SOLID Sława Giga
d a n e w y j a z d u
62.00 km
62.00 km teren
03:25 h
Pr.śr.:18.15 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:176 ( 92%)
HR avg:153 ( 80%)
Podjazdy:1000 m
Kalorie: 2282 kcal
Rower:Bestia
Z cyklu - lepiej, czyli gorzej:) Systematyczne, codzienne treningi przełożyły się na mocniejszą i równiejszą jazdę w moim wykonaniu, niż tydzień wcześniej w Dolsku. Mimo tego, zamiast pudła było zaledwie 10-te (na 14) miejsce w kategorii M4 i 25-te (na 36) miejsce Open. Jak by nie patrzeć - ogony. W dodatku, strata do zwycięzcy była czasowo i procentowo większa, co skutkuje mniejszą liczą punktów do generalki.
Powód to po prostu znacznie liczniejsza i mocniejsza obsada, jak również bardziej wymagająca trasa, co zawsze przekłada się na większe różnice czasowe. Ale już np. do zwycięzcy M4 z Dolska (tym razem był ósmy) straciłem raptem 2 minuty (
Dojazd z kolegą tamowym Jackiem. Na miejsce zawodów (tereny gorzelni Stare Strącze :) ) dojeżdżamy ze sporym zapasem. Jest czas na porządną rozgrzewkę i rekonesans pierwszych oraz ostatnich kilometrów trasy. Widać, że lekko nie będzie, niemal od razu zaczynają się podjazdy i, co gorsza, szybkie zjazdy, które w tłoku zawsze są niebezpieczne. Swoją drogą, o mały włos, a ta rozgrzeweczka zakończyłaby się bardzo pechowo, po tym jak mi ktoś nagle wyjechał z bocznej drogi na zjeździe właśnie niemal pod koła. Jakimś cudem go ominąłem…
Ustawiam się z przodu drugiego sektora, ale po starcie tracę pozycje. No nie umiem i nie lubię się przepychać, zwłaszcza wśród lecących na złamanie karku od pierwszych kilometrów zawodników z mini. Jest dużo nerwówki i uważam, że zdecydowanie lepiej byłoby jednak rozdzielić starty dystansów. No ale cóż, póki co puszczają nas wszystkich razem i trzeba sobie z tym radzić. Po jakimś czasie trochę się to uspokaja, a ja odnajduję się wśród znanych zawodników, z którymi często rywalizowałem na mega lub na innych wyścigach. Czyli nie jest źle, bo przecież teoretycznie oni powinni jechać szybciej, nie oszczędzając sił na drugą pętlę.
Na mniej więcej 10-tym kilometrze doganiają mnie wpierw Młodzik, a następnie JPBike. Właściwie to tempo mamy identyczne, ale koledzy są ciut lepsi technicznie na singlach typu roller-coster. Jak bym się zagiął, to bym pojechał za nimi, ale wolę trzymać tempomat mając w pamięci odcięcie pod koniec w Dolsku. Po fakcie, okazało się, że niepotrzebnie jechałem tak zachowawczo. Sił mi wystarczyło do końca i nawet miałem jeszcze rezerwę.
No dobra, w końcu oczywiście podczepiłem się pod jakiś pociąg i tak, trochę się pod drodze tasując, dotarliśmy do rozjazdu mega/giga, gdzie wszyscy moi kompani skręcili w kierunku mety. Krótko za rozjazdem spytałem się kobiety z zabezpieczenia trasy czy jest ktoś przede mną i dowiedziałem się, że jest, jakąś minutę. Udało mi się szybko dojść tego zawodnika, ale nie było sensu jechać razem, bo wyraźnie zostawał z tyłu na podjazdach. Czyli czekała mnie tradycyjna samotność długodystansowca. I tak sobie kręciłem bez większych przygód, nie licząc jednej glebki w ciasnym zakręcie na piachu i odpięcia zegarka, gdy zahaczyłem o pasek sięgając po bidon. Oczywiście podniosłem go z ziemi, ale już nie chciało mi się bawić w zapinanie i odblokowywanie. Zegarek wylądował w kieszeni, a ja od tego momentu mogłem tylko zgadywać ile mi zostało kilometrów. W dodatku, wykres tętna po tym zdarzeniu zatrzymał się na wartości 146 bpm:)
Końcówkę jechało mi się naprawdę dobrze, podjazdy mocno i w stójce. Cały czas jednak nie jechałem maksa myśląc, że od rozjazdu jest jeszcze około 7 km. do mety. Tymczasem był to tylko kilometr. Szkoda, bo mogłem trochę podgonić, strata do Jacka nie była duża (3 min.), a bezpośrednio przede mną w wynikach jest jeden zawodnik se Strefy Sportu, też M4, z przewagą raptem pół minuty. Tylko, że jechał z 1 sektora, więc go nie widziałem..
Na mecie miasteczko zawodów znów było już opustoszałe. Zjedliśmy z Jackiem spokojnie makaron (tym razem nikt mi nie przerywał jakąś dekoracją) i pojechaliśmy do domu. Po drodze czekała nas jeszcze przygoda z poluzowany uchwytem dachowym na rowery, ale na szczęście zorientowaliśmy zanim nasze maszyny poleciały na S5:)
To był udany wyścigowy dzień!
Czas: 3:25:16
Open: 25/36, M4: 10/14
Strata do zwycięzcy Open (A. Adamkiewicz): 00:40:30
Strata do zwycięzcy M4 (M. Mróz): 00:30:44
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
SOLID Dolsk GIGA
d a n e w y j a z d u
64.00 km
62.00 km teren
02:55 h
Pr.śr.:21.94 km/h
Pr.max:60.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max:172 ( 90%)
HR avg:157 ( 82%)
Podjazdy:750 m
Kalorie: 2100 kcal
Rower:Bestia
Pierwszy start w sezonie 2021, opóźniony z powodu lockdownu w kwietniu.
Tak naprawdę jedna wielka niewiadoma. Raz, że zanim się człowiek nie zacznie ścigać, to nic nie wie o swojej formie. Dwa, że po tygodniu niejeżdżenia i byczenia się na all inclusive w Turcji. No dobra, trochę pograłem w kosza, ze 2 razy poszedłem pobiegać na 30 minut i trenowałem pływanie pod wodą, żeby zwiększyć pojemność płuc:) Ale nie oszukujmy się, jak mówi stare kolarskie porzekadło - żeby jeździć, trzeba jeździć.
I to się potwierdziło po raz kolejny. W sumie to jechało mi się przyzwoicie, obok siebie rozpoznawałem zawodników, z którymi rywalizowałem w poprzednich latach. Natomiast czułem jakiś taki brak iskry i cały czas bałem się kryzysu na 3 pętli. Swoją drogą - nie lubię gdy na giga są aż 3 pętle. To deprymujące i naprawdę trzeba mieć sporo silnej woli, żeby nie zjechać na mega do mety. Tym bardziej, gdy wszyscy z pociągu, w którym akurat jedziesz tak właśnie robią, a tobie zostaje samotność długodystansowca na ostatnim okrążeniu.
Tak było i tym razem, w dodatku ubytek sił miałem znaczny. Zaliczyłem jeden wypych na górce, którą wcześniej bez większych problemów wjeżdżałem, a ostatnie kilometry do mety po tzw. false flat zrobiłem już na oparach.
Trasa taka sobie, raczej poniżej solidowej średniej, wyraźnie ta edycja została potraktowana przez organizatora jako rozgrzewkowa. Widoki były ładne, bo te pagóry są bardzo malownicze:) Sporo fragmentów kojarzyłem z maratonów Gogola, a nawet Golonki w zamierzchłych czasach. Zdaje się też, że Solid Bodzyniewo wykorzystywał podjazd na tzw. Katorgę, tyle że jakby pod prąd tej wersji.
Na mecie, gdy spokojnie zajadałem sobie makaron, ciesząc się, że w ogóle coś dla mnie zostało, czekała mnie naprawdę miła niespodzianka. Otóż spiker wyczytał mnie na podium, co więcej - na drugie miejsce! Okazało się, że wiele osób z czołówki M4 albo się nie pojawiło, albo zjechało na mega (czyli jednak dobrze, że byłe te 3 pętle, he he). Trochę szczęśliwie, ale dekoracja zawsze cieszy, a szczęściu trzeba umieć pomóc.
Tak mnie to zaskoczyło, że nawet nie zdążyłem nikogo poprosić, żeby mi zdjęcie zrobił..
Czas: 2:55:30
Open: 14/22, M4: 2/5
Strata do zwycięzcy open (M. Gehrke): 00:28:36
Strata do zwycięzcy M4 (R. Pawlak): 00:07:44
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
SOLID Przyłęk MEGA
d a n e w y j a z d u
38.90 km
37.00 km teren
02:03 h
Pr.śr.:18.98 km/h
Pr.max:51.50 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:500 m
Kalorie: 2131 kcal
Rower:Bestia
Po tym jak straciłem szansę na generalkę po złapaniu podwójnego laczka na 1 kilometrze trasy tydzień wcześniej w Dąbrowie, nie miałem już motywacji żeby jechać giga.
Poza tym, dzień wcześniej był udany dla mnie wyścig w Wiórku, co prawda krótki, ale na takiej intensywności, że glikogenu na pewno zużyłem sporo.
W dodatku, podczas samotnego dojazdu autostradą pod Nowy Tomyśl zaczęło lać. Co prawda, w momencie startu już zaledwie kropiło, ale deszcz zdążył solidnie wszystko zmoczyć. Już po krótkiej rozgrzewce miałem mokre gacie. Temperatura niewiele powyżej 10 stopni, czyli - krótko mówiąc - pogoda na rower dobra (bo nie bardzo dobra) :).
A sam wyścig? Składał się dla mnie z 2 etapów. Pierwsze niemrawe i zachowawcze 5 km, podczas których tracę dystans do tych, z którymi powinienem się dziś ścigać. I pozostałe 35 km kiedy łapię flow, cisnę momentami jak szalony i wyprzedzam dobrze ponad 20 zawodników, samemu nie będąc dogonionym przez nikogo. Jechało mi się naprawdę świetnie. Okazało się, że błota praktycznie nie było (poza jednym przejazdem przez bagno na początku pętli), a deszcz tylko pomógł i utwardził piaszczyste zwykle single. Trasa podobała mi się chyba najbardziej ze wszystkich edycji Solida, które dane było mi jechać w tym sezonie. Pod koniec zacząłem nawet żałować, że przepisałem się na mega. Chociaż w sumie może dobrze się stało, bo gdzieś na wertepach zgubiłem bidon, a miałem tylko 1 (z drugiej strony - planując jechać giga, miałbym na pewno 2).
Szkoda, że to już koniec, bo sezon wyścigowy w sumie był bardzo krótki w tym dziwacznym, covidowym roku. Oby za rok wszystko wróciło do normalności!
Czas: 2:03:27
Open: 25/104
M4: 9/38
Strata do zwycięzcy Open (J. Mądry): 13:17
Strata do zwycięzcy M4 (R. Lonka): 11:29
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
MTB Wiórek 2020 MINI
d a n e w y j a z d u
20.60 km
20.60 km teren
00:48 h
Pr.śr.:25.75 km/h
Pr.max:44.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:116 m
Kalorie: 865 kcal
Rower:Bestia
MTB Wiórek 2020, czyli rodzina na medal:)
Do ostatniej chwili nasz występ stał pod znakiem zapytania, bo zgapiłem się z zapisami i wyczerpał się limit zawodników (restrykcyjny, ze względu na covid), we wszystkich 3 wyścigach.
Po rozmowie z panią Esterą z Mosir Mosina zostaliśmy wpisani na listę rezerwową. I tak po kolei, w miarę jak inni ludzie rezygnowali ze startu, dopisywano nas na listę startową. Kubuś dostał nr dopiero jakieś 30 min przed startem, ale za to jaki numer! Zobowiązujący:)
Na pierwszy ogień wyścig młodzieży na dystansie 7 km, wspólny start dla 2 grup rocznikowych nastolatków. Już pierwszy rzut oka na rywali moich dzieciaków pozwala stwierdzić, że łatwo nie będzie. Stroje kolarskie, spdy, karbony i emblematy klubowe - dominują Stomil Poznań i Kometa Śrem. No i łatwo nie było - Oski dojechał 11 w swojej kategorii. Z kolei Blanka zajęła 3-cie miejsce, ale też wśród dziewczyn było tylko 5 zawodniczek.
Ogólnie - to już jest ten etap, że sam talent i ogólna sprawność fizyczna nie wystarczą do sukcesów. Trzeba trenować! A do tego coś zapału nie ma..:)
Następnie wyścig najmłodszych dzieciaków: 3 d 5 lat. Mój Kubuś jest tutaj najstarszy, a w dodatku dość sporo jeździ i to często po niełatwym terenie, np. wertepiastą Poligonową. Ambitny tata zwęszył więc szansę i kazał się synkowi ustawić w pierwszym rzędzie. Mało brakowało, a i tak nic by z tego nie było, bo wskutek nagłego ataku tremy, mały zawodnik postanowił rzucić rower i z hasłem ‘Nie jadę, to jest głupie!” usiadł na poboczu:) Nie wiem jakim cudem udało mi się go jednak przekonać do udziału w zawodach, ale koniec końców wystartował.
A jak już ruszył, to było dobrze. Drugie miejsce, pomimo oglądania się za mną gdzieś tak od połowy mniej więcej półkilometrowej trasy. W sumie, to i tak dobrze, że dojechał na tym drugim miejscu, bo chwilę po przekroczeniu linii mety, przerażony że mnie nie ma, zawrócił i zaczął jechać po prąd:)
Potem jeszcze była mała przeprawa z namówieniem Kuby do wejścia na podium, na które wywoływał sam red. Kurek. Właściwie, to namówić synka tym razem mi się nie udało, więc go prostu, wrzeszczącego wniebogłosy, zaniosłem:)
Podsumowując - noga jest, ale nad przygotowaniem mentalnym trzeba jeszcze trochę popracować.
Na koniec mój wyścig. Tym razem dystans mini, czyli jedna około 20-kilometrowa pętla. Przed startem analizowałem trochę listę zgłoszeń i doszedłem do wniosku, że mogę powalczyć nawet o zwycięstwo open, ponieważ najmocniejsi kolarze postanowili ścigać się na mega.
No i powalczyłem o to zwycięstwo. Nie wygrałem, ale zabrakło raptem 10 s., co jest moją najmniejszą stratą do zwycięzcy w historii startów.
Od startu do mety jechałem w 6-osobowej czołówce, w której cisnął też m.in. Marek Ostrowski. Tempo mocne, rwane, trasa kręta i piaszczysta, miejscami zarośnięta i z korzeniami, raczej płaska. To na pewno nie jest wyścig pode mnie, przede wszystkim zabrakło choćby jednego dłuższego podjazdu. Poza tym, jedzie mi się średnio i raczej walczę, żeby mnie nie urwali. Może to niewyspanie, może fakt, że zawsze ciężko jest mi wejść na wysokie obroty od samego początku (niezależnie od tego czy i jaką zrobię rozgrzewkę), może organizm mam przyzwyczajony do 3-godzinnych maratonów giga a nie gonek po lesie poniżej 50 min. Myślę, że utrzymałem się głównie siłą woli i ambicją. Ale nawet nie wiem, w którym momencie nam Marek odjechał. To musiało być jakieś 2-3 kilometry przed metą, na piaszczystej drodze wzdłuż Warty. Jechałem z tyłu, to nie widziałem.
Finisz przegrany o długość koła, bo mnie jeden kolega nieświadomie przyblokował. W sumie, to na metę wjechałem 3-ci, bo jeden zawodnik (D. Gałas) pojechał prostu, jakby na drugą rundę, ale mu to org uznał. Trochę dziwne, ale ok.
Dziwactw było też więcej:
- czas netto liczony dla wszystkich zawodników (możesz wygrać z kimś finisz o przysłowiową grubość opony, ale jeśli on przekroczył linię startu o sekundę później, to będzie przed tobą, absurd!
- Pierwszych 3 open nie jest już dekorowanych w kategorii (dzięki temu ja stanąłem na najwyższym stopniu podium)
- kategorie wiekowe (M40 to roczniki 1980-89), co akurat było dla mnie dobre, bo gdyby przyjąć taki podział jak na Solidzie, czy w BM, to cała trójka przede mną była z M4
No dobra, dosyć marudzenia, jak to mawiał Rodman - first jest first:)
Czas: 00:47:21
Open: 4/178
M40: 2/67
Strata do zwycięzcy Open (M. Ostrowski): 10s
Strata do zwycięzcy M40: (D. Gałas): 1s
Good bikes!
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
SOLID Górzno GIGA
d a n e w y j a z d u
56.50 km
56.50 km teren
02:58 h
Pr.śr.:19.04 km/h
Pr.max:50.80 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:969 m
Kalorie: 3037 kcal
Rower:Bestia
No i się doczekałem w końcu:)
Tym razem raczej więcej szczęśliwych zbiegów okoliczności, niż pechowych na trasie, ale… szczęściu trzeba pomóc:)
Start z samych tyłów 1 sektora. Początek raczej płaski, mozolnie przebijam się do przodu, przeskakując z grupki do grupki. Mimo tego, po dotarciu do sekcji podjazdowej i tak jestem raczej blokowany. I to nawet na zjazdach (sic!), ech ci szosowcy:)
Na mniej więcej 17-tym kilometrze zonk, bo z przeciwka nadjeżdża liczna grupa, krzycząc coś o pomylonej trasie. Ktoś chyba celowo podmienił strzałki i mnóstwo osób przestrzeliło zakręt. Szczęście w nieszczęściu, że jechałem cały czas raczej w drugiej połowie stawki bo raz, że nadłożyłem góra 200 m., a dwa, że zyskałem kontakt z tymi, co byli przede mną.
Gorzej, że zaczął się jakiś totalny chaos. Ludzie z mega cisnęli jaki wariaci na zjazdach, bo dla nich każda minuta w plecy, to co najmniej kilka miejsc mniej na mecie, nierzadko pewnie i pudło w kategorii, bo pogubienie trasy dotyczyło zawodników z miejsc mniej więcej 10-30 open średniego dystansu, z tego co widzę.
Jakoś na mnie to wszystko podziałało demotywująco i przez kilka minut jadę słabiej. Wyprzedza mnie w tym czasie Młodzik, więc trochę odzyskuję wigor, ale za raz muszę się zatrzymać, bo mi się jakaś gałąź wkręciła w przerzutkę i tracę kontakt z Pawłem. No ale przynajmniej łapię swój rytm, znowu to ja zaczynam wyprzedzać.
Nagle widzę tabliczkę ‘3 km do mety’ i dochodzę do wniosku, że przeoczyłem wjazd na drogę pętlę. Jednak nie, 500 m dalej jest rozjazd. Widzę przed sobą jednego zawodnika, za mną ciśnie kolejnych dwóch. No, czyli tym razem nie będzie samotności długodystansowca. Po jakimś kilometrze jedziemy już wszyscy razem. Okazuje się, że ci za mną to R. Pawlak (mocny rywal z M4, regularnie staje na pudle) i S. Gularek z Berotu. To, że byli za mną to na pewno efekt pogubienia przez nich trasy. No, to teraz trzeba się ich trzymać. Z początku łatwo nie jest, bo ostro dokładają do pieca, ale daję radę.
Docieramy ponownie do sekcji podjazdowej i, o dziwo od tego momentu to ja wychodzę na czoło i dyktuję tempo niemal do samego końca wyścigu. Na szczycie każdego podjazdu robię jakieś 10-15 m. przewagi. To pewnie dlatego, że nie mam już zębatki ’50 z tyłu i muszę po prostu mocniej kręcić, żeby te sztajfy powyżej 20% wjechać na 34x46. Jednak ten owal to był strzał w dziesiątkę! Chodzą mi po głowie myśli o samotnej ucieczce, ale to mimo wszystko byłoby duże ryzyko, tym bardziej, że ostatnie 5 km do mety jest płaskie i szybkie.
Na jednym z ostatnich podjazdów, dostrzegam przed sobą koszulkę Piotra Łąckiego (M4). Łoo, to będzie ciekawie! Oczywiście doganiamy go, akurat w momencie gdy zaczyna się szybki fragment do mety. Jest nas 4 w peletoniku, w tym dwóch z M4. Na którymś z wcześniejszych podjazdów dziewczyna Młodzika mówiła, że jestem 14 open, Mroza nie widziałem, więc to może być walka o pudło w kategorii.
Tempo idzie ostre, grubo ponad 30 km/h po 3 godzinach wysiłku, ale nikt nie odpuszcza. Ostatni zakręt, jadę jako drugi, czyli pozycja idealna. Pamiętam, żeby zablokować amora, ale o tym, żeby zrzucić na najmniejszą zębatkę z tyłu już nie. Właściwy sprint zaczynam ciut za późno i na metę wpadam jednak równo z tylnym kołem Pawlaka, na drugim miejscu w grupce.
Wypompowany jestem konkretnie, potrzebuję chwili, żeby dojść do siebie. Idę zobaczyć wstępne wyniki i… jest - 3 miejsce w M4! Jupi:) Ja wiem, że jestem najmłodszy w kategorii, że w tym roku jest mniejsza frekwencja, bo covid, bo Kaczmarek tego samego dnia, ale… pierwsze w życiu pudło na giga smakuje wybornie.
Do tego zdobywam największą w tym roku liczbę punktów do generalki, czyli dobra jazda tydzień temu w Owińskach to nie był przypadek.
Czas: 2:58:18
Open: 13/31, M4: 3/8
Strata do zwycięzcy Open (F. Jeleniewski): 00:29:51 (749 pkt)
Strata do zwycięzcy M4 (P. Papież): 00:17:48
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
SOLID Owińska GIGA
d a n e w y j a z d u
62.00 km
62.00 km teren
03:13 h
Pr.śr.:19.27 km/h
Pr.max:50.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1046 m
Kalorie: 3300 kcal
Rower:Bestia
Wyścig niemal pod domem, a do tego trasa reklamowana jako absolutna petarda. Tam trzeba było się pojawić.
W tygodniu przed wyścigiem zrobiłem raptem 2 treningi, w sumie niewiele ponad 3 godzinki w siodle. Raz, że pogoda kiepska, dwa, że byłem do środy sam z dzieciakami, a trzy - grzebałem przy rowerze. Trzeba było zmienić zajechany napęd, bo ostatnio co wyścig to minimum 2 awarie łańcucha (spadał). Miałem cholernie ciężką kasetę Sram NX 12-rzędową i okazało się, że zarówno upgrade do Sram GX, jak i zamiana na XT 12s, będzie wymagać jakichś specjalnych przejściówek, czy wręcz wymiany bębenka. Dla mnie - wywalanie pieniędzy w błoto. Ostatecznie, zdecydowałem się na kasetę XT 11s, 11-46. W tym wypadku, musiałem jedynie wymienić manetkę GX na 11s (btw, mam GX 12s na sprzedaż, stan techniczny świetny). Ponieważ największa koronka z tyłu (46), jest jednak istotnie mniejsza od tego, co było wcześniej (50), postanowiłem zrobić coś, co już jakiś czas chodziło mi po głowie, czyli pójść w owalny blat. Padło na absolute black, 34T. Wrażenia po pierwszej jeździe były świetne, zacząłem nawet żałować, że nie kupiłem 36T.
Na dobra, bo ja się tu o sprzęcie rozpisałem, a miało być przecież przede wszystkim o wyścigu. Ruszam z pierwszego sektora, obok mnie Młodzik. JPBike, ma ruszyć z 2-jki (jego debiut na Solidzie w tym roku) 3 minuty po nas. Zastanawiam się nie czy, ale kiedy teamowy kolega mnie dogoni.
Od początku jedzie mi się bardzo dobrze. Bez szarpania, systematycznie przesuwam się do przodu. Na mniej więcej 5-tym kilometrze spada mi łańcuch (no to się nie dzieje!), ale potem już się to nie powtórzyło, nawet na największych wybojach, więc podejrzewam, że po prostu jakiś patyk mi się wkręcił w napęd. Przegoniło mnie oczywiście z 10 osób (w tym Młodzik i M. Witkiewicz), ale szybko się pozbierałem i bez większych problemów ich doszedłem.
Od 8 kilometra zaczął się techniczny singiel, wijący się góra-dół pomiędzy mniejszymi i większymi drzewami. Paweł mi tam delikatnie odjechał, natomiast reszta rywali została raczej z tyłu. Na około 11-12 kilometrze był dość zdradliwy stromy zjazd, z mocno wybijająca, niewidoczną z góry hopą na dole. Ktoś z czołówki (bodajże Artur Nowinka) nieźle się tam poturbował i jak ja tam dojechałem, to już czekał z paroma osobami na karetkę. Pechowo:( Takie obrazy zdecydowanie nie pomagają w przełamaniu się na zjazdach.
Ja jechałem swoje, co jakiś czas dochodząc kolejnych zawodników. Dziewicza góra x 3, potem drugi szczyt, niższy, ale bardziej stromy i technicznie trudniejszy. Do tego pełen hopek pod enduro, więc trzeba uważać, żeby gdzieś nie wywaliło człowieka w kosmos. Na tym odcinku dogania mnie Piotr Przybył z kimś jeszcze z Berotu, okazuje się, że ich kolega z drużyny też gdzieś glebił wcześniej i zatrzymali się żeby mu pomóc. Chwilę jadę za nimi, ale potem odpuszczam - to jednak za mocne tempo, a przede mną jeszcze cała druga pętla.
Na parokilometrowej przelotówce od Dziewiczej do wjazdu na drugą pętlę, dogania mnie Błażej Surowiec (również startował z 2 sektora). Jemu już siadam na kole i potem jedziemy sobie po zmianach. Jego tempo bym wytrzymał, ale jego techniki niestety nie mam. Na singlach mi uciekł. Mnie natomiast została typowa samotność długodystansowca. Nie lubię tego, ponieważ gdy nie ma punktów odniesienia, to nigdy tak do końca nie wiadomo, czy jedzie się szybko, czy zamula. A najczęściej się zamula:)
Chyba jednak nie jest tak źle, bo nikt mnie nie dogania, nikogo również nie widać za mną na dłuższych prostych. Kolejny raz droga PTTK, Dziewicza x 3, drugi szczyt, a tam… Czy mi się zdaje, czy to Piotr Łącki przede mną? Nie, nie zdaje mi się. To on! Tydzień temu wlał mi 8 minut i stał na pudle w M4. To jest +100 do motywacji, noga wciąż podaje, więc szybko go doganiam i od razu poprawiam. Jemu chyba też skoczyła motywacja, bo wyraźnie przyspieszył i koła nie puścił.
Od momentu połączenia trasy doganiamy sporo zawodników z Mini (tym razem ten dystans startował 2 godziny po nas, więc nie są to tyły, tylko zawodnicy około 40 miejsca open). Nie blokują mnie, ale też zmiany nie dają, tylko się wszyscy wiozą na kole. Ładnie - ja mam prawie 60km i 1000m przewyższeń w nogach, ci mają jakieś 20km i około 200m wzniosu, a robię im za pacemakera:) Nie powiem, satysfakcja jest. Często na tym etapie wyścigu mam już kompletny zgon i modlę się o metę.
I jeszcze udało się fajnie finisz rozegrać, po czym na metę wjechać nie tylko przed rywalem z giga, kategoria M4, ale również przed wspomnianymi miniowcami.
Na mecie jest już Paweł (4 minuty przede mną, brawo!) i teraz pytanie ile straci Jacek? Zmieści się w 3 minutach, czy nie? Ostatecznie się nie zmieścił, ale okazało się, że startował jednak 5 minut po nas. Czyli w wynikach jest jedno oczko przede mną. Gratki!:)
Ja jestem 6 w M4. Mróz jest z innej bajki (ponad pół godziny straty), ale reszta naprawdę w zasięgu pyty - poniżej 6 minut do drugiego (R. Pawlak). Na tym dystansie to jest średnia o 0,6 km/h wyższa. To może być bardziej kwestia techniki, niż samej mocy w girach, czy wydolności.
Chyba po raz pierwszy w życiu objechałem M. Witkiewicza. I tylko pytanie, czy to ten owalny blacik to jest game changer, czy ja po prostu miałem dzień konia? Najchętniej przekonałbym się o tym już w niedzielę w Górznie, tylko nie wiem jak mam to żonie powiedzieć;).
Czas: 3:13:19
Open: 22/48 (42 ukończyło), M4: 6/14 (13 ukończyło)
Strata do zwycięzcy Open (A. Adamkiewicz): 00:33:47 (743 punkty)
Strata do zwycięzcy M4 (M. Mróz): 00:33:08
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
SOLID Mchy GIGA
d a n e w y j a z d u
53.84 km
53.84 km teren
02:56 h
Pr.śr.:18.35 km/h
Pr.max:51.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:725 m
Kalorie: 3067 kcal
Rower:Bestia
Było nieźle, organizm się najwidoczniej przyzwyczaił do 3-godzinnego ścigania.
Dojazd na miejsce, tak jak poprzednie z Mateuszem, obaj jesteśmy zapisani na giga.
Start wreszcie z pierwszego sektora. Widzę, że ludzi jest niewiele, kilku asów brakuje (był Kaczmarek, BM dzień wcześniej, etapówka Muflon po singlach), więc gdzieś mi tam kołata myśl o szansach na pudło. Mam zamiar spróbować utrzymać tempo M. Witkiewicza i P. Łąckiego, bo ten drugi był ostatnio trzeci w kategorii w Lesznie.
Pierwsze kilometry kręci mi się nieźle, realizuję swój plan i stopniowo przesuwam się w górę stawki z tyłów sektora, skąd ruszałem.
Niestety, mniej więcej na 10-tym kilometrze, na zjeździe (jechałem za Witkiewiczem, mając Łąckiego w zasięgu wzroku) znowu zleciał mi łańcuch. Nie pomogło skrócenie go o 2 ogniwa dzień wcześniej, napęd ewidentnie do wymiany. Niby to mała awaria, ale trzeba się bezpiecznie zatrzymać, zejść z trasy, żeby nikt z tyłu we mnie nie wjechał, naciągnąć łańcuch i sprawdzić czy na pewno dobrze się ułożył, bo jeszcze się zerwie przy mocnym depnięciu, rozpędzić od zera. Minuta zlatuje, a co najgorsze - uciekają mocne pociągi. Marka i Piotra już potem więcej nie widziałem...
Jechałem dalej swoje. tasując się z kilkoma rywalami, z których większość zjechała na mega. O dziwo, największy kryzys miałem na 1 pętli, wertepiasta trasa i trawersujące stromą ściankę single z mokrymi, ukośnymi korzeniami, strasznie mnie wytrącały z rytmu. Drugą pętle przejechałem w całości sam, przeganiając 2 zawodników i nie będąc wyprzedzonym przez nikogo. Nawet Strava pokazuje minimalni lepszy czas na drugim okrążeniu, a np. w Dolsku czy Wilkowicach to było -5 i -3 minuty, odpowiednio.
Na ostatniem zjeździe przed wyjazdem z lasu na proste przez pola do mety, ponownie spadł mi łańcuch. Tym razem jakoś nie od razu chciał wejść na swoje miejsce. Na szczęście, przewagę miałem na tyle dużą, że nikt mnie nie przegonił, ale wirtualnie widzę, że straciłem jedną pozycję (gość musiał startować z 2-jki).
Do pudła zabrakło w sumie niewiele - 8 minut oficjalnie, jakieś 5,5-6 bez defektów. Na tym dystansie to jest maks 2%. Myślę, że bardziej kwestia techniki na tych kurwidołkowych singlach niż mocy w girach. Zobaczymy co będzie w Owińskach. Ponoć niezły konkret przyszykowali, a ja zmieniłem w końcu napęd. Oby noga podawała!
Czas: 2:56:44
Open: 15/24 (tylko garstka śmiałków na giga)
M4: 5/6 (tak po prawdzie to bliżej ostatniego miejsca niż pudła w kategorii, czasowo również).
Strata do zwycięzcy Open (H. Semczuk): 00:35:26
Strata do zwycięzcy M4 (M. Intek): 00:12:31
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Bikemaraton Kowary, MEGA
d a n e w y j a z d u
44.51 km
3.00 km teren
03:11 h
Pr.śr.:13.98 km/h
Pr.max:71.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1777 m
Kalorie: 2893 kcal
Rower:Bestia
Trasa dała w kość - blisko 1800 m przewyższenia na 45 kilometrach.
Do mniej więcej 2/3 dystansu jechało mi się świetnie. Potem jednak przyszła łopata (dłuuugi podjazd z nachyleniem ponad 20%), awaria łańcucha (spadł z zębatki i się jakoś dziwnie wygiął, dobre 3 min w plecy) i kolejny stromy, tym razem trawiasty podjazd w pełnym słońcu. Tam przyszedł mały kryzys, ale się jakoś pozbierałem.
Cieszy fakt, że technika zjazdowa się minimalnie poprawiła, już jakby mniej osób mnie wyprzedza, prawie wszystko zjechałem w siodle.
Blania i Oski wystartowali na fun. Ukończyli (córa to się nawet na pudło załapała!), podobało się, nawet bardzo i chcę jeszcze:)
Czas: 3:14:35
Open: 65/199
M4: 21/80
Strata do zwycięzcy Open: 00:48:12 (do M4 półtorej minuty mniej)
Good bikes!
Kategoria 20-50, Góry, Maraton, MTB
SOLID Wilkowice GIGA
d a n e w y j a z d u
69.00 km
69.00 km teren
03:05 h
Pr.śr.:22.38 km/h
Pr.max:56.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:766 m
Kalorie: 3211 kcal
Rower:Bestia
Wyraźnie lepszy występ niż tydzień wcześniej. Myślę, że złożyło się na to kilka czynników - odpocząłem po górach, zrobiłem w tygodniu porządny trening na Dziewiczej na zbliżonym dystansie i z podobną sumą przewyższeń, nie było aż tak upalnie, chmurzyło się, a chwilami nawet popadało, wreszcie - sama trasa nie była aż tak interwałowa jak w Gostyniu.
Ruszałem ponownie z drugiego sektora (efekt przeciętnej jazdy na poprzedniej edycji). Start jedynki opóźnił się o pół godziny, w związku z tym nas puścili zaledwie 3 minuty po nich (nie 15, jak przewiduje regulamin). Od samego początku czułem, że lepiej noga kręci. Szybko znalazłem się w czołowej grupie i jeszcze przed rozjazdem mini zaczęliśmy doganiać zawodników z 1 sektora. Zgadałem się z zawodnikiem Mroza (B. Foltyn), że obaj jedziemy giga i tak razem pocisnęliśmy całą pierwszą pętlę w całkiem niezłym tempie. Po wjeździe na drugie kółko zrobiło się oczywiście o wiele luźniej, a nam wciąż współpraca układała się bardzo dobrze. Niestety, w pewnym momencie łańcuch spadł mi na korbę, musiałem się zatrzymać i kolega mi odjechał. Potem jeszcze raz miałem identyczną awarię, akurat jak jakaś koszulka zaczęła mi migać z przodu na dłuższych prostych. Niby to tylko chwila, ale jednak z rytmu wybija i te pół minuty się traci...
Na jakieś 5 km przed metą doszedł mnie jeden zawodnik, ale sił miałem jeszcze całkiem sporo, więc siadłem mu na koło. Zaatakowałem nawet na finiszu, ale chyba ciut za wcześnie - utrzymał się, a potem poprawił. I tak top 30 sprzątnięto mi sprzed nosa:)
Ogólnie zadowolony jestem. Punktów sporo więcej, a zatem na następnym starcie powinien być wreszcie pierwszy sektor, a to sporo zmienia.
Czas: 3:05:12
Open: 31/42, M4: 7/13
Strata do zwycięzcy Open (A. Adamkiewicz): 00:35:35 (7 minut mniej niż w Gostyniu, a jego czas był identyczny)
Strata do zwycięzcy M4 (P. Papież): 00:19:10, do pudła w kategorii - 8,5 minuty (jakieś 2,5%)
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
SOLID Gostyń GIGA
d a n e w y j a z d u
61.60 km
57.00 km teren
03:11 h
Pr.śr.:19.35 km/h
Pr.max:60.80 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:933 m
Kalorie: 3205 kcal
Rower:Bestia
Pierwszy wyścig w 2020 przez korono-wirusowe perturbacje. W dodatku, nie nie było mnie na inauguracji w Krzywiniu, bo z Siennej dobiegły mnie smutne wieści.. (R.I.P. Anka).
Ogólnie, nie mój dzień. Nogi jeszcze zmęczone po górach, odwykłe od interwałowej gonki na nizinach. Do tego upał pod 30 stopni i palące słońce na sztywnych podjazdach.
Startowałem z drugiego sektora i cały czas jechałem zachowawczo, żeby mnie nie odcięło na drugiej pętli, a i tak mnie odcięło. Ostatnie 10 km to już naprawdę jazda na oparach i modlenie się, 'żeby to już była ostatnia górka dziś".
Wynik przeciętny, mam nadzieję, że poniżej moich umiejętności.
No to pierwsze koty za płoty:)
Czas: 3:11:43
Open: 44/66, M4: 11/20 (no właśnie, już M4 - lata lecą... )
Strata do zwycięzcy Open (A. Adamkiewicz): 00:42:11
Strata do zwycięzcy M4 (M. Mróz): 00:39:55
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB