dublujemy mini. Dzielę się swoimi wątpliwościami z Dawidem, ale on twardo obstaje przy giga. No przecież nie zostawię kolegi samego:), skręcam na jedyny słuszny dystans, eh ta ambicja, he he.


Dosyć szybko udaje mi się odzyskać wigor, mam wrażenie, że z kolei teraz to Dawid ma kryzys. Niewiele przed nami widzę Artura Zarańskiego i Tomasza Tęgiego z 64-sto, postanawiam dociągnąć do nich, bo obaj są z M3. Nic z tego.. na podjazdach się zbliżamy, ale potem znowu odchodzą. Amor dobija raz, drugi, na byle wgłębieniu czy korzeniu. Co jest? Brak ciśnienia, całkowicie miękki, dosłownie zapada się pode mną. Najgorzej jest na zjazdach. Raz, że pozycję na rowerze mam bardziej pochyloną, a dwa, że w ogóle nie mam stabilności. Jadę jeszcze bardziej asekuracyjnie niż zwykle.


Na mniej więcej 65-tym kilometrze, na płaskim fragmencie dochodzą nas Kasia Hendrzyk i Jerzy Każmierczak. Następnie jest sekcja stromych podjazdów w piachu i tam znowu im odjeżdżam. Zostają całkiem daleko z tyłu, a mnie udaje się jeszcze przegonić Piotra Przybyła. Niestety, gdy tylko zrobiło się płasko, znów jedziemy wszyscy razem. Nię mogę nawet stanąć na pedały bo amortyzator dosłownie chowa się wtedy cały w goleni.
Poza tym, mam już naprawdę dość, jadę na oparach. Jakimś cudem nie zaliczam gleby na błotnym singlu.


Ostatnie kilometry to robię już chyba tylko siłą woli. Piotr i Kasia odjeżdżają nieznacznie do przodu, a ja o mało nie zaliczam dzwona po zahaczeniu ręką o drzewo. “Spokojnie, gwarantuję, że nie będę Ciebie wyprzedzał”:) deklaruje Jerzy Kaźmierczak i słowa na kresce dotrzymuje, he he. Dawid zresztą też zachowuje się elegancko i nie atakuje:). Zatem, chociaż raz, na zakończenie sezonu i to na oczach moich ukochanych kibiców, zostaję team leaderem, Hell yeah!

Z...any jak koń po westernie na mecie. Zobaczcie co się dzieje z amorem!
Z...any jak koń po westernie na mecie. Zobaczcie co się dzieje z amorem! © Josip

A skoro o teamie mowa, to Unit Martombike wskakuje na 9-te miejsce w generalce i już ostrzy sobie zęby na następny sezon!

Twarzowcy roku:) Jeszcze będzie o nich głośno, he he
Twarzowcy roku:) Jeszcze będzie o nich głośno, he he © Josip

Czas: 3:23:28
Open: 40/67 (+2 DNF)
M3: 11/18
Strata do zwycięzcy open (G. Grabarek): 37:07
Strata do zwycięzcy M3 (M. Dziub): 19:11



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

MTB Wiórek

d a n e w y j a z d u 20.50 km 20.50 km teren 49:00 h Pr.śr.:0.42 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:247 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 30 września 2017 | dodano: 02.10.2017

Wiórek, czyli wyścig o najdłuższej znanej mi nazwie - Otwarte Mistrzostwa Gminy Mosina w Kolarstwie Górskim i Przełajowym:) Dobra, śmiechy na bok, bo impreza nabiera rozmachu z każdym rokiem i coraz mniej zasługuje na miano ogórka. Widać to zarówno po ilości (blisko 500), jak i jakości (Mróz, Lonka, Ostrowski..) uczestników.


Niektórych rzeczy to inni organizatorzy mogliby się śmiało od Wiestinu uczyć, jak choćby zrobienia porządnego wyścigu dla dzieciaków i młodzieży, czy przygotowania smacznego makaronu:).


A propos dzieci i makaronu, to zapamiętajcie tę datę - 30 września 2017 mój syn, Jakub Sołtys, lat 2 zadebiutował w wyścigu rowerowym. Na metę dojechał, nie był ostatni, nie popłakał się, a na koniec wyjadł tacie całe spaghetti:) Dodam, że był najmłodszym uczestnikiem zawodów, jedynym z rocznika 2015, wśród dzieci urodzonych w latach 2012-2014!

Synek wie gdzie się ustawić:) I pokazuje którędy pojedzie
Synek wie gdzie się ustawić:) I pokazuje którędy pojedzie © Josip

Jedyne, czego mogę się przyczepić to organizacja startu wyścigu facetów. Wygląda na to, że nikt nie przewidział jak wygląda blisko 300 osób na rowerach ustawiających się w wąskim szpalerze, bez sektorów czy podziału na dystanse. W efekcie, podjęto ad hoc decyzję o rozdzieleniu startów mega (2 pętle) i mini (1 pętla), gdzie ci pierwsi mieli ruszyć na trasę o 2 minuty szybciej. Niestety, nie do wszystkich dotarła ta informacja, wielu zawodników z mega stało gdzieś z tyłu, musieli się przeciskać między nami, czyli startującymi na mini, żeby w ogóle ruszyć.


Z kolei jak my ruszyliśmy, to błyskawicznie doszliśmy tyły mega. No i zaczął się niezły burdel. Z jednej strony czołowa 15-tka mini walczy o pozycje, z drugiej mniej wprawni kolarze z mega walczą o utrzymanie toru jazdy w piachu i na korzeniach. Doszło do kilku groźnych spięć, ktoś wyglebił, ale chyba na szczęście nic się nikomu nie stało.

Krótko po starcie - Jest moc! Zaraz dogonimy mega
Krótko po starcie - Jest moc! Zaraz dogonimy mega © Josip

Ja, jak wiadomo, tłoku bardzo nie lubię, ale wiedziałem, że muszę walczyć ostro od samego początku, bo potem nie będzie czasu na odrabianie strat. Na szczęście, nóżka ładnie podawała i wyprzedzanie oraz podganianie szło mi sprawnie. Niestety na mniej więcej 5-tym kilometrze był podjazd w wąskiej rynnie, gdzie zostałem całkowicie przyblokowany przez zawodników z mega i musiałem wprowadzić. Natomiast część czołówki mini, zdążyła tam na moment przed megowcami i na górę wjechała w siodle.
Potem, razem z Filipem Kaczanowskim, trochę współpracując, a trochę się tnąc, przejechaliśmy cały wyścig razem. Wyprzedziliśmy w sumie ponad 70 osób z mega i kilku z mini, ale pierwszej trójki nie udało nam się dogonić.


W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że z Filipem dojedziemy razem na metę i rozegramy finisz między sobą. Nie wiedziałem dokładnie ile osób jest przed nami, ani z jakiej kategorii. Na pewno Staszek Walkowiak, więc to już jeden z M3. Zakładałem, że walka będzie albo o drugie, albo o trzecie miejsce w kategorii.
Pod koniec poczułem 2 razy dość twarde uderzenie tylnego koła o korzenie. Przeraziłem się, że to laczek, ale jak rzuciłem okiem na koło, to wyglądało ok.
Wreszcie ostatnia, prosta, jakieś 300m, jadę pierwszy. Filip za mną. Ośka blat, staję na pedały i bez zbędnego czarowania rura do przodu. Filip zrównuje się ze mną, na moment wychodzi na czoło, ale wtedy ja poprawiam. Idziemy łeb w łeb. Niestety meta jest delikatnie po łuku w lewo, a ja jestem po prawej stronie (błąd). Tego już się nie zmieni. Na metę wpadam dosłownie tysięczne sekundy za rywalem.


Które zająłem miejsce? Oczywiście 4-te w kategorii, czyli pudła nie będzie. Open jestem 5-ty, do czołowej trójki straciłem minutę i 9 sekund. Najmniejsza strata do zwycięzcy w historii moich startów. Tak naprawdę mogłem to nawet wygrać. Ale nie wygrałem..:)

Po dojechaniu do domu kuzyna, który mieszka we Wiórku, odkrywam, że tylne koło jest miękkie. A jednak! Niby nie flak, ale tak góra 1 bar. Czy byłbym szybszy na finiszu z normalnym ciśnieniem? Może… A może na finiszu jeszcze było ok. Z drugiej strony te dobicia, które poczułem chwile wcześniej. Można gdybać…

Najważniejsze, że forma jest. I że młodzież dobrze rokuje na przyszłość!

Open: 5/136
M3: 4/61
Czas: 49:06
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Ł. Idkowiak): 1:09


Good bikes!


Kategoria 20-50, Maraton, MTB