50-100
Dystans całkowity: | 16090.11 km (w terenie 9566.44 km; 59.46%) |
Czas w ruchu: | 695:22 |
Średnia prędkość: | 23.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.80 km/h |
Suma podjazdów: | 69073 m |
Maks. tętno maksymalne: | 187 (98 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 172581 kcal |
Liczba aktywności: | 255 |
Średnio na aktywność: | 63.10 km i 2h 44m |
Więcej statystyk |
MTB Maraton Złoty Stok
d a n e w y j a z d u
78.20 km
75.00 km teren
05:23 h
Pr.śr.:14.53 km/h
Pr.max:52.40 km/h
Temperatura:24.0
HR max:171 ( 90%)
HR avg:135 ( 71%)
Podjazdy:2700 m
Kalorie: 4074 kcal
Rower:Lover
Drugie górskie giga w życiu zaliczone!
Wynik mógłby być trochę lepszy ale w sumie jestem zadowolony - praktycznie nie miałem większego kryzysu na trasie i jechałem mimo pewnych dolegliwości.
Start razem z Kłosiem z ostatniego sektora, ponieważ nie było nas w Murowanej. Tempo od początku zdecydowane, trzymam się za Mariuszem ale po paru kilometrach mi odchodzi - mocny dziś jest. Ja z kolei wyprzedzam Jacgola.
Jedzie mi się nie najgorzej (kolano na razie się nie odzywa) ale za to opaska od pulsometra jakoś się obsuwa i pulsak szaleje - raz pokazuje 160 bpm, raz 40 bpm. Zatrzymuję się na chwilę, żeby to poprawić.
Po 8 kilometrach podjazdu w końcu jesteśmy na Jaworniku. Zaczyna się długi ale dość łagodny zjazd, momentami trzeba dokręcać. Na krótko przed pierwszym bufetem zrównuję się z zawodnikiem z Chodzieży, z którym wspólnie kręciłem przez wiele km w Czerwonaku. "Drugi maraton razem?" - rzucam. Na to wygląda. Póki co, wzajemnie się motywując mijamy kilka osób. Ale niestety w pewnym momencie łańcuch spada mi na zewnątrz i nie chce wrócić. Znowu postój a kolega odjeżdża. Naprawiam i ruszam żeby gonić a tu nagle widzę go jak wraca z jeszcze jednym zawodnikiem. Pomylona trasa, fuck! Szczęście w nieszczęściu, że akurat tam mi ten łańcuch spadł ale i tak nadłożyłem około kilometra...
Wracam na trasę maratonu a tu akurat długi i stromy podjazd taką "ledwo ścieżką". Młynek nie chce wskoczyć, do tego kłuje mnie w kolanie i boli w krzyżu. Przez moment pojawia się myśl o wycofaniu się ale szybko ją odganiam.
Młynkowi trzeba pomóc ręką:) ale potem działa już be zarzutu. A że boli? Nikt nie mówił, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie - to jest giga!
Z pętli królewskiej szczególnie utkwił mi w pamięci zjazd fantastycznym singlem po łące, zdaje się, że wylądowaliśmy po nim nieco powyżej Jaskini Radochowskiej. Szkoda, że jechałem tam akurat w grupce i byłem trochę przyblokowany.
No i końcówka podjazdu na Przełęcz pod Jawornikiem, poprowadzona jakimiś
zupełnymi chynchami, dała popalić.
Na zjeździe czerwonym do Orłowca (znanym mi z objazdu 2 dni wcześniej) dostrzegam JPBike'a zmieniającego dętkę (pech!). Na dole bufet a potem długi szutrowy podjazd, niemal pod samą Borówkową.
Mój najlepszy moment w maratonie. Łapię równe tempo na środkowej tarczy i miarowo przesuwam się do przodu. Wyprzedzam chyba z 7 osób, samych gigowców, mnie nikt w tym czasie nie dogania.
Potem zjazd do Lutyni, nawrotka i początek podjazdu pod Borówkową, na początek stromą łączką, ze słońcem dającym ostro w czerep. Tu z kolei jest moja "Golgota":) Prędkość niewiele większa niż jakbym szedł, ale jadę. W lesie jest trochę lepiej, w jednym miejscu gdzie jest mnóstwo korzeni - podprowadzam. Reszta w siodle ale przegania mnie kobieta a ja nawet nie mam siły, żeby ją gonić.
Zjazd z Bórówkowej na 65-tym kilometrze to jest masakra, ręce mdleją. Czasami czuję się jakbym po schodach zjeżdżał, 2 kilometry... Tylko w jednym miejscu sprowadzam.
Wreszcie koniec tego telepania. Ostatni bufet i w górę. Niby już niewiele podjazdu ale za to najbardziej stromo na całej trasie - ponad 18%. Nie daję rady i 2 razy kawałek podprowadzam. Ale kiedy idę kolano boli mnie bardziej i czuję, że zaraz złapie mnie skurcz łydek, więc czym prędzej wpinam się z powrotem w pedały.
Ostatnie 8 kilometrów to już tylko zjazd do mety, w większości łatwy. Dokręcam i przeganiam jeszcze parę osób z giga a nawet jakichś maruderów z mega.
Wpadam na metę. Kłosiu jest już tam od kilku minut a chwilę później zjawia się również i JP. Bezkonkurencyjny w naszym teamie był dzisiaj Drogbas, który wlał mi 20 min. Ostatni, po ponad 6 godzinach, przyjeżdża Jacgol, dla którego góry nie okazały się dziś łaskawe - 2 pany:(.
1. Bogdan Czarnota (M3) - 3:45:30
.
.
.
80. Drogbas (37 M3) - 5:05:01
97. Kłosiu (42 M3) - 5:19:17
108. Ja (47 M3) - 5:25:52
112. JPBike (49 M3) - 5:31:11
142. Jacgol (59 M3) - 6:16:19
Wystartowało 171 zawodników, w tym 75 w M3.
Good bikes!
Kategoria Góry, Maraton, 50-100
Maraton Cup Czerwonak
d a n e w y j a z d u
82.00 km
80.00 km teren
03:33 h
Pr.śr.:23.10 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max:185 ( 97%)
HR avg:168 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3976 kcal
Rower:Lover
Ale gorąc! Organizm nieprzyzwyczajony, więc momentami na podjazdach w słońcu myślałem, że zemdleję.
Ale i tak nóżka podawała dziś o niebo lepiej niż tydzień temu w Dolsku.
Startowała nas garstka na giga: 25-30 osób, ukończyło 22.
9 miejsce open i 4 w M3.
Znowu czwarty, kurde no! W jakiejkolwiek innej kategorii wiekowej byłbym dziś na pudle.. No ale ja jeżdżę w tej najmocniejszej:) W dodatku w M3 startowali dziś ludzie, którzy jeszcze do niedawna jeździli w zawodowym peletonie (Mróz), i ścigaj tu się z takimi.
Na pocieszenie zostaje fakt, że objechałem wszystkich kumpli z Goggle:), choć Kłosiu pogubił trasę.
Obszerniejsza relacja będzie jak dojdę do siebie, zdjęcia też się jakieś znajdą, mam nadzieję.
(edit, niedziela) o ja, już 10 komentarzy (dzięki, panowie!), pytanie czy jest w ogóle sens coś tu jeszcze pisać? No bo co - wystartowałem, pojechałem na tyle szybko na ile mogłem i dojechałem:)
No to tak w skrócie:). Jak pisałem - w sektorze giga było nas około 25 osób, w tym 5 z Goggle! Start raczej spokojny, do szutrówki jadę w pierwszej grupie z Rybczyńskim i Mrozem. Chodzi mi nawet po głowie czy by nie przyświrować i wyjść na czoło. Ale na podjeździe z tarką i piachem chłopaki tak podkręcają tempo, że schodzę na ziemię:) Czołówka mi odjeżdża ale staram się trzymać koło Hulaja z Torq'a. To się udaje i do Dziewiczej jedziemy razem. Ku mojemu zdziwieniu - Kłosiu i Rodman zostali, oglądam się i ich nie widzę. No to jestem team lider, myślę. Chwilowy - podejrzewam.
Na krótko przed Dziewiczą dochodzi nas Marek Konwa, który jedzie mega i startował parę minut po nas (ile dokładnie? Nie wiem). Na pętli XC wokół Virgin Mountain (3,5 podjazdu) odchodzi mi Hulaj ale za to doganiam Piotra Schondelmeyera, też z Torqa i też z M4. Dalej jedziemy razem we 2. Nie za długo ponieważ dogania nas drugi pociąg mega z Magdaleną Hałajczak na czele (podziw dla kobity!) i Bloomem w ogonie. Podczepiam się do tego pociągu. Jadą szybko ale nie za szybko. Mam nadzieję, że co najmniej do rozjazdu tak się podwiozę, co powinno dać mi niezłą przewagę. Niestety, na przecince leśnej i (kurwi)dołkach zahaczam przednim kołem o gościa z przodu. Tak nieszczęśliwie, że zaliczam glebę i mimo niewielkiej prędkości skręcam kierownicę. Zanim się pozbierałem i odkręciłem kierę, grupa mi już odjechała. W dodatku, w pośpiechu ustawiam sobie krzywo tą kierownicę. Cóż, i tak mam krzywy kręgosłup:)
Udaje mi się jednak dojść Schondiego, który też został, a potem, współpracując, na krótko przed bufetem jeszcze kolarza z Chodzieży, też gigowca. Chłopaki stają na bufecie, ja stwierdzam, że w bidonach jeszcze spory zapas, więc jadę dalej. W sumie do mety jeszcze prawie 60 km i nie ma sensu ciorać samotnie ale chcę sobie pojechać trochę spokojniej, zluzować tętno. Wiem, że i tak mnie dojdą. I dochodzą po około 3 km. I tu zaczyna się najlepszy fragment maratonu. Szybko ustalamy, że każdy z nas jest z innej kategorii, więc możemy jechać razem nawet do mety. Zmiany regularne jak na szosie, tylko dłuższe - tak co kilometr mniej więcej. Przejeżdżamy w ten sposób blisko 20 km, prędkość w granicach 30 km/h.
No ale, wszystko dobre co się szybko kończy. Kończą się w miarę równe dukty leśne i wjeżdżamy na łąkę, pełną dołków, które masakrycznie wytrącają z rytmu. Akurat jechałem trzeci, trzymałem się blisko Schondiego i nie zauważyłem, że kolega z Chodzieży odjechał. Za łączką zaczyna się długi, piaszczysto-brukowy dość wyniszczający podjazd. Kolega z M4 puszcza koło a ja ruszam samotnie w pogoń za M2, na szczęście nie straciłem kontaktu wzrokowego. Jestem coraz bliżej.
Już prawie go mam, a tu kolejny podjazd, prawie piaskownica. Zakopuję się. Muszę zejść z roweru, przeprowadzić na bok i jechać dalej po trawie. Przy okazji poprawiam kierownicę i podnoszę sztycę, bo znowu lekko mi się obsunęła.
Dobra, trzeba gonić Chodzież!:) Tymczasem sam zostaję dogoniony przez zawodnika z Nutraxxa, na którego na mecie później wołali "Czesio". No więc Czesio ma piękną taktykę na demotywujące wyprzedzanie. Mianowicie, na krótko przed dojściem zawodnika, którego mozolnie goni przez parę kilometrów, rozpędza się i mija go na dużej prędkości, po czym zapewne na tętnie submaksymalnym leci tak jeszcze kawałek, do najbliższego zakrętu, a zatem dobrze, żeby cały manewr wykonywać możliwie blisko przed takowym:)
Prawie dałem się nabrać na tę sztuczkę. Jednak szybko się zorientowałem, że po wyprzedzeniu mnie, gość wcale nie zwiększa dystansu. Co więcej, na dłuższych prostych, z przodu widziałem też białą koszulkę kolegi z Chodzieży. I tak, niedługo później jechaliśmy już razem. Razem wrzeszcząc niemal błagalnie do każdego strażaka kiedy najbliższy bufet i złorzecząc, że już ponad 60 km i tylko jeden bufet do tej pory.
W końcu jest oaza. Tankuję bidon i każę sobie wylać butelkę wody na łeb:) Co ciekawe, "Czesio" się praktycznie nie zatrzymuje ponieważ ma tam swoich ludzi, którzy po prostu podmieniają mu bidon. 'Dojdziemy go' - mówię spokojnie do kompana z M2.
I mam rację, jeszcze przed Dziewiczą go wyprzedzamy i chyba ma zgon bo się nie podłącza. Mówiąc szczerze, ja też mam już dość, najbardziej przez ten upał. Mam cichą nadzieję, że drugi przejazd przez pętlę XC będzie okrojony choćby z jednego podjazdu. Taa, wiadomo czyją matką jest nadzieja...
Jestem naprawdę ujechany ale kolega z Chodzieży chyba jeszcze bardziej bo odchodzę mu na podjeździe jeszcze przed Dziewicą. Potem, w rynnie od strony parkingu nie mogę zrzucić na młynek i na ostanie 20 metrów schodzę z roweru. Masakra - jak sobie robiłem te pętle treningowo 5 razy, to ani razu nawet nie czułem potrzeby wrzucenia młynka. Ale co innego pętelki na treningu, a co innego 75-ty kilometr maratonu przy temperaturze 30 stopni. Po ostatnim podjeździe pod wieżę, czerep mi się dosłownie gotuje. Uff, jestem na górze!
Zjazd spokojnie, bo łatwo gdzieś wyrżnąć w tym stanie. Następne 2 kilometry dochodzę do siebie ale gdy wjeżdżam na białą szutrówkę odzyskuję wigor. W dodatku wiatr jest moim delikatnym sprzymierzeńcem więc daję nawet radę jechać około 30 km/h. 3 kilometry do mety, oglądam się za siebie. Nikoguśko. A więc nie będzie wyroku ze strony Kłosia, na który czekałem. Właściwie, to nie zastanawiałem się czy, tylko kiedy:)
Na metę wjeżdżam zmordowany ale szczęśliwy, szukając cienia. Pytam, sędziego który jestem. 9-ty? O! To może pudło będzie, nieśmiała myśl taka się pojawia. Ale nie, czwarty, a strata do trzeciego w M3 (i jednocześnie czwartego open) kolosalna - około 20 min.
Ktoś wie gdzie można znaleźć zdjęcia z tej imprezy?
(edit 2): O, znalazłem! Widać, że szczęśliwy na mecie, he he
1. Mateusz Rybczyński (M3): 3:02:48
.
.
9. Wojtek Sołtys aka josip (M3 - 4): 3:33:42
12. Mariusz Kłos aka Kłosiu (M3 - 5): 3:40:03
15. Michał Jaskółka aka Jasskulainen (M2 - 6): 3:43:59
18. Przemo Koper aka Rodman (M3 - 6): 3:53:29
19. Marcin Horemski aka z3waza (M4 - 3): 3:58:30 - pudło w kategorii!
21. Marek Jeszka aka Marc (M2 - 9): 4:04:07
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton
Tlenowo do WPN
d a n e w y j a z d u
52.52 km
35.00 km teren
02:07 h
Pr.śr.:24.81 km/h
Pr.max:49.20 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:wheeler
Ładny dystans wyszedł, he he
Stwierdziłem, że ostatnio za dużo było tych treningów powyżej progu, szarpanych, gdzie gnałem jak koń spuszczony z uwięzi:) Dziś miało być równo, co nie znaczy że wolno... Poza tym, w terenie ciężko jest takie założenie do końca zrealizować, no ale przecież maratony też są w terenie.
Dobrze się jechało!
Trasa: Nadwarciańskim do Puszczykówka, dalej wjazd na Osową asfaltem od strony trasy mosińskiej, zjazd do Kociołka, Góreckie, objazd Jarosławieckiego, żółty szlak na Wiry, Luboń, Świerczewo.
Zmiana planów - będę w Czerwonaku ale jeszcze nie wiem, który dystans pojadę. Na ten moment rozważam wszystkie opcje, na miejscu sobie jeszcze zobaczę kto się gdzie zapisał:)
Good bikes!
Kategoria 50-100
Bikecrossmaraton Dolsk
d a n e w y j a z d u
69.80 km
60.00 km teren
02:44 h
Pr.śr.:25.54 km/h
Pr.max:49.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:181 ( 95%)
HR avg:168 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3059 kcal
Rower:Lover
czyli wyścig z opuszczoną sztycą:)
Z wyniku i jazdy nie jestem zadowolony. Z woli walki i wydolności - jak najbardziej. Ale po kolei.
Do Dolska przyjeżdżamy z Markiem. Jesteśmy dobre 1,5 godz. przed startem ale kolejka po numerek jak stąd do Łodzi. Na szczęście mniej więcej w jej środku dostrzegamy kolegów z teamu i bezceremonialnie się wpychamy (jak ja nienawidzę takich kolesi:).
Tak czy inaczej, start zostaje przesunięty o pół godziny, a więc mamy czas zrobić rozgrzeweczkę i ustawić się, z radą nieobecnego dziś Rodmana, z przodu sektora.
Obsada doborowa - Kaiser, Krzywy, Halejak, Górski, bracie Banachowie, bracia Swat, Lonka... i tak bym jeszcze mógł wymieniać. Coś mi mówi, że nawet o top 50 open może być dzisiaj ciężko (i dobrze mi mówiło!).
Start honorowy i oczywiście wszyscy od razu ostro napierają. Kawałek przede mną niezły bałagan w peletonie, kilka osób leży (potem widziałem koło wygięte w 3 dupy). Dostrzegam Kłosia i staram się go trzymać. Po chwili dochodzimy i przeganiamy Jacka ale muszę co chwila podganiać żeby utrzymać koło Mariusza. Idzie jak kuna. Jest co raz dalej, do mnie z kolei dochodzi JP i też mi się po chwili urywa. Co jest?
No jakoś nie podaje dzisiaj nóżka. trzymanie się grupy przychodzi mi z ogromnym trudem, tętno podchodzi pod 180. Przecież tak nie ujadę 70 kilometrów...:(
Odpuszczam. Jadę moment sam, by za niedługo zostać wchłoniętym przez pociąg złożony co najmniej z kilkunastu wagonów. Tu powinno być łatwiej nie wypaść ze składu. I jest. Tylko, że ktoś zwraca mi uwagę na patyk wetknięty w przerzutkę. Fuck! Muszę go wyjąć bo jeszcze się urwie. Zjeżdżamy z asfaltu a za zakrętem dość stromy podjazd w piachu. Zatrzymuję się, wyjmuję patyk ale już nie dam rady ruszyć. Muszę wbiec, żeby nie zgubić grupy ale tracę kolejne siły.
Niewiele później już wiem czemu tak ciężko kręci mi się w siodle. Za słabo dokręciłem zacisk i sztyca się obsunęła. No rzesz! Co za błąd, jak bym pierwszy raz w maratonie jechał. Trzeba by ją podnieść ale jak tu się zatrzymać skoro pociąg jest ewidentnie intercity i nigdzie nie staje? Teraz wiem, że trzeba było wtedy odżałować, przystopować i poprawić defekt. Jeszcze bym miał czas nadrobić. A tak? Męczyłem się około 50 km zanim w końcu i tak zszedłem z roweru...
Wydaje mi się, że ciągle niedaleko z przodu, majaczy koszulka Goggle i sylwetka JP ale dystans jakoś się nie zmniejsza. Tym bardziej, że w moim peletoniku współpraca idzie ciężko. I jest to też moja wina bo wcale mi się nie pali żeby dać zmianę.
W końcu "sekcja XC" z podjazdem pod punkt widokowy. Tu trochę lepiej widać sytuację. JPBike jest rzeczywiście niedaleko ale za mną niebezpiecznie blisko jedzie też Jacgol... Tutaj zaczyna nas też doganiać czołówka mini, która startowała pół godziny po nas ale też miała krótszą pętlę.
Kawałek za Dolskiem dochodzi mnie "drugi czub" mini (miejsca 5-10, mniej więcej) a ja jak pipa zajeżdżam drogę Drogbasowi (sorry, krzaki były...). Próbuję się ich uczepić. Różnica prędkości nie jest duża ale jednak, ja dziś cienki jestem, no i sztyca...
Wreszcie ją poprawiam ale jestem już wypompowany. Chwilę później staje się nieuniknione - za plecami słyszę "Wojtas, to ty?". W głosie Jacgola słychać radość, co mimo wszystko jest miłe:) Jedziemy jakiś czas razem, między innymi przez punt pomiaru czasu.
Potem jest taki długi podjazd pod wiatr i po piachu. Tam mi odchodzi, i jeszcze Dave mnie przegania. Cały czas nie ma siły w nogach ale jest wola walki. Nie mogę go stracić z oczu! I tak siłą woli realizuję to założenie aż do przejazdu pod wiaduktem i tabliczki "Meta 9 km). Za nim znowu zaczyna się podjazd, wpierw bruk, potem asfalt. I albo mi się wydaje, albo dystans do Dawida się zmniejsza. O tak! Gdy do mety zostaje 5 km, jestem już przed nim. Końcówka to już samotna walka z jakimiś złowrogimi cieniami, które widziałem oglądając się za siebie:) Tym razem mocy w końcu wystarczyło.
Finisz i "złowrogi cień" zawodnika nr 498 (mój rówieśnik, jak się okazuje):
cypyright: Jacek Głowacki, wypatrzone przez Maksa (dzięki!)
Open: 58/176 (190 wystartowało)
M3: 27/63 (67 wystartowało)
Czas: 2:44:37
Strata do zwycięzcy Open i M3 zaraz (Bartosz Banach): 26:37
Starta do Kłosia: 8:37 (gratki, inna liga!)
Strata do JPBike'a: 2:18
Strata do Jacgola: 1:31 (brawo!)
Przewaga nad Dawidem: 0:09 (that was close:))
Przewaga nad Markiem: 11:10 (co raz mniej, gratki!)
Trasa fajna, na pewno o wiele ciekawsza niż rok temu, kiedy Dolsk był częścią cyklu Powerade. Oznakowanie wzorcowe, wyniki od razu, makaron smaczny, jednym słowem - Gogol się wyrabia:) Jeszcze tylko coś z tymi opłatami trzeba usprawnić.
Ciekawostka - Andrzej Kaiser, zwycięzca maratonu Powerade w Murowanej Goślinie tydzień temu na dystansie giga, był dzisiaj 8. Naprawdę mocna ekipa dziś się zjawiła.
Zdjęcia będą, jak będą, a myślę, że będą:)
Good bikes!
Kategoria Maraton, 50-100
Asfaltem
d a n e w y j a z d u
51.60 km
0.00 km teren
01:41 h
Pr.śr.:30.65 km/h
Pr.max:40.90 km/h
Temperatura:15.0
HR max:172 ( 90%)
HR avg:150 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1539 kcal
Rower:Lover
Pierwsza jazda w nowych gaciach od Goggla - szybkie są ale brania nie było:)
Wreszcie ciepło, nawet o zmroku, i bez wmordewindu. Z drugiej strony, tęskniłem dziś trochę za tym fajnym wiaterkiem w plecy...
Trasa:
#lat=52.338228564764&lng=17.02787&zoom=12&maptype=ts_terrain
To właściwie ostatnia przecierka przed Dolskiem. Tak patrzę na listę zgłoszeń i widzę Kaisera oraz cały GPAET właściwie w komplecie na mega, normalnie mistrzostwa teamu się szykują, he he.
Good bikes!
Kategoria 50-100, MTB szosami
Bnin
d a n e w y j a z d u
64.69 km
25.00 km teren
02:21 h
Pr.śr.:27.53 km/h
Pr.max:51.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:wheeler
Między wielkanocnym śniadaniem w domu a wielkanocnym słodkim i obiadem u teściów:)
Żeby chociaż zgłodnieć, he he.
Oczywiście znowu wieje. W Kórniku średnia 31 km/h, na prostej między Tulcami a Krzyżownikami wyciągnięty v-max, i to bez wstawania z siodełka. Na szosie może by spokojnie ciąć powyżej 60 km/h ale na moim starym ścigaczu czuje się już jednak miękkość materii... Na paru odcinkach prułem sobie w granicach 40 km/h.
W Bninie skręcam w teren i pod wiatr jednocześnie, czyli średnia zaczęła drastycznie spadać. Tym bardziej, że cała niemal powrotna trasa to szlak łącznikowy przez Kamionki i Babki a więc teren dość ciężki - nierówny, piaszczysty, czasem kamienisty a nawet błotny.
Zimno, ubrałem się właściwie zimowo a i tak zmarzły mi paluchy u rąk. Aż musiałem się zatrzymać i je rozmasować.
Good bikes!
Kategoria 50-100, MTB szosami
Dziewicza XC
d a n e w y j a z d u
53.90 km
30.00 km teren
02:42 h
Pr.śr.:19.96 km/h
Pr.max:45.70 km/h
Temperatura:11.0
HR max:175 ( 92%)
HR avg:141 ( 74%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2207 kcal
Rower:Lover
Dojazd standardowo: do Katedry, dalej wzdłuż Hlonda, wyjazd na Czerwonak, Koziegłowy, Kicin, żółty szlak.
Powrót nową drogą przez Janikowo, następnie kawałek wzdłuż DK 5, Bogucin, przez las na wyczucie (ale trafiłem prawie idealnie), Volkswagen, Antoninek, Malta...
Na miejscu zrobiłem prawie 5 pełnych pętli, co daje 15 wjazdów na szczyt + 5 wjazdów do mniej więcej 3/4 (miejsce gdzie czerwony szlak łączy się z żółtym, tam odbijam w lewo - w dół).
Na zjazdach za każdym razem mniej zaciskania klamek:) Na koniec nawet killerem pomknąłem z w miarę przyzwoitą prędkością. Dzwonów - 0.
Spotkałem Michała, który w końcu skończył składać nowego rumaka. Zacna maszyna wyszła, na karbonowej ramie i z napędem 2x9, nad którym też się co raz mocniej zastanawiam. Dzisiaj, na ten przykład, młynek nie był ani razu w użyciu, prawie cały czas podjeżdżałem na przełożeniu 32x28.
Dane z samego XC:
dystans: 15,2 km
czas jazdy: 1:04
avs: 14,1
HR max: 175
HR avg: 151
Good bikes!
Kategoria 50-100
S5 Gniezno - Kostrzyn
d a n e w y j a z d u
61.80 km
3.00 km teren
02:51 h
Pr.śr.:21.68 km/h
Pr.max:30.40 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Tak sobie wymyśliłem, że z XC wrócę rowerem do Poznania, przy okazji sprawdzę przejezdność nowej ekspresówki S5, zwanej też Wschodnią Obwodnicą Poznania.
Myślałem tak: ok. 50 km, asfalt, taki trochę dłuższy rozjazd po w sumie krótkim ściganiu (godzinka). Wydawało mi się też, że wiatr jest głównie północny z lekką składową zachodnią i w efekcie na większości odcinka będę go miał z boku.
Taa... To była konkretna wyrypa a nie żaden rozjazd! Piździło z płd-zach czyli centralnie w twarz przez całą drogę. Podmuchy były takie, że jechałem 15 km/h! Naprawdę nie raz pożałowałem, że się zdecydowałem i, co gorsza, pochwaliłem się tym zbyt dużej liczbie osób, co nie pozwalało mi się wycofać i wsiąść w pociąg gdzieś w połowie drogi:)
Pulsak nie wiedzieć czemu znowu nie działał ale szacuję, że średnie tętno miałem na poziomie 150, przy tej średniej...
No ale przynajmniej udało się stwierdzić, że S5 jest już niemal gotowa i widzę szansę na jej otwarcie przed Euro. W kilku miejscach brakuje jeszcze nawierzchni (zdjęcie jutro) ale np. wiadukt żaden mi się w połowie nie urwał, he he. Za rok na XC do Gniezna da się dojechać autem z Poznania poniżej 0,5 h!
Obiecana zdjęcie - pierwszy wiadukt jadąc od Łubowa w kierunku Kostrzyna:
Dla porządku odnotuję jeszcze, że z Kostrzyna do domu pokręciłem przez Siekierki, Gowarzewo, Tulce, Szczepankowo, Franowo i Rataje.
Good bikes!
Kategoria 50-100, MTB szosami
Rundka na Osową
d a n e w y j a z d u
50.71 km
25.00 km teren
01:56 h
Pr.śr.:26.23 km/h
Pr.max:61.20 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:wheeler
Ale fajnie - udało się po pracy zrobić pół setki i wrócić właściwie za jasnego do domu.
Starałem się jechać z wiatrem bocznym lub w lesie. I ta strategia się sprawdziła.
Na Osową wjechałem sobie 2 razy asfaltem, w tym raz bardzo siłowo na przełożeniu 42x16.
Trasa: Dom - Minikowo - Ożarowska - (teren) - Babki - (pół-teren) - Kubalin - Rogalinek - Mosina - Osowa x2 - Puszczykówko - (teren, Nadwarciański) - Dębina - Dom.
Good bikes!
Kategoria 50-100
Active Reagge
d a n e w y j a z d u
72.60 km
15.00 km teren
03:14 h
Pr.śr.:22.45 km/h
Pr.max:49.10 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
czyli aktywna regeneracja w formie wycieczki z tatą. Jednakowoż, elementów tlenowych nie zabrakło, A nawet i beztlenowych kiedy postanowiłem zaatakować podjazd w Promnie z blatu i z zamiarem nie schodzenia poniżej 30 km/h:) (nie udało się ale było blisko).
Ogólnie tak sobie skakałem od czasu do czasu - a to czasówka pod wiatr, a to siodło w przejazdem przez dolinę Cybiny a to Katarzynki x2.
Pogoda świetna, pełne słońce nieco chłodniej niż wczoraj ale dzięki temu człowiek mniej się poci. I tylko dmuchało dość mocno z północy ale to już standard w Poznańskiem:)
Trasa: Dom - Rusa - Kobylepole - Swarzędz - Siekierki - Paczkowo - Jankowo - Góra - Promno - Biskupice - Jankowo (żeby siodło zaliczyć) - Biskupice - Uzarzewo - Katarzynki - Gruszczyn - Antoninek - Malta - Chartowo - Starołęka - Dom.
Super mi się dziś kręciło, pewnie kompensacja po wczorajszym.
Good bikes!
Kategoria 50-100, MTB szosami