MTB
Dystans całkowity: | 13875.16 km (w terenie 10271.49 km; 74.03%) |
Czas w ruchu: | 709:37 |
Średnia prędkość: | 19.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.00 km/h |
Suma podjazdów: | 68803 m |
Maks. tętno maksymalne: | 190 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 183534 kcal |
Liczba aktywności: | 339 |
Średnio na aktywność: | 40.93 km i 2h 05m |
Więcej statystyk |
Bike Adventure IV etap
d a n e w y j a z d u
51.50 km
42.00 km teren
03:50 h
Pr.śr.:13.43 km/h
Pr.max:45.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1500 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Długo biłem się z myślami czy w ogóle startować. W nocy nie mogłem znaleźć pozycji, żeby nic mnie nie bolało, zasnąłem tylko dzięki Panadolowi, rano obudziłem się z poczuciem odwodnienia.
Ponieważ nie umiem podejmować ostatecznych decyzji, postanowiłem jechać na start i „zobaczyć jak będzie” a przecież wiedziałem, że będzie źle.
Zjazd do Piechowic bardzo powoli i ostrożnie, na szczęście asfalt jest tam gładki jak stół.
Dojazd do startu jest znowu pod górkę. Czuję, że dziś będzie walka o przetrwanie – nie dość, że ręka boli na każdej nierówności, to jeszcze jestem jakiś słaby (zapewne efekt antybiotyku). Po starcie nawet nie próbuję trzymać koła Kłosia czy Rodmana, odchodzi mi też Waza a niedługo potem przegania Marek, który widać, że ma dziś dla odmiany dobry dzień. Dopóki jest pod górkę, to i tak się jeszcze jakoś trzymam gdzieś pewnie w okolicach połowy stawki (kierownicę trzymam właściwie tylko lewą ręką a prawa stabilizuje). Natomiast dramat zaczyna się na zjeździe. Każdy kamień, każda nierówność to uderzenie bólu. Jadę na zaciśniętym hamulcu, nie szybciej niż 25-30 km/h, starając się trzymać skraju żeby nie powodować zagrożenia na trasie. Kolejni zawodnicy śmigają z dużą prędkością obok mnie, zarówno z Pro, jak i z Fun.
Na szczęście zjazd się skończył zanim zostałem ostatni i mogłem tym razem nadrobić kilka pozycji kręcąc pod górę. Jak na złość, mniej więcej od 7 do 20 km trasa wcale nie jest szutrowa ani łatwa. Dużo upierdliwych singli po trawie, korzeniach, kamieniach, sporo błota i trochę technicznych zjazdów. Przeżywam męczarnie, nawet nie chcę patrzeć na licznik bo każde 100 m. strasznie się dłuży, nie wyobrażam sobie jak mam dać radę przejechać ponad 50 km. Z najwyższym trudem opieram się pokusie zjechania na Fun… Potem, przy punkcie sanitarnym oraz na każdym bufecie, pytam o ketonal albo coś przeciwbólowego. Nie mają:(.
Jakoś dokulałem się do drugiego bufetu na 20-tym kilometrze, a zanim zaczęły się upragnione szutry. Jeden zjazd jest tak gładki, że mknie się lepiej niż po nie jednym asfalcie, to jak miód na moje rany. Potem jednak znowu trzęsie na kamieniach a ja mam łzy w oczach i miotam k…ami w lesie. No ale do mety co raz bliżej, tym bardziej, że dystans wyszedł jednak 46, a nie zapowiadane 51 km. Na metę wjeżdżam cały obolały ale szczęśliwy, że dałem radę i że to już koniec.
Ten etap to była próba charakteru i determinacji. Ktoś spyta czy miało w ogóle sens startować… dla mnie miało.
Kończę etap na 99-tym miejscu (czyli jednak top 100) z czasem 3:27:50 a cały wyścig na 64-tym. Udaje mi się też utrzymać drugą pozycję w teamie, choć Markowi zabrakło raptem 8 minut (brawo!).
Szacuję, że przez kontuzję i wyjątkowo długą zmianę dętki straciłem w sumie około 70-80 minut, co przekłada się na +/- 20 lokat w ostatecznej generalce. No ale nie ma co gdybać… Kłosiu i tak był raczej poza zasięgiem.
Jeśli chodzi o podsumowanie całej etapówki i porównanie jej do Sudety Challenge 2012, to na pewno Bike Adventure było łatwiejsze kondycyjnie i logistycznie. Średnio spędzaliśmy nawet 2 godziny mniej dziennie na trasie, wszystko trwało o 2 dni krócej, wieczorami nie musieliśmy się martwić o miejsce do spania i mogliśmy się skupić na piciu piwka, graniu w szachy czy oglądaniu Wimbledonu:). Czyli Challenge, jak sama nazwa wskazuje, byłe o wiele większym wyzwaniem. Natomiast na BA mieliśmy zdecydowanie gorszą pogodę (lało) przez pierwsze 2 dni i to znacząco podniosło poziom trudności. W moim przypadku doszedł też poważny upadek i wynikająca z tego walka by w ogóle ukończyć wyścig. Co ciekawe, Sudety wygrywają też organizacyjnie mimo o wiele bardziej skomplikowanej logistyki. Tak czy inaczej, podobało mi się w Piechowicach:) i na pewno polecam start w BA. Szczególnie jeśli ktoś myśli o pierwszej etapówce i nie chce się od razu rzucać na głęboką wodę. A jeśli i tak będzie za ciężko, to zawsze można zjechać na FUN (sorry, Maks, musiałem… he he).
Good bikes!
Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB
Bike Adventure III etap
d a n e w y j a z d u
69.30 km
55.00 km teren
04:02 h
Pr.śr.:17.18 km/h
Pr.max:56.10 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2100 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Ten dzień od samego początku był pechowy..
Po pierwsze grzebaliśmy się strasznie ze śniadaniem i przygotowaniem do wyjazdu. Po drugie, wyciągając rower po 10 z szopy, odkryłem laczka w przednim kole. Po trzecie, jak zdjąłem oponę i się jej przyjrzałem, to stwierdziłem, że dalsza jazd na czymś takim jest proszeniem się o kolejne laczki. Zatem pożyczyłem oponę od Wazy, który wziął cały rower w zapasie:). Po przekładce w końcu ruszamy w dół, jest jakieś 20 min. do startu. Na asfaltowym, równym zjeździe wszyscy dokręcają, prędkości po 60 km/h. Nagle słyszę za sobą potworny trzask, jestem pewien, że ktoś wyglebił. Okazuje się, że to strzeliła Marka opona, na szczęście udało mu się opanować rower. Podczas naprawy odkrywam, że nie zabrałem bidonów, nosz k...a! Od czego ma się jednak kolegów – Wojtek pożycza mi bidon (ma jeszcze bukłak) a Kłosiu przelewa mi do niego tajną miksturę jednego ze swoich 2 bidonów. Dzięki chłopaki! Zostaję z Markiem i wspólnie szybko zmieniamy dętkę. Kończymy na 5 min. przed startem. Rura ogień i zjeżdżamy do Piechowic. Tam mała zagwozdka – gdzie jest start? Okazuje się, że trzeba przejechać jeszcze jakieś 2 km pod górkę. Cisnę więc tempem niemal wyścigowym. Po drodze widzę strzałki maratonu i zaczynam wątpić czy wskazują one drogę do startu czy może już pierwsze kilometry trasy. Już niemal byłem pewien, że zaraz dojdzie mnie Kaiser, gdy w końcu zobaczyłem kolorowy peletonik, jeszcze nie w ruchu na szczęście..
Do startu pozostała minuta a ja jestem wyjątkowo dobrze rozgrzany i rozbudzony (stres zrobił swoje). Ruszamy z Kłosiem z końca stawki więc z początku wyprzedzamy innych zawodników jak tyczki. Raz jeden, raz drugi z nas podkręca tempo. Dochodzimy DMK, Rodmana i ciągle nam mało:). W pewnym momencie jednak, gdy jesteśmy pewnie około 40-tego miejsca open na chwilę mnie przytyka i zostaję, Mariusz zaś leci dalej jak czołg. Cóż, w tym roku jest za mocny.. Mnie z kolei dogania Rodman i razem jedziemy dalej. Pierwszy, długi ale dość łagodny, podjazd kończy się po mniej więcej 10 km, po nim następuje szybki szutrowy zjazd i znowu odbicie w górę. Trasa jest łatwa i szybka. Rodman jedzie parędziesiąt metrów z przodu na podjazdach ale doganiam go na zjazdach. Na jednym z takich zjazdów – starej kamienistej drodze z dwoma śladami po bokach tak na szerokość kół samochodu – wyprzedzam Rodmana i doganiam kolejnego zawodnika przede mną. Chcę przejechać na prawy tor. Nagle słyszę: „Uwagaaa!!!”. Ktoś mnie wyprzedzał ale nie ostrzegł, zupełnie go nie widziałem ani nie słyszałem. Spinamy się przy prędkości 40 km/h na moment kierownicami i gleba. Gość w krzaki a ja na kamienie, ał..:( Wstaję od razu, ręka zakrwawiona ale chyba cała, mogę ją zginać w łokciu. Mam też stłuczone kolano i konkretnie przetarte do mięcha biodro. Ale chodzić mogę. Rodman zostaje ze mną i zabezpiecza miejsce zdarzenia. Współwinny wypadku wychodzi z niego bez szwanku, pyta się czy jestem cały (no jestem) i jedzie dalej. Muszę jakoś zatamować krew. Jedyne co mi przychodzi do głowy to skarpeta (a miałem przecież chustę pod kaskiem!), przemywam ją w strumieniu i bandażuję nią rękę. Na wierzch Rodman zawiązuje mi jeszcze folię, w której miałem dętkę, żeby się trzymało. I mogę jechać dalej. Póki co adrenalina działa i nie czuję jeszcze wielkiego bólu.Tu jeszcze rączka cała
© Josip
Zjeżdżam teraz nieco wolniej, tak akurat w tempie poobijanego 2 dni wcześniej Przema. Po paru kilometrach, na asfaltowym podjeździe dochodzimy Marka, który wyprzedził nas gdy się zbierałem po upadku. Zjazd koło wodospadu o wdzięcznej nazwie Czeszka i Słowaczka a za nim wreszcie punkt sanitarny. Zatrzymuję się, żeby mi porządnie przemyli, odkazili oraz zabandażowali rany. Mówią, że rana na ręce jest ich zdaniem do szycia i żebym się zgłosił do punktu medycznego na mecie. Trochę to wszystko trwa ale po mniej więcej 10 min ruszam dalej.
Znalazłem się w takim miejscu stawki, że właściwie tylko wyprzedzam, szczególnie na podjazdach. Szybki popas na bufecie i zaczyna się Golgota czyli około 1,5 km podjazdu, który już od początku chwyta za gardło swoimi 20% i nie puszcza do końca. Do tego pełna lampa prosto na kask i najmniejszego nawet wietrzyku. Po drodze tłumaczę komuś co to „sztajfa” po naszymu:). Znowu przekonuję się, że 28x34 to za twarde przełożenie na góry. Chwilami jadę zakosami a w pewnym momencie nawet schodzę, bo czuję, że zakwaszam mięśnie tym mozolnym przepychaniem korby.Tu już nie ale wigoru wciąż nie brakuje
© Josip
Wreszcie wjeżdżam na szczyt. Teraz zaczyna się jazda po dość płaskich Izerach, drogami szutrowymi i asfaltowymi, gdzie jest dosyć niebezpiecznie bo na dużej prędkości mijamy tłumy rowerzystów rekreacyjnych (fajnie, że ludzie zaczęli masowo jeździć!). Na którymś łagodnym podjeździe ponownie przeganiam Marka a przy trzecim bufecie dochodzę Rodmana. Oczywiście Przemo chwyta koło i lecimy dalej razem. Nie za długo jednak… Na stromym zjeździe po kamieniach dobijam przednie koło:( Fuck – co za dzień! Zabieram się za zmianę ale powietrze uszło nie tylko z koła lecz również ze mnie. Nie mogę znaleźć Pedrosów, czyli pewnie też zostawiłem prze wymianie opony (później się okaże, że jednak miałem je w kieszonce), pompka nie działa, zapasowa dętka jest dziurawa. No to się nie dzieje.. W dodatku, moje pokrwawione kończyny przyciągają dosłownie roje komarów i much, zaraz oszaleję! Jakoś udaje mi się pożyczyć wszystko czego potrzebowałem od przejeżdżających kolarzy i w końcu, po chyba blisko 20 min., wsiadam znowu na rower.
Chwilę później jest mega stromy i kamienisty wjazd na Wysoki Kamień. Już nie mam motywacji i kawałek wprowadzam. Na górze dopompowuję jeszcze koło, żeby znowu nie dobić na zjeździe i puszczam się w dół do mety. Nawet fajny ten zjazd, serpentynki mają tzw. flow ale mi już naprawdę jest ciężko czerpać radość z jazdy. Mijam Zakręt Śmierci (tu, o dziwo, nic mi się nie stało) i przez straszne błoto (a już myślałem, ze chociaż tym razem ja i rower będziemy w miarę czyści po etapie) przedzieram się ostatnie kilometry do mety. Jeszcze tylko przejście przez tunel (mam dość wrażeń na ten dzień żeby ryzykować jazdę) i wjazd na metę wśród owacji kolegów.Zmarnowany człowiek na mecie
© Josip
Na punkcie medycznym jeszcze raz przemywają i opatrują mi ranę i zalecają jazdę do szpitala, żeby lekarz ocenił czy rana do szycia i dał anatoksynę.
Do zaleceń się zastosowałem i dzięki uprzejmości Marka wieczorem zawitałem na Izbie Przyjęć szpitala w Jeleniej Górze. Lekarz ocenił, że rana do szycia, owszem, ale na szycie już za późno bo się odczyn zdążył zrobić. Zatem dostałem tylko zastrzyk przeciwtężcowy i antybiotyk na zakażenia. W tym momencie ręka zaczęła już mocno siupać więc dokupiłem jeszcze Panadol i browary na znieczulenie:). Dzięki temu, udało się jakoś przespać noc.
Podsumowując – najłatwiejszy technicznie etap całego Adventure, takie pode mnie, a dodatkowo noga znowu podawała aż miło. Niestety, zaliczyłem bodaj najmocniejszego dzwona w karierze i tak naprawdę ściganie na tej etapówce się dla mnie skończyło. Jeszcze nie miałem pojęcia jak bardzo boląca ręka będzie mi przeszkadzać następnego dnia. Oczywiście swoje też zrobił laczek w wyjątkowo pechowych okolicznościach..
Dla porządku, wyniki:
Czas: 4:02:55
Open: 96/141
M3: 34/56
Co nas nie zabije, to nas wzmocni!
Good bikes!
Kategoria 50-100, Góry, Maraton, MTB
MTB Kaczmarek Electric - Lubrza
d a n e w y j a z d u
51.00 km
50.00 km teren
02:24 h
Pr.śr.:21.25 km/h
Pr.max:44.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
W sumie nie wiem co napisać. Na trasie wydawało mi się, że jest całkiem nieźle ale na mecie, gdy zobaczyłem, że Kłosiu wlał mi 10 minut (sic!) już mi się przestało tak wydawać. Cóż, w tym sezonie Mariusz jeździ po prostu w innej lidze..
Dojazd na miejsce ze sprawdzoną ekipą - z Markiem i Kłosiem właśnie, dzięki autostradzie oraz towarzystwu minął błyskawicznie i na luzie.
Zdążyłem zrobić rozgrzeweczkę i ustawić się pod koniec 1 sektora. Tym razem chciałem trochę zmienić taktykę i nie lecieć od początku na maksa. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sprawdziło się o tyle, że nie miałem odcięcia ale z drugiej strony trasa była chyba zbyt krótka żeby się oszczędzać..
Jechałem w miarę równo, nie tracąc ani nie zyskując szczególnie pozycji na kolejnych międzyczasach. Na trasie tasowałem się z dobrymi znajomymi z poprzednich edycji, m. in. z Małgorzatą Zellner i Mateuszem Wasielewskim (tym razem oboje przyjechali trochę za mną). Z kolei Jacek Swat wypruł do przodu gdzieś na 5-tym kilometrze i tyle go widziałem. Łudziłem się jeszcze, że może pojechał mini ale nie, jest sporo przede mną w wynikach. Na drugiej pętli dogoniłem też Piotra Kustonia, który chyba nie miał najlepszego dnia ale gdy zobaczył, że nawet ja go wyprzedzam to wyraźnie odżył i odjechał mi na jednym sztywnym podjeździe.
Generalnie trasa dawała w kość - dużo korzeni, krótkich ale stromych podjazdów, grząskich singli, miejscami bruk i kałuże na całą szerokość, które zawsze są niewiadomą (o czym przekonał się Waza). Do tego 2 przejazdy śliskim drewnianym mostkiem nad rzeką i dwukrotne przekraczanie tejże rzeki w bród, z wodą po uda. Nawet miało to swój klimat, tylko szkoda, że tak zimno wczoraj było.
Napęd działał tym razem bez zarzutu, nie licząc wypadnięcia łańcucha na zewnątrz na parę kilometrów przed metą.. Fakt, że trzęsło tam strasznie ale przez to musiałem odpuścić jazdę na kole mocnego gościa, za który jechałem właśnie od rzeki. Co najmniej pół minuty w plecy:(
Sporo sił mnie ten maraton kosztował, całe popołudnie i wieczór chodziłem wczoraj jak zombi. Trasa wybitnie nie pode mnie ale w końcu trzeba ćwiczyć swoje słabości:).
Open: 65/160 (148 ukończyło)
M3: 24/52 (50 ukończyło)
Czas: 2:24:07
Pkt: 607
Strata do zwycięzcy M3 (Robert Syc): 19:09
Punktów dużo ale to pewnie dlatego, że Radek Lonka nie przyjechał..Na mecie, mogło być lepiej, mogło być gorzej
© Josip
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
XC Olszak
d a n e w y j a z d u
30.20 km
22.00 km teren
01:16 h
Pr.śr.:23.84 km/h
Pr.max:41.50 km/h
Temperatura:21.0
HR max:162 ( 85%)
HR avg:131 ( 68%)
Podjazdy: m
Kalorie: 914 kcal
Rower:Lover
W końcu mam sprawne MTB więc poszedłem w te ścieżki jak dzik w żołędzie:)
Popołudniu odwiedził mnie ankieter z Urzędu Miasta pytając o moje zwyczaje komunikacyjne. Podejrzewam, że nie jestem zbyt reprezentatywnym mieszkańcem ale jeśli mój głos się będzie gdzieś liczył, to w najbliższym czasie można się spodziewać co najmniej kilkunastu kilometrów nowych ścieżek rowerowych w Poznaniu, he he.
Patrząc za okno, wygląda na to, że to był ostatni moment na pokręcenie w tym tygodniu..
Good bikes!
Kategoria 20-50, MTB
Rozjazd do Katarzynek
d a n e w y j a z d u
41.70 km
35.00 km teren
01:48 h
Pr.śr.:23.17 km/h
Pr.max:37.80 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Tempo raczej w średniej strefie, chwilami trochę mocniejszych depów.
Josip vs Podjazd w Gortatowie - 1:2. Za trzecim razem się udało. Podstawowa trudność tam to trzymanie toru jazdy bo koło ucieka na boki w koleiny, siłowo nie jest aż tak wymagający.
Zachód słońca przed 21, lubię to:)
Coraz gorzej mi strzela kaseta na młynku od piasty.. Trzeba będzie wymienić ale pewnie samego młynka nie dostanę więc grubsza sprawa się szykuje:( A może ktoś ma jakieś nie do końca zajeżdżone i w miarę lekkie używane tylne koło na sprzedaż? Nie chcę już za dużo inwestować w Meridę bo mi 29-er na sezon 2014 zaczyna chodzić po głowie:)
P.S. Dodałem kilka fotek do relacji z tyj Kargowyj:)
Good bikes!
Kategoria MTB, 20-50
Jakoby trening
d a n e w y j a z d u
52.40 km
35.00 km teren
02:09 h
Pr.śr.:24.37 km/h
Pr.max:44.60 km/h
Temperatura:16.0
HR max:180 ( 94%)
HR avg:136 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1662 kcal
Rower:Lover
Wstępnie miało być szosowo i w grupie a ostatecznie wyszło terenowo i samotnie.
Wpierw Dębina, potem Babki, Wiórek, szlak wzdłuż Warty, Mosina, Osowa Góra, Góreckie, żółty szlak, Puszczykowskie Góry, Łęczyca, Dębiec i ostatecznie dom.
W drugiej fazie poczułem, że czuję jeszcze nogi po niedzieli:) Dystans prawie jak Kargowa, he he.
Co ciekawe, rower znacznie mniej skrzypi niż przed błoto Trophy w Wyrzysku, widać służą mu borowinowe kąpiele:).
Good bikes!
Kategoria 50-100, MTB
Bikecrossmaraton Wyrzysk 2013
d a n e w y j a z d u
74.60 km
68.00 km teren
03:52 h
Pr.śr.:19.29 km/h
Pr.max:54.10 km/h
Temperatura:21.0
HR max:177 ( 93%)
HR avg:159 ( 83%)
Podjazdy:1000 m
Kalorie: 3874 kcal
Rower:Lover
Co tu dużo pisać – liczby mówią same za siebie. Blisko 4 godziny jazdy na dystansie 75 km, średnia 19 km/h, blisko 4 tys. spalonych kalorii, średnie tętno 159. Parametry jak z górskiego maratonu bo taki właśnie był Wyrzysk. Wg orga 1000 m w pionie ale bardziej interwałowo niż w górach, co tak naprawdę jeszcze bardziej męczy. Dodatkowo poprzeczkę podniosły ulewy, które nawiedziły region dzień przed zawodami. Było grząsko i błotniście, 2 fragmenty przypominały mi zdjęcia z Beskidów – trzeba było paręset metrów przeprowadzić rower uważając żeby nie zostawić butów w błotnej brei.
Już po 20 min rower miałem cały oblepiony błotem, łańcuch zaciągał i przeskakiwał, okulary zachlapane. I jeszcze zapomniałem chusty pod kask, przez co pot zmieszany z brudem spływał mi do oka i szczypał niemiłosiernie.
Ale co tam, grunt, że noga dziś kręciła. Znowu widziałem, że wyraźnie zyskuję na podjazdach. Niestety nie jestem i pewnie już nigdy nie będę mistrzem techniki a na błocie to już w ogóle nie czuję roweru. Może to przez wzrost – mimo wszystko jestem dosyć ciężki i mam wysoko środek ciężkości… Pewnie wynik mógł być lepszy przy bardziej sprzyjających warunkach ale i tak jestem zadowolony.
Na 50-tym kilometrze doszedł mnie JP, który wystartował spóźniony 3 min. Próbowałem gonić ale akurat zaczęło się grzęzawisko i nie dałem rady.
Tak to praktycznie cała druga pętla upłynęła mi na samotności długodystansowca. Długo nie widziałem nikogo za sobą aż na 60-tym kilometrze, kiedy zacząłem dublować miniowców, zobaczyłem, że ktoś tam jeszcze z tyłu jest i jedzie zdecydowanie za szybko jak na miniowca. No i się zaczęła ucieczka! Przez 15 km do mety cały czas miałem gościa jakieś 100-200 m. za sobą. Byłem pewien, że się spina żeby mnie dogonić a on był pewnie tak samo pewien, ze ja się spinam, żeby mnie nie doszedł:). No i udało mi się ale pewnie zawdzięczam temu zawodnikowi ze 2 minuty. Na mecie okazało się, że był nim Czesław Wołujewicz z Nutraxa. To nie pierwszy raz kiedy się tniemy, pamiętam na pewno Czerwonak 2012 (wtedy ja wygrałem) i Dolsk z tego roku kiedy mnie dorżnął jak prosiaka gdy miałem zgon gdzieś około 60-tego kilometra.
Na mecie mnóstwo znajomych – dawno nie widziany Jacgol, z3Waza (tym razem startował tylko w rajdzie rodzinnym razem ze swoją młodzieżą), Młodzik, Hulaj, Zibi, oczywiście JP. A makaron miałem zaszczyt zjeść ramię w ramię z samym Gogolem:), który zapowiedział, że za 2 tygodnie w Złotowie będzie tak samo jeśli chodzi o przewyższenia. Przekonał mnie:)
Czas: 3:53:37
Open: 40/101 (93 ukończyło)
M3: 14/31 (28 ukończyło)
Strata do zwycięzców (M2 - Tecław, M3 - Górski): 45:26
Good bikes!
Kategoria 50-100, Maraton, MTB
Przepałka przez Wyrzyskiem
d a n e w y j a z d u
11.50 km
10.00 km teren
00:29 h
Pr.śr.:23.79 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Krótko acz intensywnie pod wieczór na Dębinie.
Sprawdzałem, czy przesmarowana sztyca się nie obsuwa i zachowanie Nobby Nicków. Tak proszę Państwa, postanowiłem założyć NNy na wielkopolski maraton. Następny dzień pokazał jak słuszna to była decyzja ale o tym w następnym wpisie:).
Good bikes!
Kategoria <20, MTB
Konkret w terenie
d a n e w y j a z d u
70.00 km
50.00 km teren
02:51 h
Pr.śr.:24.56 km/h
Pr.max:44.30 km/h
Temperatura:21.0
HR max:169 ( 88%)
HR avg:136 ( 71%)
Podjazdy: m
Kalorie: 2186 kcal
Rower:Lover
No! 6 pętelek XC na Morasku weszło... żartuję:-)
Ale i tak było dość mocno. Wpierw Nadwarciańskim (z małą wariacją - odkryty nowy singiel wzdłuż Warty, ciekawy) do Biedruska, tam przeprawa na drugi brzeg rzeki i terenem do Mściszewa centralnie pod wiatr. Dalej Murowana, Rakownia i Puszcza Zielonka, w której zawsze się gubię:-). Koniec końców wyjechałem przy tzw Florydzie koło Owińsk i stamtąd dość wymagającym niebieskim szlakiem pojechałem na Dziewiczą. Jeden wjazd rynną, zjazd żółtym szlakiem i do domu bo już grzmiało.
Końcówka już w lekkim deszczu ale prawdziwa burza zaczęła się dopiero gdy byłem w domu, znaczy udało się.
Planowałem taką małą symulację maratonu w Wyrzysku czyli 70 km, teren, możliwie dużo podjazdów i to się w miarę udało zrealizować. Oczywiście w Wyrzysku będzie więcej pod górkę... mam nadzieję, że i noga będzie lepiej podawać.
Good bikes!
Kategoria 50-100, MTB
XC Morasko
d a n e w y j a z d u
15.90 km
15.00 km teren
01:25 h
Pr.śr.:11.22 km/h
Pr.max:36.20 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Objazd całej pętli, zorganizowany przez WWiktora. Mimo niepewnej pogody na ustawce zjawia się chyba z 15 osób, w tym Krzychu i Kuba. A potem na żółtym szlaku spotykam jeszcze Drogbasa i JP, którzy chyba nie znaleźli się w tym miejscu i czasie przez przypadek:).
Sama runda jest niesamowita, daje konkretnie w kość a dodatkowo wczoraj poziom trudności został podniesiony przez mokre podłoże. Moje opony (Race King 2.0) kompletnie się nie nadają na błoto, szczególnie, że bieżnik jest już dość starty. Dlatego na pierwszej części (w lewo od żółtego szlaku, jadąc od strony Piątkowa) męczyłem się strasznie, na podjazdach co chwila uślizg, na zjazdach niebezpiecznie. Aż w końcu wyglebiłem dość nieprzyjemnie, cudem unikając wpadnięcia na drzewo, za to stłukłem sobie boleśnie kolano. Teraz mam krwiaka i boli mnie nawet jak chodzę:(.
Zrobiłem sobie chwilę przerwy i poczekałem na grupetto prowadzone przez Wojtka, a w którym jechał też Drogbas. Od tego momentu zaczęło mi się jechać co raz lepiej, po części chyba też dzięki temu, że pętla wschodnia jest bardziej piaszczysta i tu akurat ostatnie deszcze okazały się sprzymierzeńcem (m. in. po raz pierwszy w życiu podjechałem tzw. schody).
Dropy i kamienie sobie wczoraj odpuściłem ale naprawdę chylę czoła przed twórcami - jak oni tam upchnęli te 10 km. szlaku, gdzie płasko nie jest właściwie nigdy a 90% to techniczne single?
Podjechałem autem na Sobieskiego, więc dystans nie imponuje:)
Good bikes!
Kategoria MTB, <20