josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Cross Duathlon Żarnowiec

d a n e w y j a z d u 18.20 km 18.20 km teren 01:04 h Pr.śr.:17.06 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:140 m Kalorie: 687 kcal Rower:Bestia
Sobota, 29 października 2016 | dodano: 09.11.2016

Po czasie ten wpis, tak delikatnie mówiąc, ale co tam - będzie dla potomności lub na stare lata.
Mój debiut w tego typu zawodach. Ba, nie tylko w zawodach, bo - o ile mnie pamięć nie myli, to chyba raz jeden zrobiłem sobie taki trening, że bezpośrednio po rowerze poszedłem biegać. I było to ze 3-4 lata temu:)

Dystans sprinterski, tj. 2,5 km biegu na początek, potem 11 na rowerze i na koniec jeszcze raz bieg - 5 km. Po lesie, ale brzmiało jak bułka z małym piwem. No i 2 razy trzeba zmienić buty.

Przygotowanie - słabe. Na rowerze w październiku jeździłem już tylko sporadycznie. Biegać tak na dobre jeszcze nie zacząłem. I do tego jeszcze jakieś choróbsko z pierwszej połowy miesiąca ciągnie się za mną i echem słabości pobrzmiewa.

Ruszam z animuszem
Ruszam z animuszem © Josip
Oczywiście nadrabiam ambicją, wolą walki i zaangażowaniem, niczym nasza kadra zanim jeszcze pojawił się Lewandowski. Pierwszy bieg kończę na przyzwoitym 20 miejscu (na blisko 200 startujących, w tym sztafety, kobiety i ci dla których liczy się udział). Zmiana idzie tragicznie, blisko 2 minuty, spadam do 4-tej dziesiątki ale różnice nie są wielkie. Wsiadam na rower i pomimo dziwnego uczucia (mięśnie niby rozgrzane, ale jakby nie te, co trzeba) oraz formy, dla której można by właściwie już tylko walnąć epitafium - od razu widzę, że w tych zawodach ta dyscyplina to jednak będzie mój atut. Wyprzedzam, wyprzedzam, a potem wyprzedzam. 16 skalpów jeśli mi się nie pojebało z rozpierającej mnie dumy i ogólnego podniecenia. Jeden tylko zawodnik siadł na kole i im bardziej próbowałem, tym bardziej nie mogłem go zgubić. A potem było pod wmordewind i już w ogóle sprytnie się zamelinował w osłonie żagla z mej gameksowej kurteczki. Tak czy owak, na tej zmianie wprowadziłem moją 1-osobową sztafetę z powrotem do drugiej dziesiątki. Po czasie sprawdziłem, że mam dopiero 11-ty czas samego roweru. No tak, punkty odniesienia potrafią być mylące (ang. - misleading benchmarks, ros. - jab twaju ...).

Muszę się bardziej starać jeśli chodzi o mimikę
Muszę się bardziej starać jeśli chodzi o mimikę © Josip

Powrotne przebranie butów oraz pozbycie się przyłbicy idzie mi jakby ciut sprawniej i na trasę drugiego (dłuższego) biegu ruszam jakoś tak mniej więcej z tymi samymi rywalami, z którymi dojechałem do strefy zmian. Początek jeszcze jako tak mi się biegnie, ale z każdym kolejnym metrem coraz bardziej zapuszczam się w rewiry "k..., daleko jeszcze?!". No kopcę po prostu. Chwyta kolka, wszystko przeszkadza, by nie powiedzieć dosadniej. Oddala mi się dwóch zawodników, których już prawie prawie doganiałem. Z tyłu też (chwilowo) nikogo, więc doczłapmy się do mety, a będzie dobrze. A właśnie - daleko jeszcze? Panie Turek, kończ Pan! Niby niedaleko ale zaczynają się jakieś podbiegi, nie - podejścia, stromo, w piachu i z korzeniami. Fajne. Nawet bardzo, tylko nie jeśli u stóp takowego pikawa wali już ze blisko 3 razy na sekundę. To mnie wykończyło. Do mety tracę jeszcze 5 czy 6 pozycji. Kończę na zaszczytnym 23 miejscu open i 8 w kategorii otwartych bram wieku średniego (31-40 lat).

Z cyklu
Z cyklu "Panie Turek..." © Josip

Na pocieszenie ładny pamiątkowy medal i naprawdę dobra gulaszowa w ramach bufetu.
Na dobicie wynik mojego kolegi - Adriana "Gazeli" Draba, który wygrał wspomnianą wyżej kategorię a mnie włożył bezceremonialnie 5 minut! Szapo ba, czy jakoś tak.

No dobra, podobało mi się:), nawet bardzo. Organizacyjnie też wszystko naprawdę pro i bez zgrzytów. 
Z przyjemnością powtórzę, bogatszy - jak to się mówi - w doświadczenie.

No, to 10-ty start w sezonie został odbyt.y. Będzie premia od sponsora, wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy.


Howk!


Kategoria <20, Forrest Gump, XC - zawody

Maraton Michałki 2016

d a n e w y j a z d u 100.00 km 97.00 km teren 04:08 h Pr.śr.:24.19 km/h Pr.max:60.00 km/h Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:786 m Kalorie: 3747 kcal Rower:Bestia
Sobota, 24 września 2016 | dodano: 26.09.2016

Piąte giga w Michałkach ukończone, taki mały jubileusz:)
Trasa wyjątkowo trudna w tym roku ze względu na panującą praktycznie cały wrzesień suszę. Piach, piach i jeszcze raz piach, nie tylko pod kołami, ale również w oczach, uszach, na okularach.. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek trzeba było tyle razy butować na podjazdach. Nawet na ostatnich 20 km, z reguły prostych i bardzo szybkich, trzeba było cały czas uważać i umiejętnie wybierać tor jazdy, żeby się nie zakopać.

Wreszcie udało mi się ruszyć gdzieś z 4-5 rzędu,  a nie z czarnej d... za trybuną. Dzięki temu nie musiałem gonić jak wariat na pierwszych asfaltowych kilometrach, tylko spokojnie sobie kręciłem >40 km/h w peletonie. W ogóle obiecałem sobie, że nie dam się podpalić na początku, żeby mnie potem bomba nie dopadła. I tak jechałem - mocno, ale bez szaleństw. O dziwo, utrzymywałem się cały czas w mocnej grupie, znaczy nóżka podawała. Raz nawet przestrzeliłem zakręt razem z grupką 10 osób, na szczęście ci z przodu szybko się zorientowali, więc w sumie straciłem nie więcej niż minutę.

Po rozjeździe mega/giga stawka oczywiście mocno się przerzedziła. Na piaszczystych wydmach dogoniłem Tomka Urbanowicza, Jakuba Ryckowskiego z Cellfastu i jednego gościa w koszulce "Bartas Pniewy". Gdy, jak mi się zdawało, najtrudniejszy fragment był za nami, postanowiłem sięgnąć po żel, bo to już blisko 30 km. Akurat wtedy "Bartas" postanowił się zerwać, no to pozostała dwójka wzięła się za spawanie, a ja za nimi, z otwartym, wpół skonsumowanym żelem w łapie. Zjazd,chwila nieuwagi, przednie koło ustawia się bokiem w piaskownicy i jebut! Niby miękko ale i tak kiera się przekrzywiła, pompka wypadła, a mój własny rumak pokazał mi co sądzi o takim traktowaniu przydzwaniając mi w łeb. Bez kasku mogło być niewesoło, a tak to nawet nie za bardzo poczułem.

Akurat jak się pozbierałem, to nadjechała kolejna grupka, więc czym prędzej się podczepiłem. Jak się miało okazać, był to zalążek pociągu, którego główne wagony miały jechać razem przez kolejne 70 km aż do mety. Ze znanych mi osób, to była w nim Magda Hałajczak. Ja miałem lepsze i gorsze momenty - od roli lokomotywy przez dobre 5 kilometrów, po rozpaczliwe gonienie gdy już mi się wydawało, że zostałem sam po kolejnym zakopaniu się w jakimś piachu. Generalnie, piach zdawał się mi przeszkadzać bardziej niż innym. Nie wiem, czy za ciężki jestem, mam za wysoko środek ciężkości, czy po prostu nie umiem jeździć:)

Tak czy inaczej nasz pociąg szybko tory (czy inaczej tych, co przeholowali z tempem na początku) łykał. Doszliśmy między innymi trójkę, z którą jechałem przed glebą czy Marcina Hermatowskiego.
W Kuźnicy Żelichowskiej wreszcie kawałek asfaltu i można sięgnąć po batona, bo już mnie zaczęło ssać w żołądku, a to bardzo zły objaw jest, niedobry. Od razu power wrócił, bo na brukowym podjeździe bez trudu zerwałem wszystkich. Pojawiła się nawet szalona myśl o samotnej ucieczce 70 km do mety, ale chwilę później trochę się zamotałem w szuwarach i już byli za mną, a kolejną chwilę później to już nawet przede mną. I znów trzeba była gonić, spawać, i tu chylę czoła przed wspomnianą już wcześniej Magdą H., która wykonała całą czarną robotę.

Grupka zaczęła się rwać na ostatniej długiej, szutrowej prostej. Dwóch uciekło, dwóch zostało z tyłu. Ja kręciłem jako ostatni z 7-osobowej ekipy. To nie był dobry pomysł, przed wjazdem w kartoflisko, ale miałem już konkretnie dość. Na tych kurwidołkach jadąca przede mną Hałajczakowa puściła koło i zanim pojawiło się miejsce na wyprzedzenie jej, już było za późno. Na stadionie przy świetnym dopingu mojej narzeczonej:) i kumpli z teamu próbowałem jeszcze dojść jednego mastersa, ale zabrakło z 10 metrów.

Na metę wpadłem jak to zwykle w Michałkach wyj....y jak koń po westernie:) na 23 miejscu open i 11 w M3. Co ciekawe do 7-ego w kategorii straciłem raptem 20 sekund, do szerokiego pudła jakieś 2,5 minuty. Tyle co nic, na takim dystansie. W ogóle obsada na giga rekordowo liczna i wyjątkowo mocna w tym roku - Kaiser, Kasprzak, Krzywy, Banach, Oleszczuk, Kołodziejczyk.. Sołtys:):)

Okazuje się też, że wykręciłem swój personal best, z czasem 4:08:59, czyli o 5 minut szybciej od dotychczas mojego najlepszego startu w 2014. I to pomimo trudniejszych warunków, gleby, itd.. Czyli cały czas progres jest - to cieszy. Dla porównania, zwycięzca - Andrzej Kaiser miał 2 lata temu czas minimalnie lepszy od tegorocznego (3:31:27), a przecież jechał w bardzo mocnej w/w czołowej 6-ce, czyli po zmianach jak zakładam.

Open: 23/75
M3: 11/34

Track ze Stravy (coś ten czas dziwnie krótki, pewnie się autopauza załącza przy niskich prędkościach albo butowaniu):


P.S. Widział ktoś jakieś zdjęcia z trasy poza galerią best off od Fotomtb?


Good bikes!



Kategoria 50-100, Maraton, Only for tough mothafuckers

Maraton LLR Jeziorki

d a n e w y j a z d u 67.10 km 63.00 km teren 03:14 h Pr.śr.:20.75 km/h Pr.max:61.90 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:733 m Kalorie: 2718 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 11 września 2016 | dodano: 14.09.2016

open: 19/36
M3: 10/16
czas: 3:19:24
Zwycięzca (M3 i open): 2:43:26

Mój pierwszy w życiu start w maratonie z cyklu Leszczyńskiej Ligi Rowerowej. Tzn. 5 lat temu jechałem w Osiecznej, ale wtedy wyścig ten jeszcze nie wchodził w skład ligi, chyba:).

Dojazd na miejsce z Olą, dzieciakami oraz Staszkiem, z którym dawno już nie startowaliśmy razem. Podróż upłynęła szybko i miło, pod znakiem rowerowych anegdot i przekomarzań, przerywanych  od czasu do czasu radosnym gaworzeniem, bądź mniej radosnym domaganiem się biszkopta z tylnych rzędów.

W sektorze startowym na mega ustawiła się dosłownie garstka zawodników, na oko nie więcej niż 40, ale po stopniu wycieniowania łydy widać było, że nikt tam się przez pomyłkę nie znalazł. Z asów rozpoznałem Macieja Kasprzaka i Sylwestra Swata, a do tego pokaźny zaciąg mocnych kolarzy z lokalnych leszczyńskich klubów. Trochę się nawet dziwiłem, że tak mało śmiałków skusiło się na mega, w końcu zapowiadany przez organizatora dystans 55 km nie wydawał się jakiś straszny. Taa…

Pierwsze kilometry po starcie są dosyć łatwe, raczej szutry i polne drogi. Prędkość około 30-35 km/h, bez większych problemów trzymam się w pierwszej, około 20-osobowej grupie, czyli czołówka to połowa stawki. Selekcja następuje dopiero około 10 kilometra na dość stromym podjeździe po ostrym skręcie w prawo. Na dole wyprzedzam Staszka, któremu spadł łańcuch i to jest ostatni moment, kiedy widzę go na trasie. Od tego momentu trzymam się 4 czy 5-osobowej grupki, w której jadą miejscowi. Widać jak bardzo pomaga im znajomość trasy, a ta robi się wyjątkowo ciężka. Niezliczona ilość sztywnych podjazdów wymagających wrzucenia młynka, technicznych zjazdów i ostrych zakrętów. Do tego sekcja XC z podjazdami agrafkami jak na Morasku (nachylenie boczne dodatkowo zwiększa trudność) i wąskim singlem na skraju naprawdę stromej, piaszczystej skarpy. Przechodzi mi przez myśl, że niefajnie byłoby tam zlecieć bo jak się potem wdrapać z rowerem z powrotem na trasę.

Na podjeździe
Na podjeździe © Josip

Na tej sekcji XC nieznacznie straciłem kontakt z moją grupką (tak techniczne i wąski odcinki to jednak nie jest moja domena), dlatego po jej przejechaniu rzucam się w pogoń. I gdy w końcu udaje mi się ich dojść, zaczyna się kolejny odcinek XC – znów wąsko, taśmy, a do tego zjazdy z dropami (są bypassy), rock garden itp. I znów zostaję delikatnie z tyłu. W dodatku dochodzi mnie czub mini - startowali 5 minut później a to już blisko 25-ty kilometr trasy. Niby nie jest źle, ale to zawsze dołuje, gdy w krótkim czasie wyprzedzi Ciebie około 10 zawodników. W dodatku zaczyna do mnie docierać jak ciężki będzie ten maraton, bo to cały czas dopiero pierwsza runda, na pewno wyjdzie więcej niż 55 km. Czuję, że może mi nie wystarczyć ani żeli ani picia w bidonach, bo temperatura jest pod 30 stopni.

Gonię, gonię
Gonię, gonię © Josip

Pod koniec pętli jeden z wyprzedzających mnie gości okazuje się być z mega, więc się sprężam i siadam mu na kole. Razem jedziemy kilka kilometrów i wjeżdżamy na drugą pętlę. W jednym miejscu zaliczam kąpiel błotną, na szczęście bez obrażeń czy strat w sprzęcie, nie licząc tarczy, która hałasuje jeszcze przez parę kilometrów (już myślałem, że wygiąłem). Szybko się jednak zbieram i czuję, że dobrze mi się kręci. Dochodzę kolegę sprzed błota i jeszcze jednego zawodnika. W trójkę dojeżdżamy do pierwszej, opisanej już wcześniej, sekcji XC na drugiej pętli. Tu niestety ziszcza się moja czarna wizja z pierwszego przejazdu. Na zmęczeniu łatwiej o błędy. Po sztywnym podjeździe na ścieżkę „graniową” ucieka mi kierownica, zahaczam barkiem o drzewko, tracę równowagę i lecę w dół skarpy, o shit! Zatrzymałem się jakieś 5 metrów niżej. Ponownie mam fuksa, bo nie uszkodziłem ani siebie, ani roweru, tylko wygrzebać się ciężko.Pomaga wystający korzeń. Wracam na trasę i od tej pory to już jest samotność długodystansowca.Co prawda na dłuższych prostych i na drugiej sekcji XC, widzę dwójkę, z którą jechałem przed metą, ale jestem już zbyt ujechany, żeby gonić po raz trzeci. Poza tym, poziom płynów w bidonie i cukrów we krwi, osiąga poziom ‘critically low’. Poratował mnie jeden wyprzedzany miniowiec. Swoją drogą, człowiek wyglądał na naprawdę wykończonego. W zamian za łyk z bidonu pocieszyłem go informacją, że „już blisko”, co nie było tak do końca prawdą. Zresztą sam miałem się o tym przekonać, kręcąc ostatnie kilometry już bardziej pod znakiem „daleko jeszcze?”, a nie ścigania się. Tym bardziej, że nikogo w promieniu kilometra za sobą nie widziałem.

Ostatnie metry przed metą, dubluję miniowców
Ostatnie metry przed metą, dubluję miniowców © Josip

Na metę dotarłem ujechany nie mniej niż po Michałkach czy górskich maratonach. Miejsce w środku stawki – przyzwoite, strata do pudła M3 w sumie niewielka – 17 minut, ale przy tym dystansie i łącznym czasie to daje jakieś 8%.


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Bikecrossmaraton Stęszew

d a n e w y j a z d u 64.60 km 60.00 km teren 02:20 h Pr.śr.:27.69 km/h Pr.max:64.80 km/h Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:538 m Kalorie: 2681 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 28 sierpnia 2016 | dodano: 29.08.2016

Taa.. ukończyłem i to moje największe osiągnięcie na tym maratonie. Ale po kolei.

Po ostatnich dość mocno, jak mi się wydaje, przepracowanych tygodniach i zwyżce formy, na którą wskazywały wyniki na segmentach Stravy, ustawiłem się buńczucznie niemal w pierwszym rzędzie. Tuż obok takich koni jak Hubert Semczuk czy Bartek Kołodziejczyk.
Co prawda, rozgrzewka nie nastrajała optymistycznie - ciężko wchodziło mi się na obroty w tym upale, czułem też się najzwyczajniej w świecie niewyspany. To z kolei efekt dusznej nocy, tremy przedstartowej (niedługo 100 startów stuknie a ja wciąż zasnąć nie mogę, he he), no i dzidziusia, który budzi się jednak dość wcześnie:)

Tak czy inaczej, miałem nadzieję, że adrenalina zrobi swoje i podczas ścigu będzie dobrze. No i było, przynajmniej do czasu. Początek bardzo mocno, ciut zostałem na okrutnie wybijającej z rytmu tarce, ale potem udało się przesunąć do przodu w okolice 30 miejsca open. Co więcej, czołówka cały czas niemal w zasięgu wzroku na dłuższych prostych (co potwierdza też pierwszy międzyczas na 18-tym kilometrze - traciłem około minuty). Podejrzewam, że oni z kolei zaczęli ospale i nikt się nie rwał do dyktowania tempa w tej ekstremalnej temperaturze sięgającej 32 stopni.

Na terenowym podjeździe pod wodociągi odkrywam, że z tyłu mam do dyspozycji tylko kilka przełożeń, a najlżejszy bieg to 18 ząbków. Później sprawdziłem, że to po prostu poluzowała się nowa, zamocowana 10 dni temu linka. To przynajmniej już wiem, że nawet nie ma co próbować wjeżdżać Janosika w siodle. Dobrze, że chociaż młynek z przodu działa.

Tempo cały czas mocne, szarpane, grupka się rozrywa, to znów zjeżdża z powrotem. Ze znajomych rozpoznaję Arka Susia i Wojtka Biskupa. Ja jeszcze w okolicach Kociołka czuję się ok, jednak niedługo później, już na Pierścieniu, Wojtek Biskup, który wcześniej wydawało się odpadł, po dojściu do grupki wychodzi na jej czoło i dokręca okrutnie na zjeździe. I jakoś nie mogę dospawać,w dodatku łańcuch przeskakuje też na najniższych biegach (badylek się wkręcił). Chwila i zostaję sam. Po jakichś 2 kilometrach dochodzi mnie mocna czwórka, w której jedzie 2 z czołówki z Agrochestu (chyba mieli jakiś defekt), jak również Jacek Paszke.

Podczepiam się, ale daję radę tylko jakieś 5 kilometrów. Krótko po wjechaniu na drugą pętlę czuję, że muszę zejść z roweru i usiąść w cieniu. Tak też robię. Jestem pewien, że to koniec maratonu dla mnie. Siadam, popijam z bidonu, ucinam sobie pogawędkę o odwodnieniu z facetem, który tam akurat zdjęcia robił i obserwuję kilka przejeżdżających grupek. Po kilku minutach (dokładnie 6:20 jeśli wierzyć Stravie) wstaję i wsiadam na rower. Facet się pyta czy mi nie pomóc wrócić do miasteczka rowerowego, a ja mu odpowiadam, ze nie trzeba, bo wracam na trasę:)

Kręcę wpierw samotnie, potem przed Jarosławieckim dochodzi mnie jakiś pociąg (z Jackiem Swatem m.in.), ale mnie nie wyprzedzają, tylko się wiozą na kole. Zrywam ich pierwszy raz w Puszczykowskich Górach, ale potem mam dłuższy postój na bufecie w celu nalania wody do bidonu i posilenia się arbuzem (boję się, żeby mnie znowu nie odcięło). Na Pożegowskiej uciekam po raz drugi, a potem od Janosika ładne współpracując z jednym gościem dochodzimy i przeganiamy jeszcze paru zawodników. Tempo jest znowu wyścigowe, czyli kryzys minął.

Końcówka, moc znów jest ze mną
Końcówka, moc znów jest ze mną © Josip
Na mecie jednak finisz przegrywam gdyż, jak zwykle, zacząłem go zbyt wcześnie.
Kończę mimo wszystko zadowolony z przezwyciężenia słabości. I nawet wynik nie jest taki tragiczny, biorąc pod uwagę te "przygody" na trasie.

Open: 57/111 (103 ukończyło)
M3: 18/37 (33 ukończyło)
Czas: 2:26:18
Strata do zwycięzcy Open (H. Semczuk) - 24 minuty
Strata do zwycięzcy M3 (K. Orlik) - 17 minut

A przy makaronie spotkałem dawno niewidzianego Jacgola, miłe to:)


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Bikecrossmaraton Suchy Las

d a n e w y j a z d u 61.60 km 45.00 km teren 02:18 h Pr.śr.:26.78 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:459 m Kalorie: 2571 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 7 sierpnia 2016 | dodano: 08.08.2016

No proszę, nie taki ten Suchy Las płaski - prawie 500 metrów w pionie wyszło.
Zadowolony jestem - tym razem nie przespałem startu, nie traciłem na zjazdach (dokręcałem!) i nie miałem odcięcia.
Większość trasy przejechana w mocnych grupkach, gdzie udawało się szarpnąć od czasu do czasu, czy też dać zmianę (co dokumentują zdjęcia poniżej).
Byłoby jeszcze lepiej gdybym nie zjechał tak zachowawczo schodów koło pałacu w Biedrusku na drugiej pętli (hamowałem między każdą sekcją), co poskutkowało tym, że paru z czuba grupki mi uciekło, a ja zostałem w tzw. "chasing group", momentami 1-osobowej:).

Fajna trasa, ciekawie było zwłaszcza we wspomnianych już okolicach pałacu w Biedrusku oraz kawałek dalej, na hopkach w pobliżu starego cmentarza. Dobrze, że org zrezygnował z odcinka terenowego przez poligon skoro tam kałuże o głębokości pół metra były. I w sumie na asfalcie nie było nudo, skoro lecieliśmy tam 45 km/h.

Teamowa frekwencja tym razem ciniutka - oprócz mnie zjawił się tylko Duda.

Open: 26/130 (138)
M3: 5/38

Czas: 2:18:40
Strata do zwycięzcy Open (Hubert Semczuk): 15:18
Strata do zwycięzcy M3 (Krzysztof Orlik): 9:55

Nad Altanką, ledwo się zmieściłem w zakręt:)
Nad Altanką, ledwo się zmieściłem w zakręt:) © Josip

Leading the pack
Leading the pack © Josip

Z przodu jest najbezpieczniej
Z przodu jest najbezpieczniej © Josip


Good bikes!



Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Bikecrossmaraton Mosina

d a n e w y j a z d u 55.40 km 53.00 km teren 01:54 h Pr.śr.:29.16 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:433 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Niedziela, 19 czerwca 2016 | dodano: 21.06.2016

Ale szybki ten maraton, chyba jeszcze nigdy, nawet w Łopuchowie, nie byłem tak krótko na trasie mega. Było jeszcze szybciej niż rok temu, bo org zrezygnował z odcinka XC wokół wieży widokowej.
Start tym razem wreszcie z pierwszego sektora, ale niestety raczej z jego tylnych rewirów. Do tego nienawidzę nerwówki na "honorowym" zjeździe w tłoku, więc zanim zaczął się start ostry byłem w drugiej połowie stawki. Dlatego na Pożegowskiej właściwie całość pocisnąłem na stojąco i na szczycie zameldowałem się 33, jak poinformował mnie, jadący znów dystans dla.., tj mini - Dawid:)
Na zjeździe wyprzedził mnie Arek Suś, który gnał w dół jak szalony na swoim fullu i niestety nie byłem w stanie utrzymać jego tempa.
W ogóle było dość nerwowo, bo jeden gość z Thule centralnie przede mną wykąpał się w kałuży niczym hipopotam, mało się nie utopił:), a ja musiałem mocno wyhamować, żeby go ominąć.

Natomiast po przecięciu Greiserówki uformowała się 6-osobowa grupka, w której jechał też JPBike i tak pocisnęliśmy niemal całą pętlę aż do okolic j. Góreckiego, gdzie doszło nas jeszcze 2. A przed samym Janosikiem stał Krzychu i podziwiał swojego opuchniętego kciuka. Gdy nas zobaczył. to stwierdził, że pokazanie mocy teamowym kolego jest jednak ciekawsze i kontynuował jazdę.


Początek 1 podjazdu Skrzynecką na Osową Górę. Za chwilę przystąpię do ataku:)

Na Skrzyneckiej zaatakowałem, Krzychu poprawił i tak we 2 uciekliśmy grupce. Niestety za cińki jestem, żeby dać wartościową zmianę na płaskim i w efekcie grupka doszła nas przed nawrotką koło drogi wojewódzkiej na Mosinę. Potem za długo wyszedłem na czoło podczas podjazdu w stronę Puszczykowskich Gór, za co zapłaciłem chwilową bombą i naprawdę niewiele brakowało, żebym odpadł na żółtym szlaku koło Leśniczówki. Dospawałem tylko siłą woli, bo w girach już wata była straszna. Dobrze też, że akurat wtedy Krzychu zszedł ze zmiany:).

Na 'tarce' koło Trzebawia tempo wyraźnie siadło, zaczęły się jakieś szachy. Dopiero na Pierścieniu zaczęliśmy znów kręcić mocniej, a decydujący atak poszedł oczywiście na zjeździe. A ja znów jak dupa przyspałem - tu miniowiec, tam wyrwa w drodze i zrobił się dystans. Czterech zawodników, w tym JPBike'a, udało mi się jeszcze dojść i przejść ale pozostała część grupki (razem z Krzychem) już mi za bardzo odjechała. Tak że wbieg na Janosika i podjazd Skrzynecką nie przyniósł już zmian w klasyfikacji. Na metę wjechałem na 37 miejscu ze stratą nieco ponad 8 minut do zwycięzcy open (Przemysław Mikołajczyk).

Czas: 1:54:27
Open: 37/124
M3: 16/43
Strata do zwycięzcy M3 (Radek Lonka): 06:59



Ogólnie nie jest źle, punktów do generalki sporo. I to na pewno nie był mój najlepszy dzień, wiem, że mogę pojechać mocniej. Przez kiepską pogodę i bark czasu za mało pojeździłem w tygodniu, a z kolei dzień przed wyścigiem za ostro.
Patrząc na wyniki - do 21 zawodnika straciłem poniżej 2 minut, z czego zdecydowaną większość na 1 pętli (strata pozycji na starcie honorowym + omijanie hipopotama, he he), czyli nawet taka pozycja była, powiedzmy, w zasięgu. Dalej jest już przepaść...


Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton, MTB

Bikecrossmaraton Wyrzysk

d a n e w y j a z d u 54.20 km 50.00 km teren 02:23 h Pr.śr.:22.74 km/h Pr.max:49.70 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:981 m Kalorie: 1759 kcal Rower:Bestia
Niedziela, 5 czerwca 2016 | dodano: 07.06.2016

No, nawet całkiem przyzwoicie tym razem. Celu, jakim było top 50 open i top 15 w kategorii nie udało się co prawda zrealizować, ale dużo nie zabrakło. Dojazd tym razem samotnie. Na miejscu jakiś taki zaspany byłem, wypiłem kawę z Adrianem i Dawidem w miasteczku rowerowym, ale nawet to jakoś nie specjalnie pomogło. Rozgrzewka na ostatnią chwilę i wymuszona, sztywny podjazd pod cmentarz, parę sprintów i do sektora.

Natomiast sama jazda wyglądała już bardziej obiecująco. Udało mi się przebić z tyłów 2 sektora prawie do ogona czołowej grupy. Po wjeździe w teren też spoko - tradycyjnie zyskiwałem na podjazdach, a do tego, uwaga, przestałem tracić na zjazdach. Na długim szutrowym zjeździe do Bąkowa hamulce poszły w odstawkę, a zamiast tego ośka-blat i dokręcanie. Jechałem w kilkuosobowej grupce, w której o dziwo jechał też mocniejszy zazwyczaj Seba oraz, ze znanych mi osób - Piotr Wojdyłło. Z przodu na dłuższych prostych czy podjazdach wciąż majaczyły mi koszulki JP Bike'a i Arka Susia.

Trasa jeszcze ciekawsza niż rok temu - mniej płaskich odcinków wśród pól a więcej pure MTB w mocno pofałdowanym lesie. Łącznik między do drugiej pętli mega też rewelacja, tzn. uda zapiekły. Najważniejsze, że nie złapał mnie taki kryzys jak w Chodzieży (makaron na śniadanie tym razem wszedł!), większość drugiej pętli pracowałem na przodzie grupki, dyktując tempo. Za podjazdem po bruku (na którym minęliśmy Adriana, dopadniętego przez konkretną bombę) doszedł nas Grzegorz Napierała z Kasią Hendrzyk-Majewską, po czym masters, który mógłby być ojcem większości z nas zapodał takie tempo (szacun!), że się grupka zaczęła rwać. Akurat dublowaliśmy na potęgę i na jednym zjeździe zostałem przyblokowany i straciłem jakieś 50 metrów. Udało się dojść, ale zaraz poszedł kolejny atak, już taki finiszowy. Kosztowało mnie to utratę kilku lokat i miejsce w pierwszej 50-tce, ale przynajmniej Kasię udało się jeszcze dognić na kilkaset metrów przed metą i w efekcie nie przegrałem z żadną kobietą. Marne to pocieszenie, ale zawsze:)

Ostatnie metry przed metą
Ostatnie metry przed metą © Josip
A tak na serio, to zadowolony jestem. Cały maraton pojechałem mocno, bez bomby, o którą nietrudno przy 1000 m. przewyższenia.
Okazuje się też, że do Jacka, dzisiejszego team lidera, znów było bardzo blisko - tym razem 55 sekund.

Czas: 2:23:17
Open: 54/172 (165 ukończyło)
M3: 17/60 (56 ukończyło)
Strata do zwycięzcy open (Andrzej Kaiser): 00:25:08
Strata do zwycięzcy M3 (Rafał Chmiel): 00:19:38
Strata do pudła M3: 00:11:28



Good bikes!


Kategoria 50-100, Maraton

Kreta - rozpoznanie bojem

d a n e w y j a z d u 73.60 km 5.00 km teren 03:41 h Pr.śr.:19.98 km/h Pr.max:54.00 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:1493 m Kalorie: 2330 kcal Rower:Bestia
Wtorek, 10 maja 2016 | dodano: 18.05.2016

Tak się jakoś złożyło, że udało mi się załapać na rodzinne wczasy all inclusive na Wyspie Minotaura. Zgodziłem się na wyjazd pod warunkiem, że dane mi będzie wypożyczyć rower choć na parę dni:):)
Wypożyczyłem Scotta Scale 760 na kołach 27,5, jak się później okazało niepotrzebnie wziąłem MTB bo 95% dystansu zrobiłem na asfalcie. Wynikało to z kilku przyczyn, takich jak: brak dokładnych map i jakichkolwiek oznakowanych szlaków, drogi polne i szutrówki kończące się nagle płotem, psy pasterskie szczerzące kły na środku drogi, brak wystarczających zapasów wody, żeby na dłużej oddalić się od cywilizacji w tym upale, czy wreszcie stosunkowo niewielki ruch na drogach, szczególnie w głębi wyspy.

Sama wyspa jest całkiem zróżnicowana krajobrazowo, tzn. większość jest sucha, a najczęściej występująca roślina do drzewka oliwne, ale zdarzało mi się też przejechać przez oazy zieleni, by chwilę potem napawać się krajobrazem iście księżycowym.

Generalnie, im dalej od wybrzeża tym ładniej. Niestety nad samym morzem dominują większe i mniejsze hotele oraz całe mnóstwo porzuconych inwestycji, straszących betonowymi szkieletami (znak kryzysu).

No i płaskie fragmenty zdarzają się rzadziej niż 10% podjazdy w okolicach Poznania:)

Dobra, bo się rozpisałem. Pora na zdjęcia:

Sjesta - sklepy zamknięte, picia nie ma
Sjesta - sklepy zamknięte, picia nie ma © Josip

Selfie musi być
Selfie musi być © Josip

Na północy morze, jakieś 10 km w linii prostej i 400 m w pionie
Na północy morze, jakieś 10 km w linii prostej i 400 m w pionie © Josip

Tripodo i Psiloritis (ponad 2500) w tle
Tripodo i Psiloritis (ponad 2500) w tle © Josip

Widok na dolinę Melidoni, ostatni podjazd dnia za mną
Widok na dolinę Melidoni, ostatni podjazd dnia za mną © Josip

Teraz do hotelu to już z górki
Teraz do hotelu to już z górki © Josip


Good bikes!


Kategoria 50-100, Góry, MTB szosami

Do serwisu

d a n e w y j a z d u 10.20 km 2.00 km teren 00:24 h Pr.śr.:25.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: 32 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Sobota, 7 maja 2016 | dodano: 18.05.2016

Support trzeszczy tak, że już nie mogę tego znieść. Poza tym tylne koło jest do zaplecenia od nowa, bo co rusz jakaś szprycha pęka.
Rozważam też upgrade hamulców, bo te co są teraz (pozagrupowe Deore) po prostu słabo hamują:)


Good bikes!



Kategoria <20, ride for fun

Objazd Kierskiego

d a n e w y j a z d u 40.30 km 30.00 km teren 01:39 h Pr.śr.:24.42 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:126 m Kalorie: kcal Rower:Bestia
Czwartek, 5 maja 2016 | dodano: 18.05.2016

Mocny trening z atakiem na niemal każdy znany mi KOM po drodze. Dwa zdobyłem, ale niestety kolejne 2 się nie zliczyły, nie wiedzieć czemu. Napisałem do Stravy, żeby je ręcznie spasowali, ale do dziś dostaję tylko odpowiedzi w stylu "Thank you for your patience..":).
Czyli delikatnie dają mi do zrozumienia, że albo wykupię wersję Premium, albo mogę się bujać, he he.


Good biikes!


Kategoria 20-50, MTB