josip prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

50-100

Dystans całkowity:16090.11 km (w terenie 9566.44 km; 59.46%)
Czas w ruchu:695:22
Średnia prędkość:23.05 km/h
Maksymalna prędkość:71.80 km/h
Suma podjazdów:69073 m
Maks. tętno maksymalne:187 (98 %)
Maks. tętno średnie:172 (90 %)
Suma kalorii:172581 kcal
Liczba aktywności:255
Średnio na aktywność:63.10 km i 2h 44m
Więcej statystyk

Sudety MTB Challenge: Stronie Śląskie - Złoty Stok

d a n e w y j a z d u 57.20 km 53.00 km teren 05:23 h Pr.śr.:10.63 km/h Pr.max:44.30 km/h Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2267 m Kalorie: kcal Rower:Lover
Środa, 25 lipca 2012 | dodano: 31.07.2012

DZIEŃ 4: Stronie Śląskie - Złoty Stok

nocleg: szkoła w Złotym Stoku. W sumie nie najgorzej ale, że przyjechałem dość późno to wolne miejsce było już tylko na korytarzu...
Za to jedzenie bardzo dobre i obfite. Co nie przeszkodziło nam wybrać się jeszcze pod wieczór do pizzeri na makaron. To jest szok ile człowiek je na takim Challenge’u.

wynik: 5:46:09, 129 (201) open, 84 (133) solo

dystans oficjalny: 56,6 km, 2267 m. przewyższenia

opis:
Od początku czułem, że to będzie ciężki etap... Niby krótki ale trasa poprowadzona w większość technicznymi singlami, aż 25 km szlaku granicznego. Do tego dzień wcześniej pojechałem chyba trochę za mocno, no i było duszno. Nie gorąco, pochmurnie i nawet momentami pokropiło ale duszno. A to mi wyjątkowo nie służy.

Pierwszy podjazd szutrem poszedł jeszcze jako tako, znowu powyprzedzałem dobrych zjazdowców. I potem tylko słyszałem jak Belgijka krzyczy” On your left!” czyli „spadaj na prawo, parówo”:) Tak w wolnym tłumaczeniu.

Już na drugim podjeździe gorzej mi się kręciło a szlak graniczny to stopniowa utrata pozycji, sił i animuszu. Do tego, było coraz gorzej. Początkowe podjazdy jeszcze w siodle, na zjeździe flow jak w Rychlebach. Ale potem z każdym kilometrem więcej korzeni, kamieni, dreptania i głupich gleb na płaskim.

Objawy kryzysu są typowe - rzucam kurwami, złorzeczę na Golonkę, gadam do siebie na głos, że przecież „mi to wcale nie sprawia przyjemności”:), itp. Na szczęście nie ma takiej czarnej d..., z której nie dałoby się wyjść a każdy szlak graniczny się kiedyś kończy. A ten się dodatkowo skończył fajnym zjazdem po łące i bufetem z arbuzami.

Podjazd na Borówkową (Bluberry Mountain) wszedł w miarę gładko, na zjeździe rączki bolały ale w sumie niewiele się on różnił od poprzednich na trasie. Potem ostatni podjazd na Jawornik Wielki (Great Sycamore wg książeczki, ale miałem z tego polew, he he), też w większości w siodle, bo dostrzegłem z tyłu Jarka Wójcika, który wcześniej złapał kapcia. Byłoby głupio gdyby mnie masters (rocznik 1960) objechał nawet po defekcie. No i ostatecznie nie objechał.

Zjazdu z Sykamora też oczywiście nie mogli poprowadzić normalną (czytaj: szybką i możliwą do zjechania) drogą jak na maratonie w Złotym tylko jakimiś chęchami i zaskakującymi ściankami (w ostatniej chwili się wypiąłem a np. Marek zaliczył tam nieprzyjemną glebę). Na 2 km przed metą mijam Holendra, który szedł z buta. Pytam się „What happened?”. Złamał nadgarstek ale twierdzi, że nie potrzebuje pomocy i dojdzie sam do mety. No to ok., jadę dalej.

O dziwo dziś też przyjechałem jako pierwszy z teamu ale np. Kłosiu zerwał łańcuch. Poza tym, przewaga nad chłopakami tego dnia była niewielka. Czas - blisko 6 h na 57 km to jakaś masakra jest!! Najkrótszy ale zdecydowanie najcięższy etap tego wyścigu.

Przy kolacji obok siedział Grzegorz i powiedziałem mu, że ta trasa to już było lekkie przegięcie, tym bardziej, że wiele razy słyszałem na trasie taką opinią, wyrażaną po polsku, po angielsku czy po hiszpańsku. Zareagował dość ostro, że „wreszcie była taka jak powinna być” i dalej w stylu ‘pure MTB esencja’. Nie chciało mi się dyskutować ale potem chyba mu rura zmiękła bo przed ostatnim etapem ostro pokłócił się z Weną (Czech od wytyczania tras) w temacie ominięcia jakiegoś hardcorowego odcinka. Czech nie chciał ustąpić więc wqrwiony org sam wyruszył w teren przestawiać strzałki:).


Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

Sudety MTB Challenge: Kraliky - Stronie Śląskie

d a n e w y j a z d u 77.80 km 65.00 km teren 05:08 h Pr.śr.:15.16 km/h Pr.max:66.20 km/h Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2571 m Kalorie: kcal Rower:Lover
Wtorek, 24 lipca 2012 | dodano: 31.07.2012

DZIEŃ 3: Kraliky - Stronie Śląskie

nocleg: Sala sportowa, 50 osób w jednym pomieszczeniu. Na szczęście jest schludnie, poza tym lepiej niż się spodziewałem, tylko na początku strasznie duszno i gorąco.
Wyżywienie w Siennej, co ma tę dobrą stronę, że mogę bez problemu odwiedzić Paszków. Wojtek pożycza mi zwijany materac gąbkowy bo na samej karimacie jest mi jednak za twardo. To będzie przełom jeśli chodzi o moje wysypianie się, he he. Minusem jest logistyka (transport busem i autokarem) oraz to, że porcje na obiad były wyliczone i trzeba było jeszcze potem dojeść kebabem przy basenie. Za to śniadanko było na bogato i pierwszy raz na ciepło - paróweczki, jajecznica, szmery-bajery:).

wynik: 5:19:28, 102 (206) open, 63 (137) solo

dystans oficjalny: 79,2 km, 2571 m. przewyższenia

opis:
Rano czuję się dobrze. Po wczorajszym pechowym etapie, nastrój mam bojowy - jak odrabiać straty to teraz. Trasa pokrywa się w sporej mierze z maratonami w Międzygórzu i Stroniu a więc leży mi, poza tym - to prawie moje tereny:).

Po starcie od razu mocno cisnę na pedały i szybko przesuwam się w górę stawki. Długi asfaltowy podjazd na średnią tarczę, to coś w czym josipy czują się mocne:). Gdy jednak zaczyna się zjazd, znowu następuje bolesna weryfikacja mojego miejsca w peletonie. Wyprzedza mnie kilkanaście osób, w tym kobiety, które dosłownie skaczą nad przeszkodami. Ale i tak na asfalcie udaje się wyciągnąć blisko 70 km/h.

Pierwszy bufet za Jodłowem już na podjeździe na Śnieżnik omijam. Niepotrzebnie, krótko potem łapie mnie mały kryzys, muszę się zatrzymać i schłodzić głowę w strumieniu. W dodatku - znowu ten pot szczypie w oczy.

Zjazd czerwonym od schroniska, podobnie jak 2 tygodnie temu, poszedł mi całkiem nieźle. Po drodze dużo kibiców, w tym dzieciaki z wycieczek szkolnych, które dodatkowo się ożywiają, jak słyszą, że jestem z Polski. Fajny klimacik.

Drugiego bufetu na Polanie pod Śnieżnikiem już nie omijam ale też nie zatrzymuję się tam na dłużej. Potem zjazd „tarką” gdzie tradycyjnie widać pechowców z kapciami. Zawodnikowi przede mną kamień podbija tylne koło przy prędkości 50 km/h. Wyglądało to dość makabrycznie ale na szczęście się nie wygrzmocił.

Zielony szlak graniczny tym razem jest całkiem spoko ponieważ ścieżka zdążyła podeschnąć. Cały czas tasuję się z mocną Dunką Cecilie Overbye. Ja jestem od niej minimalnie mocniejszy na podjazdach, za to ona fantastycznie zjeżdża. Na technicznym singlu w dół do Nowej Morawy śledzę jej tor jazdy i udaje się utrzymać koło:). Nie do wiary, jadąc sam pewnie bym sprowadził w paru miejscach.

Ostatni bufet a za nim wyniszczająca, przedostatnia dziś wspinaczka Drogą Marianny na Przełęcz Suchą. Jest stromo, stary bruk strasznie nierówny a na domiar złego - słońce pali niemiłosiernie w czerep. W paru miejscach podprowadzam, jak wszyscy dookoła.

Na szczycie kawałek asfaltem i w miarę po równym dla złapania rytmu i oddechu, po czym kolejny zjazd. I znowu zaskoczenie bo jest technicznie, po korzeniach i kamlotach a nie szutrami. Do Dunki dołączył teraz również Katalończyk (ten od imbusa wczoraj) i znowu mam lekcję z serii „jak to się robi”, w dodatku gratis.

Trochę mi co prawda jednak uciekają ale doganiam ich na ostatnim podjeździe. Nagle niewiele przed sobą dostrzegam Ewelinę Ortyl, która w tym sezonie raczej mi wkładała po 20-30 min. Mam więc dodatkową motywację, żeby jeszcze wycisnąć trochę mocy ze zmęczonych nóg.

Przeganiam ją oraz jej partnera z teamu mix na ostatnim zjeździe rynną tego dnia. Potem jeszcze tylko fantastycznie mknięcie łąką w dół do Młynowca (znowu inny wariant niż na ostatnim maratonie, fajnie!) i ostatni kilometr asfaltem do Stronia.

Na metę wjeżdżam naprawdę wypompowany, muszę się położyć na 15 min. Ale z wyniku jestem bardzo zadowolony, aż blisko 40 min. przewagi nad Kłosiem, reszta kolegów jeszcze dalej.
Pozycja team leadera odzyskana ale kosztowało mnie to sporo wysiłku. Następnego dnia przyjdzie za to zapłacić...


Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

Sudety MTB Challenge: Kudowa - Kraliky

d a n e w y j a z d u 87.00 km 75.00 km teren 05:40 h Pr.śr.:15.35 km/h Pr.max:51.90 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy:2277 m Kalorie: kcal Rower:Lover
Poniedziałek, 23 lipca 2012 | dodano: 30.07.2012

DZIEŃ 2: Kudowa Zdrój - Kraliky

nocleg: Kraliky, szkoła. Bardzo przyjemnie, wrażenie robi w szczególności kompleks sportowy z nowiutkim stadionem i tartanową bieżnią.
Jedzenia sporo ale jest takie sobie - makaron z sosem i mięso bez smaku, które okazuje się nie być mięsem tylko sojąJ

wynik: 6:07:27, 155 (209) open, 97 (139) solo

dystans oficjalny: 88,2 km, 2277 m. przewyższenia

opis:
Pierwszy etap więc w sektorach jeszcze śmichy-chichy a także pewna niepewność - co to będzie? Po starcie czuję, że nie jest źle, noga ładnie kręci pod górę a ja przesuwam się w górną połowę stawki (zapewne gdzieś pod koniec pierwszej setki). Koledzy z teamu, w tym Kłosiu, zostają z tyłu. Pierwsze zjazdy i już widzę, że lekko na tym Challenge’u nie będzie. Jest stromo i błotniście, a ja nie schodzę z roweru tylko dlatego, że wszyscy dookoła (w tym kobity) zostają w siodle. Ogólnie to rzecz dość symptomatyczna dla całej tej etapówki - ludzie, którzy podjeżdżają podobnie jak ja, lub nawet gorzej, są ode mnie znacznie szybsi na zjazdach. Będzie się od kogo uczyćJ

No dobra, zjazd się kończy a tu kolejka, ciekawe... Okazuje się, że trzeba wejść do rzeki i to nie po to żeby ją przejechać tylko po to, żeby... pojechać z nurtem. Hmm, myślałem, że wzdłuż rzeki to tylko mosty w Wąchocku budująJ W sumie to niegłupie rozwiązanie bo dzięki temu możemy w tunelu przekroczyć ruchliwą i niebezpieczną DK 8 z Kudowy do Kłodzka. Jest ciepło, więc buty wyschną, zresztą i tak do końca etapu jeszcze dłuuuga droga.

Niedaleko za rzeczką mega stromy podjazd asfaltem, nachylenie jak na Przełęczy Karkonoskiej, tylko nawierzchnia lepsza. Dalej równie stromo ale na łączce. Nie lubię takich podjazdów - nierówne podłoże strasznie wybija mnie z rytmu. Do tego dochodzi problem znany mi już z innych maratonów - pot z czoła spływa do oczu i szczypie tak, że muszę się zatrzymać. Tracę kilka pozycji (przyp. red. - dopiero na ostatnim etapie zaryzykowałem zagotowanie mózgu i założyłem chustę pod kask. Efekt był rewelacyjny i tylko pytanie czemu tak późno?).

Dalej wjeżdżamy w las i na szlak graniczny. Jest płasko ale grząsko, co chwila błoto. Jedzie się bardzo ciężko, znowu jestem przeganiany. Niby błoto jest dla wszystkich takie samo ale mi jakoś szczególnie ono nie służy. Podejrzewam, że to też wychodzą braki w technice.

Chyba gdzieś na tym fragmencie trasy fotograf z Bikelife wykonał mi tą genialną kwotę, aż się do galerii best off załapałem. Zdjęcie z kategorii "Sam go pcham":)



Źródło: galeria.bikelife.pl

Na szczęście druga część trasy jest już łatwiejsza pod względem podłoża (quite fast and easy, cytując road booka). Odzyskuję wigor i kilka straconych pozycji. Wielką radochę sprawia mi zjazd łąką po trasie narciarskiej. Gdzieś tam przy którymś podjeździe stoi Grzegorz Golonko i wskazując na majaczące po drugiej stronie Kotliny szczyty Masywu Śnieżnika mówi: „Dziś to tylko taka rozgrzeweczka, jutro dostaniecie w d.”J.
Już w Czechach, na szybkim fragmencie z czerwonego tłucznia, jadę przez chwilę po zmianach z dwoma Hiszpanami, a właściwie Katalończykami.

Na ostatni bufet dojeżdżam razem z Jarkiem Wójcikiem w momencie kiedy właśnie rusza z niego zaprzyjaźniony team z Chodzieży. Z Olkiem Prusem do tej pory w tym sezonie wygrywałem więc byłem zdziwiony kiedy wcześniej na trasie mnie dogonili a następnie podyktowali tak ostre tempo pod górę, że puściłem koło.

Tak więc, widząc ich teraz tak blisko, szybko uzupełniam bidon, wgryzam się w arbuza, biorę garść suszu do łapy i ruszam w pościg. Jedno co mnie niepokoi to dziwny dźwięk wydawany przez napęd. Wcześniejsze cykanie od pewnego czasu zmieniło się w coś znacznie bardziej złowrogiego...

No i masz! Jak nie jebnie nagle coś pod butem. Zerwany łańcuch, ale żeby tylko... Niestety strzelił też hakL Pierwsza myśl - no to koniec. Do mety jeszcze jakieś 20 km, jest 14:30, nie dojdę przed 18. Ale zaraz zaraz - mam skuwacz, od Katalończyka pożyczam imbus, żeby odkręcić przerzutkę, od innego kolarza spinkę. Teraz tylko pozostaje spiąć łańcuch na krótko, na możliwie uniwersalnego single-speeda. Problem w tym, że nigdy w życiu tego nie robiłem. Pierwsze próby są kiepskie, łańcuch nie jest odpowiednio napięty i przeskakuje na koronkach kasety albo spada. Fuck! W końcu, metodą prób i błędów, po poluzowaniu tylnego koła, udaje się naciągnąć korbą łańcuch na przełożenie 32x16. Trochę twardo ale nic już nie poradzę, za bardzo skróciłem łańcuch. W międzyczasie wyprzedziło mnie pewnie z 50 kolarzy, w tym Mariusz, który słysząc, że urwałem hak zaklął „K..., ale pech!”. Racja, pech.

Mogę jechać - gdy jest bardziej stromo staję na pedałach, gdy stromizna jeszcze się zwiększa, muszę zejść i prowadzić. Widząc to, jeden dowcipniś z zagranicy rzuca do mnie: „Hej, mister strong”. O, ty kutasie. Pomściłem, wyprzedzając barana kawałek dalej i rzucając: „Maybe not strong but stronger than you”J.

Na szczęście większość z blisko 20 km do mety to już raczej zjazd, na początku techniczny potem ostry po łące, więc nawet nie trzeba dokręcać. Najgorsze jest ostatnie 5-6 km, lekko w dół, ja mielę jak osioł na kadencji pewnie 110 a i tak jadę 26 km/h. Tak czy inaczej, nikt mnie już nie dogania i na metę wjeżdżam jako drugi z teamu, tylko 16 min. za Kłosiem. Strata wydaje się być do odrobienia. Patrząc na wyniki tych, z którymi jechałem w momencie defektu, cała ta zabawa kosztowała mnie jakieś 35 minut.

Bardziej martwi mnie sprawa haka ale okazuje się, że czescy mechanicy mają wszystko. Oczywiście trzeba też wymienić łańcuch i kasetę ale najważniejsze, że mogę jechać dalej. Kurs u Czechów wysoki (10 koron = 2 zł.) ale i tak są wielcy, poza tym to przecież nie kantor a całą robociznę odwalają gratis, szybko, profesjonalnie i bez marudzenia.
Fajnie się na nich patrzy popijając piwko:)


Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

Mielno - Koszalin - Mielno

d a n e w y j a z d u 51.79 km 2.00 km teren 01:55 h Pr.śr.:27.02 km/h Pr.max:38.80 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano: 18.07.2012

Droga tam przez Łazy, powrót przez Mścice i Mielenko.

Jeśli komuś się wydaje, że w Wielkopolsce mocno wieje, powinien się przejechać na wybrzeże:-)


Good bikes!


Kategoria 50-100, MTB szosami

Mielno - Kołobrzeg - Mielno

d a n e w y j a z d u 75.24 km 45.00 km teren 02:55 h Pr.śr.:25.80 km/h Pr.max:38.20 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | dodano: 16.07.2012

Z przygodami bo jakżeby inaczej na wakacjach. Sztyca mi się obsuwała więc zapytałem jednego napotkanego biker'a czy nie ma kluczy imbusowych żeby dokręcić. Miał. Więc dokręciłem i to tak, że z jednej śruby mocującej obejmę zostały mi dwie:-) I tak zaczął się wyścig z czasem żeby zdążyć do najbliższego sklepu rowerowego w Kołobrzegu przed 18, jadąc ok. 5 km. cały czas na stojąco... Udało się.

Genialna jest ścieżka rowerowa przez wydmy z Kołobrzegu do Ustronia Morskiego, cały czas z widokiem na morze. Gorzej z ludźmi w miejscowościach, zachowują się jak śnięte ryby, nie patrzą, wchodzą pod koła albo wykonują nagłe skręty o 90 stopni na rowerkach spacerowych. Masakra...


Good bikes!


Kategoria 50-100

Asfaltami

d a n e w y j a z d u 55.78 km 0.00 km teren 01:48 h Pr.śr.:30.99 km/h Pr.max:41.30 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:wheeler
Sobota, 14 lipca 2012 | dodano: 14.07.2012

Starołęka - Rogalinek - Rogalin - Kórnik - Koninko - Krzesiny

Konkretnie wiało z płd-zach ale za to udało się w porę uciec z Poznania przed burzą. Jak wróciłem, było już po wszystkim, tylko ulice mokre.


Kategoria 50-100, MTB szosami

MTB Maraton Stronie Śląskie

d a n e w y j a z d u 82.00 km 75.00 km teren 05:56 h Pr.śr.:13.82 km/h Pr.max:55.00 km/h Temperatura:27.0 HR max:182 ( 95%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: 4500 kcal Rower:Lover
Sobota, 7 lipca 2012 | dodano: 09.07.2012

Pierwszy start po ponad miesięcznej przerwie, dopiero drugi raz w tym roku w górach. W dodatku - ostatnie dni przed maratonem to mocno zaburzona równowaga między treningami a imprezowaniem...:) Jednym słowem - byłem pełen obaw.

W piątek popołudniu wyruszamy do Siennej, gdzie zorganizowałem nocleg. W samochodzie 4 osoby - Jacek, Marek, Mariusz i ja. Na dachu 4 rowery, nie wierzyłem, że się zmieszczą dopóki tego nie zobaczyłem:). Po drodze, przed Bardem łapie nas burza, która wygląda jak koniec świata. Wpierw pioruny rozświetlające przedwcześnie pociemniałe, czarne jak nicość niebo. Potem istne oberwanie chmury, nie przesadzę jeśli napiszę, że wyglądało to jak byśmy wjechali pod wodospad. Początkowo jedziemy w sznurze aut jakieś 40 km/h ale gdy droga krajowa nr 8 zamienia się w rwący strumień, postanawiamy to przeczekać na parkingu. Po jakichś 15 minutach najgorsze chyba mija i możemy jechać dalej. Po drugiej stronie Gór Bardzkich, ulice są ledwo mokre...

Po dojeździe na kwaterę spotykamy Jacka, Jarka, Marcina i Zbyszka. Jest nas 8 i wszyscy jutro jadą giga!
Rano pobudka dosyć wcześnie, trzeba zjeść porządne śniadanie, zrobić ostatnią kontrolę sprzętu i zjechać 5,5 km do biura zawodów. Dodatkowo mam stres czy udało się przenieść opłatę startową Rodmana ponieważ cały czas figuruję na liście jako „oczekujący”. Na szczęście na dole okazuje się, że wszystko jest ok. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, spotykamy znajomych (w tym ja po raz pierwszy osobiście Che, cała przyjemność po mojej stronie:D) i właściwie pora ustawiać się w sektorach.
I nagle mała panika - nie mam dętki, 10 min do startu. Wyskakuję, żeby kupić a tu jak na złość akurat nie ma namiotu Dobrych Sklepów. Może jechać bez? Ale to jak wywoływanie wilka z lasu. Ratuje mnie Marcin, który ma 2, dzięki! Jak się później okaże - mi się nie przydały a on miał 2 laczki... To się nazywa złośliwość losu.

Start, jak to na giga, jest dostojny. Przynajmniej w wykonaniu większości bo akurat ja jadę dość mocno i przesuwam się gdzieś na granicę 2-3 sektora. Odrywam się od Kłosia i Jacgola, przeganiam JPBike’a i chwilę przed zjazdem w teren zrównuję się z Drogbasem. Pulsak pokazuje tętno 175 ale nie czuję palenia mięśni więc trzymam tempo. Chwilę jedziemy obok siebie z Drogbasem ale na krótkim podejściu przed Wilczyńcem wyprzedzam go i lecę dalej za Jarkiem Paszczyńskim, czyli organizatorem Michałek. Chciałem po prostu choć przez chwilę poczuć jak to jest być team liderem na giga, nie sądziłem, że ta chwila potrwa prawie 3 godziny. Uczucie jest fajne ale trzeba mieć nerwy ze stali żeby wytrzymać ten ciężar odpowiedzialności i oczekiwań:):).

No dobra, dość tego pitu pitu. Na zjeździe Drogą Albrechta zaczyna się pierwsze błoto i kałuże. Momentalnie mam całe okulary zachlapane i ledwo co widzę. Jest grząsko i przez moment płasko - znaczy tracę kilka pozycji, na szczęście nie przegania mnie nikt z Goggli. Na technicznym zjeździe do Międzygórza sprowadzam tylko przez moment i to właściwie dlatego, że jestem przyblokowany i nie bardzo mam inną możliwość. Może to i dobrze, bo jak się tak bardzo rozochociłem, to pewnie skończyłoby się konkretnym dzwonem.


Zjazd rynną do Międzygórza, ale mi się micha cieszy:)

W Międzygórzu robimy fragment trasy z zeszłego roku pod prąd - wpierw zjazd przy koniach, a następnie podjazd rynną. To początek wspinaczki do schroniska pod Śnieżnikiem, przerwanej paroma krótkimi zjazdami. Kilka kilometrów pod górkę przy nachyleniu pozwalającym na jazdę na środkowej tarczy - to jest mój żywioł:).
Mimo tego, w pewnym momencie oglądając się za sobą na zakręcie, dostrzegam bardzo blisko JPBike’a. Jestem pewien, że dojdzie mnie jeszcze przed schroniskiem, a najpóźniej na czerwonym szlaku ale nie. Zjazd znowu idzie mi zaskakująco dobrze, nie za mocno nabite opony (około 2 barów) dają świetną przyczepność a mi udaje się wybierać optymalny tor jazdy. Nawet wyprzedzam 2 zawodników, f...ing unbelievable.

Po zjeździe łączymy się z trasą mega i na pewno nie jest to ogon tego wyścigu ponieważ prędkości są zbliżone. Inna sprawa, że teren jest bardzo ciężki - podjazd na mokrym, grząskim podłożu. Dość szybko osiągam Polanę pod Śnieżnikiem i zaczyna się długi, szybki zjazd z tarką na dole (wciąż nie pojmuję jak Rodman mógł tam kiedyś zjechać na sztywnym widelcu!). Po drodze, tradycyjnie już, laczek ściele się gęsto.

Na dole bufet. Robię trochę dłuższy postów - przede wszystkim woda na głowę i oczy, bo co chwila szczypie mnie spływający z czoła pot. Poza tym uzupełnienie bidonów i garść suszu do żucia. W międzyczasie dojeżdża JP i dalej ruszamy już razem. Na kolejnym szutrowym podjeździe przesuwamy się kilka pozycji w górę, wypłaszcza się czyli to już trawers zbocza Śnieżnika z genialnymi widoczkami po lewej. Krótki zjazd i na zakręcie, zamiast odbicia w dół w kierunku Kamienicy, jak rok temu, strome podejście w prawo, po kamieniach. Podejście służy przedostaniu się do zielonego szlaku granicznego. Jeszcze nie wiem, że oto zaczyna się największy hardcore tego maratonu.

Następne 15 km to mozolne przedzieranie się wąską, grząską, pełną kałuż, błota i korzeni ścieżką pośród jagodzianek. Czasami jest niemal płasko a prędkość nie przekracza 10 km/h. Teren odkryty więc słońce pali prosto w łeb. Po paru kilometrach jest bufet w siodle przy przejście granicznym Stara Morawa. Stał tam podobno sam Grzegorz Golonko oferując żele i wszelką pomoc (wiedział co jeszcze nas czeka). Podobno, bo ja, widząc ruszającego spod bufetu Jacka, nawet się nie zatrzymałem:).

Ale Jacek i tak mi ostatecznie odjechał na kolejnym podjeździe a ja zostałem sam na sam z kryzysem, błotem i jagodami. Nie powiem, przekląłem kilka razy organizatorów, i to nie w duchu, ale i tak nikt oprócz jeleni raczej nie słyszał, he he. Jakby na dobitkę, jeszcze długi fragment gdzie trzeba było człapać z buta. Było naprawdę ciężko ale, jak mówią, nie ma takiej czarnej d., z której nie dałoby się wyjść a każdy szlak graniczny się kiedyś kończy (chociaż pamiętam z lekcji geografii, że akurat granica lądowa z Czechami jest naszą najdłuższą:D).

Skończył się i ten. Zjazdem, dość trudnym bo ze zwalonymi drzewami ale przynajmniej bez błota. Potem długi fragment mniej więcej po płaskim, gdzie jechałem sam jak palec mając cały czas wrażenie, że niemiłosiernie zamulam (18-20 km/h) ale rzut oka na pulsometr trochę mnie pocieszał (155 bpm). Następnie długi i szybki zjazd i nagle rozpoznałem gdzie jestem - blisko Bielic, skąd zaczął się podjazd czerwonym szlakiem do asfaltówki i Przełęczy Suchej (jechałem tamtędy 2 lata temu). Jak by nowe siły we mnie wstąpiły i dość równym tempem pokonałem to ostatnie przewyższenie na trasie.

Co prawda pod koniec dogonił mnie 1 zawodnik z Bydzia Power ale przynajmniej było z kim pogadać i potem ładnie pojechać na płaskim niemal po zmianach.

Ostatnie 8 km to właściwie tylko zjazd z 1 małą zmarszczką po drodze. Modliłem się tylko, żeby nie złapać pany, szczególnie gdy zobaczyłem jednego nieszczęśliwa pchającego rower jakieś 3 km od mety. Nade mną opatrzność jednak czuwała i dojechałem szczęśliwie do mety, wykonując na koniec kilka skoków radości:D.

Wyglądało to o tak:


JP przyjechał 4 minuty przede mną, reszta teamu - była jeszcze na trasie.
Czarnym koniem okazał się zdecydowanie Jacgol, który zjawił się na mecie jako trzeci z Goggli, 9 minut po mnie ale po drodze zmieniał dętkę. Patrząc na międzyczasy, bez tej awarii miał dzisiaj szansę wygrać z każdym z nas!

Biorąc pod uwagę systematyczność (a właściwie jej brak) moich treningów ostatnio, jestem bardzo zadowolony z wyniku. Miałem kryzys ale na szlaku granicznym każdy przeżywał ciężkie chwile. Poza tym, nie oszukujmy się - nie mam ani czasu ani determinacji żeby w pełni przygotować się do 5/6-godzinnego wysiłku więc jadąc giga w górach zawsze będę cierpiał. Ale póki jest fun, a w dodatku dojeżdżam w pierwszej połowie stawki, to chyba nie jest źle:).

Wyniki:
Czas: 5:56:26
Miejsce Open: 60/139 (w tym 18 DNF)
Miejsce M3: 26/55 (w tym 5 DNF)

Strata do zwycięzcy Open i M3 (Bogdan Czarnota): 1:43:36

I jeszcze ciekawostka - trzeci zawodnik open stracił aż 26 minut do zwycięzcy i tylko najlepsza 10-tka zmieściła się w 5 godzinach...


P.S. Pulsak wariował - za często pokazywał tętno 40, albo 0, albo 209. Mimo tego naliczył ponad 3000 spalonych kalorii a myślę, że realnie było około 4500. Maksymalne tętno oprócz tych skoków to 182.

Good bikes!


Kategoria Góry, Maraton, 50-100

WPN po raz enty

d a n e w y j a z d u 59.50 km 40.00 km teren 02:16 h Pr.śr.:26.25 km/h Pr.max:50.70 km/h Temperatura:27.0 HR max:173 ( 91%) HR avg:140 ( 73%) Podjazdy: m Kalorie: 1852 kcal Rower:Lover
Czwartek, 5 lipca 2012 | dodano: 05.07.2012

i nie ostatni:-)
Duszno, pot się lał ale to dobrze, trzeba się było oczyścić.
Wpierw Babki i Kubalin, potem droga z płyt do Rogalinka, Osowa Góra, Kociołek, czerwony szlak, Trzebaw, Jarosławieckie, Szreniawa, Luboń, Świerczewo...

Na południe z wiatrem, jechało się genialnie. Dobrze, że mnie nie pokusiło żeby dalej kręcić bo na koniec już mnie odcięło energetycznie a nie miałem nic do jedzenia ani kasy.

Jutro wyjazd do Siennej. W sobotę giga w Stroniu, ma być tropikalnie.


Good bikes!


Kategoria 50-100

Niemoc

d a n e w y j a z d u 61.00 km 45.00 km teren 02:50 h Pr.śr.:21.53 km/h Pr.max:44.60 km/h Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lover
Niedziela, 1 lipca 2012 | dodano: 01.07.2012

Pojechałem na XC do Mosiny ale nie wystartowałem. W tej duchocie i po kiepskiej nocy, czułem się jakiś taki słaby jak w Hermanowie 2 lata temu, gdzie wycofałem się po 5 km. Ściganie w takiej formie byłoby bez sensu. Przejechałem sobie raz zapoznawczo całą rundę i nawet glebę udało mi się zaliczyć, jak i poharatać rękę o jakąś kolczastą gałąź...
Dziwna mi się ta trasa wydała - wpierw jakieś agrafki na piachu, potem długi i nudny odcinek w lesie, następnie niepodjeżdżalne skarpy w okolicach toru do DH i znowu dość prosty i nijaki odcinek do mety.

Zamiast wyścigu, pokręciłem sobie trochę dość spokojnym tempem po WPNie, podumałem chwilę nad Góreckim, zdobyłem Górę Szreniawską, zrobiłem parę podjazdów w Puszczykowskich Górach i wróciłem Nadwarciańskim do domu.

W Luboniu pod Żabką spotkałem bikera, który mnie zagadał o ramę Meridy i różne takie tam sprzętowe sprawy, Potem chwilę jechaliśmy razem do Dębiny i się mnie spytał co studiuję, he he. Nie powiem, poprawił mi tym humor.


Good bikes!


Kategoria 50-100

WuPeEn

d a n e w y j a z d u 50.60 km 30.00 km teren 02:02 h Pr.śr.:24.89 km/h Pr.max:43.80 km/h Temperatura:17.0 HR max:163 ( 85%) HR avg:130 ( 68%) Podjazdy: m Kalorie: 1406 kcal Rower:Lover
Wtorek, 26 czerwca 2012 | dodano: 26.06.2012

Oj, nie wyspałem się dzisiaj:-) i to było widać - tętno niskie, na podjeździe pod Osową zatrzymało się na 163 i nie chciało nawet drgnąć w górę. A jechałem z blatu, stojąc na pedałach...
Potem się jeszcze trochę pogubiłem próbując rozkminić którędy poprowadzą trasę niedzielnego XC. Już wrzucili mapkę i nawet zdjęcie satelitarne z Google'a (sic!) - http://www.thulecup.pl/.

Nawet dobrze się jechało w taką pogodę - mało ludzi, mało robactwa pot nie spływa do oczu...

Natomiast dziś rano jadąc do roboty złapałem laczka -pierwszego w tym sezonie (sic2!) i pierwszego w mieszczuchu odkąd sięgam pamięcią. A trochę już sięgam:-)
Jakiś debil stłukł butelkę na alejce wzdłuż Warty przy "Falowcu".


Good bikes!


Kategoria 50-100