Sudety MTB Challenge: Stronie Śląskie - Złoty Stok
d a n e w y j a z d u
57.20 km
53.00 km teren
05:23 h
Pr.śr.:10.63 km/h
Pr.max:44.30 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2267 m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
DZIEŃ 4: Stronie Śląskie - Złoty Stok
nocleg: szkoła w Złotym Stoku. W sumie nie najgorzej ale, że przyjechałem dość późno to wolne miejsce było już tylko na korytarzu...
Za to jedzenie bardzo dobre i obfite. Co nie przeszkodziło nam wybrać się jeszcze pod wieczór do pizzeri na makaron. To jest szok ile człowiek je na takim Challenge’u.
wynik: 5:46:09, 129 (201) open, 84 (133) solo
dystans oficjalny: 56,6 km, 2267 m. przewyższenia
opis:
Od początku czułem, że to będzie ciężki etap... Niby krótki ale trasa poprowadzona w większość technicznymi singlami, aż 25 km szlaku granicznego. Do tego dzień wcześniej pojechałem chyba trochę za mocno, no i było duszno. Nie gorąco, pochmurnie i nawet momentami pokropiło ale duszno. A to mi wyjątkowo nie służy.
Pierwszy podjazd szutrem poszedł jeszcze jako tako, znowu powyprzedzałem dobrych zjazdowców. I potem tylko słyszałem jak Belgijka krzyczy” On your left!” czyli „spadaj na prawo, parówo”:) Tak w wolnym tłumaczeniu.
Już na drugim podjeździe gorzej mi się kręciło a szlak graniczny to stopniowa utrata pozycji, sił i animuszu. Do tego, było coraz gorzej. Początkowe podjazdy jeszcze w siodle, na zjeździe flow jak w Rychlebach. Ale potem z każdym kilometrem więcej korzeni, kamieni, dreptania i głupich gleb na płaskim.
Objawy kryzysu są typowe - rzucam kurwami, złorzeczę na Golonkę, gadam do siebie na głos, że przecież „mi to wcale nie sprawia przyjemności”:), itp. Na szczęście nie ma takiej czarnej d..., z której nie dałoby się wyjść a każdy szlak graniczny się kiedyś kończy. A ten się dodatkowo skończył fajnym zjazdem po łące i bufetem z arbuzami.
Podjazd na Borówkową (Bluberry Mountain) wszedł w miarę gładko, na zjeździe rączki bolały ale w sumie niewiele się on różnił od poprzednich na trasie. Potem ostatni podjazd na Jawornik Wielki (Great Sycamore wg książeczki, ale miałem z tego polew, he he), też w większości w siodle, bo dostrzegłem z tyłu Jarka Wójcika, który wcześniej złapał kapcia. Byłoby głupio gdyby mnie masters (rocznik 1960) objechał nawet po defekcie. No i ostatecznie nie objechał.
Zjazdu z Sykamora też oczywiście nie mogli poprowadzić normalną (czytaj: szybką i możliwą do zjechania) drogą jak na maratonie w Złotym tylko jakimiś chęchami i zaskakującymi ściankami (w ostatniej chwili się wypiąłem a np. Marek zaliczył tam nieprzyjemną glebę). Na 2 km przed metą mijam Holendra, który szedł z buta. Pytam się „What happened?”. Złamał nadgarstek ale twierdzi, że nie potrzebuje pomocy i dojdzie sam do mety. No to ok., jadę dalej.
O dziwo dziś też przyjechałem jako pierwszy z teamu ale np. Kłosiu zerwał łańcuch. Poza tym, przewaga nad chłopakami tego dnia była niewielka. Czas - blisko 6 h na 57 km to jakaś masakra jest!! Najkrótszy ale zdecydowanie najcięższy etap tego wyścigu.
Przy kolacji obok siedział Grzegorz i powiedziałem mu, że ta trasa to już było lekkie przegięcie, tym bardziej, że wiele razy słyszałem na trasie taką opinią, wyrażaną po polsku, po angielsku czy po hiszpańsku. Zareagował dość ostro, że „wreszcie była taka jak powinna być” i dalej w stylu ‘pure MTB esencja’. Nie chciało mi się dyskutować ale potem chyba mu rura zmiękła bo przed ostatnim etapem ostro pokłócił się z Weną (Czech od wytyczania tras) w temacie ominięcia jakiegoś hardcorowego odcinka. Czech nie chciał ustąpić więc wqrwiony org sam wyruszył w teren przestawiać strzałki:).
Good bikes!
Kategoria Góry, Maraton, 50-100