KE Rydzyna GIGA
d a n e w y j a z d u
76.60 km
74.00 km teren
03:56 h
Pr.śr.:19.47 km/h
Pr.max:44.30 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1053 m
Kalorie: 3976 kcal
Rower:Bestia
Otwarcie sezonu wyścigowego AD 2018. Jakby nie spojrzeć, w sierpniu tego roku minie 10 lat od mojego pierwszego startu w maratonie MTB.
No i tak zleciało, około 100 startów, 1 oficjalne pudło (za to od razu najwyższy stopień), kilka 4-tych miejsc, 3 etapówki, z paręnaście hardcorów, raptem 2 czy 3 DNFy i masa wspomnień, doświadczeń, emocji, często skrajnych:), fantastycznych poznanych ludzi..
Po prostu styl życia.
Większych sukcesów brak bo przecież ja, jak mi kolega Staszek oznajmił w niedzielę, nie trenuję. Po prostu jeżdżę sobie, jak mam czas (a jak nie mam czasu - to też jeżdżę, tylko mniej, he he), ale bez systematyczności i nawet nie znam swojego VO2 max.
Cóż, rower to moja pasja i mój wentyl, nomen omen. To nie praca, którą muszę wykonać, jak to niektórzy określają i co więcej - wdrażają w życie. A że przez to włożą mi 10 czy 15 minut na mecie, trudno, przeżyję:)
No dobra, tyle tytułem refleksji.
Jeśli chodzi o sam tytułowy wyścig w Rydzynie, to w telegraficznym skrócie wyglądało to tak:
- dojazd na zawody ze Staszkiem i Jackiem. Na miejscu spotykamy teamowych kolegów, naszych koni - Krzycha, Grześka oraz zaciąg kaliski czyli Adriana, Przemka i Marcina. Odbieramy pakiet żeli i batonów na cały sezon
- start opóźniony o 25 min, w sektorze się nie mieścimy, atmosfera dziwnie spokojna, wręcz senna. Ja jestem usprawiedliwiony bo mnie wymiotujące dziecko obudziło o 5:30, ale reszta..:)
Największe ciacha w peletonie:) © Josip
- po starcie, zgodnie z moimi przewidywaniami, jadę raczej w ogonach 1 sektora. Wiem, że szykuje się długa jazda, więc warto zachować siły. Krzychu, Grzesiu i Staszek uciekają, Jacek jedzie kawałek za mną. Na koniec płaskiej i szutrowej dojazdówki, na 17-tym kilometrze, moja średnia wynosi 33,4 km/h. Mówiłem, że spokojnie sobie kręcimy:)
- no i zaczyna się zabawa! Góra, dół, agrafki, single, dropy, bandy, pieńki (!), korzenie, czasem trochę piachu (ale lepsze to, niż gdyby miało być mokro i ślisko), takie 24 kilometry XC. Na pierwszych agrafkach mocno się blokuje, widać 17 km dojazdówki to za mało, żeby rozciągnąć tak wyrównaną stawkę. Mijam się ze Staszkiem (jest przede mną) i z Adrianem (o k…, już tu jest! A startował 2 min po mnie)
Chyba pierwsze moje ściganckie zdjęcie w historii z bananem na twarzy:) © Josip
- tradycyjnie już, raczej zyskuję pozycje na podjazdach. Z kolei na zjazdach na pewno jest postęp, ale i tak są szybsi. Między innymi, Adrian, który dochodzi mnie kilka kilometrów po agrafkach i obwieszcza mi to dźwiękiem swojej trąbki-świnki na kierownicy (jak on mnie wq!@@$%! :);)
- regularnie wsuwam pycha żele od Unita, ale i tak pod koniec pierwszej pętli przychodzi mały kryzys. Właściwie nie kryzys, tylko po prostu mocy w nogach brakuje na n-ty stromy, siłowy podjazd pokonywany z młynka i na największej koronce z tyłu. 'Jadę jednak Mega’ stwierdzam w duchu, po czym… skręcam na Giga:)
A tu już typowy wyraz twarzy © Josip
- pierwszych 5 kilometrów jadę z jednym zawodnikiem z Celfastu, potem mi ucieka. W połowie pętli, mniej więcej, dogania mnie Młodzik i… wypija mi całą wodę z bidonu:) Na pocieszenie zostaje mi nagroda fair play i chwila postoju na najbliższym bufecie, he he.
- druga nagroda fair play jest za pożyczenie telefonu Staszkowi, który dreptał sobie pchając rower z rozwaloną przerzutką, połamanymi szprychami i przebitą oponą. Telefonu nie miał, do mety jakieś 20 km, z obsługi nikogo, a zawodników za nami na drugiej pętli giga już niewielu..
- trzecia nagroda jest za przezwyciężenie własnej głupoty i poczekanie na Jacka (jechał 50 m za mną) zamiast uciekać, jak to robiłem od kilku kilometrów wcześniej. W efekcie, ostatnie 12 raczej wmordewindowych kilometrów do mety jedziemy razem, po zmianach i nawet doganiamy Młodzika, co i tak nie miało znaczenia, bo startował 2 min po nas
- przed ostatnią piaszczystą górką wykrzesałem z siebie resztki sił i z rozpędu prawnie na nią wjechałem (mała podpórka). To pozwoliło mi uciec nieznacznie Jackowi i zapunktować dla teamu (jako 4-ty z drużyny)
Okazuje się, że dzięki fenomenalnej jeździe Krzycha (2 w M3), świetnej dyspozycji Grześka, zaskakującej formie Adriana oraz dzięki temu, że piszący te słowa dojechał do mety:) - mamy 5-te miejsce w klasyfikacji drużynowej! No i jeszcze dzięki temu, że team Rybczyński wystawił 2 ekipy zamiast jednej:)
Czas: 3:56:54 (chyba ostatnio tak długo byłem na rowerze w sierpniu ubiegłego roku, w Dziwiszowie)
Open: 57/73
M3: 20/24 (jak to w europejskich pucharach - słabych nie ma:) )
Strata do zwycięzcy open (M. Konwa) - 57:43
Strata do zwycięzcy M3 (W. Mizuro) - 29:11
Strata do zwycięzcy Unit Martombike (K. Mieżał) - 29:10 (Brawo Krzychu, 1 sekunda do zwycięstwa!)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
komentarze
Nie przejmuj się! Na następny maraton też biorę mojego pipka dręczyciela :D
Fakt, zasłużyłeś na nagrodę za fair play :)