TTR-N Okonek - Poznań
d a n e w y j a z d u
216.05 km
80.00 km teren
08:33 h
Pr.śr.:25.27 km/h
Pr.max:54.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lover
Dałem radę! Było naprawdę grubo, kto nie pojechał - niech żałuje.
Relacja i zdjęcia będą. Jak dojdę do siebie:-)
***************************************************
edit:
Pobudka o 4:25 bo nie miałem pewności czy aby przypadkiem czas w komórce sam się nie przestawi. Nie przestawił się, więc teoretycznie miałem jeszcze godzinkę na dospanie ale to już bardziej taka nerwowa drzemka z tego wyszła.
Wmusiłem w siebie makaron, ubrałem się i na dworzec. Dziecko się obudziło i spytało tylko: "Mamusiu, czemu tatuś idzie na rower tak w nocy?":-) No tatuś już tak ma...
Na dworzec docieram jako jeden z ostatnich - są już główni organizatorzy (Mike i PioTrek), Marc, Młodzik, poznaję też mastersa Jacka oraz Gabora. W kolejce po bilet przede mną stoi gość w dżinsach i ze starym rowerem miejskim z koszyczkiem. On nie może być z tej samej wycieczki - myślę sobie. Ale kupuje bilet do Okonka, hmm...
Mimo, że skład wygląda jakby pamiętał wczesnego Gierka i obył się bez mycia okien przez cały ten czas - podróż mija szybko przy pogaduchach na tematy (a jakże!) rowerowe, ale również (o zgrozo!)... motoryzacyjne. W wagonach śmierdzi ale przynajmniej jest ciepło.
W Okonku na peronie czeka na nas 4-osobowa ekipa ze Złotowa, która zamierza nam towarzyszyć na pierwszym odcinku trasy przez malownicze lasy wzdłuż Gwdy. Nas z Poznania przyjechało 10-ciu, no przynajmniej tylu wysiadło z pociągu:-)
Jedziemy 3 kilometry na start trasy i tam trzaskamy pamiątkową fotkę:
Ten najbardziej wyrośnięty w środku to ja:) (copyright: Sławek Dereszowski)
Początek dosyć piaszczysty, z jedną zmarszczką. Dojeżdżamy do drogi nr 22 i tam czekamy na wszystkich. Brakuje tylko kolegi z koszyczkiem. Podobno zrezygnował i postanowił, że pojedzie jednak do dziewczyny do Szczecinka. Dzwonimy do niego, żeby to potwierdził. Potwierdza, uff, czyli jest szansa, że jednak dojedziemy do Poznania przed 1 listopada. A ponoć gość ma w domu, kilkanaście rowerów, w tym jednego wypasionego 29-era... No comments.
Zaczyna się najbardziej malowniczy fragment trasy - wzdłuż rzeki Gwdy oraz jezior na jej szlaku. W pięknych barwach jesieni i z mgiełką unoszącą się nad wodą wszystko to wygląda obłędnie. Jednocześnie szlak jest dość trudny, nierówny, momentami piaszczysty i ze zwalonymi gałęziami - po 20 kilometrach licznik pokazuje średnią w okolicach 22 km/h.
A tu sobie śmigamy z Markiem po akurat łatwiejszym odcinku trasy:
Copyright: Sławek Dereszowski
Docieramy do zniszczonego przez Niemców i rozkradzionego przez Sowietów mostu kolejowego na Gwdzie w okolicach Jastrowia:
Dalej trasa robi się łatwiejsza - ubite leśne dukty a nawet asfalty. Mijamy Osówkę (piękny kościółek szachulcowy) i Tarnówkę. Po około 45 km. odłącza się ekipa ze Złotowa (dzięki chłopaki!). My jedziemy dalej - wpierw leśną autostradą z szutru a następnie dłuuugą asfaltową ścieżką rowerową do Piły. W Pile kierujemy się na dworzec (69 km), gdzie jeszcze jeden uczestnik postanawia kontynuować podróż powrotną już PKP. My z kolei stołujemy się w barze Chiński Wok, który serwuje tak tradycyjne dania kuchni chińskiej jak zapiekanka, hamburger czy pierogi. Za to kawka jest wyśmienita - z ekspresu (sic!) i za 3 złote (sic!). Zapiekanka to klasyk gatunku z takich miejsc, pomarańczowy keczup, tłusty majonez, rozmrożone pieczarki i coś a la ser. Ale posiada 2 wielkie atuty - jest ciepła i ma chyba z 1000 kalorii.
Mają do nas dołączyć dwaj mocni kolarze tj. bracia Zbyszek i Wojtek Wiktor ale ciągle gdzieś się gubią. Ruszamy więc póki co w 8 kierując się na Trzciankę.
Posileni, na asfalcie jedziemy żwawo, w niemal wzorcowych zmianach. Prędkość około 30 km/h, kilometry mijają szybko. Gdzieś za Łomnicą dochodzą nas w końcu Zbyhoo i Wojtek. Oj te lokomotywy okażą się jeszcze nieocenione.
W Trzciance ruch jak na Marszałkowskiej - jedni właśnie wyszli z mszy, inni spieszą na cmentarz. Nasz kolorowy i profesjonalny na oko peleton wzbudza sensację - dziewczęta rzucają kwiaty i te sprawy:-)
Przed Czarnkowem mam kryzys. Zgodnie z moimi przewidywaniami nadchodzi on wtedy kiedy mam już dużo w nogach (120 km) i jeszcze dużo do zrobienia (około 80 km, jak mi się wydaje), to efekt psychologiczny. Jadę schowany gdzieś w środku peletonu, starając się trzymać tor jazdy i tęsknie wypatrując charakterystycznego mostu na Noteci. W końcu jest - most a niedługo potem także przerwa żywieniowa pod sklepem koło rynku. Jak dla mnie - wybór w Czarnkowie może być tylko jeden! Ciemne noteckie stawia mnie na nogi:-)
Po tym postoju w wielu wstępują nowe moce - Wojtek, Piotrek i Staszek robią sobie wyścig na podjeździe ul. Jesionową (14% nachylenia, jak wskazuje tabliczka). Reszta (w tym ja) spokojnie czeka na dole. Potem przebijamy się przez stromą ścieżkę z wąwozem wydrążonym przez spływającą glinianym podłożem wodę. Niezłe klimaty pod MTB mają w tym Czarnkowie, tylko, że niekoniecznie dla kogoś, kto ma już ponad 130 km w nogach.
Wyjeżdżamy na odsłonięte tereny - wpierw drogi polne, potem asfalt. Pod zacinający z ukosa wiatr nasz pociąg ustawia się w klasyczny wachlarzyk. Przyjemniej się robi w Puszczy Noteckiej. Tym bardziej, że GPS Marka pokazuje delikatny, 1% spad. Mam okazję porozmawiać trochę z Gaborem. To Węgier, mieszkający od 5 lat w Polsce. Prowadzi z powodzeniem sklep z ostrym kołem w Poznaniu (no tak, lanserów u nas nie brakuje, he he). Ze zdziwieniem dowiaduję się, że Budapeszt to "najlepsze na świecie miasto dla rowerów", otoczone górkami o wysokości 400-500 m.
Za Obrzyckiem na biwaku Daniele czeka na nas siostra Michała z gorącą kawą i herbatą. Chwała jej za to! Na licznikach już około 155 km - widać, że wyjdzie więcej niż 200. Robi się zimno i coraz ciemniej, szybko się zbieramy i ruszamy dalej już z włączonym lampkami (na razie tryb migający).
Za Baborówkiem, gdy kończą się latarnie, trzeba już włączyć pełną moc. Jestem naprawdę pod wrażeniem siły miotania lumenów bocialarki. Wychodzę na czoło, żeby oświetlać ciemność przed nami, mimo, że mocy w nogach daleko tej, która jest w latarce.
Szczerze mówiąc, od około 185-190 km mam już dość, jestem głodny ale nie mogę już patrzeć na batony czy czekoladę. Mijamy Rokietnicę, Kiekrz i wjeżdżamy w teren. Znowu wychodzę na przód, obok mnie Marek z bocialarką na kasku. Wrażenie jest piorunujące - jakby auto na długich jechało. Dałoby się grzać jak w dzień, gdyby nie to, że węgla już brakuje...
Jeszcze tylko Rusałka, Park Sołacki, szybki przejazd przez miasto i zmordowani ale z mega satysfakcją dojeżdżamy do Starego Marycha!
Pamiątkowa fota, uściski dłoni, obiecany atlas od marszałka i spadam do chaty.
WIELKIE PODZIĘKOWANIA I SŁOWA UZNANIA DLA WSZYSTKICH TOWARZYSZY TEJ WYPRAWY!
Ja pobiłem o ponad 60 km swój dystansowy personal best i nie sądzę, żebym jeszcze w tym roku go poprawił:-)
W domu czekała na mnie ciepła strawa (rosół i kotlety) oraz fotoreporterka:)
Daleko od drzwi nie zdołałem dojść, he he.
Good bikes!
Kategoria Only for tough mothafuckers
komentarze
p.s. przy kolejnej okazji polecę inną "miejscówkę" w rodzinnej Pile!
A co do bocialarki, jestem pod wrażeniem! Prawie jak w dzień wszystko widać!
Mam nadzieję że regeneracja przebiega pomyślnie, do zobaczenia!
z tą temperaturą już tak jest do bani, gdy świeci słońce to wiosną pachnie a jak zajdzie to już zima...
Dodatkowo każdy z uczestników dostał dostał nowy, fajny kubek od pływalni Octopus w Suchym Lesie :)
Sklep Gabora w Poznaniu: http://bikepark.com.pl/kontakt.html nie tylko dla ostrych, sam się o tym przekonałem ;)
Czas zleciał szybko w pociągu, ale tak to jest jak się rozmawia o rowerach i motoryzacji ;) (auto detalingu, o przepraszam, auto detailing'u ;D)
http://expedition-mtb.blogspot.com/2011/10/trasa-turystyczno-rowerowa-czyli.html
Pozdroveiros!
Coś ostatnio elita wielkopolskiego MTB wali same mocne dwusetki i to w październiku :)
Choć nadal dystans dzienny mego kolegi z pracy (Swarzędz - Powidz - Ciechocinek - Toruń; 240+ km) jest do pobicia :)
Ja znowu przeziębiony leżałem w weekend, więc żadnego wyjazdu nie miałem, mimo, że pogoda cudna :(
Jedyne co mogę dodać, to że kiedy jeszcze pracowałem w Szczecinku, to dojechałem do niego rowerem z Piły. Strasznie się wtedy w piachu zakopałem gdzieś nad Gwdą za Jastrowiem (w stronę Szczecinka) - crossem wtedy jeszcze przecież jeździłem.
Czekam na zdjęcia!
petardę masz w nogach i to przez cały dzień!
Tak myślałem że prędkość będzie w tych okolicach.
No pisz, pisz, zapisuj... ;)