josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100

Dystans całkowity:16090.11 km (w terenie 9566.44 km; 59.46%)
Czas w ruchu:695:22
Średnia prędkość:23.05 km/h
Maksymalna prędkość:71.80 km/h
Suma podjazdów:69073 m
Maks. tętno maksymalne:187 (98 %)
Maks. tętno średnie:172 (90 %)
Suma kalorii:172581 kcal
Liczba aktywności:255
Średnio na aktywność:63.10 km i 2h 44m
Więcej statystyk

Maraton symulacja

d a n e w y j a z d u 76.13 km 50.00 km teren 03:18 h Pr.śr.:23.07 km/h Pr.max:45.20 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 8 sierpnia 2010 | dodano: 08.08.2010

Chciałem przejechać dystans zbliżony do pętli giga czyli około 70-80 km.
I to się udało zrealizować.
Miało też być mniej asfaltu i żadnych przerw ale masy powietrza znad Atlantyku miały inne zdanie:).
W Kiekrzu dopadło mnie oberwanie chmury (zdjęcie jutro).
Zmuszony byłem przeczekać pod daszkiem a następnie jechać w stronę przejaśnień na niebie i, przynajmniej na początku, szosami bo teren był pod wodą, dosłownie.

Było na pewno różnorodnie - ulice, dukty, ścieżki, single między 2,5-metrowymi pokrzywami, dziurawe jak szwajcarski ser drogi polne, błotko, błoto, bruk, rynny podeszczowe, pagórki i ostre podjazdy, szuter, kostka, chodniki i nawet ścieżki rowerowe:).

W Biedrusku (44 km) miałem kryzys energetyczny. Wciągnąłem chałwę - 100 g, 540 kalorii, i zostało po nim ledwie wspomnienie, he he.

Trasa: Wilda - Sołacz - Rusałka - Strzeszynek - Kiekrz - Baranowo - Chyby - Rogierówko - Kiekrz - Pawłowice - Złotniki - Biedrusko - Nadwarciański - Radojewo (wjazd na górkę) - Naramowice - Cytadela (pętla cross country z wjazdem na amfiteatr) - Garbary - Myjnia:) - Dom.

Good bikes!


Kategoria 50-100

Maraton MTB Głuszyca 2010

d a n e w y j a z d u 65.87 km 58.00 km teren 04:40 h Pr.śr.:14.12 km/h Pr.max:52.70 km/h Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 | dodano: 02.08.2010

Sprzęt udało się naprawić. W sobotę zawiozłem rower do Kłodzka i tam w serwisie Profi praktycznie na miejscu (rower odebrałem po godzince) właściciel wymienił mi kasetę oraz środkową tarczę z przodu. Do tego musiał dosztukować łańcuch bo okazało się, że za bardzo go skróciliśmy:). Za robociznę w tempie ekspres wziął 25 zeta!! A części też jakieś tańsze - np. kaseta Deore 80 PLN. Naprawdę punkt godny polecenia.

Na sam maraton w niedzielę dotarłem bez problemów ale potem jakoś się grzebałem ze sprawdzeniem numerka, kupnem wody, przebraniem itd. W efekcie przy sektorach byłem na 10 min. przed startem i ustawiłem się prawie na samym końcu kolejki. Na szczęście początek był inny niż w zeszłym roku - długi (9 km) i szeroki podjazd, z początku asfalt potem szuter. Konsekwentnie przebijałem się do przodu, mijając co najmniej kilkudziesięciu kolarzy i kolarek, samemu praktycznie nie będąc wyprzedzanym. I akurat kiedy pomyślałem, żeby może troszkę zwolnić i nie szarżować tak już na starcie, kilka koszulek przed sobą dostrzegłem znajomą sylwetkę. To Dun!:) I to by było na tyle jeśli chodzi o uspakajanie tempa, he he.
Doszedłem go, chwilkę pogadaliśmy, po czym zaczął się zjazd, na którym ten urodzony downhillowiec natychmiast mnie łyknął. Potem widziałem jak na drodze wysypanej tłuczniem wchodzi w zakręt w stylu iście żużlowym przy 50 km/h, starając się ominąć jakąś kraksę. Bogu dzięki udało mu się. W ogóle to był chyba najbardziej niebezpieczny zjazd całego maratonu - niby łatwy, ale przez to bardzo szybki a peleton jeszcze się nie zdążył odpowiednio przerzedzić.
Potem tak się jeszcze z Dunkiem tasowaliśmy, że ja jego na podjazdach a on mnie na zjazdach, ale gdy wjeżdżałem z powrotem do Głuszycy po pierwszej pętli już go za mną nie było...

Cały czas czułem się dobrze - o niebo lepiej niż rok temu. Podjechałem w siodle stromizny pod Sokolec (koło masztu) oraz pod schronisko Orzeł. Niestety, za 4 bufetem (początek pętli z Koziego Sadła) na raczej niegroźnym zjeździe zaliczyłem bardzo nieprzyjemną glebę. Przednie koło złapało uślizg w żlebie poulewowoym i wpadłem w jakieś badyle. Poharatałem sobie twarz i ręce oraz boleśnie stłukłem przyczep dwugłowego w prawej nodze. W sumie nie ból był najgorszy (adrenalina znieczula), tylko uraz psychiczny. Potem trudniej mi się było przełamać na zjazdach. Nawet na asfalcie od Przełęczy Jugowskiej w dół jechałem zachowawczo i sporo osób mnie przegoniło. A potem jeszcze ten mityczny podjazd po płytach, rzeczywiście można się było na plecy obalić, he he.

Najgorszy fragment dla mnie do Wielka Sowa - podjazd i zjazd po kamieniach i korzeniach są za trudne tak dla mnie, jak i dla mojego roweru. Sporą część pokonałem tam z niestety z buta, dużo tracąc szczególnie na zjeździe.
W ogóle gdzieś tak od 55 kilometra, to już mocno tęskniłem za metą:).

Sporo radochy sprawił mi ostatni zjazd przez łąkę. Zaskakujący był brak zaskakującej mety w krzakach, jak w ubiegłym roku. Zamiast tego, nawrót pod górkę i jeszcze 500 m. podjazdu, ku mojemu zaskoczeniu, oczywiście:).

Podsumowując:
1. Bez 2 zdań najtrudniejszy maraton w tym roku.
2. Ze swojego występu jestem zadowolony ale w końcówce kryzys był.
3. Organizacja bez zarzutu - nawet kilometry prawie się zgadzały:)
4. Atmosfera super - dużo dobrej karmy miedzy ludźmi.
5. Pogoda dopisała.
6. Fajnie było.

Wyniki oficjalne:
Czas: 4:44:47
Miejsce open: 154/447 startujących
Miejsce M2: 79/173 startujących


Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

Samotnie do WPNu

d a n e w y j a z d u 65.66 km 30.00 km teren 02:47 h Pr.śr.:23.59 km/h Pr.max:57.40 km/h Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Piątek, 23 lipca 2010 | dodano: 23.07.2010

Wstępnie miałem plan pojeździć dziś rano, przed pracą. Nawet wstałem o tej 5:30 i... to nie dla mnie. Totalna niemoc, chyba bym spadł z roweru:)
Wróciłem do wyra, he he.

Na szczęście ochłodziło się o jakieś 10 stopni, spadł deszcz, jest rześko i popołudniu też można jeździć. Patrząc w niebo miałem pewne obawy czy wypuszczać się gdzieś dalej ale postanowiłem zaryzykować. I opłaciło się - z wyjątkiem drobnego kapuśniaczka nic mnie nie złapało. Szosa i nawet teren też względnie suche.

Chyba pierwszy raz byłem na faktycznym szczycie Osowej:). Jeżeli to jest za tymi silosami Aquanetu, koło jakiejś śmiesznej glinianki, tam gdzie piaszczystym singlem można się przebić do Pierścienia...

A tu jeszcze taki moment melancholijnej zadumy nad Góreckim:


Potwierdza się, że większość miejsc ma najwięcej uroku gdy pogoda się zepsuje. Bo są po prostu puste.

Trasa:
Starołęka - Czapury - Wiórek (tu zjeżdżam w las, na nierówną jak cholera drogę z płyt, traktuję to jak teren) - Rogalinek - Mosina - Niwka - Mosina again:) - Osowa Góra (w sumie 3 wjazdy na szczyt, z tego 2 razy drogą, którą ostatnio zjeżdżaliśmy z Rodmanem i Dunem) -jez. Kociołek - leśniczówka Górka - jez. Góreckie - grejzerówka - j. Jarosławieckie dookoła - Wiry - Luboń - Świerczewo - Wilda.

Fajnie było:)

Good bikes!


Kategoria 50-100

Gruszczyn

d a n e w y j a z d u 53.30 km 30.00 km teren 02:17 h Pr.śr.:23.34 km/h Pr.max:45.10 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Wtorek, 13 lipca 2010 | dodano: 13.07.2010

Oj ciężko się dzisiaj kręciło, ciężko. 2 razy byłem bliski tego, żeby sobie odpuścić. Pierwszy raz, kiedy zaczęło padać (moje szczęście) ale to przeczekałem oglądając Corratec'i na Starołęckiej. Drugi raz gdy po deszczu duchota wcale nie ustąpiła a ja jakoś nie czułem mocy.

Przetarłem się dopiero w 2 godzinie jeżdżenia. Ale i tak na zjeździe w Gruszczynie zaliczyłem glebę (niegroźną, na szczęście). Przez śliską trawę i roje owadów, jak również przez własną głupotę. Wcześniej jeszcze wyłożyłem się w piachu nad Swarzędzkim gdy akurat zajęty byłem obserwowaniem nadbiegającego kejtra (wybiegł przy zabudowaniach tam, gdzie można zrobić skrót do górnego asfaltu). Nie, to nie był mój dzień:). Podobnie jak nie był to dzień Cadela Evansa, czyli coś nas łączy, he he.

Poza terenem, w sumie sporo kręcenia po mieście wyszło - chodniki, ścieżki, krawężniki, światła, przyspiesz, zwolnij, przyspiesz, zwolnij. Takie interwały:).

Good bikes!


Kategoria 50-100

MTB Maraton Murowana Goślina czyli...

d a n e w y j a z d u 71.30 km 66.00 km teren 03:05 h Pr.śr.:23.12 km/h Pr.max:46.40 km/h Temperatura:31.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 4 lipca 2010 | dodano: 04.07.2010

edit:

chociaż raz gdzieś siebie znalazłem i nie jest to Sportograf, he he

Mistrzostwa Polski w jeździe po piachu:) Tony piachu i kurzu oblepiającego ciało, ciuchy, rower. Na otwartym terenie słońce też dawało się we znaki.
Ale mimo wszystko jestem zadowolony, czas o około 20 minut lepszy niż rok temu. A przede wszystkim więcej mocy na ostatnich kilometrach - tym razem to raczej do mnie się podczepiali niż na odwrót.

Trochę źle rozegrałem końcówkę. Przez parę kilometrów prowadziłem mały pociąg połykający kolejnych kolarzy z mega lub maruderów z mini, a nawet w miarę trzymający dystans za top 50 giga. Ale niestety po wjechaniu na piaskownicę przed metą, wybrałem najgorzej jak mogłem czyli lewą stronę. Nie dość, że się zakopałem, to jeszcze poczułem się jak bym wszedł do pieca hutniczego.

Przez ten błąd kilka osób uciekło mi lasem po prawej stronie. Na szczęście nie było wśród nich Duna, nad którym utrzymałem bezpieczną, 44-sekundową przewagę, he he.

Dane oficjalne:
czas: 3:07:03
Open: 157 / 389
M2: 61 / 113

Na mecie kwiat poznańskiego MTB - wspomniany już Dun, Rodman, Kłosiu, JPBike, Maks...

I ja, czyli górnik:)


Gratulacje dla wszystkich, ze szczególną dedykacją dla gigowców - ten dystans i te czasy robią WRAŻENIE!

Good bikes!


Kategoria Maraton, 50-100

Na Osową w zacnym gronie

d a n e w y j a z d u 56.00 km 40.00 km teren 02:30 h Pr.śr.:22.40 km/h Pr.max:53.30 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Środa, 30 czerwca 2010 | dodano: 01.07.2010

Przed południem zadzwonił Rodman z propozycją wspólnego treningu. W takich sytuacjach się nie odmawia, tym bardziej, że dołączył również Dun:)

Miało być terenowo, piaszczyście i w kierunku Osowej Góry. Wszystko to udało się zrealizować a jako gratis było błotko i woda, dużo wody. Jak to określił Dun - trasa wilgotna, nie pyli.

Ogólnie rewelacja. Świetne towarzystwo powoduje, że jest klimat a do tego motywacja jest jak na bajkmaratonie, jazda typu sruu przez środek kałuży lub jeżyną po łapach staje się normą:)
Nie zabrakło też momentów grozy powodowanych przez:
a) moje gubienie się i przeoczanie skrętów (w tym ostrym tempie dyktowanym przez chłopaków dziwiłem się, że to już:)
b) słabe hamulce Rodmana

Dodam jeszcze, że Denis de Menis jest piekielnie mocny w tym sezonie. Nasz wyścig na szczyt Osowej to była farsa. Ja tu ledwo dyszę stojąc na pedałach a ten się tylko uśmiecha siedząc sobie spokojnie w siodle po czym po prostu odjeżdża, jak ostatnio Cancelara. Myślę, że czas najwyższy żeby Komisja Kolarska zajęła się tym elektro-dopingiem:) Tak to sobie tłumaczę, he he.

No to oby częściej takie wspólne wypady!

Good bikes!


Kategoria 50-100

Międzygórze MTB Maraton 19.06

d a n e w y j a z d u 67.20 km 64.00 km teren 05:08 h Pr.śr.:13.09 km/h Pr.max:67.60 km/h Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2100 m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Sobota, 19 czerwca 2010 | dodano: 21.06.2010

Na maraton wyruszamy z Dunem już w piątek popołudniu. Przez pracę i korki, z Poznania udaje nam się wyjechać dopiero po 19. Do tego po drodze pogoda iście maratonowa – tzn. leje, że ledwo cokolwiek widać przez przednią szybę. W efekcie, na miejsce dojeżdżamy dopiero o północy. W Siennej miła niespodzianka – czekają na nas gospodarze z ciepłą kolacją (rewelacyjny gulasz) i winem. Sam apartament również jest niespodzianką:) - powiem tylko, że dawno nie spałem w tak dobrze przewietrzonym i rześkim miejscu. Ostatecznie kładziemy się spać o 2 w nocy (jak na sportowców przystało).

Sobota wita nas chłodem (około 12 stopni) ale na szczęście nie pada. I tak się utrzyma przez cały dzień – kilka stopnie cieplej i byłby ideał.
Rano gospodarz Wojtek wywozi nas autem na przełęcz, skąd do Międzygórza jest około 6 km. w dół. Pod warunkiem, że się jedzie najkrótszą drogą. Ja wybieram wariant troszkę dłuższy i bardziej techniczny – co by się przetrzeć i zobaczyć czy trasa pyli. Nie pyli – na starcie meldujemy się już dość konkretnie uwaleni. Wyglądamy jakbyśmy nie wyprali ciuchów po ostatniej imprezie:), brudasy.

Ustawiamy się gdzieś pod koniec sektorów, na wysokości Biura Zawodów. Tym razem czas się nie dłuży. Szybko słyszymy tradycyjne odliczanie sekund do startu przez spikera, po czym „poszły charty w las!” i... jeszcze jakieś 2 minuty aż powoli możemy zacząć kręcić.

Od początku jedzie mi się dobrze, na podjeździe właściwie tylko wyprzedzam i stopniowo przebijam się do środka stawki. Po 3 km wspinaczki następuje ostry zjazd częściowo po asfalcie i od razu v max podchodzi pod 60 km/h. Nawrót na mostku i znowu pniemy się w górę. Cały czas jest ok., noga podaje, profil trasy na ramie (dzięki Dun!) pomaga. Gdzieś po 15 km zaczyna się clue dnia czyli podjazd pod (a właściwie nad) schronisko na Śnieżniku. Sześć kilometrów pod górkę, nachylenie duże lub bardzo duże. Siła wciąż jest ale niestety odzywa się ból w krzyżu. Wymusza to na mnie taktykę częstej jazdy na stojąco i na cięższym przełożeniu (średnia tarcza). Wiem, że mogę za to później zapłacić ale póki co – tylko wyprzedzam. Na przykład Maksa, który akurat na chwilę schodzi z roweru i też wygląda jakby kręgosłup dawał mu się we znaki.

Bardzo mi się podoba końcówka podjazdu gdy jedziemy niebieskim szlakiem ścieżką wśród poszycia górnego oraz sam zjazd do schroniska. Za schroniskiem zakręt w lewo i... pionowo w dół po łące. W miejscu gdzie łąka przechodzi w strumień, wymiękam i schodzę z roweru. Robię miejsce dla tych, co chcą jechać ale jednemu specjaliście z tyłu to i tak nie wystarcza. ”Odsuń się!” „Gdzie mam się k.... odsunąć – do wody?!”. Nie wytrzymuję. Koleś sunie w dół na zablokowanych kołach po czym zalicza efektowne OTB. Nie żeby mnie to zmartwiło:). Kończy się strumień a zaczynają głazy i blisko metrowe progi. Mija mnie dziewczyna, jedzie. Nie ma wyjścia, też wsiadam na bike’a ale spd’ów nie wpinam. Sekcja techniczna z korzeniami a przy niej sam Grzegorz wskazujący drogę i przestrzegający przez zdradzieckimi korzeniami. Po chwili, najgorsze już chyba za nami. Wciąż jest trudno ale można jechać. Miny turystów, którzy widzą jak lecimy po kamerdolcach na łeb na szyję – bezcenne.

Zjazd robi się łatwiejszy a przez to – coraz szybszy. Pruję w dół, trochę żałując tych mozolnie wypracowanych poziomic, które teraz tracę w tempie grawitacyjnym. No i właśnie – ani się człowiek obejrzy, a tu znowu trzeba zrzucić na żółwika i niemal wracać tam skąd przybyłem:). Pniemy się teraz do rozjazdu dróg pod Śnieżnikiem, gdzie ulokowano również drugi bufet. Im wyżej, tym bardzie stromo. Coraz więcej osób schodzi z rowerów. Ja twardo jadę, jednak jakiejś szczególnej różnicy w prędkości nie ma. Jest za to ból w krzyżu... Pokusa, żeby odpuścić jest duża, ale imperatyw „Fight!” jeszcze większy. W końcu widzę bufet i rozjazd mega/giga. Uzupełniam bidon, połykam susz, czyszczę okulary z błota, nos z funfli i lecę drogą raczej kamienistą w dół, na Janową Górę. Po około kilometrze, odbicie w lewo, stromy ale dość krótki podjazd do tzw. tysiączki (droga na poziomicy 1000 m. npm.). Wiem, że będzie płasko ale jeśli ktoś liczył na odpoczynek to... się przeliczył. Jest mokro, błotniście, grząsko, co jakiś czas mega w%&*^iające, często ukryte, doły wyżłobione przez wodę. Przecinam trasy narciarskie, rzut oka w dół i widzę dach naszej kwatery. Krótkie podejście w zagajniku świerkowym, podjazd i jesteśmy przy budce pod Czarną Górą. Na liczniku już ponad 40 km. Międzygórze pod nami – będzie dobrze!

Nie było. Wpierw zirytowało mnie podejście jakimś błotno-kamienistym żlebem. Pchała tam nawet czołówka giga, która akurat nas dogoniła. No cóż – pjur emtebe, trzeba zacisnąć zęby:). Podejście się skończyło i zaczął baaardzo szybki zjazd zielonym szlakiem. Prędkość cały czas sporo powyżej 50 km/g po szutrze. Przez myśl przemknęło mi „żeby tylko nie przebić” na tych ostrych kamyczkach, bo chyba jest szansa na niezły wynik. No i jak bym wykrakał:(. Chwilę po wjechaniu na lekko błotną ścieżkę przez las, czuję, że tylne koło jakoś tak dziwnie pływa.... Nieeee, Tylko nie to! Jednak to.

Patrzę na licznik – prawie 45-ty kilometr. Patrzę na rower – napędu nie widać spod warstwy błota. Decyzja - nie chce mi się babrać, do mety nie może być daleko i musi być z górki. Biegnę pchając rower. Mijają mnie kolejni zawodnicy, często słyszę „Ale pech”, „Współczuję”. Ja sobie też współczuję. Biegnę tak już jakiś czas a mety wciąż nie widać. Pytam się fotografa czy daleko jeszcze. 800 metrów. Dam radę. Jeszcze krótkie podejście (dobrze, nie stracę), trochę biegania po mokrych kamieniach i już słyszę metę. Wbiegam, oglądając się jeszcze czy nikt mnie już nie przegoni. Już nie. Niektórzy kibice nawet klaszczą:).

Makaronik całkiem zjadliwy, stanie w kolejce do Karchera umilone rozmowami z Dunem i nowopoznanym kolegą z Murowanej Gośliny.

Cóż, mimo wszystko jestem zadowolony. Mój czas bez awarii to jakieś 3:40 (taki mieli zawodnicy, z którymi tasowałem się na trasie i obok których jechałem kiedy złapałem panę). Dałem rade biec ostatnie 3 km pchając rower, czyli jakaś rezerwa wytrzymałościowa jeszcze jest.

Organizacja bez zarzutu. Trasa świetna, było wszystko – prędkość, technika, pot i łzy:).

Na koniec czekał nas jeszcze powrót do Siennej. Wpierw 4 km podjazdu (jakieś 300 m. w pionie), myślałem, że Dun mnie zabije, he he. Na szczęście ostatnie 2 kilometry zjazdu asfaltem i malownicze serpentyny wynagrodziły ten wysiłek.

Moje oficjalne wyniki:

Czas: 3:50:25

Miejsce Open: 216 / 416

Miejsce M2: 91 / 126


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton

Pod wieczór

d a n e w y j a z d u 56.76 km 30.00 km teren 02:13 h Pr.śr.:25.61 km/h Pr.max:53.50 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Niedziela, 6 czerwca 2010 | dodano: 06.06.2010

Dom - Starołęka - Czapury (woda powoli opada, smród wręcz przeciwnie) - Wiórek (tutaj odbijam z szosy w las, na drogę z betonowych płyt ciągnącą się aż do Sasinowa, nigdy wcześniej tam nie jechałem)- Rogalinek (rozlewiska Warty jak okiem sięgnąć, nie bardzo wiadomo gdzie jest jej normalne koryto) - Mosina - Osowa Góra (trochę przeginam z prędkością na zjeździe niebieskim szlakiem) - jez. Kociołek (czerwony szlak) - Góra - Trzebaw - Jeziory (znowu trochę nadkładam drogi, czy ja się tam wreszcie kiedyś nie zgubię?:) - Jarosławiec - (ciemność widzę) - Wiry - Luboń - Świerczewo - Dębiec - Dom.

I to wszystko wyjechawszy z domu o 19:45. Kocham czerwiec! I takie ciepłe wieczory:)

Good bikes!


Kategoria 50-100

Moja procesja

d a n e w y j a z d u 82.45 km 55.00 km teren 03:10 h Pr.śr.:26.04 km/h Pr.max:43.50 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Czwartek, 3 czerwca 2010 | dodano: 03.06.2010

Trzy pętle między Rusałką a Kiekrzem, raczej różne boczne drogi i single niż "centralna magistrala strzeszyńska":). Tempo ostre. Prawie wszystkie podjazdu pociągnięte mocno z blatu.
Po 2 kółkach przerwa na małe piwko, wodę i batonika.
Bardzo fajny był powrót, już w mieście. Wiatr w plecy i puste ulice, prędkość na poziomie 32-40 km/h, na Hetmańskiej wymiękł nawet tramwaj:).


Kategoria 50-100

Puszcza Zielonka

d a n e w y j a z d u 57.88 km 40.00 km teren 02:24 h Pr.śr.:24.12 km/h Pr.max:47.40 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Sobota, 29 maja 2010 | dodano: 29.05.2010

Wycieczka w ramach festynu dla dzieci w Owińskach, na którym stoisko miała księgarnia Między Słowami. Jak się nadarza okazja, żeby pójść na rower - nie przepuszczam:)

Szlakiem Cystersów przez Potasze i Kamińsko do Zielonki. Tam dotarłem do pierścienia, którym pomknąłem do sanktuarium w Dąbrówce Kościelnej i dalej do Wronczyna. Od Wronczyna trochę asfaltu do Tuczna, skąd już pod prąd zeszłotygodniowej wycieczki, pokręciłem niebieskim i potem czarnym szlakiem na Dziewiczą. Szczyt tradycyjnie już zdobyty 2 razy. Zjazd singlem ze szczytu w kierunku Owińsk - genialny!
Świetna wycieczka tylko noga trochę zmęczona po wczorajszej próbie. Na otwartym terenie dość konkretny wiatr, zatem ciekawe jak tam Rodman i Kłosiu poradzili sobie na supermaratonie w Lesznie...

Good bikes!


Kategoria 50-100