Sudety MTB Challenge: Walim - Kudowa
d a n e w y j a z d u
76.50 km
55.00 km teren
05:03 h
Pr.śr.:15.15 km/h
Pr.max:56.00 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Piątek, 27 lipca 2012 | dodano: 01.08.2012
DZIEŃ 6: Walim - Kudowa Zdrój
" title="Sudety MTB Challenge 5 etap Walim-Kudowa" width="720" height="479" />
Sudety MTB Challenge 5 etap Walim-Kudowa© Josip
nocleg: znowu obskurna szkoła w Kudowie. Z wyżywieniem też zonk bo załapujemy się dosłownie na resztki obiadu w restauracji a sporo osób musiało się obejść smakiem (sic!). Na szczęście potem był grill na bankiecie a tam jadła do oporu.
wynik: 5:06:00, 84 (197) open, 57 (133) solo
dystans oficjalny: 82,5 km, 2407 m. przewyższenia
opis:
Wreszcie udany atak na pierwszą setkę!:) Ale po kolei...
Ostatni etap, niby teraz człowiek to już nawet na oparach dojedzie ale ranek jest ciężki. Od razu widać, że będzie niezła patelnia i największym problemem może być tego dnia upał i słońce.
Na szczęście trasa zostaje nieznacznie zmodyfikowana, żeby ominąć jakiś bardzo błotny fragment na samym początku i potem hardcorowy zjazd na szlaku granicznym. Org zdaje sobie sprawę, że ludzie są już wykończeni i nie chce ryzykować.
Start leniwy, delikatnie mówiąc. Zaraz za Walimiem rozpoczyna się bardzo stromy asfaltowy podjazd do Sierpnicy. Na szczęście szybko łapię rytm i przesuwam się na "swoje" miejsce w stawce. Potem następuje zjazd a ja, o dziwo, nie tracę pozycji. Zjeżdżamy do Głuszycy i znowu w górę pod ruiny zamku Rogowiec. Te trasy są mi znane z zeszłorocznych wakacji.
Upał niebywały a ja przekonuję się, że założenie chusty pod kask było genialnym posunięciem. Wreszcie pot nie szczypie mnie w oczy a głowa nie gotuje się jakoś bardziej niż bez kasku.
Na pierwszy bufet zajeżdżam razem z chłopakami z Chodzieży ale potem mi odchodzą. Szlak graniczny jest jednak znacznie bardziej przejezdny niż ten ze środy. Chociaż fakt, że 2 zjazdy są wyjątkowe stromo. Na jednym z nich nie schodzę z roweru tylko dlatego, że nie schodzi też jadący przede mną Duńczyk. Potem bardzo chcę zejść ale nie wiem jak to zrobić:) Tracę panowanie nad rowerem, lecę prosto na słupek graniczny. Jedyna opcja to odbicie w prawo w chaszcze, gdzie nie mam pojęcia co się kryje. Może kamień? Może dół? Ryzyk fizyk, puszczam hample, tyłek za siodło i tylko się modlę. Ufff... sama trawa.
Potem jest jeszcze zjazd singlem przez pokrzywy, gdzie nic nie widać i który nagle kończy się w potoku. Very tricky:)
Za drugim bufetem jedziemy asfaltami obniżeniem między Górami Suchymi a Stołowymi. Za Tłumaczowem ostry podjazd, jadę sam, wyprzedzam kilku zawodników. Kawałek za Radkowem dochodzi mnie silny pociąg złożony z 2 Belgów i 3 Veloclubbersów z Estonii. Łapię koło i nie puszczam:) Nie wiem czy to bliskość mety ale jakoś ten etap przeżyłem bez większego kryzysu.
Ostatni dłuższy podjazd jest w Czechach, wspinamy się do granic Parku Narodowego Gór Stołowych. Widoki są genialne, szczególnie na Strzeliniec.
Gdzieś tam na łące stojąca przy trasie kobieta rzuca do mnie: "ejti-fajw". What 85? You are 85. Really?, not bad! Yes, it's not bad:-)
No to nieźle. Za moment bufet, gdzie dowiaduję się, że teraz to już tylko z górki. Hmmm, trochę inaczej rozumiałem definicję wyrażenia "z górki", myślę sobie, pchając rower w górę zbocza kawałek dalej, he he.
Ale rzeczywiście, do mety w większości już zjazdy. Wpierw drogą 'stu zakrętów', potem krótki podjazd do czerwonego szlaku i stamtąd już do mety pod prąd trasy prologu.
Na sam koniec org wymyślił jeszcze ściankę i zjazd po schodach. Bez sensu ale przynajmniej dzięki temu wyprzedzam grupę Estończyków, którzy czekają na swojego sprowadzającego rower kolegę.
I wreszcie ostatnie prosta. Radocha jest ogromna. Tak z ukończenia, jak i z wyniku na tym etapie. Łapy tryumfalnie do góry, jak bym wygrał TdF.
Na mecie dostaję koszulkę Finishera i piwo, zaczynają zjeżdżać się koledzy. Każdy szczęśliwy, każdy dzisiaj z wyjątkowo dobrym wynikiem. Wychodzi na to, że wzorcowo rozłożyliśmy siły, he he.
Wieczorem bankiet i mała imprezka z Mariuszem, Markiem, Jankiem, Wojtkiem, Januszem i Igą - w końcu nie co dzień człowiek kończy Challenge, trzeba to było oblać.
Zajebista przygoda taki Challenge ale też i wymagający wyścig. I nie chodzi tu tylko o codzienny wysiłek ale i o logistykę, rozpakowywanie i pakowanie się każdego dnia, umiejętność wyspania się w ciężkich warunkach, zadbanie o sprzęt itp. Tę etapówkę trzeba traktować w kategoriach wyprawy.
No dobra, dość tego pitu-pitu. Mój ostateczny wynik to:
czas: 28:42:45
miejsce solo: 70/130 (+ 15 DNF)
strata do zwycięzcy (Erik Knudsen, Dania): 9:07:31
Good bikes!
Kategoria Góry, Maraton, 50-100
komentarze
Irulon | 08:28 niedziela, 5 sierpnia 2012 | linkuj
Oj, Wojtas, Wojtas :) Cały ten opis makabrycznie brzmi, ale jak się okazuje, nie jesteś jedynym maniakiem, jest Was więcej. I co chwila ten tekst, że normalnie byś nie zjechał, ale skoro inni zjeżdżali, to Ty też... I 70 kmh na zjeździe. Brrr. Jedyna merytoryczna uwaga na jaką mnie stać to Szczeliniec, nie Strzeliniec :)
Serdeczne gratulacje z okazji ukończenia Challenge!!!
A ja już wiem, że kiedy będę chciał przekraczać bariery, to będzie to raczej maksymalny dystans dzienny, a nie jakieś wygibasy na kamienistych, niebezpiecznych szlakach.
Komentuj
Serdeczne gratulacje z okazji ukończenia Challenge!!!
A ja już wiem, że kiedy będę chciał przekraczać bariery, to będzie to raczej maksymalny dystans dzienny, a nie jakieś wygibasy na kamienistych, niebezpiecznych szlakach.