50-100
Dystans całkowity: | 16090.11 km (w terenie 9566.44 km; 59.46%) |
Czas w ruchu: | 695:22 |
Średnia prędkość: | 23.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.80 km/h |
Suma podjazdów: | 69073 m |
Maks. tętno maksymalne: | 187 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 172581 kcal |
Liczba aktywności: | 255 |
Średnio na aktywność: | 63.10 km i 2h 44m |
Więcej statystyk |
Gogol MTB Wyrzysk
d a n e w y j a z d u
52.20 km
48.00 km teren
02:25 h
Pr.śr.:21.60 km/h
Pr.max:47.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1169 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
To chyba mój ulubiony maraton w Wielkopolsce!
Genialny widokowo, niemal górski w profilu (1100 m w pionie na niespełna 52 km w poziomie), a do tego stosunkowo łatwy technicznie.
Tym razem na miejsce dojechałem z Dawidem, podróż minęła nam nie wiem kiedy. Zaparkowaliśmy na rynku pod kościołem, gdzie akurat odbywała się msza. Ksiądz prawił, że najważniejsza w żywocie ludzkim jest nadzieja. Hmm… mądrość ludowa ma zgoła odmienne zdanie na ten temat:)
Pogaduchy z kumplami, rekonesans pierwszych kilometrów i wbijamy do drugiego sektora. Swoją drogą, trochę bezsens z tym regulaminem - na pierwszy sektor wystarczą 2 starty bez względu na miejsce, zwycięzca jednej edycji, który ominął by kolejną - startuje z drugiego.
Ruszamy! © Josip
Start tym razem bez nerwówki, tylko kurzawa się straszna podniosła jak lecieliśmy drogą pylistą, drogą polną. Po wjeździe na asfalt, okazuje się, że ktoś przed nami puścił koło i trzeba spawać, żeby dogonić czołową grupę. Piękna współpraca teamowa z Dawidem i Adrianem i po zmianach dajemy radę. Oprócz nas, koło utrzymała tylko… Marta Gogolewska. Brawo!
Wjeżdżamy w teren, zaczynają się podjazdy. Adrian nadaje naprawdę mocne tempo. Przechodzimy wiele osób, ale ledwo trzymam dystans. W pewnym momencie dochodzimy Jacka i formujemy 4-osobowy pociąg Unitów jeden za drugim. Jaka szkoda, że nikt tego nie uwiecznił!:)
Końcówka najdłuższego szutrowego zjazdu © Josip
Po zjeździe trochę nam się to rozciągnęło, Dawid przeskoczył do grupki z przodu, Jacek z Adrianem w środku, a ja w ostatniej grupce. Dochodzimy ich na asfalcie. Po chwili skręt w prawo i początek najdłuższego podjazdu. Staję na pedały i atakuję. Zero reakcji peletonu:) Jak się okazało Jackowi akurat wtedy zaczęły się problemy z poluzowaną korbą i dlatego nie mógł skontrować.
No trudno, gonię sam. Przed szczytem dochodzę Tomka Wachowiaka, a potem ładnie współpracując dojeżdżamy do Grześka Hoffiego i Łukasza Włodarczaka z Fogta. Nas z kolei dochodzi bardzo mocno cisnący Andrzej Ruminkiewicz.
W takim składzie przejeżdżamy cały fantastyczny odcinek łącznika i początek drugiej pętli. Na ostatniej hopce przed długim zjazdem Hoffi i Andrzej podkręcają tempo i gubimy pozostałą dwójkę. Niestety ja też nieznacznie zostaję z tyłu na szutrze, bo boję się dobicia dętki na ukośnych przepustach. Dwaj z przodu doganiają jeszcze 2 i na asfalcie formują pociąg. Nie mam szans ich dojść i tak oto zostaję sam.
Widzę, że nie są daleko, na dłuższych prostych mogę dostrzec koszulkę kogoś z Jakś Budu (to pewnie Piotr Przybył) przed sobą, ale nie mogę go dojść. Napieram więc samotnie, wyprzedzając miniowców i, o dziwo, Huberta Spławskiego z Agrochestu.
Tabliczka ‘5 km’ do mety mnie zaskakuje, myślałem, że to dalej, no trudno:) Mocy jeszcze całkiem sporo, a do tego jest z wiatrem, więc przez pola cisnę prawie 40 km/h. Niestety, trochę zabrakło kilometrów, żeby odrobić straty. Na metę wjeżdżam 6 sekund za Piotrem Przybyłem i niespełna 1,5 minuty za Dawidem.
Tradycyjna rybka, ale moc na ostatnich kilometrach jest:) © Josip
Okazuje się, że Krzychu znowu dowalił ostro do pieca i przyjechał 5 open oraz 3 w kategorii! My z Dawidem, odpowiednio 5 i 7 w M3. Jacek, mimo problemów techniczncyh (korba trzymała się tylko na 1 śrubie!) zajął świetne 34 miejsce open, Adrian, chyba troszkę przeszarżował na początku, ale i tak przyjechał niewiele za nami.
Z kolei Przemek na mini solidnie przećwiczył sobie wyprzedzanie, po starcie z tylnych sektorów:)
W efekcie - drużynowo zajmujemy 2 miejsce i wskakujemy na pudło w generalce! Słabo?:)
Czas: 2:24:55
Open: 21/138 (6 DNF)
M3: 7/44 (1 DNF)
Strata do zwycięzcy Open (H. Semczuk): 16:21
Strata do zwycięzcy M3 (K. Orlik): 10:54
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Gogol MTB Mosina
d a n e w y j a z d u
64.20 km
62.00 km teren
02:31 h
Pr.śr.:25.51 km/h
Pr.max:50.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:527 m
Kalorie: 2423 kcal
Rower:Bestia
No tośmy się potaplali w błotku:)
Już krótki dojazd singlem przy gliniankach z parkingu do biura zawodów uzmysłowił mi, że będzie ciężko - mokro, grząsko, błotniście, ślisko i niebezpiecznie. I tak też było.
Start z 1 sektora wywalczonego na Messengerze:) Obok mnie Krzychu i elita wielkopolskiego MTB. Początek to oczywiście nerwówka na asfaltowym zjeździe Spacerową, niektórzy tną po krzakach, debile.. W końcu jesteśmy na dole, nawrotka, start ostry i dzida Pożegowską w górę. Takie sztywne podjazdy to coś dla mnie, na górze melduję się około 20 miejsca open, niewiele za czołówką.
Niestety zaraz koniec podjazdu:) © Josip
Niestety, podjazdy nie trwają wiecznie:), a ja na zjazdach, szczególnie brukowo-piaszczysto-błotnych po prostu tracę. Po chwili przegania mnie Dawid i krzyczy ‘Lecimy Wojtas!”. No to lecę:)! Środkiem przez kałuże, bo ominąć i tak się nie da. Dobrze, że nie poleciałem mordą w błoto, a wiele nie brakowało.
Singiel wzdłuż Greiserówki to rura ogień w moim wykonaniu, mijam 2 kolarzy i na dole dochodzę grupkę z Dawidem i Ryśkiem Żurowskim. I tak sobie lecimy przez WPN w pociągu na oko 10-12 osobowym, W okolicach Szreniawy widzę w nim jeszcze Jacka, ale dalej, nad Jarosławieckim już go z nami nie ma. Rozpoznaję natomiast kolejne twarze - Piotr Zellner, Roman Kołodziejczyk, Mafia… same asy:) W tym towarzystwie raczej plączę się gdzieś z tyłu, jako jeden z ostatnich wagonów. Poza tym, gdy są kałuże i błoto, nie lubię jechać bieżnik w bieżnik, chociażby dlatego, że wtedy cały czas syf leci spod kół na okulary. Czasem muszę przez to podgonić, ale - o dziwo - udaje się. W końcu atakuję na podjeździe Pierścieniem, plan jest taki, żeby coś zyskać na podjeździe i na górze zjeść spokojnie żela, bo czuję, że inaczej przyjdzie kryzys. No i tak nie do końca mi się to udaje. Przed Janosikiem jestem 3 z grupki, ale tam próbuję wjechać, niepotrzebnie, zrzucam na młynek, łańcuch zaciąga i o mało nie zrywam. Muszę wbiec, a na górze jeszcze się chwilę z tym mocować.
Dawidzie, zaraz złapię cię!:) © Josip
W efekcie, przy przejeździe przez miasteczko, jestem już znowu pod koniec pociągu, który się przy okazji trochę porozrywał. Dawida mam cały czas w zasięgu wzroku. Wydaje mi się, że na sekcji kałuż nie tracę, więc gdy podłoże robi się ciut łatwiejsze - sięgam wreszcie po żel. Trochę mi uciekają, ale mam nadzieję, że na podjeździe do SPAlarni znów ich dojdę. Taa, czyją matką jest nadzieja? Na początku owego podjazdu jest bardzo grząsko, zrzucam na młynek i łańcuch znów zaciąga. Tym razem tak, że aż się zakleszczył między ramą a prowadnicą przerzutki. Chwilę się z tym babrzę, potem muszę butować.
I w ten oto sposób zostaję sam, a przede mną niemal cała druga runda. No nic, trzeba cisnąć. Na razie nikogo za sobą nie widzę, jestem jednak pewien, że prędzej czy później mnie dojdą. I tak sobie kręcę - leśniczówka, Szreniawa, pola, bagna przy Jarosławieckim, kurwidołki koło dyrekcji Parku, tarka, Trzebaw…, a za mną ciągle nikogo. Czyżbym był ostatni?:)
Docieram do Pierścienia i dostrzegam przed sobą 2 z mega. Są ujechani, jeden chwyta koło, ale na pierwszym lepszym podjeździe dorzucam do pieca i puszcza. Do mety 5 km, chyba się uda i jednak nikt mnie nie dojdzie. Na Janosiku tym razem pustka, kibiców gdzieś wymiotło. Skrzynecką wjeżdżam twardo, na blacie, mimo zapieku w udach, ale boję się znowu na młynek wrzucać. W końcu jestem na górze, Studnia Napoleona, jeszcze parę depnięć i wjeżdżam na metą, gdzie czeka już na mnie stęskniona żona:). Jest też Dawid, który przyjechał 3 minuty przede mną, Przemo, który jechał dziś mini i oczywiście Krzychu, który tym razem przegrał pudło o sekundę z byłym kolarzem zawodowym. Dochodzę do siebie, a po kolejnych 5 minutach na Polanie zjawia się również Jacek. Nie ma co, mamy ekipę w tym roku!
Okazuje się, że jestem 33 open i 11 w M3. Nieźle ale na sektor 1 jednak za mało. No i niedosyt mam, że przez błędy taktyczno-techniczne nie utrzymałem się grupce Dawida na 2 pętlę, bo wiem, że zgubić bym się nie dał:)
Czas: 2:30:45
Open: 33/110
M3: 11/45
Strata do zwycięzcy open (M. Górniak) - 16:46
Strata do zwycięzcy M3 (B. Surowiec) - 13:39
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
KE Rydzyna, MEGA
d a n e w y j a z d u
50.40 km
50.00 km teren
02:09 h
Pr.śr.:23.44 km/h
Pr.max:60.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: 2337 kcal
Rower:Bestia
Debiut w nowych barwach wypadł całkiem przyzwoicie, to dobry znak na rozpoczęty właśnie sezon:)
Na miejsce dojechałem w towarzystwie ojca, który jednak ani do startu ani do kibicowania jakoś szczególnie się nie garnął, a zamiast tego pojeździł sobie rowerem po okolicy wspominając dawne dzieje, he he.
Mimo braku startów w zeszłym sezonie, organizator przydzielił mi sektor 1, na podstawie udokumentowanych wyników z innych zawodów. Miałem wrażenie, że to trochę na wyrost, dlatego nie spieszyłem się jakoś zbytnio i w efekcie, razem z Dawidem, ustawiłem się pod koniec sektora.
I wystartowałem swój 8-my sezon! © Josip
Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że to jednak mógł być błąd. Bo wystarczyło, że ktoś przede mną się zakopał w piachu krótko po starcie i już straciłem kontakt z głównym peletonem. Na szczęście, w podobnej sytuacji jak ja było też kilku mocnych zawodników z teamu Rybczyński i udało nam się uformować w miarę szybki pociąg. W ogóle początek i koniec trasy były bardzo szybkie - 13 km w każdą stronę po płaskich i szerokich duktach leśnych, które stanowiły dojazd do wzniesień w okolicy Osiecznej, czyli clue tego maratonu. Właściwa pętla (pokonywana raz na mega i dwukrotnie na giga) to 25 kilometrów korzenistych ścieżek, sztywnych podjazdów, zakrętów-agrafek, zjazdów z dropami lub bandami, morderczych interwałów, czyli po prostu XC w czystej postaci. Zresztą ta sekcja pokrywała się w niemal 100% z trasą maratonu w Jeziorkach z września zeszłego roku (przynajmniej wiedziałem gdzie trzeba uważać, żeby się nie sturlać se skarpy, he he).
Pomny porad teamowych kolegów z ostatniego wspólnego treningu, starałem się trzymać kadencję i jak najmniej jechać twardo, na stojąco. I co? To działa, panowie, to działa:) Poza tym, po skręceniu na pierwszym rozjeździe: <- ŁATWO | -> TRUDNO w lewo, poczułem się jak pussy i potem już zawsze waliłem wersją dla twardzieli:) No więc szło nie najgorzej, ale ciągle nie mogłem dojść Jacka. Co mi się udało mieć go na grubość bieżnika przed sobą, to zaczynał się techniczny zjazd i mi kompan z drużyny znów na kawałek odjeżdżał. Ostatecznie zdołałem go wyprzedzić i zostawić w tyle na jakieś 5-6 km. przed rozjazdem MEGA/GIGA, ale też Jacek musiał zachować siły na kolejną pętlę (szacun!).
Ja z kolei czułem, że noga podaje aż miło. Ostatnie 13 km do mety jechałem po zmianach z zawodnikiem teamu Volkswagen, pełen ogień! Prędkości w okolicach 32-35 kmh w terenie i >40km/h na płytach, doszliśmy i odstawiliśmy w ten sposób kilka mniejszych zaciągów. Jeszcze kilometr i złapałbym Dawida, którego ładna, Martombikowa koszulka majaczyła mi gdzieś z przodu na dłuższych prostych:)
W sumie jestem całkiem zadowolony, spodziewałem się, że na początku sezonu będzie gorzej, kilometrów wszak do tej pory niewiele nakulałem. A tu proszę, sektor wg moich obliczeń został zachowany. Widocznie Dawid ma rację z tą pamięcią mięśniową, czy jakoś tak:) No i sprawdza się to, żeby jeździć miękko. Jedynie jak zobaczyłem wynik Krzycha, to mi mina zrzedła, bo to już inna liga jest. Ale zaraz potem pomyślałem o punktach dla drużyny i znów dobry humor wrócił:).
A zatem, podsumowując:
Czas: 2:09:13
Open: 72/365
M3: 34/153
Strata do zwycięzcy (Marcin Wider) Open i M3 zarazem: 16:44 (ciekawe, że on sam z drugim na mecie wygrał ponad 4,5 minuty!)
Good bikes!
Kategoria MTB, Maraton, 50-100
Maraton Michałki 2016
d a n e w y j a z d u
100.00 km
97.00 km teren
04:08 h
Pr.śr.:24.19 km/h
Pr.max:60.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:786 m
Kalorie: 3747 kcal
Rower:Bestia
Piąte giga w Michałkach ukończone, taki mały jubileusz:)
Trasa wyjątkowo trudna w tym roku ze względu na panującą praktycznie cały wrzesień suszę. Piach, piach i jeszcze raz piach, nie tylko pod kołami, ale również w oczach, uszach, na okularach.. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek trzeba było tyle razy butować na podjazdach. Nawet na ostatnich 20 km, z reguły prostych i bardzo szybkich, trzeba było cały czas uważać i umiejętnie wybierać tor jazdy, żeby się nie zakopać.
Wreszcie udało mi się ruszyć gdzieś z 4-5 rzędu, a nie z czarnej d... za trybuną. Dzięki temu nie musiałem gonić jak wariat na pierwszych asfaltowych kilometrach, tylko spokojnie sobie kręciłem >40 km/h w peletonie. W ogóle obiecałem sobie, że nie dam się podpalić na początku, żeby mnie potem bomba nie dopadła. I tak jechałem - mocno, ale bez szaleństw. O dziwo, utrzymywałem się cały czas w mocnej grupie, znaczy nóżka podawała. Raz nawet przestrzeliłem zakręt razem z grupką 10 osób, na szczęście ci z przodu szybko się zorientowali, więc w sumie straciłem nie więcej niż minutę.
Po rozjeździe mega/giga stawka oczywiście mocno się przerzedziła. Na piaszczystych wydmach dogoniłem Tomka Urbanowicza, Jakuba Ryckowskiego z Cellfastu i jednego gościa w koszulce "Bartas Pniewy". Gdy, jak mi się zdawało, najtrudniejszy fragment był za nami, postanowiłem sięgnąć po żel, bo to już blisko 30 km. Akurat wtedy "Bartas" postanowił się zerwać, no to pozostała dwójka wzięła się za spawanie, a ja za nimi, z otwartym, wpół skonsumowanym żelem w łapie. Zjazd,chwila nieuwagi, przednie koło ustawia się bokiem w piaskownicy i jebut! Niby miękko ale i tak kiera się przekrzywiła, pompka wypadła, a mój własny rumak pokazał mi co sądzi o takim traktowaniu przydzwaniając mi w łeb. Bez kasku mogło być niewesoło, a tak to nawet nie za bardzo poczułem.
Akurat jak się pozbierałem, to nadjechała kolejna grupka, więc czym prędzej się podczepiłem. Jak się miało okazać, był to zalążek pociągu, którego główne wagony miały jechać razem przez kolejne 70 km aż do mety. Ze znanych mi osób, to była w nim Magda Hałajczak. Ja miałem lepsze i gorsze momenty - od roli lokomotywy przez dobre 5 kilometrów, po rozpaczliwe gonienie gdy już mi się wydawało, że zostałem sam po kolejnym zakopaniu się w jakimś piachu. Generalnie, piach zdawał się mi przeszkadzać bardziej niż innym. Nie wiem, czy za ciężki jestem, mam za wysoko środek ciężkości, czy po prostu nie umiem jeździć:)
Tak czy inaczej nasz pociąg szybko tory (czy inaczej tych, co przeholowali z tempem na początku) łykał. Doszliśmy między innymi trójkę, z którą jechałem przed glebą czy Marcina Hermatowskiego.
W Kuźnicy Żelichowskiej wreszcie kawałek asfaltu i można sięgnąć po batona, bo już mnie zaczęło ssać w żołądku, a to bardzo zły objaw jest, niedobry. Od razu power wrócił, bo na brukowym podjeździe bez trudu zerwałem wszystkich. Pojawiła się nawet szalona myśl o samotnej ucieczce 70 km do mety, ale chwilę później trochę się zamotałem w szuwarach i już byli za mną, a kolejną chwilę później to już nawet przede mną. I znów trzeba była gonić, spawać, i tu chylę czoła przed wspomnianą już wcześniej Magdą H., która wykonała całą czarną robotę.
Grupka zaczęła się rwać na ostatniej długiej, szutrowej prostej. Dwóch uciekło, dwóch zostało z tyłu. Ja kręciłem jako ostatni z 7-osobowej ekipy. To nie był dobry pomysł, przed wjazdem w kartoflisko, ale miałem już konkretnie dość. Na tych kurwidołkach jadąca przede mną Hałajczakowa puściła koło i zanim pojawiło się miejsce na wyprzedzenie jej, już było za późno. Na stadionie przy świetnym dopingu mojej narzeczonej:) i kumpli z teamu próbowałem jeszcze dojść jednego mastersa, ale zabrakło z 10 metrów.
Na metę wpadłem jak to zwykle w Michałkach wyj....y jak koń po westernie:) na 23 miejscu open i 11 w M3. Co ciekawe do 7-ego w kategorii straciłem raptem 20 sekund, do szerokiego pudła jakieś 2,5 minuty. Tyle co nic, na takim dystansie. W ogóle obsada na giga rekordowo liczna i wyjątkowo mocna w tym roku - Kaiser, Kasprzak, Krzywy, Banach, Oleszczuk, Kołodziejczyk.. Sołtys:):)
Okazuje się też, że wykręciłem swój personal best, z czasem 4:08:59, czyli o 5 minut szybciej od dotychczas mojego najlepszego startu w 2014. I to pomimo trudniejszych warunków, gleby, itd.. Czyli cały czas progres jest - to cieszy. Dla porównania, zwycięzca - Andrzej Kaiser miał 2 lata temu czas minimalnie lepszy od tegorocznego (3:31:27), a przecież jechał w bardzo mocnej w/w czołowej 6-ce, czyli po zmianach jak zakładam.
Open: 23/75
M3: 11/34
Track ze Stravy (coś ten czas dziwnie krótki, pewnie się autopauza załącza przy niskich prędkościach albo butowaniu):
P.S. Widział ktoś jakieś zdjęcia z trasy poza galerią best off od Fotomtb?
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, Only for tough mothafuckers
Maraton LLR Jeziorki
d a n e w y j a z d u
67.10 km
63.00 km teren
03:14 h
Pr.śr.:20.75 km/h
Pr.max:61.90 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:733 m
Kalorie: 2718 kcal
Rower:Bestia
open: 19/36
M3: 10/16
czas: 3:19:24
Zwycięzca (M3 i
open): 2:43:26
Mój pierwszy w
życiu start w maratonie z cyklu Leszczyńskiej Ligi Rowerowej. Tzn. 5 lat temu
jechałem w Osiecznej, ale wtedy wyścig ten jeszcze nie wchodził w skład ligi,
chyba:).
Dojazd na miejsce
z Olą, dzieciakami oraz Staszkiem, z którym dawno już nie startowaliśmy razem.
Podróż upłynęła szybko i miło, pod znakiem rowerowych anegdot i przekomarzań,
przerywanych od czasu do czasu radosnym gaworzeniem, bądź
mniej radosnym domaganiem się biszkopta z tylnych rzędów.
W sektorze startowym
na mega ustawiła się dosłownie garstka zawodników, na oko nie więcej niż 40,
ale po stopniu wycieniowania łydy widać było, że nikt tam się przez pomyłkę nie
znalazł. Z asów rozpoznałem Macieja Kasprzaka i Sylwestra Swata, a do tego pokaźny
zaciąg mocnych kolarzy z lokalnych leszczyńskich klubów. Trochę się nawet
dziwiłem, że tak mało śmiałków skusiło się na mega, w końcu zapowiadany przez
organizatora dystans 55 km nie wydawał się jakiś straszny. Taa…
Pierwsze
kilometry po starcie są dosyć łatwe, raczej szutry i polne drogi. Prędkość
około 30-35 km/h, bez większych problemów trzymam się w pierwszej, około
20-osobowej grupie, czyli czołówka to połowa stawki. Selekcja następuje dopiero
około 10 kilometra na dość stromym podjeździe po ostrym skręcie w prawo. Na
dole wyprzedzam Staszka, któremu spadł łańcuch i to jest ostatni moment, kiedy
widzę go na trasie. Od tego momentu trzymam się 4 czy 5-osobowej grupki, w
której jadą miejscowi. Widać jak bardzo pomaga im znajomość trasy, a ta robi
się wyjątkowo ciężka. Niezliczona ilość sztywnych podjazdów wymagających wrzucenia młynka, technicznych zjazdów
i ostrych zakrętów. Do tego sekcja XC z podjazdami agrafkami jak na Morasku
(nachylenie boczne dodatkowo zwiększa trudność) i wąskim singlem na skraju
naprawdę stromej, piaszczystej skarpy. Przechodzi mi przez myśl, że niefajnie byłoby
tam zlecieć bo jak się potem wdrapać z rowerem z powrotem na trasę.
Na podjeździe © Josip
Na tej sekcji XC
nieznacznie straciłem kontakt z moją grupką (tak techniczne i wąski odcinki to
jednak nie jest moja domena), dlatego po jej przejechaniu rzucam się w pogoń. I
gdy w końcu udaje mi się ich dojść, zaczyna się kolejny odcinek XC – znów wąsko,
taśmy, a do tego zjazdy z dropami (są bypassy), rock garden itp. I znów zostaję
delikatnie z tyłu. W dodatku dochodzi mnie czub mini - startowali 5 minut
później a to już blisko 25-ty kilometr trasy. Niby nie jest źle, ale to zawsze
dołuje, gdy w krótkim czasie wyprzedzi Ciebie około 10 zawodników. W dodatku
zaczyna do mnie docierać jak ciężki będzie ten maraton, bo to cały czas dopiero
pierwsza runda, na pewno wyjdzie więcej niż 55 km. Czuję, że może mi nie
wystarczyć ani żeli ani picia w bidonach, bo temperatura jest pod 30 stopni.
Gonię, gonię © Josip
Pod koniec pętli
jeden z wyprzedzających mnie gości okazuje się być z mega, więc się sprężam i
siadam mu na kole. Razem jedziemy kilka kilometrów i wjeżdżamy na drugą pętlę.
W jednym miejscu zaliczam kąpiel błotną, na szczęście bez obrażeń czy strat w
sprzęcie, nie licząc tarczy, która hałasuje jeszcze przez parę kilometrów (już
myślałem, że wygiąłem). Szybko się jednak zbieram i czuję, że dobrze mi się kręci.
Dochodzę kolegę sprzed błota i jeszcze jednego zawodnika. W trójkę dojeżdżamy
do pierwszej, opisanej już wcześniej, sekcji XC na drugiej pętli. Tu niestety ziszcza
się moja czarna wizja z pierwszego przejazdu. Na zmęczeniu łatwiej o błędy. Po
sztywnym podjeździe na ścieżkę „graniową” ucieka mi kierownica, zahaczam
barkiem o drzewko, tracę równowagę i lecę w dół skarpy, o shit! Zatrzymałem się
jakieś 5 metrów niżej. Ponownie mam fuksa, bo nie uszkodziłem ani siebie, ani
roweru, tylko wygrzebać się ciężko.Pomaga wystający korzeń. Wracam na trasę i od tej pory to już jest
samotność długodystansowca.Co prawda na
dłuższych prostych i na drugiej sekcji XC, widzę dwójkę, z którą jechałem przed
metą, ale jestem już zbyt ujechany, żeby gonić po raz trzeci. Poza tym, poziom
płynów w bidonie i cukrów we krwi, osiąga poziom ‘critically low’. Poratował mnie jeden wyprzedzany miniowiec.
Swoją drogą, człowiek wyglądał na naprawdę wykończonego. W zamian za łyk z bidonu
pocieszyłem go informacją, że „już blisko”, co nie było tak do końca prawdą.
Zresztą sam miałem się o tym przekonać, kręcąc ostatnie kilometry już bardziej
pod znakiem „daleko jeszcze?”, a nie ścigania się. Tym bardziej, że nikogo w
promieniu kilometra za sobą nie widziałem.
Ostatnie metry przed metą, dubluję miniowców © Josip
Na metę dotarłem
ujechany nie mniej niż po Michałkach czy górskich maratonach. Miejsce w środku
stawki – przyzwoite, strata do pudła M3 w sumie niewielka – 17 minut, ale przy
tym dystansie i łącznym czasie to daje jakieś 8%.
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Stęszew
d a n e w y j a z d u
64.60 km
60.00 km teren
02:20 h
Pr.śr.:27.69 km/h
Pr.max:64.80 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:538 m
Kalorie: 2681 kcal
Rower:Bestia
Taa.. ukończyłem i to moje największe osiągnięcie na tym maratonie. Ale po kolei.
Po ostatnich dość mocno, jak mi się wydaje, przepracowanych tygodniach i zwyżce formy, na którą wskazywały wyniki na segmentach Stravy, ustawiłem się buńczucznie niemal w pierwszym rzędzie. Tuż obok takich koni jak Hubert Semczuk czy Bartek Kołodziejczyk.
Co prawda, rozgrzewka nie nastrajała optymistycznie - ciężko wchodziło mi się na obroty w tym upale, czułem też się najzwyczajniej w świecie niewyspany. To z kolei efekt dusznej nocy, tremy przedstartowej (niedługo 100 startów stuknie a ja wciąż zasnąć nie mogę, he he), no i dzidziusia, który budzi się jednak dość wcześnie:)
Tak czy inaczej, miałem nadzieję, że adrenalina zrobi swoje i podczas ścigu będzie dobrze. No i było, przynajmniej do czasu. Początek bardzo mocno, ciut zostałem na okrutnie wybijającej z rytmu tarce, ale potem udało się przesunąć do przodu w okolice 30 miejsca open. Co więcej, czołówka cały czas niemal w zasięgu wzroku na dłuższych prostych (co potwierdza też pierwszy międzyczas na 18-tym kilometrze - traciłem około minuty). Podejrzewam, że oni z kolei zaczęli ospale i nikt się nie rwał do dyktowania tempa w tej ekstremalnej temperaturze sięgającej 32 stopni.
Na terenowym podjeździe pod wodociągi odkrywam, że z tyłu mam do dyspozycji tylko kilka przełożeń, a najlżejszy bieg to 18 ząbków. Później sprawdziłem, że to po prostu poluzowała się nowa, zamocowana 10 dni temu linka. To przynajmniej już wiem, że nawet nie ma co próbować wjeżdżać Janosika w siodle. Dobrze, że chociaż młynek z przodu działa.
Tempo cały czas mocne, szarpane, grupka się rozrywa, to znów zjeżdża z powrotem. Ze znajomych rozpoznaję Arka Susia i Wojtka Biskupa. Ja jeszcze w okolicach Kociołka czuję się ok, jednak niedługo później, już na Pierścieniu, Wojtek Biskup, który wcześniej wydawało się odpadł, po dojściu do grupki wychodzi na jej czoło i dokręca okrutnie na zjeździe. I jakoś nie mogę dospawać,w dodatku łańcuch przeskakuje też na najniższych biegach (badylek się wkręcił). Chwila i zostaję sam. Po jakichś 2 kilometrach dochodzi mnie mocna czwórka, w której jedzie 2 z czołówki z Agrochestu (chyba mieli jakiś defekt), jak również Jacek Paszke.
Podczepiam się, ale daję radę tylko jakieś 5 kilometrów. Krótko po wjechaniu na drugą pętlę czuję, że muszę zejść z roweru i usiąść w cieniu. Tak też robię. Jestem pewien, że to koniec maratonu dla mnie. Siadam, popijam z bidonu, ucinam sobie pogawędkę o odwodnieniu z facetem, który tam akurat zdjęcia robił i obserwuję kilka przejeżdżających grupek. Po kilku minutach (dokładnie 6:20 jeśli wierzyć Stravie) wstaję i wsiadam na rower. Facet się pyta czy mi nie pomóc wrócić do miasteczka rowerowego, a ja mu odpowiadam, ze nie trzeba, bo wracam na trasę:)
Kręcę wpierw samotnie, potem przed Jarosławieckim dochodzi mnie jakiś pociąg (z Jackiem Swatem m.in.), ale mnie nie wyprzedzają, tylko się wiozą na kole. Zrywam ich pierwszy raz w Puszczykowskich Górach, ale potem mam dłuższy postój na bufecie w celu nalania wody do bidonu i posilenia się arbuzem (boję się, żeby mnie znowu nie odcięło). Na Pożegowskiej uciekam po raz drugi, a potem od Janosika ładne współpracując z jednym gościem dochodzimy i przeganiamy jeszcze paru zawodników. Tempo jest znowu wyścigowe, czyli kryzys minął.
Końcówka, moc znów jest ze mną © Josip
Na mecie jednak finisz przegrywam gdyż, jak zwykle, zacząłem go zbyt wcześnie.
Kończę mimo wszystko zadowolony z przezwyciężenia słabości. I nawet wynik nie jest taki tragiczny, biorąc pod uwagę te "przygody" na trasie.
Open: 57/111 (103 ukończyło)
M3: 18/37 (33 ukończyło)
Czas: 2:26:18
Strata do zwycięzcy Open (H. Semczuk) - 24 minuty
Strata do zwycięzcy M3 (K. Orlik) - 17 minut
A przy makaronie spotkałem dawno niewidzianego Jacgola, miłe to:)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Suchy Las
d a n e w y j a z d u
61.60 km
45.00 km teren
02:18 h
Pr.śr.:26.78 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:459 m
Kalorie: 2571 kcal
Rower:Bestia
No proszę, nie taki ten Suchy Las płaski - prawie 500 metrów w pionie wyszło.
Zadowolony jestem - tym razem nie przespałem startu, nie traciłem na zjazdach (dokręcałem!) i nie miałem odcięcia.
Większość trasy przejechana w mocnych grupkach, gdzie udawało się szarpnąć od czasu do czasu, czy też dać zmianę (co dokumentują zdjęcia poniżej).
Byłoby jeszcze lepiej gdybym nie zjechał tak zachowawczo schodów koło pałacu w Biedrusku na drugiej pętli (hamowałem między każdą sekcją), co poskutkowało tym, że paru z czuba grupki mi uciekło, a ja zostałem w tzw. "chasing group", momentami 1-osobowej:).
Fajna trasa, ciekawie było zwłaszcza we wspomnianych już okolicach pałacu w Biedrusku oraz kawałek dalej, na hopkach w pobliżu starego cmentarza. Dobrze, że org zrezygnował z odcinka terenowego przez poligon skoro tam kałuże o głębokości pół metra były. I w sumie na asfalcie nie było nudo, skoro lecieliśmy tam 45 km/h.
Teamowa frekwencja tym razem ciniutka - oprócz mnie zjawił się tylko Duda.
Open: 26/130 (138)
M3: 5/38
Czas: 2:18:40
Strata do zwycięzcy Open (Hubert Semczuk): 15:18
Strata do zwycięzcy M3 (Krzysztof Orlik): 9:55
Nad Altanką, ledwo się zmieściłem w zakręt:) © Josip
Leading the pack © Josip
Z przodu jest najbezpieczniej © Josip
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Mosina
d a n e w y j a z d u
55.40 km
53.00 km teren
01:54 h
Pr.śr.:29.16 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:433 m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
Ale szybki ten maraton, chyba jeszcze nigdy, nawet w Łopuchowie, nie byłem tak krótko na trasie mega. Było jeszcze szybciej niż rok temu, bo org zrezygnował z odcinka XC wokół wieży widokowej.
Start tym razem wreszcie z pierwszego sektora, ale niestety raczej z jego tylnych rewirów. Do tego nienawidzę nerwówki na "honorowym" zjeździe w tłoku, więc zanim zaczął się start ostry byłem w drugiej połowie stawki. Dlatego na Pożegowskiej właściwie całość pocisnąłem na stojąco i na szczycie zameldowałem się 33, jak poinformował mnie, jadący znów dystans dla.., tj mini - Dawid:)
Na zjeździe wyprzedził mnie Arek Suś, który gnał w dół jak szalony na swoim fullu i niestety nie byłem w stanie utrzymać jego tempa.
W ogóle było dość nerwowo, bo jeden gość z Thule centralnie przede mną wykąpał się w kałuży niczym hipopotam, mało się nie utopił:), a ja musiałem mocno wyhamować, żeby go ominąć.
Natomiast po przecięciu Greiserówki uformowała się 6-osobowa grupka, w której jechał też JPBike i tak pocisnęliśmy niemal całą pętlę aż do okolic j. Góreckiego, gdzie doszło nas jeszcze 2. A przed samym Janosikiem stał Krzychu i podziwiał swojego opuchniętego kciuka. Gdy nas zobaczył. to stwierdził, że pokazanie mocy teamowym kolego jest jednak ciekawsze i kontynuował jazdę.
Początek 1 podjazdu Skrzynecką na Osową Górę. Za chwilę przystąpię do ataku:)
Na Skrzyneckiej zaatakowałem, Krzychu poprawił i tak we 2 uciekliśmy grupce. Niestety za cińki jestem, żeby dać wartościową zmianę na płaskim i w efekcie grupka doszła nas przed nawrotką koło drogi wojewódzkiej na Mosinę. Potem za długo wyszedłem na czoło podczas podjazdu w stronę Puszczykowskich Gór, za co zapłaciłem chwilową bombą i naprawdę niewiele brakowało, żebym odpadł na żółtym szlaku koło Leśniczówki. Dospawałem tylko siłą woli, bo w girach już wata była straszna. Dobrze też, że akurat wtedy Krzychu zszedł ze zmiany:).
Na 'tarce' koło Trzebawia tempo wyraźnie siadło, zaczęły się jakieś szachy. Dopiero na Pierścieniu zaczęliśmy znów kręcić mocniej, a decydujący atak poszedł oczywiście na zjeździe. A ja znów jak dupa przyspałem - tu miniowiec, tam wyrwa w drodze i zrobił się dystans. Czterech zawodników, w tym JPBike'a, udało mi się jeszcze dojść i przejść ale pozostała część grupki (razem z Krzychem) już mi za bardzo odjechała. Tak że wbieg na Janosika i podjazd Skrzynecką nie przyniósł już zmian w klasyfikacji. Na metę wjechałem na 37 miejscu ze stratą nieco ponad 8 minut do zwycięzcy open (Przemysław Mikołajczyk).
Czas: 1:54:27
Open: 37/124
M3: 16/43
Strata do zwycięzcy M3 (Radek Lonka): 06:59
Ogólnie nie jest źle, punktów do generalki sporo. I to na pewno nie był mój najlepszy dzień, wiem, że mogę pojechać mocniej. Przez kiepską pogodę i bark czasu za mało pojeździłem w tygodniu, a z kolei dzień przed wyścigiem za ostro.
Patrząc na wyniki - do 21 zawodnika straciłem poniżej 2 minut, z czego zdecydowaną większość na 1 pętli (strata pozycji na starcie honorowym + omijanie hipopotama, he he), czyli nawet taka pozycja była, powiedzmy, w zasięgu. Dalej jest już przepaść...
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikecrossmaraton Wyrzysk
d a n e w y j a z d u
54.20 km
50.00 km teren
02:23 h
Pr.śr.:22.74 km/h
Pr.max:49.70 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:981 m
Kalorie: 1759 kcal
Rower:Bestia
No, nawet całkiem przyzwoicie tym razem. Celu, jakim było top 50 open i top 15 w kategorii nie udało się co prawda zrealizować, ale dużo nie zabrakło. Dojazd tym razem samotnie. Na miejscu jakiś taki zaspany byłem, wypiłem kawę z Adrianem i Dawidem w miasteczku rowerowym, ale nawet to jakoś nie specjalnie pomogło. Rozgrzewka na ostatnią chwilę i wymuszona, sztywny podjazd pod cmentarz, parę sprintów i do sektora.
Natomiast sama jazda wyglądała już bardziej obiecująco. Udało mi się przebić z tyłów 2 sektora prawie do ogona czołowej grupy. Po wjeździe w teren też spoko - tradycyjnie zyskiwałem na podjazdach, a do tego, uwaga, przestałem tracić na zjazdach. Na długim szutrowym zjeździe do Bąkowa hamulce poszły w odstawkę, a zamiast tego ośka-blat i dokręcanie. Jechałem w kilkuosobowej grupce, w której o dziwo jechał też mocniejszy zazwyczaj Seba oraz, ze znanych mi osób - Piotr Wojdyłło. Z przodu na dłuższych prostych czy podjazdach wciąż majaczyły mi koszulki JP Bike'a i Arka Susia.
Trasa jeszcze ciekawsza niż rok temu - mniej płaskich odcinków wśród pól a więcej pure MTB w mocno pofałdowanym lesie. Łącznik między do drugiej pętli mega też rewelacja, tzn. uda zapiekły. Najważniejsze, że nie złapał mnie taki kryzys jak w Chodzieży (makaron na śniadanie tym razem wszedł!), większość drugiej pętli pracowałem na przodzie grupki, dyktując tempo. Za podjazdem po bruku (na którym minęliśmy Adriana, dopadniętego przez konkretną bombę) doszedł nas Grzegorz Napierała z Kasią Hendrzyk-Majewską, po czym masters, który mógłby być ojcem większości z nas zapodał takie tempo (szacun!), że się grupka zaczęła rwać. Akurat dublowaliśmy na potęgę i na jednym zjeździe zostałem przyblokowany i straciłem jakieś 50 metrów. Udało się dojść, ale zaraz poszedł kolejny atak, już taki finiszowy. Kosztowało mnie to utratę kilku lokat i miejsce w pierwszej 50-tce, ale przynajmniej Kasię udało się jeszcze dognić na kilkaset metrów przed metą i w efekcie nie przegrałem z żadną kobietą. Marne to pocieszenie, ale zawsze:)
Ostatnie metry przed metą © Josip
A tak na serio, to zadowolony jestem. Cały maraton pojechałem mocno, bez bomby, o którą nietrudno przy 1000 m. przewyższenia.
Okazuje się też, że do Jacka, dzisiejszego team lidera, znów było bardzo blisko - tym razem 55 sekund.
Czas: 2:23:17
Open: 54/172 (165 ukończyło)
M3: 17/60 (56 ukończyło)
Strata do zwycięzcy open (Andrzej Kaiser): 00:25:08
Strata do zwycięzcy M3 (Rafał Chmiel): 00:19:38
Strata do pudła M3: 00:11:28
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton
Kreta - rozpoznanie bojem
d a n e w y j a z d u
73.60 km
5.00 km teren
03:41 h
Pr.śr.:19.98 km/h
Pr.max:54.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1493 m
Kalorie: 2330 kcal
Rower:Bestia
Tak się jakoś złożyło, że udało mi się załapać na rodzinne wczasy all inclusive na Wyspie Minotaura. Zgodziłem się na wyjazd pod warunkiem, że dane mi będzie wypożyczyć rower choć na parę dni:):)
Wypożyczyłem Scotta Scale 760 na kołach 27,5, jak się później okazało niepotrzebnie wziąłem MTB bo 95% dystansu zrobiłem na asfalcie. Wynikało to z kilku przyczyn, takich jak: brak dokładnych map i jakichkolwiek oznakowanych szlaków, drogi polne i szutrówki kończące się nagle płotem, psy pasterskie szczerzące kły na środku drogi, brak wystarczających zapasów wody, żeby na dłużej oddalić się od cywilizacji w tym upale, czy wreszcie stosunkowo niewielki ruch na drogach, szczególnie w głębi wyspy.
Sama wyspa jest całkiem zróżnicowana krajobrazowo, tzn. większość jest sucha, a najczęściej występująca roślina do drzewka oliwne, ale zdarzało mi się też przejechać przez oazy zieleni, by chwilę potem napawać się krajobrazem iście księżycowym.
Generalnie, im dalej od wybrzeża tym ładniej. Niestety nad samym morzem dominują większe i mniejsze hotele oraz całe mnóstwo porzuconych inwestycji, straszących betonowymi szkieletami (znak kryzysu).
No i płaskie fragmenty zdarzają się rzadziej niż 10% podjazdy w okolicach Poznania:)
Dobra, bo się rozpisałem. Pora na zdjęcia:
Sjesta - sklepy zamknięte, picia nie ma © Josip
Selfie musi być © Josip
Na północy morze, jakieś 10 km w linii prostej i 400 m w pionie © Josip
Tripodo i Psiloritis (ponad 2500) w tle © Josip
Widok na dolinę Melidoni, ostatni podjazd dnia za mną © Josip
Teraz do hotelu to już z górki © Josip
Good bikes!
Kategoria 50-100, Góry, MTB szosami