Rozjazd po Michałkach
d a n e w y j a z d u
46.00 km
46.00 km teren
02:28 h
Pr.śr.:18.65 km/h
Pr.max:43.20 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Bestia
W niedzielę rano przy śniadaniu zaczęło padać, więc przeczekaliśmy to z Markiem grając w szachy (1:1, he he).
I gdy już zaczęliśmy tracić nadzieję, że uda się coś jeszcze pojeździć akurat się rozjaśniło. Pokręciliśmy wpierw parę kilometrów przez las do Dzierżążna gdzie przywitały nas strzałki maratonu (mniej więcej 18 km trasy). Dalej pojechaliśmy wzdłuż strzałek aż do rozjazdu mega/giga, gdzie tym razem skręciliśmy w prawo na zupełnie nowy dla mnie odcinek. Nie jest on tak banalny, jak myślałem:) ale giga za rozjazdem jest mimo wszystko trudniejsze.
Po jakiejś godzinie jazdy wróciliśmy do Dzierżążna (uwielbiam tę nazwę, myślę, że jeszcze jej użyję w tym wpisie), gdzie musieliśmy zawitać do sklepu bo mi cukier zaczął spadać:) Po uzupełnieniu kalorii snickersem, góralkiem i colą, kręciło mi się zaskakująco dobrze ale Marek czuł nogi po wczorajszym, więc tempo było spokojne. Zrobiliśmy jeszcze drugą część megowej "ósemki" i po dojechaniu do miejsca, którym na maratonie jedzie się w obu kierunkach, skręciliśmy w stronę "od" a nie "do" mety. Po parunastu kilometrach, które wreszcie mogłem sobie przejechać na spokojnie, rozkoszując się pięknem leśnego krajobrazu, zawitaliśmy ponownie do... Dzierżążna!:)
A jeszcze chwilę przed pierwszymi zabudowaniami wioski, trafiliśmy na taką oto zdziczałą ale aż uginającą się od soczystych owoców jabłoń:
Dzikie ale jakie dorodne © Josip
Potem już tylko myk na kwaterę, szybka kąpiel, pakowanie i do domu. Aha, jeszcze musiałem się wymigać od koniaku, na który próbowała mnie namówić ekipa pracowników z Ukrainy:) Z początku było śmiesznie ale jak usłyszałem "Co, z Ukraińcami się nie napijesz?!" to już się jakoś dziwnie zrobiło. Ale koniec końców wyjechaliśmy stamtąd o suchym i nieobitym pysku:)
Good bikes!
Kategoria 20-50, MTB