josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100

Dystans całkowity:16090.11 km (w terenie 9566.44 km; 59.46%)
Czas w ruchu:695:22
Średnia prędkość:23.05 km/h
Maksymalna prędkość:71.80 km/h
Suma podjazdów:69073 m
Maks. tętno maksymalne:187 (98 %)
Maks. tętno średnie:172 (90 %)
Suma kalorii:172581 kcal
Liczba aktywności:255
Średnio na aktywność:63.10 km i 2h 44m
Więcej statystyk

KE Wolsztyn GIGA

d a n e w y j a z d u 65.30 km 65.00 km teren 02:59 h Pr.śr.:21.89 km/h Pr.max:51.50 km/h Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:685 m Kalorie: 2577 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 30 września 2018 | dodano: 02.10.2018

Ah, jeszcze niedawno miałem już powoli dość ścigania, a teraz żałuję, że to już koniec:)


Lubię trasę w Wolsztynie, dobrze mi się tu jeździ. Jest taka w sam raz jeśli chodzi o dystans, czas jazdy oraz nagromadzenie odcinków bardziej technicznych w stosunku do szybkich przelotówek, gdzie można uzupełnić płyny i kalorie. Do tego jest malowniczo, a single i zjazdy pozwalają się po prostu dobrze bawić. A i pogoda z reguły dopisuje na przełomie września i października.


Dojazd na zawody ze Staszkiem zlatuje szybko, czas się nie dłuży.
Na miejscu spotykamy ekipę Unit Martombike Team w komplecie, pojawił się nawet kontuzjowany Grzesiek. Nasze konie, czyli Krzychu i Staszek wbijają się do 1 sektora, a ja z Adrianem, Dawidem i Jackiem stajemy w dwójce, i to zdecydowanie w jej tyłach (ludzie chyba się 40 minut przed startem zaczynają ustawiać). Za nami, w sektorze 3 stoją jeszcze Przemo z Marcinem, ale oni jadą mega. Natomiast pozostała szóstka deklaruje jazdę na giga, co zapowiada ciekawą walkę, daje szansę na współpracę oraz nadzieje na naprawdę dobry wynik w drużynówce.


No to ruszyli! Koledzy tradycyjnie już delikatnie mi odjeżdżają po starcie, ale nie na tyle bym ich stracił z pola widzenia. Za mostkiem, gdzie się delikatnie przyblokowało, widzę, że się zrobił mały odstęp między moją grupką, a tymi z przodu, gdzie cisną Adrian i Dawid (Jacek natomiast wystrzelił jak torpeda i ino kurz po nim pozostał:) ). Staję na pedały i bez problemu spawam, a na kole nikt się nie utrzymał. Ocho, to już wiem, że dziś powinno być dobrze. Jedziemy dalej gęsiego, łykając kolejnych zawodników, jak tylko pojawi się nadarzająca okazja.


Po wjechaniu na właściwą pętlę, jestem już w grupce z Adrianem i Dawidem, a że noga swędzi, to wychodzę na jej czoło. Naprawdę dobrze mi się kręci, na każdym podjeździe wypracowuję sobie małą przewagę nad resztą. Potem jest czas na łyka z bidonu, czy wciągnięcie żela. Teamowi koledzy zawsze dospawają, ale za każdym takim ‘atakiem’ aktualna grupka się uszczupli, albo uda się dojść następnych zawodników.

Prowadzę pociąg teamu B Unitów:)
Prowadzę pociąg teamu B Unitów:) © Josip


Pod koniec pętli Adrian bierze na siebie zadanie podkręcania tempa. Wpierw szalejąc na zjazdach, a następnie łykając tłumy zawodników z mini (coś nie najlepiej to obmyślili, bo przez 7 km wyprzedziliśmy lekko licząc z setkę miniowców, wielu na wąskich singlach).
Jest z nami jeszcze Piotr Wojdyłło z Cellfastu, więc zapowiada się mocny skład na drugą pętlę, ale Piotr niespodziewanie zjeżdża w kierunku mety. Zostajemy więc we 3.


Po wjechaniu na drugą pętlę, różnica jest kolosalna. Przed chwilą gęsty tłum, a teraz samotność długodystansowców. Tak nas to rozpręża, że niemal przestrzelamy zakręt. Cały czas noga podaje aż miło, przypominam sobie kryzysik jaki na tym etapie wyścigu miałem rok temu i potężną pokusę zjechania na mega. Teraz nie ma po tym ani śladu.
Doganiamy kolejnych zawodników, w tym czołówkę kobiet z elity (startowały 4 minuty przed nami). Na którymś podjeździe zostaje Dawid. Na kolejnym, zostaje cała reszta, co mi się na kole wiozła:). Dochodzę jeszcze Andrzeja Jackowskiego i widzę coraz bliżej sylwetki kolejnych 2 zawodników. Ale to już blisko 60-ty kilometr, ponad 2,5 godz. jazdy i w końcu zaczyna mnie trochę przytykać. To jeszcze nie kryzys, nie tryb awaryjny, ale muszę trochę uspokoić.


Pod koniec widzę jeszcze tych gości na sekcji bagno, jak akurat kończą się z niej wygrzebywać. Jak bym był odrobinę bardziej świeży, to bym przejechał w siodle i ich doszedł, ale nie jestem, więc muszę tak jak oni - zejść z roweru i pogodzić się z tym, że ich już nie dogonię. W ogóle te ostatnie parę kilometrów od mostku jadę dość wolno, na wysokiej kadencji, ale i lekkim przełożeniu. Na metę wjeżdżam niezagrożony przez nikogo, z czasem poniżej 3 godz. i na 4-tym, punktującym miejscu w drużynie.
Krzysiek i Stachu znowu pokazali moc zajmując 3-cie i 4-te miejsce w kategorii (moja strata do nich to, odpowiednio - 15 i 10 minut), Jacek przyjechał 3 minuty przede mną i też załapał się na podium w M4, brawo!


Drużynowo zajmujemy 4-te, kosmiczne miejsce na tej edycji, co oczywiście pozwala nam obronić miejsce 5-te w generalce, brawo my!:)


Czas: 2:58:56
Open: 36/68
M3: 12/26
Strata do zwycięzcy Open (G. Grabarek): 00:29:40
Strata do zwycięzcy M3 (M. Stachowski):00:19:58



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE Zielona Góra

d a n e w y j a z d u 52.46 km 51.00 km teren 02:55 h Pr.śr.:17.99 km/h Pr.max:61.60 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:911 m Kalorie: 3030 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 2 września 2018 | dodano: 06.09.2018

Powiem tak - trasa petarda, ale moim zdaniem nie na 75 km. To właściwie ciągły singiel, góra-dół, między drzewkami, przez skarpy i wąwozy. Asfaltu całe 500m i to tak z 7% nachylenia, leśnych duktów czy szutrówek praktycznie brak.
Już ta specyfika przywodzi na myśl bardziej trasy XC, niż maratony.


Ruszyłem z tyłów 2-giego sektora, mimo wszystko nastawiając się na 3 pętle, czyli raczej spokojnie, żeby się nie zajechać. Obok mnie Jacek, który jednak od razu mocno strzelił do przodu i dość szybko kontakt mi się z nim urwał. Miałem za to cały czas w zasięgu wzroku, jakieś 100 m. przed sobą, Piotra Wojdyłło z Cellfasta.


Właściwie cały czas wyprzedzam, szczególnie na podjazdach. Niestety, zjazdy wciąż nie są moją domeną, tym bardziej jak jest mokro. Wiem, że tam tracę najwięcej i daję szansę wcześniej wyprzedzonym zawodnikom, na dojście do mnie. Nie wspominając już o tym, jak odjeżdżają mi wtedy Ci, którzy są z przodu.

Końcówkę I pętli
Końcówkę I pętli © Josip

Pod koniec 1 pętli dochodzi nas czub mini, co mnie trochę dołuje. Zapewne jest to efekt długiej pętli i braku dojazdówki, ale mimo wszystko - trochę siara. Co ciekawe, różnica prędkości wcale nie jest duża (jak oni nadrobili te 11 minut?), znaczy mógłbym złapać koło, gdyby nie to, że oni mają do mety jeszcze parę kilometrów, a ja… 50 parę, tak zakładam na ten moment.

Tniemy się z Grześkiem P. (mini) na podjeździe
Tniemy się z Grześkiem P. (mini) na podjeździe © Josip

Drugą pętlę jadę w większości samotnie, stopniowo doganiając kilka osób, w tym kobiety z Elity czy maruderów z jedynki. W okolicach Tatrzańskiej w końcu dostrzegam przed sobą strój Unita. To Dawid, który startował z jedynki. W sumie, biorąc pod uwagę jak mało kolega ostatnio jeździ, to liczyłem, że wcześniej go dojdę. Coż, widać źle liczyłem:)
Zresztą, jadąc chwilę za Dawidem, mam okazję zauważyć, że technika jazdy u niego wciąż jest na bardzo wysokim poziomie.


W końcu go wyprzedzam na małej zmarszczce. Coraz bliżej do rozjazdu mega/giga, skąd do mety, jeśli wybierze się pierwszą opcję, jest jakieś 300 m. Rzut oka na licznik - już blisko 3 godz. jazdy za mną, a średnia poniżej 18 km/h. Nieźle, czasem w górach mam lepszą. Czuję, że to trzecie kółko, mimo tego, że starałem się oszczędzać, będzie walką o przetrwanie. Pokusa zjechania do mety jest zbyt silna i tym razem wybieram mega. Próbuję jeszcze dogonić jednego zawodnika, ale ostatecznie wjeżdżam na metę parę metrów za nim.


Wyniki jest przyzwoity, ale też bez rewelacji. Pewnie mogło być trochę lepiej, gdybym od początku nastawiał się na mega, albo startował z 1 sektora. No nic, nie ma co gdybać, ale ta możliwość wyboru dystansu na trasie ma jednak swoje wady.


Czas: 2:55:02
Open: 63/172 (ponad 40 osób nie ukończyło zawodów!)
M3: 27/67
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Szczepan Paszek): 33:48



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE Sulechów GIGA

d a n e w y j a z d u 78.50 km 76.00 km teren 04:04 h Pr.śr.:19.30 km/h Pr.max:55.80 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1089 m Kalorie: 4256 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 13 maja 2018 | dodano: 29.05.2018

Sporo po czasie ta relacja - kurz już opadł, emocje również:)

Co tu dużo pisać, nie mam wytrzymałości na giga. Jechało mi się przyzwoicie, starałem się nie szarpać, ale i tak w połowie 3 pętli dopadła mnie bomba. I to taka, że prawie stanąłem i naprawdę nie wiem jakim cudem zwalczyłem pokusę położenia się w cieniu w krzakach.
Straciłem wtedy kilka minut i z 5-6 pozycji, ale w sumie większego znaczenia to nie miało, bo i tak nie punktowałem dla teamu. Dziś koledzy byli lepsi, gratulacje!

Trasa świetna - mnóstwo singli i ciekawych technicznie fragmentów, typu kładki, ścianki, małe hopki, błoto. Organizatorzy wycisnęli wszystko co najlepsze z niewielkiej wysoczyzny w okolicach Sulechowa.

Trochę mnie przykurzyło:)
Trochę mnie przykurzyło:) © Josip

Aha - po tym starcie mój rower powędrował do serwisu. Główny powód - reanimacja amortyzatora. Po prostu nie działa, nie wybiera, zatarł się. Łapy mi przez to mdleją, więcej hamuję na wyboistych zjazdach i tracę to, co czasem uda mi się zyskać na podjazdach.

Teraz pozostaje mieć nadzieję, że wrócimy mocniejsi, zarówno ja, jak i mój ścigacz:)

Z dziennikarskiego obowiązku:

Czas: 4:04:30
Open: 55/60
M3: 20/22
Strata do zwycięzcy Open (M. Konwa): 1:01:53
Strata do zwycięzcy M3 (M. Wider): 47:44

Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE Rydzyna GIGA

d a n e w y j a z d u 76.60 km 74.00 km teren 03:56 h Pr.śr.:19.47 km/h Pr.max:44.30 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1053 m Kalorie: 3976 kcal Rower:Bestia
Wtorek, 17 kwietnia 2018 | dodano: 17.04.2018

Otwarcie sezonu wyścigowego AD 2018. Jakby nie spojrzeć, w sierpniu tego roku minie 10 lat od mojego pierwszego startu w maratonie MTB.
No i tak zleciało, około 100 startów, 1 oficjalne pudło (za to od razu najwyższy stopień), kilka 4-tych miejsc, 3 etapówki, z paręnaście hardcorów, raptem 2 czy 3 DNFy i masa wspomnień, doświadczeń, emocji, często skrajnych:), fantastycznych poznanych ludzi..
Po prostu styl życia.
Większych sukcesów brak bo przecież ja, jak mi kolega Staszek oznajmił w niedzielę, nie trenuję. Po prostu jeżdżę sobie, jak mam czas (a jak nie mam czasu - to też jeżdżę, tylko mniej, he he), ale bez systematyczności i nawet nie znam swojego VO2 max.
Cóż, rower to moja pasja i mój wentyl, nomen omen. To nie praca, którą muszę wykonać, jak to niektórzy określają i co więcej - wdrażają w życie. A że przez to włożą mi 10 czy 15 minut na mecie, trudno, przeżyję:)

No dobra, tyle tytułem refleksji.
Jeśli chodzi o sam tytułowy wyścig w Rydzynie, to w telegraficznym skrócie wyglądało to tak:

  • dojazd na zawody ze Staszkiem i Jackiem. Na miejscu spotykamy teamowych kolegów, naszych koni - Krzycha, Grześka oraz zaciąg kaliski czyli Adriana, Przemka i Marcina. Odbieramy pakiet żeli i batonów na cały sezon
  • start opóźniony o 25 min, w sektorze się nie mieścimy, atmosfera dziwnie spokojna, wręcz senna. Ja jestem usprawiedliwiony bo mnie wymiotujące dziecko obudziło o 5:30, ale reszta..:)
Największe ciacha w peletonie:)
Największe ciacha w peletonie:) © Josip

  • po starcie, zgodnie z moimi przewidywaniami, jadę raczej w ogonach 1 sektora. Wiem, że szykuje się długa jazda, więc warto zachować siły. Krzychu, Grzesiu i Staszek uciekają, Jacek jedzie kawałek za mną. Na koniec płaskiej i szutrowej dojazdówki, na 17-tym kilometrze, moja średnia wynosi 33,4 km/h. Mówiłem, że spokojnie sobie kręcimy:)
  • no i zaczyna się zabawa! Góra, dół, agrafki, single, dropy, bandy, pieńki (!), korzenie, czasem trochę piachu (ale lepsze to, niż gdyby miało być mokro i ślisko), takie 24 kilometry XC. Na pierwszych agrafkach mocno się blokuje, widać 17 km dojazdówki to za mało, żeby rozciągnąć tak wyrównaną stawkę. Mijam się ze Staszkiem (jest przede mną) i z Adrianem (o k…, już tu jest! A startował 2 min po mnie)
Chyba pierwsze moje ściganckie zdjęcie ever z bananem na twarzy:)
Chyba pierwsze moje ściganckie zdjęcie w historii z bananem na twarzy:) © Josip

  • tradycyjnie już, raczej zyskuję pozycje na podjazdach. Z kolei na zjazdach na pewno jest postęp, ale i tak są szybsi. Między innymi, Adrian, który dochodzi mnie kilka kilometrów po agrafkach i obwieszcza mi to dźwiękiem swojej trąbki-świnki na kierownicy (jak on mnie wq!@@$%! :);)
  • regularnie wsuwam pycha żele od Unita, ale i tak pod koniec pierwszej pętli przychodzi mały kryzys. Właściwie nie kryzys, tylko po prostu mocy w nogach brakuje na n-ty stromy, siłowy podjazd pokonywany z młynka i na największej koronce z tyłu. 'Jadę jednak Mega’ stwierdzam w duchu, po czym… skręcam na Giga:)
A tu już typowy wyraz twarzy
A tu już typowy wyraz twarzy © Josip

  • pierwszych 5 kilometrów jadę z jednym zawodnikiem z Celfastu, potem mi ucieka. W połowie pętli, mniej więcej, dogania mnie Młodzik i… wypija mi całą wodę z bidonu:) Na pocieszenie zostaje mi nagroda fair play i chwila postoju na najbliższym bufecie, he he.
  • druga nagroda fair play jest za pożyczenie telefonu Staszkowi, który dreptał sobie pchając rower z rozwaloną przerzutką, połamanymi szprychami i przebitą oponą. Telefonu nie miał, do mety jakieś 20 km, z obsługi nikogo, a zawodników za nami na drugiej pętli giga już niewielu..
  • trzecia nagroda jest za przezwyciężenie własnej głupoty i poczekanie na Jacka (jechał 50 m za mną) zamiast uciekać, jak to robiłem od kilku kilometrów wcześniej. W efekcie, ostatnie 12 raczej wmordewindowych kilometrów do mety jedziemy razem, po zmianach i nawet doganiamy Młodzika, co i tak nie miało znaczenia, bo startował 2 min po nas
  • przed ostatnią piaszczystą górką wykrzesałem z siebie resztki sił i z rozpędu prawnie na nią wjechałem (mała podpórka). To pozwoliło mi uciec nieznacznie Jackowi i zapunktować dla teamu (jako 4-ty z drużyny)


Okazuje się, że dzięki fenomenalnej jeździe Krzycha (2 w M3), świetnej dyspozycji Grześka, zaskakującej formie Adriana oraz dzięki temu, że piszący te słowa dojechał do mety:) - mamy 5-te miejsce w klasyfikacji drużynowej! No i jeszcze dzięki temu, że team Rybczyński wystawił 2 ekipy zamiast jednej:)


Czas: 3:56:54 (chyba ostatnio tak długo byłem na rowerze w sierpniu ubiegłego roku, w Dziwiszowie)
Open: 57/73
M3: 20/24 (jak to w europejskich pucharach - słabych nie ma:) )
Strata do zwycięzcy open (M. Konwa) - 57:43
Strata do zwycięzcy M3 (W. Mizuro) - 29:11
Strata do zwycięzcy Unit Martombike (K. Mieżał) - 29:10 (Brawo Krzychu, 1 sekunda do zwycięstwa!)


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE MTB Wolsztyn GIGA

d a n e w y j a z d u 75.20 km 74.00 km teren 03:23 h Pr.śr.:22.23 km/h Pr.max:48.60 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:862 m Kalorie: 2780 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 1 października 2017 | dodano: 04.10.2017

No, to nadszedł czas na finałowe zawody cyklu Kaczmarek Electric.


Nasz team stawił się w komplecie, do tego aż 5 z nas startowało z I sektora, wszyscy oprócz Krzycha (spieszył się na pogrom Legii, he he) deklarowali jazdę giga. Ustawiliśmy się pod koniec stawki obok chłopaków z Cellfasta i Staszka Walkowiaka i bez większego stresu tym razem oczekiwaliśmy na start.


Początek jest dosyć wąski, a w dodatku po chwili dojeżdżamy do korka przed kładką, Adrian rzuca hasło, że to elita wprowadza i stąd zator:) Jaja, nie wyścig.


Krótko po starcie. Widać, że jesteśmy w ogonie 1 sektora i widać, że amor jeszcze jest ok
Krótko po starcie. Widać, że jesteśmy w ogonie 1 sektora i widać, że amor jeszcze jest ok © Josip

Mi jedzie się wyjątkowo dobrze, szczególnie na podjazdach. Dawid, z kolei, to co straci, gdy jest pod górkę, odrabia na zjazdach. I tak przesuwamy się w górę stawki, aż do uformowania się całkiem mocnego pociągu, w którym ciśniemy do końca pierwszej rundy.

Trasa jest bardzo ciekawa - pełna singli, ścianek, przeskoków przez zwalone drzewa, przejazdów przez wiszące mostki, sztywnych podjazdów i zjazdów między pieńkami. Te odcinki rodem z XC czy przełajów, przeplatane są nie za długimi przelotami po szerszych szutrach i drogach, tak w sam raz, żeby łyknąć z bidonu, czy wziąć żela.

Na szlaku, to chyba końcówka 1 pętli
Na szlaku, to chyba końcówka 1 pętli © Josip

Pod koniec pętli dopada mnie taki jakby mini kryzys. Grupka mi trochę odjeżdża, ale na szczęście daję radę ją dojść na piaszczystych pagórach, gdzie doganiamy dziewczyny z elity i dublujemy mini. Dzielę się swoimi wątpliwościami z Dawidem, ale on twardo obstaje przy giga. No przecież nie zostawię kolegi samego:), skręcam na jedyny słuszny dystans, eh ta ambicja, he he.


Dosyć szybko udaje mi się odzyskać wigor, mam wrażenie, że z kolei teraz to Dawid ma kryzys. Niewiele przed nami widzę Artura Zarańskiego i Tomasza Tęgiego z 64-sto, postanawiam dociągnąć do nich, bo obaj są z M3. Nic z tego.. na podjazdach się zbliżamy, ale potem znowu odchodzą. Amor dobija raz, drugi, na byle wgłębieniu czy korzeniu. Co jest? Brak ciśnienia, całkowicie miękki, dosłownie zapada się pode mną. Najgorzej jest na zjazdach. Raz, że pozycję na rowerze mam bardziej pochyloną, a dwa, że w ogóle nie mam stabilności. Jadę jeszcze bardziej asekuracyjnie niż zwykle.


Na mniej więcej 65-tym kilometrze, na płaskim fragmencie dochodzą nas Kasia Hendrzyk i Jerzy Każmierczak. Następnie jest sekcja stromych podjazdów w piachu i tam znowu im odjeżdżam. Zostają całkiem daleko z tyłu, a mnie udaje się jeszcze przegonić Piotra Przybyła. Niestety, gdy tylko zrobiło się płasko, znów jedziemy wszyscy razem. Nię mogę nawet stanąć na pedały bo amortyzator dosłownie chowa się wtedy cały w goleni.
Poza tym, mam już naprawdę dość, jadę na oparach. Jakimś cudem nie zaliczam gleby na błotnym singlu.


Ostatnie kilometry to robię już chyba tylko siłą woli. Piotr i Kasia odjeżdżają nieznacznie do przodu, a ja o mało nie zaliczam dzwona po zahaczeniu ręką o drzewo. “Spokojnie, gwarantuję, że nie będę Ciebie wyprzedzał”:) deklaruje Jerzy Kaźmierczak i słowa na kresce dotrzymuje, he he. Dawid zresztą też zachowuje się elegancko i nie atakuje:). Zatem, chociaż raz, na zakończenie sezonu i to na oczach moich ukochanych kibiców, zostaję team leaderem, Hell yeah!

Z...any jak koń po westernie na mecie. Zobaczcie co się dzieje z amorem!
Z...any jak koń po westernie na mecie. Zobaczcie co się dzieje z amorem! © Josip

A skoro o teamie mowa, to Unit Martombike wskakuje na 9-te miejsce w generalce i już ostrzy sobie zęby na następny sezon!

Twarzowcy roku:) Jeszcze będzie o nich głośno, he he
Twarzowcy roku:) Jeszcze będzie o nich głośno, he he © Josip

Czas: 3:23:28
Open: 40/67 (+2 DNF)
M3: 11/18
Strata do zwycięzcy open (G. Grabarek): 37:07
Strata do zwycięzcy M3 (M. Dziub): 19:11



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Michałki MEGA

d a n e w y j a z d u 56.30 km 56.00 km teren 02:09 h Pr.śr.:26.19 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:729 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 23 września 2017 | dodano: 28.09.2017


Maraton w Wieleniu to bez wątpienia wydarzenie rangi kultowej w kolarskim kalendarzu MTB:). Dla mnie to już 7 start w tym wrześniowym wyścigu. Tym razem, po raz drugi decyduję się na dystans Mega, ponieważ przyjechałem tylko ze starszymi dzieciakami (też startują, w wyścigach dziecięcych) i nie chcę, żeby na mnie za długo same czekały. No i muszę przyznać, że wstępna analiza list startowych wskazuje, że na średnim dystansie szansa na dobrą lokatę w kategorii może być nieco większa, he he.


Udaje się ustawić w pierwszej linii. Przede mną tylko zwycięzcy poprzednich edycji i goście honorowi. Po starcie, na asfaltowej dojazdówce jednak nieznacznie spływam (jak to się dzieje?!). Tempo jest spokojne, chętnie bym pojechał nawet szybciej, ale i tak tracę pozycje.

Michałki - start z czuba
Michałki - start z czuba © Josip


Wreszcie skręcamy w las. Wyścig się rozciąga, a ja w końcu jadę swoje i przesuwam się w górę stawki. Doganiam i odstawiam kilka grupek, czuję, że noga ładnie kręci. Wreszcie, na krótko przed rozjazdem Mega/Giga widzę przed sobą Staszka, który wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie skręca na królewski dystans. Dochodzę go i dalej jedziemy już we 2. Po chwili doganiamy jeszcze Piotra Kustonia i on także podczepia się do naszego pociągu. Z przodu majaczą sylwetki kolejnych zawodników. Po chwili jedziemy już w 5-tkę, z Rysiem Żurowskim i Damianem Pertkiem. W pewnym momencie Staszek i Damian zaliczają efektowną glebę w koleinie na końcu trawiastego zjazdu. Ten pierwszy się pozbierał i do nas dospawał, ten drugi już nie (tzn. nie dospawał). Tak czy siak, impet naszego pociągu zostaje osłabiony tylko na moment. Na szutrowej autostradzie dochodzimy kolejną grupę i.. to już koniec marszu w górę tabeli:) W mniej więcej 10-osobowym składzie, który uformował się na około 25-tym kilometrze dojedziemy już do mety. Ktoś tam jeszcze zostanie przy dublowaniu miniwców, ktoś wyglebi, przejdziemy może jedną czy dwie osoby, które przeholowały z tempem, ale generalnie większych zmian już nie będzie.


Tempo niby mocne, ale czuję, że jak bym jechał z jeszcze szybszymi, to też bym dał radę. Z drugiej strony, za słaby jestem, żeby taką ekipę zerwać z koła. Właściwie, częściej to ja muszę podgonić po zamieszaniu przy wyprzedzaniu zawodników z mini. No ale udaje się to za każdym razem. Na jakieś 10 km przed metą, jadę sobie 8-my, ostatni, w pociągu, aż tu nagle Rysiu jadący 2 pozycje przede mną, glebi po uślizgu przedniego koła w zakręcie, prędkość >30 km/h. Zawodnik tuż za nim nie ma szans i też się wywraca. Mi udaje się zatrzymać, ale po upewnieniu się, że wszystko z nimi ok, muszę samotnie gonić pierwszą piątkę. No i to też mi się udaje. Jeszcze przed wiaduktem jestem z powrotem w grupce.


Finisz, ponownie jak rok temu, zaczynam za późno. Z tym, że wtedy, na giga, tak naprawdę nie miałem już z czego depnąć, natomiast w tym roku - jak najbardziej. Niestety za długo jechałem na kole Piotra Kustonia i gdy w końcu nadarzyła się szansa by go wyprzedzić, zorientowałem się, że pozostała czwórka odjechała już sporo do przodu. Cisnąłem co sił w nogach przez końcówkę kartofliska i na stadionie, ale nie dałem rady już dojść Staszka Walkowiaka, ani pozostałej trójki. A szkoda, bo najlepszy z naszej ekipy, zawodnik teamu Seven Perceptus, zajął 6-te, dekorowane miejsce w M3.


Więc niby wszystko super, całkiem przyzwoite miejsce, czas lepszy o blisko 7 minut niż 2 lata temu na tej samej trasie. A jednak… dawno już nie wjeżdżałem na metę z poczuciem takiego niedosytu.


Na pocieszenie, zaraz dowiaduję się, że Oskar objechał z 30 chłopców i zajął II miejsce w swojej kategorii, przegrywając finisz o grubość opony! Tak że przyszłość rodziny maluje się w jasnych barwach:)
Samego siebie przeszedł też Jacek Paszke, który wykręcił niesamowity czas na giga (3:56!) i zajął 4-te miejsce w wyjątkowo mocno obsadzonej kategorii M4 (Kaiser, Cibart..).


Czas: 3:09:13
Open: 18/126
M3: 8/37
Strata do zwycięzcy Open (M. Górniak): 11:42
Strata do zwycięzcy M3 (A. Szmyt): 6:13



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE MTB Nowa Sól GIGA

d a n e w y j a z d u 72.20 km 65.00 km teren 03:15 h Pr.śr.:22.22 km/h Pr.max:40.30 km/h Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1100 m Kalorie: 2900 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 3 września 2017 | dodano: 04.09.2017

Co tu dużo pisać, po prostu bardzo fajny maraton. Był flow na trasie (mimo ciut przydługawej dojazdówki), noga podawała na miarę aktualnych możliwości oraz obyło się bez gleb, kryzysów czy awarii.
I awansowałem do 1 sektora!
Z własnej jazdy byłem zadowolony, dopóki nie zobaczyłem wyników:) 

Podsumowując:
+ kilka udanych ataków na podjeździe
+ trasa w swej zasadniczej pętli
+ giga towarzystwo w aucie (JPBike i Dawid)

  • objechały mnie 3 kobiety (startowały z sektora elity, ale mimo wszystko…)
  • puszczenie koła dwóm mastersom w samej końcówce i nie ma to tamto, ze lecieli prawie 40 km/h po asfalcie, że 4-ta godzina wysiłku itd
  • przeciętny początek (jak zwykle..)
Na najbardziej stromym podjeździe, 2 pętla, już luźno:)
Na najbardziej stromym podjeździe, 2 pętla, już luźno:) © Josip

Z dziennikarskiego obowiązku:

Czas 3:15:01
Open: 50/67
M3: 11/12
Strata do zwycięzcy Open (M. Gil): 36:18
Strata do zwycięzcy M3 (B. Surowiec): 22:13


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

KE MTB Dziwiszów GIGA

d a n e w y j a z d u 59.90 km 58.00 km teren 04:41 h Pr.śr.:12.79 km/h Pr.max:64.80 km/h Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2499 m Kalorie: 4348 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 13 sierpnia 2017 | dodano: 15.08.2017


Może nie rzeźnia w piekle, jak to niektórzy określają, ale łatwo nie było..

Mój pierwszy start w górach od 3 lat (sic!) Nocleg w domu rekolekcyjnym (to nie żart) w Wojcieszowie razem z Jackiem i silną ekipą Unit z Kalisza oraz Martombike z Poznania:)

Przed startem docierają do nas opinie o masakrycznie trudnej trasie. Traktujemy to z dystansem, jako element budowania emocji, w końcu z niejednego bufetu już się banany jadło, wszak my sieroty po Golonce, itd. Jednak trzeba przyznać, że przewyższenia na Giga (2400) robią wrażenie, szczególnie, że dystans jest stosunkowo krótki (ok. 60 km). No i obawiam się też trochę o podłoże po ostatnich deszczach. Całkiem zresztą słusznie, jak się potem okazało..

Start z tyłów drugiego sektora, obok mnie Adrian i Przemo. Od razu jest pod górkę i to ostro - miejscami >20%, tyle że asfalt. Trzymam koło Draba i razem do końca podjazdu wyprzedzamy sporo osób. Dalej Adrian nadal ciśnie bardzo mocno i odpuszczam, planuję jechać giga i takie tempo mnie zajedzie.

Ogólnie trasa nie jest jakoś wybitnie trudna technicznie, ale w bardzo wielu miejscach jest mokro, błotniście i grząsko, tor jazdy wąski, a koło co rusz ucieka gdzieś na bok. O dziwo, techniczne zjazdy idą mi bardzo dobrze, zdecydowanie częściej wyprzedzam, niż jestem na nich wyprzedzany, często przemykam obok ludzi prowadzących rower lub też zsuwających się na zablokowanych hamulcach. Tracę natomiast na szybkich szutrowych zjazdach. To siedzi w głowie, może jakaś trauma po glebie na Adventure 4 lata temu, nie wiem.. Z drugiej strony - jak się wywalę na technicznym zjeździe przy 20-30 km/h, to się poobijam, a jak mnie wyniesie na łuku przy 60 km/h, to będzie szpital (w najlepszym razie), więc może nie ma co się spinać.. Bo wiadomo, rodzina, robota, kredyt:):)

Przed rozjazdem mega/giga jest długi podjazd szutrem, ze zmiennym nachyleniem, ale nigdy bardzo stromym, czyli coś dla mnie. Tu łapię rytm i przesuwam się mocno w górę stawki. Mam też wrażenie, że na dłuższej prostej widzę przed sobą koszulki Martombike, tym bardziej chce się nacisnąć mocniej w pedały:)

Zaraz za rozjazdem - grzęzawisko, niby płasko ale nie idzie ruszyć. Potem fajny techniczny zjazd w lesie i dalej szutrówka w dół do asfaltu (jedyny taki odcinek na trasie, tak ze 2 km). Wreszcie zakręt 90 stopni na pole i zaczyna się jak dla mnie najtrudniejszy fragment maratonu. Droga prowadzi miedzą między polami, jest coraz bardziej stroma i nierówna. Wszyscy dookoła schodzą z roweru więc i ja zaczynam wypych. Przed lasem trochę łągodnieje, w lesie z kolei przeradza się w techniczny singiel, pod górę, z nachyleniem bocznym i korzeniami ukośnie do toru jazdy. Co rusz uślizg albo podpórka. Wreszcie wyjeżdżam z lasu, muszę się zatrzymać i przepuścić jadący z przeciwka quad-ambulans na sygnale. Teraz świetny zjazd po łące, z mini dropami, jest flow!, nawrotka na polną drogę, trochę błotka i… dluuuua i strooooma łąka pod górę, czyli tzw. Szybowisko. Lepiej nie patrzeć w górę, gdzie majaczą miniaturowe z tej odległości sylwetki innych zawodników, bo można się zniechęcić. Cóż.., młynek, rytm i skupienie na obrazie przedniego koła. Wjeżdżam mniej więcej do 2/3, potem wybieram wypych, bo prędkość ta sama, a nogi się jeszcze przydadzą, he he. Ewidentnie brakuje mi zębatki 36 z tyłu, bo przełożenie 24x32 jest za twarde na takie podjazdy.

Na szczycie szybowiska, bufet tam był
Na szczycie szybowiska, bufet tam był.

No dobra, w końcu się wdrapałem. Czyli pora na zjazd, wpierw po łące, potem trochę płaskiego w lesie i fajne serpentyny z otwierającym się genialnym widokiem na Jelenią Górę i grań Karkonoszy w tle. Jednak nie długo nam było dane nacieszyć nim oczy, gdyż trasa znów zaczęła się wspinać, ponownie zboczem Szybowiska. Tym razem nie wjeżdżamy na szczyt ale trawersujemy łąkę rozciągająca się pod nim, jest jedna kałuża, w którą oczywiście wpadam prawym butem, zmęczenie.. Kolejny zjazd, tym razem trasą downhillową, są bandy i dropy, które rzecz jasna omijam. Ale i tak poczułem flow i to aż za mocno. Moment nieuwagi i gleba na dwóch ukośnych korzeniach. Kierownica wbija mi się w kolano a lewe udo uderza z impetem w korzeń. Auć, boli.. Przez moment myślę, że to koniec wyścigu, nie bardzo mogę się podnieść. Wtem nadjeżdża Jacek, a myślałem, że jest przede mną (okazało się, że chwilę wcześniej przestrzelił zakręt). Pyta czy wszystko ok.
Nie wiem, ale wstaję i jadę dalej. Jak to zwykle po glebie, jest usztywnienie na zjazdach, ale zwalczam je szybko, bo nie chcę, żeby mi Jacek za bardzo odjechał. Trochę jednak zyskuje dystansu + jeszcze parę osób mnie wyprzedza na zjeździe. Z kolei na podjeździe mocno przeszkadza stłuczone udo, ale cóż - trzeba rozjechać.

Trzeci podjazd na Szybowisko, tym razem jest tam ulokowana premia lotna Superior. Na górze wyprzedza mnie ktoś z Volkswagena, a ja z kolei prawie doganiam Jacka. Na zjeździe mi potem nieznacznie ucieka, ale nie na tyle, żebym nie widział, że wjeżdża na drugą pętlę, co i ja czynię.

No i teraz to samo co przedtem, tyle, że na większym zmęczeniu. Tym razem obyło się bez gleby, ale za to wypadł mi bidon, świeżo napełniony wodą na bufecie, więc zdecydowałem, że warto się po niego cofnąć (około 200 metrów). W tym czasie dogoniła mnie Małgorzata Zellner, którą wyprzedzałem na początku wyścigu (startowała z sektora elity, a więc 4 minuty przede mną). Potem tasowałem się z nią niemal do samej mety. Jechała bardzo mocno, udało nam się wyprzedzić kilka osób, w tym JPBike’a, którego łapały skurcze.

Na koniec org zafundował nam coś, czego nie powstydziłby się sam Golonko. Mianowicie, gdy już wspięliśmy się z powrotem na Łysą Górę i słychać było głos spikera w miasteczku zawodów, trasa odbiła w lewo i zaczął się ostry zjazd, wpierw po łące, a potem stromą ścieżką przez las. Potem podjazd (a właściwie to momentami wypych), jakaś błotna masakra i wspinaczka serpentynami po stoku narciarskim do, ulokowanej wyżej niż start, mety. Linię tejże przekraczam zj..any jak pies. Ponad 4,5 godziny na trasie! Nie pamiętam kiedy ostatnio tak długo jechałem. A przecież dystans to niespełna 60 km. To trochę mówi o skale trudności tego wyścigu. Nawet czołówka jechała blisko 3,5 godziny, co daje średnią 17-18 km/h..

Ostatnie metry przed metą, udo boli
Ostatnie metry przed metą, udo boli.

Po chwili dotarł również Jacek, a na mecie czekała już na mnie reszta teamu, która jechała mega. Wszyscy świeżutcy i tryskający energią (Adrian w szczególności), czego nie da się powiedzieć o mnie:)
Ale warto było! 100% MTB czyli upodlenie, które na długo zostanie w pamięci.

Oficjalnie wygląda to tak:

Czas: 4:41:03
Open: 49/62
M3: 10/13
Strata do zwycięzcy (P. Rozwałka): 1:20:41

Czyli generalnie w ogonie i z kolosalną stratą, ale dobrze sobie czasem przypomnieć gdzie ma człowiek miejsce w szeregu, he he. Poza tym, był limit wjazdu na pętlę, a połowa tych, co ukończyli, to elita. Na pocieszenie pozostaje mi fakt, że zostałem team liderem pod względem zdobyczy punktowej:)


Good bikes!


Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB, Only for tough mothafuckers

Gogol MTB Chodzież

d a n e w y j a z d u 58.10 km 8.00 km teren 02:34 h Pr.śr.:22.64 km/h Pr.max:55.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1139 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 11 czerwca 2017 | dodano: 12.06.2017

Tym razem dojazd samotnie. Rano mam jakiś dziwny luz, z letargu wyrywa mnie dopiero telefon od Staszka Walkowiaka, który jest już na miejscu (a jedzie mini) podczas gdy ja dopiero.. kończę śniadanie:) A jeszcze muszę zatankować. Dodatkowo parking jest zlokalizowany dość daleko od biura zawodów, w efekcie - do sektora wbijam na 15 minut przed startem, a za rozgrzewkę mam właśnie jedynie dojazd z parkingu.

No i trochę się ten brak rozgrzewki zemścił, albo - jak twierdzi Adrian - taka już jest specyfika silników dieslowskich.
W każdym razie początek mam jakiś niemrawy, nawet na długim asfaltowym podjeździe nie widać żebym jakoś specjalnie odrabiał. A po wjeździe w teren jest jeszcze gorzej. Dyszę ciężko i pot się leje do oczu. To na stromych, interwałowych podjazdach, jest ciężko, ale przynajmniej nie tracę. Czego nie można powiedzieć o zjazdach. Nie jadę jakoś bardzo ostrożnie ale mimo wszystko lampka się czasem zapala i naciskam na hample. Inni najwyraźniej tego nie robią:)

Wreszcie, około 15 kilometra zaczynam łapać swój rytm. Zbliżam się do trójki przede mną, ale wtedy zaczyna się sekcja roller coster i znowu mi odjeżdżają. Kręcąc cały czas sam, dojeżdżam do stawów. Długie proste, częściowo pod wiatr, to nie są najlepsze okoliczności do jazdy w pojedynkę. Pod koniec dochodzi mnie 5 -osobowy pociąg. No dobra, razem będzie raźniej gonić:)

To chyba początek drugiej pętli. Ci z tyłu właśnie mnie doszli, nie na długo:)
To chyba początek drugiej pętli. Ci z tyłu właśnie mnie doszli, nie na długo:) © Josip

Druga pętla idzie już lepiej. Znowu widzę trójkę, którą ostatni raz w zasięgu wzroku miałem przed roller costerem. Doganiam ich wreszcie, ze znanych mi osób jedzie w niej Mafia. Z kolei Ci, co mnie wcześniej doszli, teraz puszczają koło. Na podjeździe na Gontyniec robię przewagę, żeby mi potem na zjazdach znowu nie uciekli. Plan się powiódł:) Przy okazji, doganiam też Tomasza Kaczmarka z Thule. Potem wspólnie doganiamy jeszcze 2, w tym Mateusza Hermatowskiego z Chodzieży.

Wreszcie jakaś fota w stójce i bez rybki:)
Wreszcie jakaś fota w stójce i bez rybki:) © Josip

Zaczyna się dublowanie miniowców, momentami niebezpieczne na stromych i krętych singlach. Ekipa nam się lekko rwie, ale ostatecznie 5-osobowa grupka zjeżdża się do kupy na odcinek wśród stawów. Ciśniemy po zmianach, tzn. Mafia, ja i jeszcze jeden koleś, bo reszta się opierdala. Znowu las, do mety jakieś 6 km, no dobra, tydzień temu przegrałem finisz z grupki, więc dziś wypróbujemy inny wariant. Pamiętam, że będzie jeszcze jedna ścianka, po niej krótki zjazd i poprawka. No to łyk z bidonu, bo potem może nie być już okazji i jazda przez moment na 2-3 pozycji. 

W końcu jest ścianka - redukcja, młynek a la Froome i atak! Przed szczytem jeszcze poprawka ze stójki. Oglądam się, zostali, tak jest! Do mety 2 km, tętno pewnie ze 185 ale adrenalina niesie. Tego już nie oddam. No chyba, że się wyłożę na zakręcie w piaskownicy, ale nie, udało się:). To był atak na top 30 open, jak się okazuje. Nieźle, ale mimo wszystko apetyt miałem większy. Szkoda tego ospałego początku, bo myślę, że mogło być ciut lepiej. Cieszy natomiast, że to już kolejny start w tym sezonie bez odcięcia czy większego kryzysu na drugiej pętli. Wręcz przeciwnie, odrobiłem 8 pozycji względem drugiego międzyczasu. Dbałem o regularne pociąganie z bidonu i suplementację żelami, więc i mocy starczyło do samego końca. Strata do zwycięzców większa niż ostatnio, chociaż procentowo wychodzi podobnie. Poza tym, to typowe - im trudniejsza trasa, tym większa strata.

Czas: 2:34:05
Open: 28/119 (6 DNF)
M3: 10/39 (1 DNF)
Strata do zwycięzcy Open (F. Jeleniewski): 23:52
Strata do zwycięzcy M3 (M. Mróz): 18:24


Good bikes!





Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Kostrzyn MTB Maraton

d a n e w y j a z d u 51.50 km 42.00 km teren 01:47 h Pr.śr.:28.88 km/h Pr.max:49.00 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:499 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 4 czerwca 2017 | dodano: 04.06.2017

Niby ogór, a obsada taka, że Gogol, czy nawet Kaczmarek by się nie powstydzili. Cóż, premie robią swoje:)
Po porządnej rozgrzewce z paroma krótkimi sprintami, ustawiamy się z Krzychem w pierwszej linii. Po starcie ogień i przez pierwszy kilometr jadę 4-ty open - wpierw dwóch młodych z Eurobike'a, potem dwóch Unitów, tak wjeżdżamy na rynek, fajnie:) Potem mnie oczywiście dochodzą inne charty, ale mniej więcej do 8-mego kilometra daję radę trzymać się w czołówce. Jednak po którymś z kolei szarpnięciu, nie mam już ani mocy ani ochoty, żeby dalej się zarzynać. 

Formuje się grupka z innych takich "odpadków" z czołówki i tak sobie lecimy dalej. Na początku właściwej pętli dochodzi nas Mateusz Mróz, a następnie się urywa. Siadam mu na kole jako jedyny z grupki i jedziemy tak około 5 kilometrów. NIestety, to też za wysokie progi i na podjeździe puszczam koło. Zostaję sam. Kręcę mocno, ale bez przesady, bo wiem, że prędzej czy później mnie dojdą. I tak też się dzieje, mniej więcej przy wjeździe na drugą pętlę.

Ekipa jest mocna i tempo pasuje mi idealnie. Nie ma zamulania, są stójki na podjazdach i dokręcanie na zjazdach, ale nie muszę walczyć o przetrwanie. Przez pewien moment pociąg jest ponad 10-osobowy, ale po podjeździe w Kociałkowej Górce dzieli się na dwie części. Ja na szczęście zostaję w tej lepszej. Jeden gość spróbował uciec, to zespawałem i dałem kontrę, ale urwać się nie dało. Stało się dla mnie jasne, że w tym składzie zapewnie dojedziemy do mety, tym bardziej, że po zakończeniu trzeciej, ostatniej pętli jest jeszcze 12 km po płaskim i głównie po asfaltach.

I tak też się stało. Na asfalcie współpraca w 6-osobowym pociągu całkiem ładnie się układała, nikt nawet nie próbował uciekać. Ja zacząłem żałować, że nie mam żadnego żela w kieszeni bo na taki finisz może się przydać pierdolnięcie mocy. No i właśnie troszkę tego cukru zabrakło. Na 300 metrów przed metą mocno pociągnął Cellfast. Depnąłem w pedały ale dystans się nie zmniejszał, ponadto pozostali też nie pozostawali dłużni. Ostatecznie, z 6-osobowej grupy wjeżdżam 4-ty, ale Jerzy Kaźmierczak, najstarszy z nas wszystkich, wyraźnie odpuścił ściganie się z młodymi na kresce.
Finisz. Jak widać - już pozycja wyjściowa jest nienajlepsza
Finisz. Jak widać - już pozycja wyjściowa jest nienajlepsza © Josip

Fajna dynamika na tym zdjęciu
Fajna dynamika na tym zdjęciu © Josip

Zajmuję 18 miejsce open i 8 w M3, wygrana na finiszu dałaby mi 15 miejsce open i raptem jedną pozycję wyżej w kategorii.
Do 5-tego w M3 Krzycha straciłem poniżej 5 minut, a do zwycięzcy open i M3 (Maciej Kasprzak) poniżej 10 minut. Brzmi nieźle, ale też na takich szybkich trasach, różnice z reguły są mniejsze. 
Ogólnie fajna przepałka i cieszy dobra forma w tym sezonie. Trasa niby prosta, ale parę elementów technicznych, takich jak przejazd przez rzeczkę czy błotne koleiny, się znalazło.

Na mecie pogaduchy z do niedawna jeszcze kolegami z teamu, czyli Asią, Zbyszkiem i Marcinem, którzy jednak w tym sezonie dalej jeżdżą w brzydkich czerwonych gaciach:)

Czas: 1:47:06
Open: 18/79 (3 DNF)
M3: 8/19 (1 DNF)
Strara do zwycięzcy Open i M3 (M. Kasprzak): 9:50




Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB