KE Żerków, MEGA
d a n e w y j a z d u
41.30 km
38.00 km teren
01:52 h
Pr.śr.:22.12 km/h
Pr.max:57.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:496 m
Kalorie: 1726 kcal
Rower:Bestia
Dojazd na miejsce z Jackiem i rowerami na pace. Po dotarciu wita nas szefostwo ekipy z Kalisza oraz przenikliwy chłód. A ja nie wziąłem nawet kamizelki, tylko trykot i rękawki. Na rozgrzewkę jadę więc w zwykłej bluzie i w niej też wbijam się jak trzepak na tył drugiego sektora. Wszystko po to, żeby się nie wychłodzić, oddaję ją dopiero na parę minut przed startem.
A ten jak zwykle mam przeciętny, mam po prostu jakąś blokadę, żeby się rozpychać w ciasnej grupie przy 40 km/h na asfalcie.
Inna sprawa, że wielu zawodników ciśnie tak na pierwszych kilometrach, jakby to był dystans ‘młodzik’, a po chwili rura im mięknie i blokują mnie na wąskich singlach. Do tego, na każdym minimalnie technicznym odcinku zaczyna się lebiodyzm stosowany:) A już zupełne kuriozum to kolejka na mniej więcej 9-tym kilometrze. Bo wąsko, pod górkę i w piachu. Rozumiem, że nie jedziemy ale dlaczego drepczemy w miejscu zamiast biec?!
Wszystko to irytuje mnie tym bardziej, że nóżka aż swędzi tego dnia do deptania w pedały. Gdy już kończymy ten spacer, zaczyna się mój epicki pościg. Zerwać grupkę, dogonić kolejną, na podjeździe znowu zerwać, itd, itp. Ciągle jest moc i fun z jazdy. Jedyne co mnie martwi, że nigdzie z przodu nawet nie majaczy jakakolwiek koszulka Unitów Martonów. Wreszcie na asfaltowym podjeździe w Raszewach, dostrzegam przed sobą Draba. No to ośka-blat i przed szczytem jest mój:)
A po chwili zrywam się i cisnę po następnych. Jedynym zawodnikiem, który mnie wyprzedza na tym odcinku jest Piotr Cibart, którego wcześniej mijałem, jak grzebał coś przy łańcuchu. Potem dochodzi mnie jeszcze Błażej Surowiec, chyba też po defekcie, i jakiś czas wiezie mi się na kole pod wiatr:) Odszedł mi dopiero na podjeździe przed premią górską.
Cieszy mnie też, że doganiam całą masę znanych mi gigowców z 1 sektora. Na sekcji XC koło wieży wyprzedzam też Ryszarda Żurowskiego z Rybek, o tak to robię:
Idzie atak na sztajfie:) © Josip
Jest moc! © Josip
... i wreszcie moim oczom ukazuje się sylwetka JP. Wyprzedzam teamowego kolegę, ale ja właściwie mam już finisz do mety, a przed Jackiem jeszcze cała druga runda giga.
Jeden z dogonionych zawodników z M4 siada mi na kole i nie puszcza. Próbuję go zgubić na sztywnym podjeździe, ale się nie daje. Łykamy jeszcze Piotra Wojdyłło z Cellfasta i wpadamy na ostatnią prostą. M4 wychodzi na czoło, ale blokuję amora i ruszam za nim. Na budziku ponad 45 km/h, przeskakujemy nad progami zwalniającymi i widzę, że moją prędkość jest nieznacznie większa. Na metę wpadam o długość koła przed nim, o yeah! Top 60 Open jest moje. he he. Miły akcent na koniec całkiem udanego ściganckiego dnia. Aż żałuję, że nie pojechałem giga, ale rodzina mogłaby mnie zamordować:) To mega też mogłoby być tak z 10-15 km dłuższe, wtedy byłoby idealnie.
Pierwszego sektora nie udało się oczywiście odzyskać. Wniosek z tego taki, że na następnej edycji trzeba się będzie ustawić w pierwszej linii “dwójki”. Czuję i widzę po czasach, że dziś ten wynik mógł być spokojnie nawet o 20 oczek lepszy!
A po maratonie szybko makaron, spacerek z psem:) i w drogę z Olą i dzieciakami w nasze góry kochane.
Open: 60/250
M3: 23/99
Czas: 1:52:59
Strata do zwycięzcy Open i M3 (Marcin Wider): 17:12
Good bikes!
Kategoria 20-50, Maraton, MTB
komentarze